0.6 C
Warszawa
wtorek, 10 grudnia 2024

Artyści specjalnej troski

Ludzie, których utworów nikt nie chce kupować, chcą dostawać pieniądze z naszych podatków.

„To nie jest polski wymysł, czy mój albo kolegów, którzy byli inicjatorami projektu tej ustawy. Prawda jest taka, że na całym świecie cywilizowanym, zwłaszcza w Europie, artyści są wspierani, ponieważ oni tworzą kulturę” – tak reżyserka i scenarzystka Ilona Łepkowska broniła pomysłu specjalnego podatku na telefony, tablety i czytniki (tzw. opłata reprograficzne), a nawet twarde dyski do komputerów. Te ostatnie w projekcie rządowym miałyby najwyższą stawkę 4 proc. specjalnego podatku. Dodatkowe pieniądze miałyby być dzielone przez stowarzyszenia takie jak ZAIKS (organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi twórców). Ponieważ muzyka, filmy i książki bywają oglądane nielegalnie, to taka ustawa ma „zrekompensować” twórcom straty. Gorącym zwolennikiem tego nowego podatku okazał się także Jaś Kapela, aktywista o lewicowych poglądach, znany z tego, że jest znany i uważa się za poetę. Ten pomysł to tak naprawdę wsparcie artystów „specjalnej troski”, którzy nie mogą zarobić na sprzedaży swoich utworów. Jeżeli ta ustawa wejdzie w życie, to sprzęt elektroniczny podrożeje o kilkadziesiąt złotych. Ta ustawa nie ma żadnego uzasadnienia, bo dziś w ogóle rynek nielegalnych treści praktycznie nie istnieje. Dostępy do serwisów filmowych są tak tanie, że po prostu piractwo przestało być opłacalne. Większość Polaków nie chce nowego podatku. Forsują go tylko stowarzyszenia „twórców” i Ministerstwo Kultury, które chce zarządzać tym workiem z pieniędzmi.

Interwencyjny skup tekstów

W latach 90. i na początku XXI w. popularny był żart, że skoro rząd prowadzi interwencyjny skup produktów rolnych, to powinien też skupować w takim trybie książki, teksty dziennikarskie i piosenki, na które nie ma chętnych. Ta kpina dzisiaj zaczyna stawać się rzeczywistością. Jeżeli rząd chce wprowadzić status „artysty”, który będzie przyznawać jakaś państwowa instytucja, to dojdziemy właśnie do takiej abstrakcji. Jakiś urzędnik będzie decydować, kto jest artystą, a kto nie.

„Artystów, którym się powiodło, nie ma wielu – 60 proc. z nich zarabia poniżej średniego wynagrodzenia, 30 proc. poniżej minimalnego wynagrodzenia. Bez ubezpieczenia zdrowotnego, bez szans na emeryturę” – tak uzasadniał konieczność wprowadzenia nowego podatku pisarz Zygmunt Miłoszewski.

Żeby było śmieszniej Wanda Zwinogrodzka, wiceminister kultury odpowiedzialna za projekt, przekonuje, że podatek od smartfonów, tabletów i czytników, podatkiem nie jest, bo zyski z niego nie trafią do budżetu tylko do artystów. „Nigdzie na świecie opłaty reprograficznej nie nazywa się podatkiem, bo podatki wpływają do budżetu, a rekompensata reprograficzna przekazywana jest artystom jako wyrównanie strat z tytułu naruszania ich praw autorskich” – tłumaczyła Zwinogrodzka.

„Za jedno odtworzenie piosenki na Spotify dostaję dwie dziesiąte grosza. Nie wiem, czy w ciągu roku dostałem kilkaset złotych ze wszystkich piosenek. Najwięcej zarabiają producenci telefonów, a przecież służą one do odtwarzania i magazynowania muzyki” – tak z kolei tłumaczył swoje poparcie dla nowego podatku Zbigniew Hołdys, legendarny autor największych hitów zespołu Perfekt, w tym „Autobiografii”. Zapomina dodać, że to są po prostu rynkowe stawki.

Logika gangsterów

Zwolennicy nowego podatku starają się przekonać Polaków (jak wiemy bezskutecznie), że nowa opłata to część spłaty zobowiązań, jakie mają wobec artystów i twórców (ale podkreślmy tylko takich, których za takowych uznają państwowe instytucje). W tej logice jest coś z gangsterskich historii, gdy do przedsiębiorcy przychodzą bandyci, tłumacząc mu, że jest im winny pieniądze i ma zacząć spłacać. Ów fikcyjny dług oczywiście nigdy nie znika, niezależnie od  tego, ile przedsiębiorca odda. Bandyci zawsze będą chcieli więcej. Wprowadzenie opłaty reprograficznej na sprzęt elektroniczny byłoby wstępem do kolejnych, podobnych pomysłów. Twierdzenie, że każdy użytkownik sprzętu ma zapłacić więcej, bo ów sprzęt może być użyty do łamania cudzych praw autorskich, jest chore. To tak jakby wprowadzić dodatkową opłatę na noże, z przeznaczeniem na leczenie ofiar przestępstw, w których zostały użyte.

Dzisiaj już i tak elektronika należy w Polsce do najdroższych na świecie. Dzieje się tak z powodu relatywnie wysokiej stawki VAT – 23 proc. Opłata reprograficzna sprawi, że zagraniczne zakupy elektroniki staną się jeszcze bardziej opłacalne.

W ciągu ostatnich 20 lat stawki tekstów dziennikarskich nie wzrosły, a więc relatywnie spadły (o poziom inflacji czy w relacji do innych rosnących zarobków). Przyjmując logikę artystów i twórców, należy pieniędzmi z nowych smartfonów przeznaczyć na wydawców i dziennikarzy. Przecież też produkują kontent, który jest czytany na tychże urządzeniach. A przecież część użytkowników internetu używa programów blokujących pojawianie się reklam, czyli po prostu czyta sobie za darmo efekty cudzej ciężkiej pracy. No przecież każdemu się należy. Opłata reprograficzna na telefony, czytniki i dyski to nie tylko niesprawiedliwy transfer pieniędzy od jednych do drugich, ale też stworzenie niebezpiecznego precedensu.

„Każde zabranie pieniędzy pod groźbą sankcji jest kradzieżą, więc podatek jest pewnego rodzaju formą kradzieży” – tak zaczął recenzować pomysł nowego podatku Kazik Staszewski, jeden z bardziej znanych artystów otwarcie występujących przeciwko nowej opłacie, a także temu, aby państwo decydowało o tym, kto jest artystą. „Jest to dla mnie wątpliwa sytuacja, kiedy ktoś, nie wiem, w jaki sposób, miałby nadać komuś taki status” – dodał. „W dalszym ciągu nie czuję zagrożenia dla swojej wolności. Za to martwi mnie marsz obecnej władzy w kierunku realnego socjalizmu” – podsumował Staszewski.

Lobbujący za nowym podatkiem artyści, wiedzą, że nie takie brednie udawało się wprowadzić w życie. Cała Unia Europejska oparta jest o Wspólną Politykę Rolną, która polega na tym, że ceny żywności są regulowane i zawyżane. W efekcie dopłaty przypadające na jedną krowę żyjącą w UE są więc większe niż dochód ponad połowy ludzi żyjących na ziemi. Ten mechanizm absurdalnej polityki rolnej (prowadzonej także w USA) wyśmiał w kultowej powieści „Paragraf 22” Joseph Heller: ojciec Majora, jednego z bohaterów, dorabiał się na rządowych dotacjach i rekompensatach dla rolników. „Jego specjalnością była lucerna – żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie zebrał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy niezarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nieuprawianej lucerny. Mądrze inwestując, stał się wkrótce najpotężniejszym nieproducentem lucerny w okolicy” – pisał Heller. Książkę wydano w 1961 r., gdy absurdalna WPR w Europie jeszcze nie istniała. A jednak owa kpina stała się podstawą funkcjonowania rynku żywności w UE.

Jak to się ma do twórców i artystów? Nowy podatek sprawi, iż będziemy zrzucać się na „poetów”, których utworów nikt nie chce kupować. Ci zaś będą produkować kolejny chłam. „Jesteśmy debilami i Ty, i ja, i Trump. Jesteśmy debilami, wie o tym cały świat” – jedno ze szczytowych osiągnięć Kapeli, tudzież inne jego arcydzieło zaczynające się od słów: „jestem ch…”. Na razie, przed większą liczbą podobnej „kultury” chronią nas tylko mechanizmy rynkowe. W końcu tworzyć każdy może…

FMC27news