3.6 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Ostatnie lato człowieka. Globalna katastrofa ekologiczna?

Tegoroczne lato zapisze się w historii pasmem klęsk żywiołowych. Ekolodzy, pospołu z politykami, widzą ich przyczynę w ociepleniu klimatu wywołanym przez człowieka. Każdego? Raczej chodzi o miliarderów i tychże polityków, którzy dziś najgłośniej krzyczą o ekologicznej gospodarce. Jedno jest pewne, koszty zielonej transformacji poniesie każdy mieszkaniec Ziemi. „Proekologiczne” elity jak zwykle zbiorą śmietankę.

Lato wszędzie

Pod koniec 2020 r. sekretarz Generalny ONZ wystąpił z proroczym oświadczeniem: – Jeśli nie zaczniemy działać teraz, XXI w. może być ostatnim dla ludzkości – powiedział.

Słowa António Guterresa nie dotyczyły jednak walki z pandemią COVID-19, tylko likwidacji skutków ocieplenia klimatu, które ONZ uznała za największe wyzwanie ludzkości.

Guterres przypomniał, że warunkiem zapobieżenia katastrofie jest utrzymanie wzrostu globalnej temperatury na poziomie nieprzekraczającym 1,5 stopnia Celsjusza.

Na podstawie danych ekologów sekretarz generalny przedstawił również zbawienne skutki, które pociągnęła za sobą pandemia. Według Międzyrządowej Konferencji Klimatycznej z siedzibą w Genewie blokada gospodarcza oraz masowa izolacja społeczna zmniejszyły globalną emisję zanieczyszczeń CO2 o 7 proc.

Ponadto w 2020 r. zamknęła się największa dziura ozonowa w atmosferze Ziemi zlokalizowana nad Arktyką. Jednak zdaniem ekspertów ONZ, aby utrwalić zbawienny wpływ lockdownu na klimat, potrzebna jest siedmioprocentowa reedukacja gazów cieplarnianych przez najbliższe 10 lat.

Dlatego Guterres zaapelował: – Miliardy ludzi na całym świecie cierpią z powodu naszej bezczynności. Globalna zmiana klimatu powoduje bezprecedensowe pożary lasów, intensywne i częste cyklony, powodzie, susze i inne ekstremalne zjawiska pogodowe.

Prorocze wnioski dobitnie udowadnia tegoroczne lato. Lipiec 2021 r. zaktualizował wiele rekordów temperatur, przynosząc erupcję klęsk żywiołowych, które mają zasięg globalny. Nie dotyczą jedynie Kanady i USA, ale praktycznie całej Europy, a także północno-wschodniej Syberii i krajów Azji, na czele z Chinami.

Jak poinformowała BBC, na podstawie danych europejskiego programu zmian klimatycznych – Copernicus – już czerwiec był najgorętszym miesiącem w historii Ameryki Północnej. Stary kontynent zajął zaszczytne drugie miejsce.

W lipcu sytuacja była jeszcze gorsza. W samej Kanadzie ekstremalne warunki pogodowe spowodowały śmierć co najmniej 700 osób, a w USA zmarło drugie tyle. Dramat, ale według BBC wcale nie precedens. Latem 2003 r. z powodu ekstremalnych upałów w Europie zmarło ok. 70 tys. osób. Tyle że wsteczna statystyka pojawiła się 5 lat później.

Niemniej jednak świat naukowy powtarza jak mantrę, że jest to wynik globalnego ocieplenia.

– Nie ma absolutnie żadnych wątpliwości, że zmiany klimatyczne odegrały tutaj kluczową rolę – potwierdził w lipcu 2021 r. profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego Frederick Otto.

Wniosek brytyjskiego naukowca poparł magazyn „Nature”, publikując wyniki międzynarodowych badań. 70 klimatologów z 43 krajów doszło do wniosku, że globalne ocieplenie odpowiada za 37 proc. całkowitej liczby zgonów wywołanych anomaliami temperaturowymi.

Z kolei WHO oceniło, że w latach 1998-2017 z powodu upałów na świecie zmarło ponad 160 tys. osób. Natomiast raport magazynu medycznego „Lancet” stwierdza, że tylko w grupie wiekowej 65 + ekstremalne temperatury pochłonęły ok. 300 tys. istnień ludzkich.

Dramatyczne żniwo upałów w Ameryce Północnej i Europie blednie w porównaniu ze skutkami ekonomicznymi anomalii. Takie potęgi turystyczne jak Turcja i Grecja liczą straty wywołane pożarami liczone w miliardach euro. Podobnie wyglądają szacunki pożarowych strat na południu USA.

Katastrofalne straty wywołały tragiczne powodzie w Niemczech, Belgii i Danii, ale także w Chinach. Z kolei długotrwała susza w Ameryce Południowej i Afryce postawiła na skraju śmierci miliony mieszkańców obu kontynentów o rolniczym profilu gospodarek.

Ekolodzy zwracają również uwagę na aspekt geopolityczny i militarny ocieplenia klimatu. Pasmo klęsk żywiołowych nasila walkę o zasoby, co prędzej czy później nieuchronnie prowadzi do konfliktów.

Badania ONZ przeprowadzone w 2018 r. wskazują na oczywisty związek przyczynowo–skutkowy. Na przykład susza stała się jedną z głównych przyczyn arabskiej wiosny, czyli masowych protestów w Tunezji i Egipcie oraz wojen domowych w Libii i Syrii. Zatem przyczyn exodusu uchodźców do UE można dopatrywać się częściowo w zmianach klimatycznych.

Jednocześnie modele zmian klimatu wygenerowane dla nadchodzących dziesięcioleci, mówiąc łagodnie, nie nastrajają optymizmem. Według katarskiej telewizji Al Jazeera obecnie średnia temperatura roczna, w której egzystuje większość światowej populacji, waha się między 11 a 15 stopniami Celsjusza. Jednak za 50 lat prawie 1/3 ludzkości będzie mieszkać w regionach ze średnią temperaturą 29 stopni.

Co to oznacza? Topnienie lodowców znacząco podniesie poziom mórz i oceanów, a to sprawi, że ok. 50 proc. globalnej ludności obudzi się na terenach przybrzeżnych zagrożonych powodziami i tsunami.

Winny człowiek?

Na europejskim podwórku skalę niebezpieczeństwa uzmysłowiła tragiczna powódź, która tylko w Niemczech zabrała życie 170 osobom. Według europejskiej służby meteorologicznej od 14 do 15 lipca spadło od 100 do 150 milimetrów deszczu. Taka ilość opadów występuje zwykle w ciągu dwóch miesięcy.

Wstrząśnięta kanclerz Angela Merkel, przebywając w dotkniętych klęską ziemiach związkowych, oświadczyła: – W języku niemieckim ​​nie ma słów, by opisać zniszczenie.

Tyle że z klimatycznego punktu widzenia żywioł sprowokowały wielkie masy wilgotnego powietrza, które znalazły się nie pod wpływem wysokich, lecz niskich temperatur. Niestety wielu niemieckich polityków, od Zielonych po rządzącą koalicję CDU/CSU, o katastrofę obwiniło globalne ocieplenie.

Tymczasem niemiecki hydrolog Kai Schröder w wywiadzie dla norweskiego portalu Forskning powiedział wyraźnie: – Europa kilkakrotnie cierpiała z powodu katastrofalnych powodzi, obecna różni się zaś od poprzednich rozmiarem – była największa od 100 lat.

– Nie możemy jeszcze powiedzieć z całą pewnością, że jest to spowodowane zmianą klimatu, choć logiczne jest założenie, że globalne ocieplenie zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych – wyjaśnił hydrolog.

Jednak odpowiedź na pytanie, dlaczego klęska żywiołowa zabiła tak wielu Niemców, kryje się w błędach polityków. Jak wytłumaczył Schröder, rządzący zadbali o bezpieczeństwo miast wzdłuż Renu, zaniedbując powiaty z małymi rzekami i akwenami, na których nie ma ochrony przeciwpowodziowej.

Ponadto służby meteorologiczne wysłały ostrzeżenia, ale władze lokalne nie potraktowały ich poważnie. Winni są więc ludzie, czyli decydenci, a nie gospodarka.

Podobnego zdania jest klimatolog Eigil Kos z Uniwersytetu Kopenhaskiego. W wywiadzie dla dziennika „Jyllands-Posten” stwierdził: – To nie pierwszy raz, kiedy powodzie dotknęły obszary, na których od wielu lat trwają prace mające na celu ochronę środowiska i zapobieganie klęskom żywiołowym. A mimo tego obfite opady deszczu i podnoszący się poziom rzek zaskoczyły władze.

Natomiast hydrolog Hannah Cloke zatrudniona w Europejskim Centrum Alarmowym wprost nazywa katastrofę poważną awarią systemu ostrzegania.

Zdaniem obojga naukowców nie można z całą pewnością stwierdzić, że powodzie w Niemczech były spowodowane globalnym ociepleniem. Są jednak przekonani, że nadchodzą ekstremalne warunki pogodowe, o których wcześniej myślano, że występują raz na 100 lat.

– To, co wcześniej obserwowano, teraz będzie się powtarzać raz na 20 lat – ostrzegł Duńczyk Eigil Kos.

O naturalnych, czyli niewywołanych działalnością człowieka przyczynach ocieplenia klimatu, a więc tegorocznych fenomenach pogodowych, jest przekonany Amerykanin Steven E. Koonin.

W 2021 r. były członek gabinetu Baracka Obamy, a dziś dyrektor Centrum Nauki i Urbanizacji na Uniwersytecie Nowojorskim opublikował książkę „Nierozstrzygnięte: co mówi nam nauka o klimacie, czego nie robi i dlaczego ma to znaczenie”.

Praca jest na tyle odkrywcza, że doczekała się pochwalnej recenzji w „The Washington Post” oraz fali zajadłej krytyki zwolenników jedynie słusznej teorii proekologicznej.

– Samorodki prawdy są u Koonina zakopane pod gruzem fałszywych lub mylnych twierdzeń charakterystycznych dla sceptyków klimatycznych – oburzył się profesor fizyki Oksfordu Raymond Pierrehumbert.

Tymczasem Koonin twierdzi po prostu: – Ocieplenie klimatu następuje częściowo z powodu zjawisk naturalnych, a częściowo z powodu rosnących wpływów ludzkich. Jednak przerażające prognozy rozhuśtanej pogody i nadmorskich miast tonących w falach tsunami są przesadzone.

Według autora, współczesne tempo podnoszenia się poziomu morza nie jest większe niż na początku XX w., wpływ człowieka na klimat zaś jest tylko porównywalny z naturalną cyklicznością przyrody.

Do naturalnych zjawisk należą wahania efektu cieplarnianego spowodowane głównie parą wodną, a nie dwutlenkiem węgla. CO2 odgrywa pozytywną rolę, zapobiegając w ziemskiej atmosferze nadmiernej kondensacji wody i utrzymując niezbędne ciepło.

Na podstawie danych statystycznych Koonin wykazuje także, że częstotliwość i dotkliwość tornad wcale nie wzrasta, podobnie jak liczba susz. Natomiast globalne pożary wykazują znaczną tendencję spadkową, w przeciwieństwie do tempa obiegu globalnej informacji. Najważniejsze, że zdaniem uczonego światowe plony rosną, a nie spadają, chociaż CO2 jest obecny w ziemskiej atmosferze.

Dlatego Raymond Plank,    profesor Harvard Kennedy School, nazwał pracę Koonina „niezbędną lekturą i powiewem świeżego powietrza w polityce klimatycznej”.

Jak dodał: – Nauka o klimacie nie jest wystarczająca do dyktowania polityki. Mamy do czynienia z innego rodzaju kryzysem egzystencjalnym.

Bardzo ciekawie brzmi opinia Bjørna Lomborga wykładającego w Instytucie Hoovera Uniwersytetu Stanforda: – Steve Koonin, były podsekretarz ds. nauki w gabinecie Baracka Obamy odpowiedzialnie dokumentuje, że Stany Zjednoczone odnotowują obecnie o wiele mniej rekordów zimna, a bezwzględna średnia upałów nie rośnie. Gdy mamy zainwestować biliony dolarów w zieloną gospodarkę, zasługujemy na obiektywną informację.

Dlaczego więc prawa do polemiki z krytykami odmówiły Kooninowi tytuły naukowe, na czele z „The Scientific American”, natomiast z wielką przychylnością opublikowały ponad 100 prac udowadniających, że ocieplenie klimatu wymaga gruntownej zmiany światowej gospodarki, a więc norm ludzkiej cywilizacji?

Eko-beneficjenci

Duński profesor Eigil Kos uważa, że dla ratowania świata przed klęskami żywiołowymi wystarczy wdrożyć dwa programy.

Pierwszy to rozwój systemów prognozowania pogody i ostrzegania przed niebezpiecznymi zjawiskami w skali globalnej. Za drugi warunek uważa ograniczenie rozbuchanej konsumpcji.

– Jesteśmy bogatym społeczeństwem, żyjemy dobrze, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wydajemy pieniądze w niewłaściwy sposób. Kupuj mniej towarów, lepiej wydawaj pieniądze na usługi – tym samym pomożesz klimatowi – radzi Kos.

Tymczasem ekologia stała się pojęciem ściśle ekonomicznym o ogromnej wartości rynkowej. W ciągu czterech lat inwestycje w firmy produkujące na rzecz tzw. zielonej gospodarki wzrosły setki razy.

Od 2016 do 2020 r. łączna wartość aktywów giełdowych i właścicielskich w segmencie proekologicznym zwiększała się o 229 proc., z czego jedną trzecią stanowią firmy zajmujące się odnawialną energią.

Takie są skutki Paryskiego Porozumienia Klimatycznego ustanawiającego szereg norm środowiskowych. Wśród głównych celów znalazło się wyrównanie proporcji między szkodliwymi emisjami, a ich pochłanianiem. Równowaga ma nastąpić w 2050 r. Drogi cel zadeklarował sekretarz generalny ONZ. Jest nim ograniczenie wzrostu średniej temperatury na świecie do 1,5 ℃ w 2100 r.

Porozumienie klimatyczne, do którego w prawnie wiążący sposób przystąpiło ponad 100 państw świata, pociąga za sobą niewyobrażalne konsekwencje dla poszczególnych krajów, regionów i każdego człowieka z osobna.

Na przykład unijna strategia Fit for 55 przewiduje redukcję emisji dwutlenku węgla o 55 proc. do 2030 r. Stany Zjednoczone i Chiny zobowiązały się do tego czasu obniżyć emisje odpowiednio o 50 i 65 proc. Wstępna wartość zobowiązań to 40 bln dolarów.

Kto zyskuje? Firma Vestas, producent turbin wiatrowych, w pięć lat zwiększył wartość swoich akcji o 155 proc. Dobrym przykładem są również firmy zajmujące się energią słoneczną. Wartość kapitałowa Enphase Energy i Sunnova podrożała odpowiednio o 9502 i 1270 proc.

W tyle nie pozostają producenci ogniw paliwowych i systemów wytwarzania wodoru. Kapitalizacja Plug Power wzrosła z 1,4 mld dolarów w 2019 r. do 25 mld w 2020 r.

Kto traci? Wśród ofiar są dostawcy sprzętu dla przemysłu naftowego i gazowego. Jeden z największych producentów, Halliburton, odnotował średnioroczny spadek wartości o 11 proc., co wywołało obniżkę wartość jego akcji o 65 proc.

Światowi potentaci paliw kopalnych zapłacili również gigantyczne kary środowiskowe. Od 2000 r. tylko koncern BP został ukarany grzywnami w wysokości przekraczającej 27 mld dolarów. Exxon Mobil musiał uiścić z tego powodu miliard dolarów.

Konwencjonalne firmy paliwowe i energetyczne na gwałt zmieniają profile biznesowe, aby uniknąć malejącego zainteresowania inwestorów. Siemens wydzielił segment nowych technologii w spółkę Siemens Energy, która koncentruje się na wodorze i rozwija technologie dla morskich farm wiatrowych.

Wielkie koncerny ratują się fuzjami. W ciągu 5 lat dokonano ponad 10 dużych przejęć o łącznej wartości ok. 10 mld dolarów. Przykładem jest koncern General Electric, który za 1,65 mld dolarów wykupił potentata turbin i łopat wiatrowych LM Wind Power.

Musiał, bo przychody General Electric ze sprzedaży turbin i generatorów do produkcji energii z węgla i gazu systematycznie malały ze względu na coraz niższy popyt.

Największym wygranym zielonej gospodarki są korporacje IT i koncerny samochodowe. Pierwsze produkują usługi wirtualne w rodzaju e-handlu, które ich zdaniem są proekologiczne. Sektor motoryzacyjny przestawia się na wytwarzanie pojazdów elektrycznych, które, jak głoszą reklamy, nie szkodzą środowisku.

Czyżby? Jak oszacowało amerykańskie Centrum Carnegie, w 2030 r. po ulicach światowych metropolii będzie jeździło 150 mln elektromobili. Będą dostarczały m.in. produkty Amazon i Microsoftu.

W tym samym roku zajdzie potrzeba zutylizowania 11 mln ton ogniw litowo-jonowych służących jako napęd rzekomo ekologicznych pojazdów. Tymczasem w 2018 r. Unia Europejska miała potencjał bezpiecznego, czyli nieszkodzącego środowisku degradowania 5 proc. akumulatorów samochodów elektrycznych.

Jednak to Elon Musk, Bill Gates i Jeff Bezos najgłośniej krzyczą o zielonej gospodarce. Nic dziwnego – proekologiczny zwrot zapewnia im miliardy i miano najbogatszych ludzi świata.

Kolejną kwestią jest szkodliwość cyklu produkcyjnego opartego na energii elektrycznej, co zakłada unijny program neutralnej dla środowiska gospodarki. Jeśli z wytwarzania energii wykluczono mazut, węgiel i atom, a odnawialne źródła są zawodne, to Europie pozostaje tylko rosyjski gaz. Jego spalanie zwielokrotnia efekt cieplarniany, dając UE trzecie miejsce, po USA i Chinach, w rankingu największych trucicieli. Rosji zapewnia świetlaną przyszłość.

Ekologia bronią jądrową XXI w.

Kształtujący poglądy waszyngtońskiej klasy średniej magazyn „The Examiner” opublikował analizę wpływu zielonej gospodarki Joe Bidena i UE na globalną gospodarkę oraz ludzkość.

Eksperci doszli do zgodnego wniosku, że proekologiczny zwrot stawia przed sobą cele geopolityczne. Ochrona środowiska, na czele z powstrzymaniem ocieplenia klimatu, jest tylko pretekstem nowego podziału aktywów własnościowych w skali globalnej. Służą temu gigantyczne opłaty za emisję gazów cieplarnianych oraz planowane cła ekologiczne.

Są poza zasięgiem państw o surowcowym profilu gospodarki, takich jak Rosja, monarchie Zatoki Perskiej czy Iran. Uderzają w kraje rozwijające się, czyli tzw. Trzeci Świat, a przede wszystkim w Chiny i Indie.

W takich warunkach dysponowanie zielonymi technologiami zapewni Zachodowi światową dominację ekonomiczną i da nową broń w relacjach handlowych oraz politycznych.

Te same technologie stają się instrumentem presji wewnątrz Unii. Przestawienie gospodarek węglowych Europy Środkowej na ekologiczną produkcję jest niezwykle kosztowne. Tymczasem kwestie okresów przejściowych lub niezbędnych funduszy leżą w kompetencjach Komisji Europejskiej.

Analiza „The Examiner” wykazała również ponad wszelką wątpliwość, że jeśli chodzi o sprawiedliwość społeczną, ekologiczna gospodarka nie przyczyni się do budowy zielonego raju na Ziemi, a jeśli już, to tylko dla wybranych.

Wzrosną ceny energii elektrycznej, a wraz z nimi dostęp do podstawowych dóbr. Zielona gospodarka wywoła najprawdopodobniej masowe bezrobocie. Wreszcie utrudni komunikację i mobilność. Przeciętnego człowieka długo nie będzie stać na samochód Tesla, zyskają natomiast wielkie koncerny i rynki finansowe. Wszelkie kalkulacje wskazują, że korporacyjny biznes forsuje ekologiczną produkcję w nadziei na sute dotacje państwowe, bez których nie udźwignie radykalnych zmian funkcjonowania. Chodzi w końcu o 40 bln dolarów na początek.

Dlatego propagandowa maszyna unicestwienia Ziemi efektem cieplarnianym działa pełną parą. Odniosła sukces, ponieważ większość ludzkości uznała walkę z ociepleniem klimatu za egzystencjalny priorytet warunkujący dalsze przetrwanie.

Mało kto zadaje sobie pytanie, kto poniesie koszty? Tymczasem z geopolitycznych założeń wynika, że po raz kolejny najbogatsi przerzucą koszty transformacji na najbiedniejszych.

Z badań OECD wynika, że 20 najbardziej rozwiniętych państw świata odpowiada za ponad 70 proc. emisji szkodliwych dla środowiska substancji. Reszta świata odpowiada za 7 proc. emisji. Tyle że dwudziestka w największym stopniu odpowiedzialna za degradację środowiska narzuca zielony zwrot, który zablokuje cywilizacyjny rozwój reszty świata.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news