3.9 C
Warszawa
niedziela, 22 grudnia 2024

Biznesowi i polityczni beneficjenci strachu

Większość mediów kreuje czarny scenariusz ekonomicznych skutków pandemii. Przeczy temu ożywienie rynków azjatyckich oraz gwałtowne odbicie amerykańskiej gospodarki. Kto i dlaczego straszy ludzkość mroczną wizją długotrwałego kryzysu epidemicznego?

Pesymistyczne prognozy i realia
„Od kiedy wirus wydostał się z chińskiego Wuhan, gospodarki świata przeżywają spadki, których nie odnotowały od czasu II wojny światowej”. Tak oczywistej ocenie „The Financial Times” towarzyszą zatrważające dane z 2020 r., jak i równie pesymistyczne prognozy.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy w corocznym raporcie World Economic Outlook oszacował spadek światowej gospodarki na 4,4 proc. To i tak lepszy rezultat od 5,2 proc. prognozowanych wiosną. Jeśli chodzi o Unię Europejską, MFW przewidział, że gospodarka skurczy się o 4,3 proc., jednak epidemiczna rzeczywistość przerosła oczekiwania, bo PKB liczone dla 27 państw obniżyło się średnio o 6 proc. Oczywiście nie wszędzie. Jeśli gospodarka niemiecka straciła 5 proc., to polska tylko 2,8 proc. Natomiast PKB południowej Europy, a więc Włoch i Hiszpanii o ponad 8 proc. Takie dane zaważyły zresztą na mocno ujemnym bilansie całej strefy euro. Tylko w ostatnim kwartale 2020 r. straciła 5,1 proc. podczas gdy w kwartale wiosennym aż 15 proc.
Bardzo źle wyglądają dane brytyjskiej gospodarki, której spadek rok do roku jest szacowany na 9,8 proc., a to przecież nie koniec, bo po osiągnięciu porozumienia handlowego z UE Londyn może już liczyć straty wynikające z droższego eksportu i importu po wyjściu ze wspólnego rynku.
Wydawałoby się, że sytuacja ekonomiczna innych regionów świata jest podobna. Takie twierdzenie zawiera sporo prawdy. Na przykład gospodarka indyjska zmalała o 10 proc. Tymczasem sytuacja głównych gospodarek świata, tych spoza Unii Europejskiej, nie wygląda tak źle. Nie można zapominać, że Londyn, Waszyngton czy Pekin mają ogromną przewagę w postaci szczepionek umożliwiających zaawansowaną operację masowego uodparniania. Nie na próżno Reuter opracował raport na temat wpływu szczepień na miejsce w globalizacyjnym nurcie. „Powolna, a przede wszystkim opóźniona akcja uodparniania oznacza, że unijne ożywienie gospodarcze pozostaje w tyle za USA i Azją”, ocenili eksperci agencji. Winne są opóźnienia we wprowadzeniu szczepionki w Unii Europejskiej i lęk przed nowymi mutacjami koronawirusa, co uniemożliwia 27 rządom narodowym złagodzenie ograniczeń pandemicznych.
Według szacunków grupy ubezpieczeniowej „Euler Hermes”, średnie dzienne wskaźniki szczepień w głównych gospodarkach UE wynoszą zaledwie 0,12 proc. populacji. To czterokrotnie mniej niż w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. „Kraje UE do tej pory podały pierwsze dawki około 3 proc. ludności, w porównaniu z 9 proc. w USA i 14 proc. w Wielkiej Brytanii”, skomentował Reuter.
Dlatego „Euler Hermes” oszacował, że straty wynikające z pięciotygodniowego opóźnienia będą kosztowały Unię Europejską 90 mld euro. Dla przypomnienia, cały pakiet finansowy, który ma podnieść kraje po epidemii, a następnie zrekonstruować unijną gospodarkę wynosi 750 mld euro. W dużej mierze w formie pożyczek, które będziemy spłacali latami. Zresztą podobne dane prezentował Bank Światowy, a ostatnio eksperci Światowego Forum Ekonomicznego. Tyle że, jak zauważa „The Financial Times”, sytuacja UE jest wyjątkowa z powodu nieudolności Komisji Europejskiej.
Dlatego, jak się wydaje, ciemne realia przerastające nawet skrajnie pesymistyczne prognozy okazały się trafne daleko nie wszędzie. Najlepszymi przykładami są dwie wiodące gospodarki świata.
Chińska Republika Ludowa, od której zaczął się globalny dramat, zdusiła epidemię tak twardymi metodami policyjnymi, że już późną wiosną zrestartowała gospodarkę. Jako jedyne państwo świata zakończyła 2020 r. na ekonomicznym plusie. Wzrost gospodarczy, choć niewielki w porównaniu z poprzednimi latami, wyniósł 2,3 proc., choć spadek w II kwartale wyniósł 7 proc.
Ze względu na globalny lockdown dodatni wynik osiągnięto głównie poprzez wzrost konsumpcji wewnętrznej. Najważniejsze, że MFW prognozuje, iż w 2021 r. chiński PKB odrobi straty i bowiem wyniesie 8,1 proc. Nie będzie odkryciem stwierdzenie, że dobre wyniki chińskiej gospodarki są motorem napędowym ożywienia w całej Azji i strefie Pacyfiku. Rzecz jasna ogromną rolę odegrała polityka epidemiczna, która pozwoliła przejeść przez koronawirusa obronną ręką azjatyckim tygrysom takim jak Korea Południowa, Tajwan czy Wietnam.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja USA. Gdy wiosną chiński COVID-19, jak zwykł nazywać zarazę Donald Trump, ze szczególną siła uderzył w Stany Zjednoczone, wydawało się, że amerykańska gospodarka nie podniesie się po zgoła bokserskim nokaucie.
Taką propagandę uprawiali szczególnie demokraci podkręcający obroty kampanii wyborczej Joe Bidena. Cóż, początkowo narracja zgadzała się z rzeczywistością. Spadki kwartalne o przeszło 30 proc. i jeszcze wyższe bezrobocie, które wiosną osiągnęło identyczny poziom.
Tyle że stawiany w stan oskarżenia Donald Trump zareagował na epidemię bardzo energicznie. Już jesienią stopa bezrobocia spadła o połowę, aby przed wyborami osiągnąć mniej niż 6,8 proc. Wbrew czarnowidztwu uprawianemu przez demokratów, w III kwartale gospodarka zaczęła przyspieszać, aby w ostatnich trzech miesiącach 2020 r. dokonać gwałtownego odbicia. Dokładnie o ponad 33 proc. w skali rocznej.
Dlatego wbrew prognozom, które zakładały, że w rezultacie epidemii amerykański PKB zmniejszy się o dwucyfrową wartość, zgodnie z najnowszymi bilansami stracił niewiele ponad 3 proc. USA kończą więc pandemię z dużo lepszym wynikiem niż Unia Europejska.
Doprawdy, ile pieniędzy musiał włożyć komitet wyborczy Bidena w rozpowszechnianie pesymistycznych prognoz, które miały i odebrały Trumpowi zwycięstwo w wyborach prezydenckich?
Ile wysiłku włożyli w dezinformację dziennikarze liberalnych mediów tylko po to, aby stworzyć atmosferę strachu przed nadciągającą katastrofą gospodarczą, która realnie nie miała prawa się wydarzyć?
Pierwszym powodem był przeforsowany przez Trumpa pakiet pomocowy dla gospodarki w wysokości 2 bln dolarów. Za drugi czynnik można uznać błyskawiczną reakcję Rezerwy Federalnej. FED operatywnie zmniejszyła stopy procentowe. W sumie Biały Dom umiejętnie wykorzystał wszelkie dostępne instrumenty stymulacji ekonomicznej i finansowej, odnosząc zamierzony skutek. Dość powiedzieć, że MFW prognozuje, że amerykańska gospodarka wzrośnie w bieżącym roku o 5,1 proc. Natomiast eksperci zapytani przez „The Wall Street Journal” byli ostrożniejsi szacując wzrost PKB na 4,3 proc.
Fantasmagorie Bidena
Skąd wynika ostrożność? To proste, z chwilą zmiany prezydenta zabrakło strategii i wykonawstwa, które zapewniłaby druga kadencja Donalda Trumpa. Program ekonomiczny Joe Bidena jest na tyle kontrowersyjny, że nie tylko wzbudza ogromną rezerwę inwestorów, ale także wyraźnie dzieli amerykański biznes na lepszy i gorszy, oczywiście według politycznego klucza. Pierwszy niepokojący sygnał wysłał dyrektor Rezerwy Federalnej Jerome Powell. Na grudniowym wysłuchaniu w Kongresie powiedział, że wzrost gospodarczy słabnie. „To zła wiadomość dla bezrobotnych, a także dla najuboższych Amerykanów”, skomentował „The Economist”, a przecież to oni są deklarowanymi beneficjentami strategii ekonomicznej Bidena.
Jak wiadomo, prezydent forsuje w Kongresie pakiet pomocowy o wartości 1,9 bln dolarów, kropka w kropkę przypominający obietnice wyborcze złożone przez Donalda Trumpa w trakcie kampanii. Na marginesie. We wrześniu ubiegłego roku konserwatywne media wskazywały, że sztab wyborczy Bidena dokonuje „kradzieży własności intelektualnej” należącej do republikańskiego konkurenta.
Zarzut przejęcia najtrafniejszych pomysłów Trumpa podniosła telewizja Fox News. I oto po ich kosmetycznym liftingu Biden oświadczył, że każde amerykańskie gospodarstwo domowe otrzyma 1,4 tys. dolarów. Na marginesie poprawka Trumpa, aby kwotę powiększyć do 2 tys. dolarów została odrzucona przez Kongres.
W sumie na taki cel Biden przeznaczył bilion dolarów. Kolejne 400 mld pochłoną masowe szczepienia i walka z medycznymi następstwami pandemii. 500 mld dolarów taka będzie kwota pomocy przedsiębiorstwom, które najbardziej ucierpiały podczas lockodownu.
To oczywiście tylko pakiet pomocowy, bowiem właściwą strategią ekonomiczną nowego prezydenta stanowią bilionowe inwestycje w zieloną gospodarkę i wielkie projekty infrastrukturalne.
Jeszcze latem 2020 r. Bloomberg informował, że Biden skieruje 2 bln dolarów w sektor ekologicznej gospodarki. Przede wszystkim chodzi o przestawienie amerykańskiej energetyki, na czyste i odnawialne źródła. Według Białego Domu amerykańska energetyka powinna osiągnąć taki stan do 2035 r.
O tym, że to nie żart świadczy fakt, że prezydent podpisał dekret zabraniający wydawania licencji na zagospodarowanie nowych złóż ropy naftowej i gazu, ze szczególnym uwzględnieniem metody, tzw. pozyskiwania szczelinowego z pól łupkowych. Decyzja wywołała entuzjazm lobby ekologicznego, a co najważniejsze zwyżkę akcji gigantów produkujących panele słoneczne i elektrownie wiatrowe. Do największych beneficjentów zielonej polityki Bidena należy z pewnością koncern NextEra Energy, największy na świecie producent urządzeń w obu dziedzinach. Z chwilą ogłoszenia programu Biedna kapitalizacja koncernu poszła górę osiągając 1,23 mld dolarów. NextEra Energy nie omieszkała zwiększyć perspektywy zysku w 2021 r. „Trzymamy się z dala od polityki, ale wiadomo, że demokraci opowiadają się twardo za powstrzymaniem zmian klimatycznych”, takie oświadczenie koncernu cytował portal Barron’s obsługujący interesy Wall Street.
Kompletnie odmiennego zdania jest gubernator Teksasu, który w imieniu producentów gazu i ropy naftowej zagroził Bidenowi sądem. Republikanin Greg Abbot uważa, że polityka klimatyczna nowego prezydenta wyrządzi USA niepowetowane szkody. Gubernator, nieprzychylny demokratom tak jak cały Teksas, podpisał nawet specjalny dekret, który pozwala stanowym przedsiębiorcom zaskarżyć każdą „ekologiczną” decyzję Białego Domu godzącą w ich firmy. Abbot wyraził przy tym oburzenie butą nowej administracji federalnej. Przedstawiciel Bidena poradził bowiem setkom tysięcy amerykańskich nafciarzy, aby poszukali sobie nowej roboty w zakładach paneli słonecznych.
Dlatego podpisując stosowny dokument, gubernator wyraził troskę o przyszłość miejsc pracy w sektorze wydobywczym. Cytując „The Independent”, Abbot zapewnił, że „Teksas będzie chronił przemysł naftowo-gazowy przed każdym złośliwym atakiem Waszyngtonu”.
Do beneficjentów polityki gospodarczej z pewnością nie można również zaliczyć Polski ani całego regionu Europy Środkowej, która z pomocą Donalda Trumpa walczy o niezależność energetyczną od Rosji i Niemiec. Koncepcja energetycznego Trójmorza, zasadza się na dostawach koncentratu LNG z amerykańskich złóż łupkowych.
Za to szampana otwierają na Kremlu. Zielona strategia Bidena oznacza ponowny import surowców energetycznych do USA, co wywinduje ceny ropy naftowej, gazu ale także metali na poziom umożliwiający przetrwanie reżimu Putina przez kolejne dziesięciolecia.
Na tym nie koniec, bowiem Joe Biden ogłosił ambitny plan przestawienia motoryzacji na napęd elektryczny. W tych ramach zapowiedział budowę 500 tys. stacji ładowania baterii samochodowych. Dla porównania obecnie w USA istnieje 28 tys. stacji z 90 tys. punktów dokowania.
Jeśli projekt doczeka się realizacji, głównym wygranym będzie Tesla Elona Muska. Koncerny samochodowe w rodzaju Forda i General Motors nie są gotowe do przestawienia produkcji wyłącznie na pojazdy elektryczne. Tymczasem Biały Dom chce, żeby w 2030 r. z taśm zjeżdżało 25 mln takich samochodów rocznie.
Dlatego według analityków nowojorskiej firmy inwestycyjnej CFRA Research „jednym z głównych zwycięzców prezydentury Bidena jest koncern Tesla, bowiem nowa administracja przeznaczy ogromne pieniądze na subsydiowanie napędu elektrycznego”.
Innym działem nowej gospodarki demokratów będą producenci marihuany. Tak, to nie żart, i wcale nie chodzi wyłącznie o cele medyczne. Jak wiadomo, wiele stanów zalegalizowało miękkie narkotyki do osobistego użytku, a zwycięstwo demokratów przyspieszy ich upowszechnienie. Obłędna ideologia równości wszelkich mniejszości dotyczy także wielbicieli „zioła”. Taki zwrot zapowiedziała w trakcie kampanii wyborczej obecna wiceprezydent. Kamala Harris obiecała dekryminalizację miękkich narkotyków, w tym marihuany. Zyski liczy więc największy producent konopi, koncern Canopy Growth. Już dziś jego kapitalizacja wynosi 7 mld dolarów. Na swój kawałek tortu czekają firmy budowlane. Infrastruktura to jedyny sektor realnej gospodarki, który może otrzymać subwencje z Białego Domu. Biden zapowiedział budowę transamerykańskiej szybkiej kolei oraz gruntowną modernizację autostrad i mostów. Jednak takie nadzieje mogą okazać się płonne.
Kto zgarnie pulę?
Nowy prezydent USA uznał za sztandarowy projekt odwrócenie reformy podatkowej Donalda Trumpa. Poprzednik obniżył próg podatkowy wielkich korporacji z 35 proc. do 21 proc. Biden chce powrotu stawki 28 proc. Po co? Żeby pozyskać ok. 350 mld dolarów, które mają poprawić sytuację na rynku zatrudnienia. Większość ekspertów zgadza się, że giganty IT „przełkną” pomysł prezydenta, liczą bowiem na zwrot pieniędzy w nieporównywalnie większej skali.
Tyle że sektor wysokich technologii nie jest zainteresowany w transferze środków do projektów infrastrukturalnych nowej administracji. Nie po to platformy komunikacyjne i sprzedażowe oraz giganty Krzemowej Doliny wsparły demokratów. Nie po to cenzurowały w sieci zwolenników Trumpa, aby teraz tracić pieniądze w wątpliwym z punktu widzenia zysku partnerstwie państwowo-prywatnym.
Ich celem jest przejęcie kontroli nad strumieniami finansowymi, czyli wydrenowanie subsydiów federalnych, kieszeni Amerykanów, a następnie mieszkańców reszty świata.
Zatem wsparcie, które od korporacji technologicznych otrzymał Biden, jest po części typowym działaniem maskującym, a po części sprytną reklamą. Facebook, Alphabet, Twitter, Microsoft, wreszcie Amazon, tworzą wokół siebie otoczkę prospołecznych korporacji współrealizujących politykę socjalną partii demokratycznej.
Popierają własne opodatkowanie, powszechne ubezpieczenie zdrowotne, podwyżkę płacy minimalnej, wzrost zatrudnienia. Biją brawo decyzji o rozdaniu 1,4 tys. dolarów każdej amerykańskiej rodzinie. Wiedzą dobrze, że gros z tych funduszy zwiększy ich zyski dzięki Internetowi Rzeczy i rewolucji na rynku usług, którą wywołała epidemia.
Liczą także na przejecie lwiej części funduszy programu ekologicznej gospodarki, a przede wszystkim na miliardy dolarów, którymi Biden chce wesprzeć technologiczną rewolucję, dzięki której USA mają zachować globalną dominację. Tak przynajmniej sądzi Bloomberg, który prognozuje „wielką rewolucję gospodarczą w cieniu koronawirusa”. Chodzi o zupełną odwrotność polityki dyscypliny budżetowej. Pandemia udowodniła, że kapitalizm ponadnarodowych korporacji i rynków finansowych nie ma instrumentów regulacyjnych pozwalających wydobyć się gospodarce z globalnej katastrofy. Co więcej, nie ma chęci inwestowania swoich środków w poprawę sytuacji miliardów pracowników, w których uderzył lockodown. Bezwzględni udziałowcy globalizacji są nastawieni wyłącznie na zyski. A te może przynieść przejęcie strumieni finansowych, wlewanych w przemysł, handel i sferę usług przez państwa ze środków budżetowych.
Wobec katastrofy socjalnej o niebywałej skali nadchodzi era państwowej regulacji gospodarki. Cały program Bidena jest obliczony na rozdawnictwo pieniędzy, które mają odegrać rolę stymulatora popytu wewnętrznego oraz inwestycji. Jednak został tak skonstruowany, aby fundusze przejęła grupa firm nowej gospodarki, która aktywnie wsparła demokratów w wyborach. Całość przypomina gigantyczną korupcję polityczną, bowiem wyeliminuje z podziału funduszy realny przemysł amerykański, który do końca popierał Trumpa lub co najmniej zajmował neutralną pozycję. Tyle że skutki dla Ameryki będą opłakane, przed czym ostrzegał w trakcie kampanii wyborczej Donald Trump. Stany Zjednoczone pozostaną bez technologii, surowców energetycznych i przemysłu ciężkiego, za to z Facebookiem, Amazonem i elektromobilami Tesli. – Fundusze budżetowe stały się głównym celem Wall Street – głosi bez ogródek starszy doradca ekonomiczny HSBC Holdings Plc. Stephen King.
„Dosyć udawania” – napisał Paul McCulley. Zdaniem byłego głównego ekonomisty jednego ze światowych inwestorów na rynku obligacji Pacific Investment Management Co. taka rewolucja powinna nastąpić 10 lat wcześniej. Natomiast Bloomberg, który opisał nowy mechanizm skoku technologicznego biznesu na federalną kasę pyta: „Kto będzie brał udział w „paradzie” środków budżetowych i kto będzie nią dowodził?” Z całą pewnością można odpowiedzieć: na pewno nie bezrobotni Amerykanie oraz biznes, który oddał głos na Donalda Trumpa.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news