e-wydanie

8.3 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Odbudowa centralnie planowana

Ministerstwo Rozwoju określa Krajowy Plan Odbudowy mianem pokoleniowej szansy dla całej Polski. Choć w grę wchodzą niemałe środki (nawet 60 mld euro), trudno doszukiwać się w nim realnego przełomu.

Wspomniany plan ma zostać sfinansowany ze środków, jakie przyznano Polsce w czasie lipcowego szczytu unijnego w Brukseli. Rząd Morawieckiego długo celebrował ogromne sumy, które mają trafi ć do Polski w ramach nowego budżetu rozpisanego na lata 2021–2027. Narracja o sukcesie miała z pewnością na celu przede wszystkim przykrycie o wiele mniej korzystnego ustalenia, w ramach którego Polska wyraziła zgodę na emisję wspólnego, europejskiego długu. Setki miliardów złotych dla Polski z unijnego kurka z pieniędzmi miały rzekomo pokazać naszą silną pozycję we wspólnocie, a jednocześnie odbudować wizerunek Unii Europejskiej, która w początkowym okresie zamieszania wokół koronawirusa zbierała liczne głosy krytyki za swoją pasywną postawę. Podczas gdy państwa narodowe aktywnie wzięły się za ochronę swoich obywateli, eurokraci zaszyli się w swoich biurach i długo nie dawali znaku życia.

Pod dyktando Brukseli

Unijny plan odbudowy gospodarczej ma więc przede wszystkim za zadanie zademonstrować, że wspólnota odgrywa wciąż decydującą rolę w kształtowaniu polityki gospodarczej wszystkich państw członkowskich. Dokładny kształt Krajowego Planu Odbudowy nie jest jeszcze wprawdzie znany, ale już dziś wiadomo, że będzie ściśle odpowiadał zarysowanym w Brukseli wytycznym związanym m.in. neutralnością klimatyczną czy też cyfryzacją usług publicznych. Wszystkie polskie propozycje będą zresztą musiały uzyskać ostateczną akceptację Brukseli. Jak więc widać wyraźnie, choć unijna nowomowa lubi sięgać po słownictwo odwołujące się do samorządności i lokalności, wszystkie projekty z całego kontynentu i tak ostatecznie będą musiały uzyskać stempel akceptacji na szczeblu centralnym. Władze poszczególnych krajów zamiast przeznaczać środki na najbardziej potrzebne kwestie, będą zaś starały się dostroić do oczekiwań Brukseli.

Aby zachować pozory spontaniczności i odpowiadania na realne potrzeby zwykłych ludzi, którzy najbardziej ucierpieli w wyniku zamieszania związanego z pojawieniem się koronawirusa, Ministerstwo Rozwoju uruchomiło specjalną stronę, na której obywatele mogą zgłaszać własne pomysły projektów odbudowy kraju. O tym, jak wielka to fikcja, świadczy jednak to, iż na zgłaszanie pomysłów pozostawiono czas do zaledwie 30 września. To nadzwyczaj krótkie okienko na inicjatywę obywatelską pokazuje najlepiej, że w całym przedsięwzięciu realne potrzeby społeczeństwa są stosunkowo najmniej ważne. Najbardziej cieszyć się mogą urzędnicy i cały sektor publiczny, który zyska tym samym sposobność do załatania dziurawych budżetów.

W całej sytuacji uwagę zwraca także to, że wydawaniu tak zawrotnych sum pieniędzy towarzyszy spory pośpiech. Skoro Krajowy Plan Odbudowy przedstawiany jest jako pokoleniowa szansa, to powinna mu towarzyszyć spokojna refleksja i namysł nad największymi wyzwaniami stojącymi przed Polską. Zamiast tego zauważalny jest nadmiar pustosłowia oraz typowej dla unijnych organów nowomowy. Mowa jest m.in. o „odporności społecznej” i „ograniczeniu ubóstwa energetycznego”. Wszystko to pozwala sądzić, że zasadnicze priorytety polskiego planu zostały już dawno wyznaczone i sprecyzowane, zanim resort rozwoju zabrał się w ogóle do pracy.

Po staremu

Choć nowemu unijnemu budżetowi przeznaczonemu na odbudowę towarzyszy otoczka zupełnie nowej wizji i wprowadzania pokoleniowych zmian, tak naprawdę sprowadza się on do zintensyfikowania zjawisk, które już od dawna wiążą się z rozdysponowywaniem unijnych środków. Pokazuje to wyraźnie, że unijni liderzy żyją w coraz większym zaślepieniu i nie dopuszczają do siebie tego, że Europa musi wreszcie się zmienić. Co prawda kryzys związany z koronawirusem pokazał, że euro jako waluta cieszy się wciąż sporym zaufaniem, lecz gospodarka Starego Kontynentu zareagowała na ostatnie wstrząsy bodajże najgorzej ze wszystkich liczących się i największych makroregionów świata. W wielu krajach starej Unii wciąż nie widać efektu odbicia, pomimo uruchomienia rekordowych zasobów finansowych.

Wszystko to pokazuje, że dotychczasowa formuła funkcjonowania, na której bazuje Unia Europejska, staje się coraz mniej przyszłościowa. Unia Europejska może starać się być prymusem zielonej transformacji, walki o ochronę ekosystemów czy też przeciwdziałania wykluczeniu cyfrowemu, lecz jej gospodarka staje się coraz mniej konkurencyjna na tle Stanów Zjednoczonych czy też Chin. Unijne dotacje i programy prezentują się bardzo korzystnie na materiałach promocyjnych, lecz w wielu przypadkach okazują się zwykłą fikcją i nie przekładają się na realne korzyści dla gospodarki.

Narzucone od początku marca ograniczenia w funkcjonowaniu gospodarki w związku z pojawieniem się koronawirusa wyrządziły trudne do oszacowania szkody w światowej gospodarce. Aby je naprawić, potrzebne są jednak nie tyle kolejne zastrzyki płynności i plany odbudowy, ale bodźce realnie zachęcające do odbudowy całych sektorów gospodarki. W przypadku Polski kurek z unijnymi pieniędzmi zadziała nie tyle jako realna pomoc, lecz jako przeszkoda przy wprowadzaniu najbardziej pilnych zmian. W przeciwieństwie do większości krajów na świecie, które w reakcji na obecny kryzys zdecydowały się m.in. na zdecydowaną redukcję stawek VAT dla najbardziej poszkodowanych branż (m.in. gastronomia, turystyka), w Polsce jak dotąd nie obniżono żadnych podatków. Planuje się co najwyżej wprowadzenie estońskiego CIT od początku 2021 r. Pomysłem obecnej władzy na odbudowę mają być przede wszystkim tzw. inwestycje sektora publicznego, które jako takie nie staną się nigdy kołem zamachowym dla polskiej gospodarki. Pompowanie pieniędzy w zieloną energię czy też cyfryzację administracji państwowej może wprawdzie doraźnie polepszyć jakość życia mieszkańców, ale polska gospodarka zmaga się z o wiele większymi bolączkami.

Dalekosiężne plany, krótkookresowa dywersja

Dopracowywanie szczegółów Krajowego Planu Odbudowy będzie przebiegało w cieniu planowanych przez rząd działań, które określić można wręcz mianem sabotażu. Przegłosowane przez Sejm ograniczenia w hodowli zwierząt futerkowych oraz eksporcie mięsa z uboju rytualnego stanowią bowiem świadome działanie na szkodę tysięcy hodowców i rolników. Jeśli dodatkowo uwzględnimy fakt, że rząd Morawieckiego poważnie rozważa pełne oskładkowanie wszystkich rodzajów umów, to uzyskamy obraz, w ramach którego rząd z jednej strony roztacza wizje wielkiej odbudowy kraju finansowanej ze środków unijnych, a z drugiej świadomie pogrążą cały sektor gospodarki i stawia pod znakiem zapytania zatrudnienie setek tysięcy osób. Obóz „dobrej zmiany”, który rozsmakował się w mnożeniu programów z przyimkiem „plus”, patrzy na najnowszy Krajowy Plan Odbudowy z wielką nadzieją, gdyż widzi w nim szansę na sfinansowanie wielu zapowiadanych od dawna projektów. Pogrążającej się w kryzysie gospodarczym Polsce potrzebny jest jednak nie tyle kolejny program poddany reżimowi centralnego planowania na poziomie Brukseli, lecz impuls zdolny do ożywienia jej gospodarki. Przestrzeń do działania jest ogromna. Jak do tej pory najbardziej konkretne zapowiedzi związane z koncepcją Krajowego Planu Odbudowy dotyczą m.in. wsparcia produkcji mikroprocesorów w Polsce i budowy hubu biotechnologicznego. Tego rodzaju zapowiedzi z pewnością spotkałyby się z większym entuzjazmem, gdyby nie pamięć o tym, że jeszcze przed trzema laty Mateusz Morawiecki zapowiadał, że za dekadę będzie w Polsce milion elektrycznych aut. Z zapowiedzi tej będzie można go rozliczyć dopiero za siedem lat, lecz mając na uwadze dotychczasowe postępy w tej dziedzinie wszelkie rządowe wizje dynamicznego rozwoju nowych technologii wydają się wyjątkowo mało wiarygodne.

Najnowsze