Wspólna polityka zagraniczna Unii Europejskiej to pusty frazes.
Europa ma się kierować niemieckimi interesami. Z tym, że kluczem do nich nie jest Waszyngton czy Bruksela, tylko Moskwa. W takich okolicznościach tracą sens i UE, i NATO lub niemiecka obecność w obu instytucjach.
Niemieckie oświadczenie
„Niemiecka Republika Federalna jest przekonana, że ma suwerenne prawo decydowania o tym, skąd pozyskuje surowce energetyczne. Żadne państwo nie może ingerować w tę kwestię” – takie oświadczenie Heiko Maasa cytuje Deutsche Welle. Ponadto, jak informuje stacja, minister spraw zagranicznych podkreślił: „Nikt nie ma prawa dyktowania Unii Europejskiej reguł polityki energetycznej, i tak się stanie”. Niby nic nadzwyczajnego. Ministrowie spraw zagranicznych są po to, aby publicznie prezentować stanowisko swojego kraju w różnych dziedzinach polityki, gospodarki i życia społecznego. Co więcej, od 1 lipca Niemcy przejęły półroczną prezydencję UE, co dało ministrowi prawo wypowiadania się w imieniu Zjednoczonej Europy.
Problem nie w tym, że Maas wypowiedział takie słowa, ale w tym, gdzie. W dyplomacji miejsce wygłaszania oświadczeń jest równie ważne, a czasami ważniejsze niż treść. W każdym razie do dobrego tonu należy kierowanie ostrej krytyki pod adresem strategicznego partnera z domowego podwórka, a w tym przypadku z Berlina. Chodzi przecież o odpowiedź na amerykańskie sankcje wobec gazociągu Nord Stream 2, które po podpisaniu przez Donalda Trumpa weszły w życie na początku 2020 r. Tak skutecznie, że zahamowały całkowicie niemiecko-rosyjską inwestycję, a przecież, jak informuje jeden z niemieckich koncernów zaangażowanych w budowę Uniper, „do ukończenia gazociągu pozostał jedynie odcinek 160 km”. Tyle że na skutek amerykańskich sankcji z placu budowy, którym jest dno Bałtyku, wycofała się szwajcarska firma Allseas. Jedna z trzech na świecie, która dysponuje technologiami podwodnego układania rur, a co najważniejsze – specjalistycznymi jednostkami. Dwa statki szwajcarskiego armatora: „Pioneering Spirit” i „Solitaire” budowały Nord Stream-2, ale po wprowadzeniu sankcji odpłynęły w siną dal.
Niemcom nie można się dziwić. Projekt finansowany w ogromnej mierze przez niemieckie lub powiązane z nimi zachodnioeuropejskie koncerny, był początkowo szacowny na 6 mld euro. Następnie jego cena wzrosła do 8 mld, aby dziś zatrzymać się na 11 mld euro. Z tym, że według niezależnych źródeł uwzględniających korupcję, niegospodarność i zacofanie technologiczne rosyjskiego partnera, czyli Gazpromu, rzeczywisty koszt może się wahać pomiędzy 16 mld i 19 mld euro. To nie koniec strat. Niemcy wybudowały już lądowy odcinek NS2 na swoim terytorium. Połączyły gazociąg z łącznikiem o nazwie OPAL, który umożliwia rewersowe dostawy rosyjskiego gazu do Europy Środkowej i Południowej. Za sprawą sankcji na oczach sterników niemieckiej gospodarki rozmywa się wizja kolosalnych zysków z eksportu paliwa.
Na oczach Angeli Merkel blednie wizja energetycznego, a więc politycznego uzależnienia Unii Europejskiej od widzimisię rosyjsko-niemieckiego monopolu. Taką opinię zawiera najnowsza ekspertyza koncernu Uniper: „Ponieważ USA wzmacniają sankcje wymierzone w NS2, realne staje się niebezpieczeństwo długotrwałego wstrzymania budowy lub wręcz porzucenia nieukończonej inwestycji”. Jednak analiza Uniper zawiera zdecydowanie ciekawszy ustęp: „Konsorcjum Nord Stream 2 pracuje nad złagodzeniem skutków amerykańskich restrykcji. W tych ramach szereg państw Unii Europejskiej udziela silnego poparcia politycznego dla inwestycji”. Tyle że dziś formalnie jedynym udziałowcem konsorcjum AG jest Gazprom. Warto zadać pytanie, jak rosyjski monopolista gazowy zdobył silne poparcie Europy? Z drugiej strony, od kiedy to prywatny, niemiecki koncern wpływa na polityczne elity UE? W tym kontekście warto wyjaśnić, gdzie padło oświadczenie niemieckiego ministra spraw zagranicznych.
Pakt Maas-Ławrow
Heiko Maas skrytykował amerykańskie sankcje w Moskwie, gdzie przebywał z wizytą na zaproszenie rosyjskiego odpowiednika. Ze względu na kiepskie ostatnio stosunki niemiecko- amerykańskie trudno, żeby Siergiej Ławrow nie wykorzystał okazji wzmocnienia rozłamu we wspólnocie euroatlantyckiej. „Rosja uważa eksterytorialne, jednostronne sankcje za niedopuszczalne”, Ławrow zagrzewał w krytyce USA niemieckiego kolegę.
„Stany Zjednoczone nie widzą przed sobą żadnych »czerwonych linii«. Chamsko, bez dyplomatycznego uzasadnienia realizują jeden cel: prawo do dowolnej ingerencji w światową politykę, gospodarkę i w ogóle w każdą sferę”, cytuje Ławrowa Deutsche Welle. Po wizycie Maasa rosyjskie media pieją z zachwytu o pełnej zgodności i powstaniu koalicji niemiecko-rosyjskiej, która jak niepodległości będzie broniła gazociągu. Niemieckie gazety i portale mówią to samo, tyle że innym językiem. Na przykład „Süddeutsche Zeitung” ocenia: wśród wielu niemiecko-rosyjskich rozbieżności Maas wywiózł z Moskwy pełną zgodność w sprawie Nord Stream 2. Faktycznie, Berlin i Moskwa mówią o inwestycji jednym głosem. Tyle, że Niemcy mają większe możliwości praktycznego działania.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. W dwa dni po powrocie ministra do Berlina 24 państwa UE wystosowały do Waszyngtonu jednobrzmiące noty protestacyjne. Wspólnie uważają, że „sankcje USA naruszają prawo międzynarodowe, a polityka energetyczna Unii winna powstawać w Brukseli, a nie w Białym Domu”. Formalnie protestuje Zjednoczona Europa, gdyż autorem koncepcji dyplomatycznego demarche jest wysoki przedstawiciel UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Hiszpan Josep Borrell. Tyle, że to członek Komisji Europejskiej, na czele której stoi najbliższa współpracowniczka niemieckiej kanclerz, Ursula von der Leyen.
Tymczasem Angela Merkel oświadczyła w lipcu, że Berlin udzielał, udziela i nie zaprzestanie udzielania NS2 wszechstronnego poparcia. To symptomatyczne, jak po publicznym wygłoszeniu stanowiska rządu zmieniały się priorytety niemieckiej prezydencji w UE. Jeszcze w czerwcu Merkel, a za nią Maas opowiadał eurodeputowanym banialuki na temat agendy. Brexit, relacje z Chinami i walka z koronawirusem, tak brzmiały priorytety niemieckiej prezydencji, bo zdaniem kanclerz „stosunki z Rosją odeszły na dalszy plan”.
Tymczasem w sierpniu Heiko Maas dokonał aktualizacji: „jesteśmy otwarci na dialog z Rosją”, zapowiedział przed moskiewską wizytą. Jak wynika ze zmiany priorytetów, Niemcy dokonały politycznej manipulacji na skalę niespotykaną bodaj od czasu układu monachijskiego z 1938 r. w sprawie rozbiorów Czechosłowacji. W czasach mniej odległych taką samą manipulacją było jednostronne uznanie przez Berlin niepodległości Słowenii i Chorwacji, czym Niemcy doprowadziły do rozpadu Jugosławii, rozpętując krwawą wojnę domową na Bałkanach. Moskiewska wizyta Maasa postawiła Unię Europejską przed faktem dokonanym antyamerykańskiej wolty Berlina we współpracy z Rosją. To Putin i Kreml stają się nowym, międzynarodowym fi larem Niemiec, a zatem całej Unii Europejskiej. Niemiecka perfidia jest tym większa, że instrumentem manipulacji jest międzynarodowa podmiotowość UE. Wiele państw nie mogło nie wejść do montowanej przez Merkel antyamerykańskiej koalicji. Chodzi bowiem o nadrzędną wartość, którą jest suwerenność UE zapisana w unijnych traktatach. Z drugiej strony, narzędziem nacisku jest niemiecka siła ekonomiczna oraz finansowa decydująca szczególnie w warunkach pandemicznego kryzysu ekonomiczno-społecznego. Zatem do czego potrzebna jest Niemcom Unia Europejska? Propagandowa tuba Kremla Russia Today ma używanie. Transmituje w świat opinie rosyjskich ośrodków politologicznych.
– Berlin będzie lawirował pomiędzy kolosalnymi zyskami ekonomicznymi, jakie przynosi niemieckiej gospodarce rosyjski rynek i politycznymi zobowiązaniami, które ma od II wojny światowej przed Stanami Zjednoczonymi – mówi ekspert Centrum Badań Niemieckich Rosyjskiej Akademii Nauk. Jak dodaje Aleksander Kamkin: – Republika Federalna Niemiec konstruuje własną politykę zagraniczną opartą na rozdzieleniu wektora rosyjskiego i amerykańskiego. Zatem to koniec spójności wspólnoty euroatlantyckiej? Przynajmniej w dotychczasowym kształcie instytucjonalnym NATO i UE, które z powodu niemieckiego zwrotu stracą sens?
Obecnie widać, że po wizycie Maasa w Moskwie i dwustronnych uzgodnieniach gazowych Berlin zamienił Zjednoczoną Europę w stolik niemiecko-rosyjskich interesów gospodarczych. Niestety za partykularnymi korzyściami finansowymi, szczególnie w wydaniu prywatnych koncernów, zawsze idzie polityka. Znaczenie paktu Maas–Ławrow w sprawie Nord Stream 2 będzie miało dla Polski i Europy znaczenie większe, niż dziś oceniamy.