13.8 C
Warszawa
czwartek, 28 marca 2024

Kochana pani ambasador

Koniecznie przeczytaj

73-letnia Georgette Mosbacher jest bardziej cynicznym lobbystą niż dyplomatą. Właśnie pracuje na swoją biznesową emeryturę.

Amerykańska ambasador w Polsce Georgette Mosbacher (16 stycznia skończyła 73 lata) lubi przedstawiać się w mediach jako przyjaciółka Polski. Od kiedy pod koniec sierpnia 2018 r. została oficjalnie zgłoszona w Polsce jako ambasador, była jednak sprawcą wielu skandali dyplomatycznych. Pozwalała sobie na publiczne przywołanie do porządku polskiego rządu, gdy jego przedstawiciele krytykowali telewizję TVN. Bez bawienia się w dyplomatyczne pozory domagała się przywilejów (głównie podatkowych i biznesowych) dla amerykańskich firm w Polsce. W niektórych co bardziej radykalnych opiniach zaczynała być nazywana panią namiestnik lub panią gubernator. Jej zachowanie porównywano do szarogęszenia się rosyjskich dyplomatów w chylącej się ku upadkowi w XVIII w. Polsce. W USA stanowiska ambasadorów to polityczny łup partii rządzącej. Mosbacher postrzegana jako wpływowa szara eminencja biznesowego zaplecza republikanów zwyczajnie zdaje sobie sprawę z ryzyka, iż Donald Trump przegra wybory, a to oznacza koniec jej kariery dyplomatycznej. Dlatego stara się zyskać tylu przyjaciół w biznesie, aby mieć bezpieczną starość. Kwestie dyplomatyczne nie mają dla niej większego znaczenia.

Żona trzech mężów

Nazwisko Mosbacher ambasador zawdzięcza swojemu trzeciemu mężowi Robertowi, w latach 1985–1997 wpływowemu politykowi partii republikańskiej. Podczas rozwodu stoczyła zażartą walkę, aby zatrzymać nazwisko męża, które wiele znaczy w amerykańskiej polityce. Bob Mosbacher (1927–2010) był barwną i wpływową postacią amerykańskiego establishmentu. Pochodził z rodziny niemieckich Żydów. Przyjacielem jego ojca, którego poznał w dzieciństwie, był sam George Gershwin, słynny kompozytor popularnych do tej pory musicali. Szczytem kariery Mosbachera była nominacja na ministra handlu USA w rządzie Georga H. Busha (ojca, prezydentura 1989–1993). Prywatnie przyjaźnił się z Bushem, dla którego pełnił odpowiedzialną funkcję szefa zbierania funduszy na jego kampanie polityczne. Ta przyjaźń determinowała pozycję Mosbachera w amerykańskiej polityce, klan Bushów bowiem zaliczany jest do tzw. głębokiego państwa (amerykański deep state), czyli elit, które rządzą niezależnie od tego na kogo postawią wyborcy. Właśnie to małżeństwo ustawiło dzisiejszą karierę Georgetty Mosbacher.

Urodziła się w rodzinie robotniczej w stanie Indiana jako Georgette Paulsin. Została półsierotą w wieku 7 lat, gdy jej ojciec zginął w wypadku samochodowym. Musiała szybko dorosnąć, aby pomóc matce zajmować się trójką rodzeństwa (bratem Georg’em i siostrami Melody i Lyn). Lubi podkreślać, że aby móc skończyć studia (ma licencjat z edukacji) w latach 70., musiała pracować na trzech etatach. Nieprzychylne jej media lewicowe podkreślają jednak, że karierę zawdzięcza swoim trzem mężom, z których każdy był od niej dużo starszy. Pierwszym był zamożny amerykański pośrednik w handlu nieruchomościami Robert Muir. Ślub wzięli w 1972 r., po roku znajomości. On miał 40 lat, ona 25.

Małżeństwo przetrwało pięć lat. Kolejny wybranek był jeszcze bogatszy: George Barrie. Gdy się pobrali w 1980 r., miał 67 lat, ona 33 lata. Był wówczas dyrektorem generalnym Faberge, jej szefem. Pracowała w tej firmie jako szefowa marketingu w dziale produkcji filmowej. Do dziś na największym serwisie imdb.com poświęconym filmom można znaleźć jej krótki biogram jako aktorki (wystąpiła w trzech produkcjach). Po roku Georgette opuściła męża, a rozwiodła się z nim w 1982 r. Rozwód nie należał do eleganckich – ona oskarżyła męża o znęcanie się, on zarzutom zaprzeczał.

Wspomniany Robert Mosbacher, za którego wyszła w 1985 r. (on miał wówczas 68 lat, ona 38) był najbardziej wpływowym i zamożnym z jej mężów – nie tylko ważnym politykiem partii republikańskiej, ale także utytułowanym żeglarzem, który zdobywał złote medale na mistrzostwach świata.

Gdy jej mąż robił karierę w rządzie Busha, to na nią spadały gromy w mediach za brak skromności i publiczne manifestowanie zamożności. Właśnie dzięki Mosbacherowi Georgette stała się naprawdę zamożną kobietą, a także zwróciła na siebie uwagę mediów. To były czasy epoki przedinternetowej, było to znacznie trudniejsze niż dziś w dobie szumu informacyjnego i kreowania wielkiej liczby ludzi znanych z tego, że są znani. W 1989 r. felietonista „Los Angeles Times” Roger Simon napisał, że Georgette Mosbacher „zaczyna rywalizować z Donaldem Trumpem w kategorii „osoby, o której najczęściej się pisze, ale o której nie masz ochoty czytać”. W 1987 r. wraz z mężem i zagranicznymi inwestorami, kupili za 30 mln dolarów firmę kosmetyczną La Prairie. Firma miała kłopoty, ale inwestorzy mieli plan. Nawet dziś kwota 30 mln dolarów (ok. 120 mln zł) jest horrendalna. Wówczas była faktycznie prawie dwa razy więcej warta niż obecnie (z powodu inflacji). Zręczna kampania marketingowa adresowana do amerykańskich snobów, którzy chcieli chwalić się używaniem kosmetyków opartych o szwajcarskie receptury, okazała się strzałem w dziesiątkę. Po czterech latach sprzedała firmę, zarabiając 15 mln dolarów.

W latach 90. prowadziła własną firmę Georgette Mosbacher Enterprises, zajmującą się doradztwem biznesowym. Od 2001 r. do przejścia na emeryturę w 2015 r. była prezesem firmy kosmetycznej Borghese.

Równolegle budowała swoją pozycję szarej eminencji w strukturach partii republikańskiej. Zajmowała prestiżowe stanowiska i powierzano jej tak strategiczne zadania jak zbieranie funduszy na kampanię wyborczą. Osobiście, jak wyliczyli dziennikarze, przekazała na ten cel 525 tys. dolarów (ponad 2 mln zł). Takie dotacje to nie działalność charytatywna. W USA doskonale znają słynne stwierdzenie brytyjskiego premiera Winstona Churchilla, że „polityka to nie zabawa, to bardzo dochodowy interes”. Churchill wiedział, co mówi – gdy zostawał premierem Wielkiej Brytanii w 1940 r., był niemal bankrutem. Gdy kończyła się wojna, był już milionerem zabezpieczonym do końca życia.

Jak poślubić milionerów

Wieńczące jej karierę stanowisko ambasadora w Polsce to nagroda za duże poświęcenie dla Donalda Trumpa w kampanii wyborczej. W październiku 2016 r. wydawało się, że Trump jest skończony. Media sympatyzujące z demokratami ujawniły nagranie sprzed lat z pracy przy jednym z programów telewizyjnych, w których występował Trump. Jego wypowiedzi nie tylko były seksistowskie, ale wręcz obraźliwe i wulgarne. Generalnie sens wywodu Trumpa był taki, że jeśli masz pieniądze, to możesz „łapać za c…” (dosłownie użył takiego sformułowania „grab the p…”) kobiety i robić co chcesz. Gdy medialny walec rozjeżdżał Trumpa, Mosbacher wzięła go publicznie w obronę, nazywając porządnym człowiekiem. Później robiła to wielokrotnie, broniąc jego kontrowersyjnych decyzji. Namawiała do tego, aby Trumpa rozliczać nie z tego, co mówi, ale co robi. Gdy już był prezydentem, to na łamach „The Washington Times” postulowała, aby dać sobie spokój z dotychczasowymi standardami zachowania publicznego, bo Trump może zachowuje się niezgodnie z zasadami, ale to przynosi efekty (użyła metafory, iż „porusza on piłkę”), a przecież zwykłych ludzi bardziej interesują efekty, a nie pozory i formy.

W 1993 r. napisała książkę „Kobieca Siła: uwolnij moc, aby stworzyć życie, na które zasługujesz”. W 1998 r. poradnik „To wymaga kasy, kotku. Samouczek jak zdobyć całkowitą wolność finansową”.

Pierwsza książka była tak naprawdę poradnikiem o tym, że każda dziewczyna dzięki determinacji i dbaniu o siebie może poślubić swojego księcia z bajki i wydobyć się z biedy. Lubiła (i lubi) mawiać, że nie urodziła się ruda, ale po to, żeby rudą być. Jej koncentracja na pieniądzach i zdecydowanie materialistyczne podejście do świata w USA nikogo specjalnie nie drażni. W Europie, szczególnie w Polsce, to wciąż wstydliwy temat. W USA oficjalnie media pisały o Mosbacher, że jest „urabiaczką mężów”, po polsku najzręczniej można to przetłumaczyć jako „łowczyni”. Druga książka Mosbacher była typowym amerykańskim poradnikiem biznesowym z gatunku kontroluj wydatki, inwestuj w fundusze indeksowe (czyli takie, które rosną i spadają wraz z rynkiem, bo są one najlepsze i pobierają najniższe opłaty). Już wówczas była na tyle obrotna, że jej książkę promowały zarówno poważne media biznesowe w stylu magazynu „Forbes”, jak też gwiazdki oper mydlanych. Dla fanek tych ostatnich Mosbacher miała rady jak poznać milionerów i związać się z nimi.

Niektóre z nich były subtelne, jak ta: „Moja osobista ulubiona technika: wyprowadzaj psa po okolicy, w której chcesz mieszkać, a nie w okolicy, w której obecnie mieszkasz. Jeśli masz zamiar spotkać kogoś w parku, w którym bawi się Twój pies, dlaczego nie spotkać kogoś, kto pochodzi z miejsca, do którego chcesz należeć?”. Inne znacznie mniej. Szczerze opisała historię, jak upolowała swojego pierwszego męża milionera. Mieszkała wówczas w Los Angeles z bratem Georg’em, aby oszczędzać pieniądze na czynszu. „Pewnego niedzielnego popołudnia przekonałam go do wzięcia udziału w aukcji pamiątek z produkcji filmów” – wspominała. „Nie mogliśmy sobie pozwolić na nic, ale byłam pewna, że będzie to ciekawe doświadczenie z udziałem wielu ciekawych ludzi”.

Jej plan powiódł się w 100 proc. „W połowie licytacji moją uwagę przykuł pewny siebie, ale łagodnie wyglądający mężczyzna, który kupił kilka replik statków z czasów II wojny światowej, używanych podczas kręcenia filmu „Tora! Tora! Tora!”. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak ktokolwiek może sobie pozwolić na taką ekstrawagancję…”. Krótko mówiąc, młodziutka Georgette uznała, że może być kolejną ekstrawagancją milionera. W swojej książce zawarła też rady, jak negocjować intercyzę, czyli umowę przedmałżeńską określającą zasady podziału majątku w wypadku rozwodu. Były proste i sensowne, ale też dużo mówiące o charakterze ich autorki. I tak rada, iż nie należy pozwolić, aby prawnik męża odpowiadał za umowę jest zrozumiała. Druga z praktycznych porad dotyczyła żądania alimentów i sprowadzała się do starej zasady, żeby żądać znacznie więcej niż się rzeczywiście chce uzyskać.

Niedyplomatyczny język ambasador

Cyniczne polowanie na coraz bogatszych mężów (i bynajmniej niespecjalne ukrywanie tego faktu) pozwalają zrozumieć zachowanie Mosbacher w Polsce. W zasadzie prowadzi ona jawny lobbing w interesie amerykańskich firm i wpływowych ludzi, który uważa, że jej się opłaci. Dlatego otwarcie pozwoliła sobie na przykład wspierać roszczenia amerykańskich organizacji żydowskich do tzw. bezspadkowego mienia. – Prawdę mówiąc, mam świadomość, że ten temat na pewno nie zniknie. Być może nigdy, a na pewno do czasu, aż Polska zdecyduje, jak do niego podejść – mówiła Mosbacher w rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy”. To wsparcie dla kompletnie bezzasadnych żądań (amerykańskie organizacje żydowskie uważają, że powinny dziedziczyć po Polakach żydowskiego pochodzenia, którzy nie zostawili spadkobierców) to dla Mosbacher zwyczajna uprzejmość dla lobby żydowskiego, hojnie wspierającego kampanię Trumpa. Przypomnijmy, że uznał on, wbrew całej społeczności międzynarodowej okupowaną Jerozolimę za stolicę Izraela, powodując tym samym wybuch zamieszek na Bliskim Wschodzie.

Z równą determinacją Mosbacher walczy z rzekomą dyskryminacją w Polsce osób LGBT. To kolejne wpływowe lobby w USA, z którym opłaca się dobrze żyć.

Bez skrupułów interweniowała w interesie amerykańskich gigantów cyfrowych sabotując opodatkowanie ich zysków z Polski. Amerykanie zarabiają na całym świecie krocie w Internecie i starają się, aby podatki od zysku na tych transakcjach nie trafiały tam, gdzie ma on miejsce. Mosbacher działa tutaj nie tylko jako przedstawiciel amerykańskiego rządu, ale też całego sektora cyfrowego. Gdy polski rząd planował opodatkowanie korporacji Uber (zajmującej się oferowaniem taniego transportu przy pomocy aplikacji internetowej), Mosbacher brutalnie interweniowała zmuszając rząd do rezygnacji z tych planów. Zyski z cyfrowych usług są bowiem niebotyczne. Amerykanie, którzy sami opodatkowują u siebie każdą taką działalność, jednocześnie starają się za wszelką cenę nie dopuścić do tego w innych krajach. Przy pomocy nic nieznaczących haseł jak współpraca wojskowa czy transfer technologii, następuje wywożenie z Polski nieopodatkowanych zysków. Rząd USA uznaje to bowiem za dyskryminację swoich firm. Obecny stan, w którym państwa pracują nad wspólnym, globalnym podatkiem cyfrowym, jest tym, co USA najbardziej odpowiada. Jest bowiem mało prawdopodobne, aby kiedykolwiek powstał w tej sprawie globalny konsensus.

Osobną kwestią jest obrona amerykańskiego koncernu medialnego, który jest właścicielem TVN. Trudno byłoby sobie wyobrazić, żeby polski ambasador w USA pouczał prezydenta Donalda Trumpa i jego zaplecze, iż nie może krytykować CNN za brak obiektywności, bo atakuje tym samym wolność wypowiedzi. Zresztą sama Mosbacher pozwalała sobie na krytykowanie w Internecie, po nazwisku, dziennikarzy, którzy pisali, że spełnienie przez Polskę wszystkich zachcianek USA dotyczących sekowania chińskich firm z polskiego rynku telekomunikacyjnego niekoniecznie jest w naszym interesie. W grę wchodzą bowiem dziesiątki miliardów dolarów, a w takich wypadkach Mosbacher jeńców nie bierze.

Georegette Mosbacher całym swoim życiem dała dowód dużej zapobiegliwości i umiejętności spadania na cztery łapy. Już dziś na pewno rozważa, czym się będzie zajmować na ostatniej prostej swojego życia, jeżeli Trump przegra wybory. W takiej sytuacji wdzięczność środowisk biznesowych będzie jej bardzo pomocna. Oczywiście stać ją na to, aby nie pracować do końca życia i prowadzić spokojne życie na emeryturze. Ale to nie jest raczej jej marzenie. Jest w wieku, w którym kolejne małżeństwo z milionerem jest już mało prawdopodobne. Mosbacher ma jednak własne pieniądze i krąg znajomych, którzy nie pozwolą jej zaginąć.

Mosbacher jest prostą kobietą z robotniczej rodziny. Szkoda, że polskie władze nie rozumieją tego i nie potrafią prostym językiem (aczkolwiek przy pomocy kanałów dyplomatycznych) przekonać pani ambasador, iż forma adresowania komunikatów do polskich władz ma znaczenie. Mosbacher patrzy na to cynicznie: im o niej głośniej i więcej mówi się, jak rządzi się w Polsce, tym lepiej dla jej przyszłych notowań. Fakt, iż takie zachowanie w dłuższej perspektywie może zaszkodzić relacjom polsko-amerykańskim, niewiele ją interesuje.

Tekst został opublikowany w miesięczniku Home&Market

Najnowsze

Parasol Nuklearny

Co z Ukrainą?

Wpadka Google’A

„Szok Trumpa”