3.6 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Bliskowschodni zawrót głowy

Normalizacja relacji Izraela ze światem arabskim to rewolucja geopolityczna nie tylko w skali regionu, ale całego świata. Nowa konfiguracja jest hamulcem irańskiej ekspansji i instrumentem powstrzymania Rosji oraz Turcji. W sensie ekonomicznym Bliski Wschód stanął na progu cywilizacyjnego skoku w przyszłość. Paradoksalnie największe koszty swojego zwycięstwa poniesie Izrael.

Sensacyjna informacja o normalizacji stosunków pomiędzy Izraelem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Bahrajnem nie oddaje w pełni rewolucyjnej sytuacji, w którą po dyplomatycznej transakcji wkracza Bliski Wschód. I nie tylko.

Prawdziwy koniec XX w.

Dobitnym zwiastunem geopolitycznej zmiany jest wypowiedź prezydenta USA. Jak ujawnił Donald Trump, w ślady dwóch monarchii podąży niebawem sześć kolejnych państw świata arabskiego. Przeciek z Białego Domu uzmysławia proces reakcji łańcuchowej, która przewraca na naszych oczach bliskowschodnie domino układane skrzętnie przez cały XX w. Gdy w 1948 r. arabska koalicja zaprzysięgła zniszczenie Izraela i odbudowę państwowego bytu Palestyny, w regionie na długie 72 lata zapanował wrogi pat. Osią sporu było prawo Izraela do istnienia. Skutkiem kilka wojen, aneksje terytorialne, zamachy stanu, a przede wszystkim uporczywe próby przełamania sąsiedzkiej blokady, które podejmował Tel-Awiw. Izolacji nie zmieniły nawet sąsiedzkie układy podpisane z Jordanią i Egiptem. W takiej sytuacji Bliski Wschód przez dziesięciolecia nie miał własnej podmiotowości. Był pionkiem przesuwanym na globalnej szachownicy zimnej wojny. Nawet gdy u schyłku XX w. świat stał się amerykański, nienawiść Arabów do Żydów nie zmalała. Radykalną zmianę wzajemnego postrzegania wymusił dopiero XXI w. USA oraz Francja zdestabilizowały militarnie Irak i Libię. Następnie Barack Obama gwałtownie zmniejszył amerykańską obecność w regionie tworząc próżnię siły. Z drugiej strony, świat arabski przeżył wewnętrzną transformację zwaną bliskowschodnią wiosną.

Oba procesy urodziły potwora Państwa Islamskiego, który zdestabilizował region. I nie tylko, bowiem do wypełnienia próżni siły po Amerykanach ustawiła się długa kolejka chętnych. Od Rosji i Turcji, po Iran, który odniósł na tej drodze największe sukcesy. O tym, jak jest źle, przekonała się Europa. W 2015 r. do Unii wlał się potop imigracyjny z regionu. Do naprawy sytuacji przystąpił więc Donald Trump. Zięć prezydenta USA Jared Kushner jest autorem planu, który legł u podstaw izraelsko-arabskiego porozumienia. Z jednej strony słynna bliskowschodnia transakcja Białego Domu gwarantuje przyszłe utworzenie państwa palestyńskiego. Oczywiście zdemilitaryzowanego, a więc bezpiecznego dla Izraela. Palestyńska niepodległość wypełnia arabskie postulaty wobec Żydów. Z drugiej strony, plan Kushnera gwarantuje arabskie uznanie prawa Izraela do istnienia. Rzecz jasna w bezpiecznych granicach obejmujących część zaanektowanych terytoriów arabskich. Ale tylko część, choć ze stolicą w Jerozolimie.

Nie będzie jednak odkryciem stwierdzenie, że to irańskie zagrożenie stworzyło fundament żydowsko-arabskiej wolty geopolitycznej. Teheran jest autorem doktryny unicestwienia Izraela. Szyicki Iran to zarazem heretyckie i wywrotowe zagrożenie dla arabskich państw sunnickich, tak świeckich reżimów jak w Egipcie oraz teokratycznych monarchii Zatoki Perskiej.

Perspektywa

„Po dziesięcioleciach wojen i konfliktów Bliski Wschód wchodzi w erę rozkwitu”, napisał w Twitterze Donald Trump po nawiązaniu izraelsko-arabskich stosunków dyplomatycznych. „To dzień, który zwiastuje rozkwit świata”, amerykańskiego prezydenta przebił premier Benjamin Netanjahu. „Jesteśmy świadkami narodzin tendencji, która odkrywa przed Bliskim Wschodem nową drogę lepszego życia”, wtórował obu partnerom minister spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wreszcie poparł go bahrański kolega, mówiąc o „historycznym kroku ku bezpieczeństwu i stabilności całego regionu”. Co najważniejsze, entuzjastyczne wypowiedzi nie są obietnicami bez pokrycia. Na pokładzie pierwszego samolotu izraelskich linii lotniczych, który wylądował w stolicy ZEA Abu-Dhabi, znajdowała się rządowa i biznesowa delegacja.

Jak ocenia „The Times of Israel”, cały region ucierpiał gospodarczo z powodu epidemii COVID-19”. Jednak połączenie arabskich petrodolarów z potencjałem technologicznym nowego partnera oraz izraelskimi kontaktami biznesowymi w żydowskiej diasporze faktycznie zwiastuje ekonomiczną rewolucję. Już w tej chwili ZEA liczą na to, że izraelscy goście wypełnią epidemiczną lukę w tak ważnej dziedzinie emirackiej gospodarki, jaką jest turystyka. Symbolem wzajemnych nadziei ma stać się światowa wystawa Expo- 2021, której gospodarzem będzie Dubaj. „Wyeksponujemy izraelski pawilon”, obiecał minister handlu ZEA w wywiadzie udzielonym dziennikowi „Haaretz”. Jak dodał: „interesują nas izraelskie technologie uzdatniania wody, produkcji żywności i know-how w wielu dziedzinach przemysłu”. Z kolei wielu izraelskich studentów chciałoby pogłębiać wiedzę na emirackich uczelniach słynących z wysokiego poziomu nauczania. Nic dziwnego, że „The New York Times” ocenił: „Inne państwa arabskie już zazdroszczą Emiratom i Bahrajnowi. Zawarcie dwustronnych umów Izraela z Kuwejtem, Omanem, Arabią Saudyjską i Katarem to tylko kwestia czasu”. Tym bardziej, że te nieoficjalne, szczególnie na linii służb specjalnych są faktem od dłuższego czasu.

Wracając do gospodarki, epidemia i postęp technologiczny w dziedzinie paliw bardzo boleśnie ujawniły słabości surowcowych gospodarek Bliskiego Wschodu. Szczególnie państwa Zatoki Perskiej stoją przed koniecznością ekonomicznej dywersyfikacji, w której atutem może stać się Izrael. Jeśli zaś chodzi o politykę, zdaniem „NYT” historyczne nawiązanie kontaktów dyplomatycznych bardzo wyraźnie podzieliło Bliski Wschód na przegranych i zwycięzców. Do pierwszej kategorii zalicza się przede wszystkim Iran. Sunnici, którzy dotąd brali cięgi od szyickich milicji finansowanych i zbrojonych przez Teheran, mogą teraz liczyć na wszechstronne wsparcie polityczne, wywiadowcze i militarne Izraela. Jak efektywna jest współpraca z Tel-Awiwem, przekonał się Egipt na Półwyspie Synaj opanowanym do spółki przez Al-Kaidę i ISIS.

„Na Bliskim Wschodzie są obecnie dwie koalicje. Arabskich sunnitów i Żydów, którzy wspólnie dążą do lepszej przyszłości. Druga, której przewodzi Iran, chce wepchnąć region w krwawą przeszłość”, ocenia w tym kontekście francuski portal Causeur. Jak dodaje, arabsko-izraelska koalicja nie tylko wyhamuje mocarstwowe apetyty Teheranu, ale odizoluje wyspy rosyjskich i tureckich wpływów w regionie. Chodzi o Syrię, Libię oraz palestyński HAMAS. Wbrew pozorom w gronie zwycięzców znajdą się również Palestyńczycy. Przywódca Palestyńskiej Autonomii Mahmud Abbas rozumie dobrze, że właśnie został pozbawiony karty atutowej w negocjacjach z Izraelem. Bez poparcia arabskich sojuszników musi pielgrzymować do Tel-Awiwu, aby przyjąć warunki stawiane od lat przez Netanjahu. Tak czy owak przybliży to zakończenie konfliktu palestyńsko-żydowskiego.

Izraelska cena

Gdy Izrael, ZEA i Bahrajn podpisywały w Białym Domu historyczną umowę, palestyńscy radykałowie z HAMASU i ich libańscy sojusznicy z Hezbollah zaatakowali rakietami izraelskie miasta. Cahal postawił swoje dywizje w gotowość bojową, co dowodzi, że Izrael czeka okres wściekłych ataków terrorystycznych wielkich przegranych na Bliskich Wschodzie. Mimo tego „The Times of Israel” ocenił sytuację, jako triumf izraelskiej demokracji. Ceną, którą zapłacił Netanjahu za nawiązanie relacji z państwami arabskimi, było wstrzymanie aneksji Zachodniego Brzegu Jordanu oraz budowy żydowskich osiedli na anektowanych terytoriach palestyńskich.

Tymczasem Bibi takimi obietnicami kupił poparcie ortodoksyjnych ugrupowań politycznych, dzięki którym utrzymał się na stanowisku i zbudował większość w Knesecie. Zatem jak analizuje „Haaretz”, międzynarodowe zobowiązania uzdrowią izraelską scenę polityczną. Pozbawiają wpływu na rząd i parlament nieprzejednanych militarystów i zwolenników aneksji terytoriów okupowanych. Tylko co dalej z Bibi? Izraelski portal detaly prorokuje, że normalizacja stosunków z Arabami to polityczny testament premiera.

To także koniec samoidentyfikacji Izraelczyków jako narodu europejskiego. Tak było siłą rzeczy, gdy ich państwo było oblężoną twierdzą na wzburzonym arabskim morzu. Teraz przyszła pora na odkrycie bliskowschodnich korzeni. Wygrani są także amerykańscy Żydzi, różniący się między sobą stosunkiem do Izraela. „Gdyby w historycznej ojczyźnie wpływy polityczne zwiększyli religijni ortodoksi oraz zwolennicy osadnictwa na ziemiach okupowanych, przez wszystkie synagogi USA przebiegła natychmiast wyraźna linia podziału szkodliwa dla amerykańskiej diaspory”, komentuje „NYT”.

Wygranym jest również Donald Trump. Jego wysiłki na rzecz pokojowego uregulowania bliskowschodniego zapiszą się w historii świata na równi ze słynnym porozumieniem w Camp David epoki Jimmy Cartera.

I ostatni paradoks, jeśli w zbliżających się wyborach prezydenckich wygra demokrata Joe Biden, to on będzie dyskontował owoce sukcesu Donalda Trumpa.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news