-1.1 C
Warszawa
piątek, 22 listopada 2024

Suwerenność finansowa, głupcze!

Czy gdybyśmy zrobili przegląd wydatków i odsiali ziarna od plew, to czy nie okazałoby się, aby, że te 45 mld płaconej przez nas składki wystarczy w zupełności na sfinansowanie NAPRAWDĘ potrzebnych nam inwestycji – i to bez unijnego bata nad głową?

Na początek anegdotka z życia. Znajoma rolniczka prowadzi w swoim gospodarstwie m.in. hodowlę kur niosek. Niewielką – ot, kilkadziesiąt sztuk, żadna tam klatkowa masówka. W sam raz tyle, by jajka rozprowadzić po rodzinie i znajomych. Postanowiła jednak zwiększyć nieco stado i pozyskać na ten cel unijne środki. W ARiMR dowiedziała się, że oczywiście, środki dostanie, ale pod jednym warunkiem: musi mianowicie obsiać określony areał… słonecznikiem ozdobnym. Uważacie państwo: nawet nie zwykłym, takim, który do czegoś się przydaje – ale koniecznie ozdobnym. Co mają kury do ozdobnego słonecznika i skąd taka transakcja wiązana? Tego w urzędzie nie potrafili wytłumaczyć, podobnie jak tego, co właściwie znajoma ma potem z tym całym słonecznikiem zrobić. Półgębkiem jedynie dano jej do zrozumienia, że urzędnicy sami uważają rzeczony wymóg za kretynizm, lecz cóż – przepis jest przepis. Napomknięto również życzliwie, że nie musi jakoś specjalnie w tę uprawę inwestować – grunt, żeby w razie kontroli można było pokazać, że słonecznik faktycznie został zasiany. Jak to mawiają „we wojsku” – sztuka jest sztuka. No więc nasza rolniczka środki wzięła, kurze stadko powiększyła – i, rzecz jasna, posiała to psu na budę potrzebne zielsko, które teraz rośnie gdzieś między chwastami.Powyższa historyjka to zapewne tylko jeden z wielu przykładów pokazujących, jakimi meandrami może podążać logika unijnych biurokratów, którzy w życiu pola na oczy nie widzieli. Pokazuje ona również, jak produkowane za biurkami bzdurne wytyczne mogą się przekładać na marnotrawienie eurofunduszy. Skojarzyło mi się to z niedawnym „raportem Jakiego” obrazującym bilans przepływów finansowych między Polską a państwami „starej Unii”. Jak pamiętamy, krytycy podnosili, że dzięki unijnym pieniądzom Polska urosła w siłę, a ludziom żyje się dostatniej, w relacji między naszą składką zaś a brukselskimi dotacjami wyszliśmy dotąd o jakieś 127 mld euro do przodu. I zgoda – nie neguję tych wszystkich autostrad i całej reszty bardzo potrzebnej Polsce infrastruktury wybudowanej za te pieniądze (ale też pamiętać należy, że do każdej inwestycji musieliśmy się zapożyczać na „wkład własny” – byłoby ciekawie, gdyby ktoś prześledził korelację między zadłużaniem się państwa i samorządów a współfinansowanymi przez UE przedsięwzięciami). Jednak ogromną „ciemną liczbą” jest skala marnotrawienia funduszy na różne idiotyzmy w rodzaju opisanych tu słoneczników (koniecznie ozdobnych!). Zwróćmy uwagę, że sami o wydawaniu pieniędzy unijnych decydujemy w stosunkowo niewielkim stopniu – wszystko podporządkowane jest szczegółowym „politykom”, w które musimy się wpasować, a następnie skrupulatnie rozliczyć przed Brukselą z każdego eurocenta. Natomiast gdy chcemy zrobić coś na własną rękę – chociażby przekop Mierzei Wiślanej – to i tak okazuje się, że Unia nie da nam na to kasy i musimy sobie sfinansować inwestycję sami. Podobnie rzecz się będzie miała najprawdopodobniej z budową elektrowni jądrowej, bo Niemcy uprawiają intensywny lobbing, by atom przestał być finansowany z unijnego budżetu – a skoro Niemcy tak chcą, to można przyjąć, że jest już pozamiatane.

Niestety, żaden rząd do tej pory nie miał odwagi zrobić audytu przydatności wydanych dotąd eurofunduszy pod kątem rzeczywistych potrzeb Polski. Wszyscy natomiast zachłystują się, ile to „zaabsorbowaliśmy” środków i ile jeszcze tego złotego deszczu na nas spłynie. A takowy audyt bardzo by się przydał, choćby po to, żeby wiedzieć, jaki procent tej całej mamony poszedł na rozkurz.

Do czego zmierzam? Otóż w obecnej perspektywie budżetowej (2021-2027) będziemy płacili większą składkę – średnio 6,5 mld euro rocznie, czyli o 2 mld więcej niż do tej pory. Łącznie zapłacimy 45 mld euro. Oczywiście, wciąż będziemy na plusie o jakieś 80 mld euro, lecz w tych 80 mld zawarte są również środki z Funduszu Odbudowy, które jak się okazuje, z czysto politycznych przyczyn stały się nader problematyczne, a jest to kwota niemal 24 mld euro (nie licząc możliwych pożyczek). A zatem zostaje 56 mld netto z „regularnego” budżetu, lecz i tu jest pułapka w postaci „mechanizmu praworządnościowego”. Ile otrzymamy finalnie, Bóg jeden raczy wiedzieć.

I teraz clou: czy gdybyśmy zrobili przegląd wydatków i odsiali ziarna od plew, to nie okazałoby się, aby, że te 45 mld płaconej przez nas składki wystarczy w zupełności na sfinansowanie NAPRAWDĘ potrzebnych nam inwestycji – i to bez unijnego bata nad głową? Przykładowo, czy na pewno potrzebujemy różnych „białych słoni” w rodzaju aquaparków w każdej gminie? Albo „rewitalizowanych” w duchu „betonozy” centrów miasteczek, tam, gdzie wystarczyłoby jedynie odświeżenie zielonego skwerku? Czy nie warto rozważyć takiej opcji, zamiast użerać się z Brukselą, żeby łaskawie wypłaciła nam należne środki (jeśli byliśmy grzeczni i trzymaliśmy rączki na kołderce, zamiast grzebać w „praworządności”)? Na koniec podrzucam więc hasło-klucz: suwerenność finansowa, głupcze!

FMC27news