10.3 C
Warszawa
sobota, 27 kwietnia 2024

Brexit. Pokaz siły czy przejaw słabości?

Zajmując twarde stanowisko w sprawie warunków brexitu, duet Merkel-Macron postanowił przykładnie ukarać Londyn. Naprawdę pokaz siły jest pozorny. To raczej dowód bezsilności, ponieważ Berlin i Paryż grając interesami Unii stały się grabarzami Zjednoczonej Europy.

Unia niemiecko-francuska
„Angela Merkel i Emmanuel Macron uzgodnili, że rozmowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE nie powinny znaleźć się w agendzie grudniowego szczytu przywódców państw członkowskich”, poinformował Bloomberg.
Według agencji decyzja oznacza, że Berlin i Paryż stawiają na twardy brexit. Chcą dać Londynowi pokazową lekcję, jaka jest cena braku pokory zwana także obroną narodowych interesów Wielkiej Brytanii.
Tymczasem procedura separacji przewiduje, że mandat negocjacyjny w imieniu wszystkich państw członkowskich posiadają wyłącznie Komisja Europejska wraz z Radą Europejską. Co więcej, finałowy traktat z Wielką Brytanią będzie przechodził ścieżkę legislacyjną w 27 parlamentach. Niestety decyzje kluczowe dla całej Unii, a także Zjednoczonego Królestwa, zapadają w zaciszu gabinetów Angeli Merkel i Emmanuela Macrona.
Z chwilą impasu w „rozwodowej” umowie handlowej pomiędzy Brukselą i Londynem niemiecka kanclerz usztywniała stanowisko, mówiąc coraz głośniejsze „nie” wszelkim kompromisom. Jest to możliwe, ponieważ, jak twierdzi „Die Zeit”, instytucje Unii zajął desant niemieckich biurokratów, którzy przekształcili Brukselę w 17 land RFN.
Pozycję Berlina przebił jednak Paryż. W oficjalnych wypowiedziach przebija ton ultimatum. Mini-ster ds. europejskich oświadczył: „Francja nałoży weto na porozumienie w sprawie brexitu, jeśli nie będzie odpowiadało interesom UE i naszym”.
Jak podkreślił Clément Beaune, „Unia Europejska będzie broniła swojej suwerenności, swoich interesów i swojego modelu rozwoju”. „Jeśli umowa nie uwzględni unijnych postulatów, a w szczególności praw europejskich rybaków na łowiskach w brytyjskiej strefie ekonomicznej, Francja bez wahania zastosuje weto”, powtórzył urzędnik Pałacu Elizejskiego.
Ma się rozumieć troska o dobro europejskie jest kwiatkiem do kożucha. „Paryż jest wściekły, bo zgodnie z warunkami brexitu francuscy rybacy tracą swobodę prowadzenia działalności gospodarczej na brytyjskich akwenach morskich. Tylko Kanał Angielski (La Manche) jest źródłem pochodzenia jednej trzeciej połowów”. Tak wyjaśnia stanowisko Paryża rząd Borisa Johnsona. „Jesteśmy gotowi do wyjścia Londynu bez żadnej umowy, jeśli jej postanowienia nie będą odpowiadały Francji”, w ten sposób kropkę nad „i” postawił Emanuel Macron, choć zdaje sobie sprawę z apokalipsy, do której zmierza.
Jednak najważniejsze, że politycy znad Sekwany dla dodania animuszu, powtarzają przy każdej groźbie mantrę: „Nasze stanowisko podzielają Niemcy i osobiście Angela Merkel”. Nie powołują się na mandat negocjacyjny KE ani tym bardziej zdanie innych państw członkowskich. Wystarczy Merkel. Aż chce się zakrzyknąć: Vive la France! I tylko Francja.
Bo też Wielka Brytania nie jest jedynym chłopcem do bicia. Duet Merkel-Macron w swoich zapędach dyscyplinarnych chciał ustawić do pionu Polskę i Węgry. „Francja najostrzejszymi metodami przełamie weto Budapesztu i Warszawy w sprawie powiązania środków unijnych z mechanizmem praworządności”. Tak jeszcze kilkanaście dni temu zapewniały francuskie media poinstruowane przez Pałac Elizejski.
„Jeśli Polska i Węgry będą sabotowały budżet i fundusz pomocowy, Francja zrobi wszystko, aby wyrzucić buntowników za burtę. Europa nie będzie ich zakładnikiem”, twierdził ten sam Clément Beaune.
„Francja narzuca swoje warunki na zachodniej i wschodniej flance, jest bowiem obrońcą strategicznych interesów Unii”, zdefiniował politykę Paryża tygodnik „Le Point”. Jak ocenił: „Prezydent Macron już od dawna widzi główne niebezpieczeństwo dla UE w działaniach państw »Nowej Europy«, które blokują strategiczne kroki uzgadniane przez francusko-niemieckie „jądro”. Z taką opinią zgodził się niemiecki odpowiednik Beaune, który przed ostatnim szczytem UE ostrzegał Polskę i Węgry, aby nie przeciągały struny.
W tym samym czasie dostało się Austrii. Wiedeń zebrał od Merkel reprymendę za otwarcie alpejskich wyciągów narciarskich pomimo epidemii. Zresztą w przypadku niemieckiej kanclerz wątpliwa sława „europejskiego policjanta” ciągnie się od 2012 r. Pierwsi doświadczyli ostrego podejścia Grecy, potem przyszła kolei na Włochów i Hiszpanów, w czym, jak zwykle, Berlinowi dzielnie sekundował Paryż.
Na usta cisną się więc dwa pytania. Po pierwsze, czy Unia ma barwy Niemiec i Francji, które roz-dają wszystkie karty? W związku z tym, czyli po drugie, czy każde „niepokorne” państwo musi się liczyć najpierw z dyktatem, a następnie odwetem? Przynajmniej tak widzą sytuację Berlin i Paryż.
Unia iluzji
Zgodnie z wynikami badań opinii publicznej 56 proc. Polaków poparło decyzję Mateusza Morawieckiego o zawetowaniu unijnego budżetu i funduszu pomocowego. Prezydencja niemiecka nie miała więc innego wyboru, tylko poszukiwanie kompromisu w celu uruchomienia środków finansowych, tak potrzebnych Europie.
Jak proroczo napisał „Die Welt”, Angela Merkel organizowała szczyt Rady Europejskiej „pełna rozterek i obaw”. Opór niemiecko-francuskiej polityce równych i równiejszych stawiły nie tylko Polska i Węgry.
Badania opinii publicznej ujawniły również, że zdecydowana większość Brytyjczyków popiera opuszczenie Unii Europejskiej. O wiarygodności sondażu najdobitniej świadczą wyniki przedterminowych wyborów parlamentarnych, które odbyły się w Zjednoczonym Królestwie 12 grudnia. Partia Konserwatywna, która była i jest siłą napędową brexitu, odniosła miażdżące zwycięstwo. Zmasakrowała liberałów z Partii Pracy w stosunku 364 do 191, przy liczbie 320 mandatów potrzebnych do utworzenia samodzielnego rządu.
Fundamentem sukcesu była oczywiście zapowiedź konsekwentnej separacji z UE. Jednak nie tylko, bowiem Brytyjczycy zagłosowali za programem barier imigracyjnych. Przed wyborami Boris Johnson ogłosił projekt celowego prawa pobytowego, uzależnionego od znajomości języka, posiadanego wykształcenia i majątku.
Jest to jedynie przygrywka do kompleksowego mega-planu rekonstrukcji sfery socjalnej. Chodzi o unowocześnienie, w tym zwiększenie nakładów na służbę zdrowia, edukację i nowe miejsca pracy. Za klucz powodzenia premier uznaje przywrócenie suwerenności, w tym kontroli nad granicami.
A więc nie tylko ekologia i kwestie światopoglądowe, jak dzieje się w przypadku UE. Brytyjska ścieżka rozwojowa daje wiele do myślenia w kontekście rozterek niemieckiej kanclerz. Ich motywem przewodnim jest ruina Unii w obecnym kształcie.
Powiedzieć, że Zjednoczoną Europę rozrywają zewnętrzne i wewnętrzne sprzeczności, to nie powiedzieć nic. Berlin zauważył to już czerwcu. Podczas expose w Bundestagu przed objęciem pół-rocznej prezydencji, szefowa rządu nazwała projekt europejski „nader kruchym”.
Pandemia, Turcja odbudowująca imperium osmańskie konfliktami sąsiedzkimi, w tym z Armenią, Syrią, a przede wszystkim z Grecją i Cyprem, na wschodniej flance wzrost rosyjskiego zagrożenia militarnego, burzliwa jesień na Białorusi, z trudem reanimowana Ukraina, a nad tym wszystkim unosi się widmo chińskiej ekspansji wespół z niepewnością co do polityki Waszyngtonu po zmianie warty w Białym Domu.
Natomiast wykaz problemów wewnętrznych UE nie ogranicza się bynajmniej do brexitu i polsko-węgierskiego weta. To raczej wierzchołki góry lodowej. Niezwykle niebezpieczny jest rozłam Pół-noc-Południe. Z całą ostrością dał się zauważyć podczas letnich negocjacji Funduszu Pomocowego.
Państwa północnej i środkowej Europy „na bagnety” przyjęły propozycję transferu unijnych środków do Włoch, Hiszpanii, a szerzej ujmując na południe obejmujące także Francję. Tymczasem Niemcy, którzy latami dostawali nerwicy na samo słowo „euroobligacje” (obecnie koronaobligacje) lub od propozycji „wspólnych instrumentów fiskalnych”, zgodzili się na utworzenie pakietu pomocowego oznaczającego największy przelew finansowy wszechczasów.
Tajemnica tkwi w paradoksie. Grudniowy szczyt przywódców unijnych postawił Berlin w obliczu bardzo niejednoznacznych rezultatów. „Kanclerz Merkel stanęła przed dramatycznym wyborem”, ocenia „Die Welt”.
Czy pogodzić się z upadkiem wspólnoty europejskiej, czy za cenę zahamowania marzeń o niemieckiej Europie ratować niemiecką gospodarkę? Unia to przecież wielki rynek dla niemieckiego eksportu. Niestety pod wpływem pandemii i nastrojów odśrodkowych zaczął się rozpadać, grożąc likwidacją wspólnej waluty, a więc strefy euro.
Z drugiej strony, Berlin nigdy nie był entuzjastą nadmiernej integracji. Przekształcenie Unii w Stany Zjednoczone Europy odbierało Niemcom większość instrumentów wpływu politycznego i ekonomicznego, oddając je w ręce władz wspólnotowych. RFN byłaby więc tylko jednym ze sta-nów ale z racji wielkości i potęgi ekonomicznej ponosiłaby największe koszty utrzymania europejskiej federacji.
Jeszcze większy paradoks wynika z tego, że dylematy przed którymi stanęła kanclerz są owocami jej polityki. Nawet przychylne Merkel media wskazują, że nie jest typem stratega z wizją przyszłości europejskiej. Owszem wyróżnia się na tle biurokratycznych elit wyhodowanych przez Unię, ale nie dorosła do wielkości. Jest woluntarystką, która wpędza wszystkich w kłopoty. W 2011 r. podjęła nieprzemyślaną decyzję o rezygnacji Niemiec z energii atomowej, rozpoczynając kosztowny romans gazowy z Kremlem. Cztery lata później bez konsultacji z europejskimi przywódcami otworzyła unijne drzwi dla nielegalnych imigrantów. Tylko do Niemiec wjechał milion.
Merkel stoi za większością problemów wewnętrznych, które rozdzierają UE od środka. Nie ma żadnej strategii Europy, ani Niemiec w Europie, poza przekształceniem swojego kraju w ekonomiczną potęgę. Do tego właśnie służy kanclerz wspólnota, postrzegana jako rynek zbytu niemieckiej produkcji. Obecna polityka dyscyplinowania nie jest próbą ratowania zasad i wartości, tylko obroną konsumenckiej przestrzeni dla działalności niemieckich banków i przemysłu. Jak wyraził się celnie francuski portal Atlantico: „Niemcy bez Unii są karzełkiem”.
Nieco inaczej lecz równie partykularnie postrzega Zjednoczoną Europę Paryż. Historyk, politolog i ekonomista Édouard Husson mówi, że w tandemie Francja zawsze uważała się za jeźdźca powodującego niemieckim wierzchowcem.
Stąd forsowanie ścisłej integracji, idea wspólnego rządu, a przede wszystkim ministerstwa finansów i polityki podatkowej, które zdejmie z Francji deficyt budżetowy przestarzałej gospodarki.
Mówiąc wprost, jeśli Niemcy widzą w UE rynek zbytu, Francja traktuje Europę w kategorii instrumentu wzmocnienia narodowego potencjału w realizacji narodowej polityki. Stanami Zjednoczonymi Europy ma kierować Francja, koszty poniesie 26 pozostałych państw na czele z Niemcami i wszyscy zgodnie wezmą na siebie finansowanie jej ambicji mocarstwowych.
Na co pójdą pieniądze? W pierwszej kolejności na oddłużenie niereformowalnej gospodarki, a następnie zachowanie przywilejów socjalnych rozdętych przez francuskie związki zawodowe, które blokują niezbędne reformy.
Francja ma także postkolonialne interesy w Afryce. Polityce ekspedycyjnej jest dedykowana unijna armia. Inicjatywa obronna UE, niezależna od USA i alternatywna wobec NATO.
Pytanie za 100 punktów. Dlaczego za realizację interesów narodowych i obronę swojego punktu widzenia mają być karane Wielka Brytania, Polska i Węgry? Dlaczego mechanizm praworządności nie ma zastosowania do Niemiec i Francji, które wzmacniając własną suwerenność, traktują Unię jak polityczną i ekonomiczną kolonię? Podwójne standardy? Cynizm, czy po prostu hipokryzja silniejszych? Gdzie miejsce na równość, solidarność i braterstwo?
Unia schyłkowa
Ścieżki rozwojowej Europy, której chce bronić Macron, nie ma. Podobnie jak nie ma europejskiego przywództwa Niemiec. Świadczy o tym program ekologicznie neutralnej gospodarki, który cofa Europę do tyłu. To nie oferta, tyko projekt zastępczy, który pozwala nadal realizować partykularne interesy duetu Berlin-Paryż. Taki stan zbyt drogo kosztuje UE.
Niemiecki historyk Jürgen Osterhammel mówi, że sytuacja jest podobna do tej z przełomu XIX i XX w. kiedy nastąpiła podobna metamorfoza globalna. I wówczas, i dziś świat przeżywa gwałtowne zmiany strukturalne. Czym innym bowiem jest cyfryzacja gospodarki i społeczeństw, niż odpowiednikiem industrializacji sprzed 100 lat?
Podobnie jak u schyłku XIX w. siłą napędową jest kreatywność i odwaga biznesu. Wówczas czołową rolę odegrali ludzie pokroju Friedricha Kruppa, obecnie Elona Muska i Jeffa Bezosa.
Jeszcze jednym celnym porównaniem wydaje się międzynarodowy handel. W XIX w. dzięki kolonizacji kilka mocarstw zdominowało globalną wymianę budując imperia. W XXI w. taką rolę od-grywa globalizacja. Jednak gwałtowny rozwój i rewolucja w najważniejszych dziedzinach życia zawsze niosą burzliwe skutki społeczne.
Niegdyś robotnicy fabryczni walczyli z pracodawcami opierając się na lewicowym programie politycznym. Mocarstwa konkurowały o kontrolę nad handlem, a napięcia wewnętrzne i międzynarodowe przekształciły się w rzeź I wojny światowej. Dziś rośnie zróżnicowanie pomiędzy nieliczną grupą najbogatszych, a resztą ludzkości. Zanosi się na bunt prekariuszy.
XX w. znalazł panaceum na napięcia i wojny najpierw w postaci ONZ, a następnie urzeczywistniania projektów integracyjnych. Ich owocem jest Unia Europejska. Bez UE rola Niemiec i Francji w świecie wciąż maleje podobnie jak ich siła ekonomiczna. Niestety, chcąc zachować status europejskich liderów ani Berlin, ani Paryż nie mają dla Europy żadnej propozycji. Nie pokazują kierunku, a tym bardziej sposobów dalszego rozwoju.
Co gorsza, próba narodowego wzmocnienia na koszt Europy przyniosła wszystkim fatalne skutki. Dzisiejsze Niemcy, a wraz z nimi Unia są niczym w sensie militarnym. Sprzeczności rozrywające UE decydują o braku potencjału międzynarodowego. Już dawno USA, Chiny, a nawet Rosja prze-stały traktować Zjednoczoną Europę podmiotowo, czyli jako poważnego partnera.
Niemiecko-francuskie „przywództwo” skutkuje jednak szkodą nie do odrobienia. Unia staje się gospodarczym i technologicznym skansenem. Upadku nie zatrzyma program ekologicznie neutralnej gospodarki. Globalni konkurenci postindustrialnej ery wysforowali się do przodu w każdej dziedzinie know how. Tak kończy się uprawianie polityki zastępczych konfliktów, których w rzeczywistości nie ma.
Gdy powstawała UE, założyciele deklarowali poszanowanie i ochronę pluralizmu światopoglądowego oraz kulturowej różnorodności członków po to, aby z nich czerpać. Obecnie Bruksela stosując dyktat i represje wobec niepokornych, niszczy własny fundament. Wszystko w imię obrony „mocarstwowego” statusu Niemiec i Francji. Pozycji i roli, której już dawno nie odgrywają i która jest iluzją. To jest droga prowadząca do samobójstwa Europy.
Jürgen Osterhammel powiedział „Die Welt”, że z analogii historycznych wynika generalna uwaga. Unia ma ostatnią szansę odwrócenia tendencji, zanim powtórzą się dramatyczne konflikty na podobieństwo obu wojen światowych. Dziś Unia jest słaba, rozrywają ją wewnętrzne spory. Nie tylko nie zapobiegnie wyzwaniom zewnętrznym, ale sama stanie się zarzewiem eskalacji na kontynencie.
Aby uniknąć powtórki z historii, potrzeba niewiele. To umiejętność gry zespołowej, której nie po-siadają ani Niemcy, ani Francja. Podobnego zdania jest Édouard Husson. „Berlin i Paryż muszą zmienić postrzeganie samych siebie”, twierdzi historyk w wywiadzie dla portalu Atlantico.
Tylko zdolność do wspólnego działania uwzgledniającego interesy całej Unii i każdego państwa z osobna może przywrócić sens pojęciu Zjednoczonej Europy. Tylko rezygnacja z prób narzucania jednolitego światopoglądu może wydobyć z Unii tak konieczny potencjał kreatywności i innowacyjności.

Najnowsze