19 C
Warszawa
czwartek, 10 października 2024

Brać i nie kwitować

„Brać i nie kwitować” – w tym duchu entuzjaści i prorządowe media komentowali ustalenia grudniowego szczytu Unii Europejskiej, podczas którego zatwierdzony został fundusz „Next Generation EU”, mający odbudować europejską gospodarkę po epidemii koronawirusa i lockdownach. Polska otrzymać miała w jego ramach ponad 58 mld euro – niemal 24 mld w formie bezzwrotnych dotacji i ponad 34 mld w nisko oprocentowanych pożyczkach. No właśnie – „miała”, bo z miesiąca na miesiąc docierają do nas coraz mocniejsze sygnały mówiące, że uzyskanie tych pieniędzy staje się coraz bardziej problematyczne. 

Oczywiście Mateusz Morawiecki zaraz po zakończeniu szczytu odtrąbił niesłychany sukces, dzięki któremu uzyskamy niesamowite możliwości rozwojowe w ramach Krajowego Planu Odbudowy i Polskiego Nowego Ładu – i z miejsca ruszył z propagandową kampanią, trwającą w zasadzie do tej pory. O wiele bardziej sceptyczny był koalicyjny konkurent, czyli Solidarna Polska, której politycy zgłaszali liczne zastrzeżenia, Zbigniew Ziobro dyplomatycznie oznajmił zaś, iż to Mateusz Morawiecki jest odpowiedzialny za efekty grudniowych ustaleń, co w tłumaczeniu z języka polityki oznacza wskazanie winnego, gdyby jednak okazało się, że sprawy potoczyły się w niekorzystnym kierunku.

I ten czarny scenariusz właśnie realizuje się na naszych oczach. Oto unijny komisarz ds. gospodarki Paolo Gentilioni oznajmił podczas posiedzenia Komisji Ekonomiczno-Budżetowej Parlamentu Europejskiego, iż przeznaczone dla Polski środki z Funduszu Odbudowy zostaną „zamrożone” z powodu „kwestionowania prymatu prawa unijnego nad krajowym”, w tym rządowego wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie kwestii nadrzędności prawa krajowego nad unijnym. Strona rządowa, by zachować twarz, podnosi (słusznie skądinąd), że oświadczenie Gentilioniego nie jest oficjalnym stanowiskiem Komisji Europejskiej – jednak wymowa faktów jest dość jednoznaczna: Krajowy Plan Odbudowy wciąż nie został zatwierdzony przez Brukselę, mimo upłynięcia przewidzianego terminu (1 sierpnia – KPO przesłaliśmy już w maju). Tłem dla tego opóźnienia jest oczywiście sprawa „praworządności” i reformy sądownictwa, na co nakłada się dodatkowo spór ideologiczny o rzekome „strefy wolne od LGBT”. Wszystko to są jednak przejawy o wiele poważniejszej i dalekosiężnej batalii o forsowaną tylnymi drzwiami, z pominięciem unijnych traktatów, federalizację UE i przekształcenie jej w superpaństwo pod zarządem niewybieralnej, urzędniczej kasty brukselskich mandarynów i pod politycznym kierownictwem Niemiec. Innymi słowy, gra toczy się o to, czy pozostaniemy w miarę suwerennym państwem, które może podejmować samodzielne decyzje w kwestiach ustrojowych, takich jak wspomniane sądownictwo, czy też staniemy się podporządkowaną prowincją, będącą pod ścisłym nadzorem brukselskiej centrali.

Ze słów Gentiolioniego wynika, że KE postanowiła zastosować wobec nas cichą obstrukcję, odkładając decyzję o zatwierdzeniu Krajowego Planu Odbudowy, a w przyszłości być może również wstrzymując pod różnymi pretekstami środki z „regularnego” europejskiego budżetu. I trzeba powiedzieć, że sami włożyliśmy Unii do ręki narzędzie finansowego szantażu, za pomocą którego będzie można stosować wobec nas permanentny nacisk ekonomiczny. Cóż bowiem osiągnęliśmy na grudniowym szczycie? Wirtualne miliardy, obudowane zastrzeżeniami mogącymi skutecznie uniemożliwić ich wypłatę i de facto uzależniając ją od politycznej woli eurokomisarzy – a tej, jak widać, nie ma. Przede wszystkim zrezygnowaliśmy z weta w sprawie mechanizmu praworządności – na osłodę dano nam deklarację Rady Europejskiej, iż nie będzie on używany z powodów politycznych, jednak unijni urzędnicy i przedstawiciele Parlamentu Europejskiego z miejsca zastrzegli, że nie czują się tym dokumentem w żaden sposób związani. Po drugie, zgodziliśmy się na europejski „zielony ład”, potencjalnie rujnujący naszą energetykę i blokujący rozwój gospodarczy, uzależniając nas od importu energii oraz drogich i zawodnych „zielonych” technologii. Po trzecie wreszcie, akceptując europejski Fundusz Odbudowy, przystaliśmy na partycypowanie we wspólnym europejskim długu (milowy krok na drodze do federalizacji, określany wręcz mianem „momentu Hamiltonowskiego”) bez gwarancji, że realnie otrzymamy przysługujące nam środki.

Podsumowując, okazało się, że to my „pokwitowaliśmy” wszystko w ciemno, a taktykę spod znaku „brać i nie kwitować” zastosowała Bruksela, która uzyskała od nas wszystko, co chciała, w praktyce sama nie zobowiązując się do niczego i uzależniając wypłatę eurofunduszy od motywowanych politycznie, arbitralnych decyzji. Nie tak dawno, komentując strategię finansowego „zagłodzenia” niepokornych krajów ogłoszoną przez wiceszefową europarlamentu Katarinę Barley napisałem tutaj, że zobaczymy unijne pieniądze jak świnia niebo – i wszystko wskazuje, że tak właśnie będzie, Unia jasno daje bowiem do zrozumienia, jakie są jej oczekiwania. A brzmią one: kasa za bezwarunkową kapitulację.

FMC27news