Nigeria i Maroko chcą zbudować gazociąg, którym błękitne paliwo popłynie do Europy. Niestety zainteresowanie Brukseli nie odpowiada korzyściom, jakie UE może odnieść z realizacji projektu. Tymczasem stawka afrykańskiej inicjatywy wychodzi daleko poza dywersyfikację dróg i źródeł dostaw gazu.
Afrykański wyścig
– W czasie rozmowy telefonicznej Sułtan Maroka Muhammad VI i prezydent Nigerii Muhammadu Buhari potwierdzili wolę realizacji strategicznych porozumień dwustronnych – przekazał dwór królewski w Rabacie. Główną z omawianych inicjatyw jest budowa gazociągu łączącego odległe geograficznie kraje.
Mowa o gigantycznej inwestycji, której koszt jest szacowny na 10-15 mld dolarów. Nic dziwnego, gazociąg ma liczyć 5,6 tys. km długości i przebiegać przez 10 państw Zachodnioafrykańskiej Unii Gospodarczej.
Nie jest to nowy, ale wciąż atrakcyjny, zatem aktualny pomysł. Rabat i Lagos rozmawiają na ten temat od dobrych kilku lat. List intencyjny podpisano w 2016 r., natomiast dwa lata później pojawił się techniczny zarys planu inwestycyjnego. Projekt rozpatruje morską albo lądową trasę przyszłego gazociągu, ze wskazaniem na ostatnią ze względu na cenę i uwarunkowania technologiczne. Niezmienny jest natomiast zamiar, aby nadwyżki surowca popłynęły z Maroka do Hiszpanii, Portugalii i Francji już istniejącymi marszrutami śródziemnomorskimi.
Dla przypomnienia, Nigeria ze złożami szacowanymi realnie na 5,1 bln m3 gazu i 17 bln metrów zasobów potencjalnych, należy do globalnych potentatów (2,6 proc. światowych rezerw). Jednak ze względu na położenie geograficzne eksportuje niewiele. Wprawdzie posiada odpowiednią infrastrukturę eksploatacyjną, ma natomiast problemy ze zbytem. Dość powiedzieć, że 12 proc. obecnego wydobycia jest celowo spalane, dlatego potencjalne dochody eksportowe idą z dymem.
Tymczasem wspólna inwestycja z Marokiem, obliczona na 30 mld m3 przepustowości, rocznie odpowiada 7-8 proc. gazowego zapotrzebowania całej Unii Europejskiej.
Budową gazociągu jest również zainteresowany Rabat. Obecnie przez terytorium marokańskie przebiega rurociąg Maghreb–Europa łączący złoża Algierii z Hiszpanią. Jednak w 2021 r. wygasają umowy tranzytowe oraz na dostawy surowca dla marokańskiej gospodarki.
Tymczasem z powodu saharyjskich sporów terytorialnych, relacje pomiędzy Rabatem i Algierem są, delikatnie mówiąc, nie najlepsze, chwilami zaś otwarcie wrogie.
Ponadto Maroko nie ma własnych zasobów surowców energetycznych. Algieria przeciwnie. Oprócz szlaku maghrebskiego tamtejsze błękitne paliwo płynie do hiszpańskiej Almerii podwodnym rurociągiem Medgaz. Analogiczne połączenie budują Włochy. Początkowo Nigeria planowała eksportową kooperację właśnie z Algierią. Projekt Rurociągu Transsaharyjskiego rozbił się jednak o rafę korupcji w algierskim monopoliście Sonatrach. Swoje zrobiły światowy kryzys ekonomiczny oraz polityczna niestabilność w Północnej Afryce, na której tle jedynie Maroko wydaje się oazą spokoju. Dlatego obecny projekt nigeryjsko-marokański ma większe szanse powodzenia. O ile zainteresuje Unię Europejską, która jak na razie lekceważy afrykański pomysł.
Nie tylko gaz
Problem w tym, że to Bruksela nakręciła biznes, a teraz odwraca się do Afryki plecami. Eurobiurokraci po raz pierwszy odkryli nigeryjski gaz w 2002 r. Idea transsaharyjskiego rurociągu wydała się tak atrakcyjna, że w 2006 r. przy wsparciu MFW i OECD pojawił się zaawansowany projekt inwestycji. W 2008 r. podczas wizyty w Lagos oficjalna delegacja Komisji Europejskiej złożyła deklarację – Bruksela, szczególnie w obliczu rosyjskiego ataku na Gruzję, wyraża zaniepokojenie uzależnieniem od rosyjskiego gazu. Rok później UE podpisała z Nigerią gazowy list intencyjny. Niezbędne środki finansowe obiecał Europejski Bank Inwestycyjny. Udziałem były zainteresowane holendersko-brytyjska Royal Dutch Shell, włoski koncern ENI, francuski odpowiednik Total, a nawet partner indyjski (GAIL).
I co? I nic, mimo że w międzyczasie Rosja napadła na Ukrainę, Unia wprowadziła wobec Moskwy sankcje, a uzależnienie Europy od surowca Gazpromu wzrosło do 40 proc. ogólnej wielkości dostaw.
Z pewnością wpływ na sytuację miała destabilizacja Północnej i Zachodniej Afryki, jednak za sprawą Unii Europejskiej. Pomijając skutki globalnego kryzysu 2008 r., wielkie znaczenie miała zachodnia interwencja w Libii. Upadek Kadafiego paradoksalnie zniszczył ostatnią barierę chroniącą oba regiony czarnego kontynentu przez islamskim terroryzmem. Obecnie Algieria, Nigeria i praktycznie wszystkie kraje planowanej trasy gazociągu walczą z ISIS, Al-Kaidą i ich lokalnymi klonami w rodzaju Boko-Haram.
Jednak właśnie z tego powodu projekt gazociągu Nigeria–Maroko staje się dla Europy pilną inwestycją, nie tylko z powodów surowcowych.
Zgodnie z demograficznymi szacunkami ONZ, w 2050 r. populacja Afryki wzrośnie z obecnych 1,2 mld do 2,5 mld mieszkańców. Palącą kwestią stają się miejsca pracy, a więc infrastruktura przemysłowa i komunikacyjna, niemożliwe do zbudowania bez surowców energetycznych. Co więcej, z danych ONZ wynika, że region Północnej Afryki, nastawiony na wymianę gospodarczą z Europą, jest kompletnie niepowiązany ekonomicznie z krajami zachodniej części kontynentu. Ich udział w obrotach handlowych Maroka, Algierii czy Tunezji nie przekracza 2-4 proc. Dysproporcje rozwojowe są tak drastyczne, że 10 państw, przez które ma przebiegać gazociąg, z trudem zaspokaja najbardziej egzystencjalne potrzeby własnych mieszkańców. Zatem sytuacja demograficzna, ekonomiczna oraz destabilizacja terrorystyczna, powinny brzmieć dla UE jak dzwonek alarmowy, skłaniając KE do pilnego znalezienia środków na sfinansowanie nigeryjsko-marokańskiego projektu.
Chyba że Europa nie wyciągnęła żadnych wniosków z kryzysu imigracyjnego 2015 r. i krwawych zamachów islamskich fundamentalistów. Warto pamiętać, że Afryka to także rynek zbytu dla europejskiej produkcji, której eksport blokują sankcje wobec Rosji i narastająca konkurencja z Chinami, o dywersyfikacji dróg tranzytu i źródeł dostaw gazu nie wspominając, co przekształca afrykański rurociąg w projekt wygodny dla obu stron.
Rosyjska dywersja
Zaniechanie projektu afrykańskiego przez Brukselę nie wydaje się przypadkiem. Natychmiast po podpisaniu listu intencyjnego pomiędzy KE i Lagos, Zachodnia oraz Północna Afryka stały się obiektami rosyjskiej penetracji wywiadowczej i ekonomicznej. Koncerny surowcowe Kremla seriami podpisywały własne listy intencyjne, a to w sprawie współfinansowania i wsparcia zwiadu geologicznego oraz zagospodarowania nowych złóż, a to zakładając wspólne przedsięwzięcia LNG. Moskwa realizuje identyczną strategię w Algierii, Libii oraz Syrii, Egipcie i Iraku. Wzmacnia ofertę surowcową kredytowymi umowami eksportu uzbrojenia, a jak wiadomo, w Afryce broni nigdy dość.
Potem następuje desant gazowych i naftowych ekspertów, którzy potrzebują wojskowej ochrony. W ten sposób na terenie interesujących Moskwę państw regionu powstają bazy sił specjalnych i wywiadu, pracujące na rzecz autorytarnych reżimów. Rosyjskie jednostki, pod pretekstem walki z islamskim terroryzmem, wzmacniają prokremlowskie siły, ingerując, tak jak w przypadku Libii i Syrii, w wojny domowe.
Wielu ekspertów twierdzi, że ze względu na potencjał ekonomiczny, nieporównywalny z unijnym, amerykańskim i chińskim, Kreml nie ma Afryce nic do zaoferowania. To kardynalna pomyłka. Nie chodzi o współpracę, tylko o blokowanie takich projektów jak gazociąg Nigeria–Maroko, niekorzystnych dla rosyjskiej dominacji energetycznej w UE.
Jednak nie tylko Rosja uprawia dywersję. W Europie nie mniejszą rolę odgrywa niemiecki lobbing gazowej współpracy z Moskwą. Z punktu widzenia Berlina wszelkie alternatywy dla Nord Stream-1 i 2 są niepożądane. Warto prześledzić identyczny z afrykańskim los południowego korytarza tranzytowego UE, który miał zapewnić obejście Rosji dostawami gazu z Turkmenistanu, Kazachstanu i Azerbejdżanu. Dziwnym trafem kolejna inicjatywa KE, z małymi wyjątkami, również buksuje w miejscu. Jeśli ktoś myśli, że polskie interesy bezpieczeństwa są ze względu na geografię bardzo odległe od Afryki, ten jest w błędzie. Każda gazowa rura z wyjściem na Morze Śródziemne, której nie strzeże rosyjski specnaz, nadaje sens i wzmacnia naszą koncepcję energetycznego Trójmorza.
Chorwacki Split jest wbrew pozorom niedaleko, a wraz z nim gazowy terminal rewersowych dostaw błękitnego paliwa do Europy Środkowej. Z drugiej strony kontynentu taką samą rolę odgrywa świnoujski gazoport.