Dokumenty ujawnione przed szczytem w Glasgow wskazują, jak bardzo utopijne są globalne cele klimatyczne. Największą wpadką lobby ekologicznego stało się ujawnienie ogromnych potrzeb węglowych, które sprawiają, że świat nie zrezygnuje z tego paliwa. Za propagandą czystych ekologicznie gospodarek kryje się zatem gigantyczne oszustwo.
Sensacyjny przeciek?
Wbrew pozorom dokumenty nagłośnione przez media przed szczytem klimatycznym, nie są ani nowością, ani sensacją. Opisują negatywne stanowiska poszczególnych państw wobec naukowego raportu ONZ. Jego tematem są działania niezbędne do osiągnięcia globalnego celu, którym jest zahamowanie wzrostu temperatury o 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu z danymi epoki przedindustrialnej.
To z kolei warunek powstrzymania globalnego ocieplenia, które zdaniem ekologów wywołała katastrofalne skutki. Jakie? Na przykład zatopienie linii brzegowych wszystkich kontynentów lub równie niszczycielskie klęski żywiołowe w rodzaju pożarów i huraganów.
Bodaj najgroźniejsza jest perspektywa wyjałowienia gleby oraz braku wody pitnej, które wywołają drastyczny głód i nie mniej dramatyczną falę imigracji z rejonów dotkniętych nieszczęściem. Zatem chaos i wojna spowodowane przymusową wędrówką ludów na skalę przekraczającą biblijny exodus.
Jednak o tym wiemy od dawna, ponieważ takie prognozy są stałym tematem światowych mediów. Podobnie jak o kluczowym warunku zakończenia wydobycia i spalania paliw kopalnych, od węgla, przez ropę naftową, po gaz.
Prawdziwym zaskoczeniem, tak dla autorów raportu, jak i lobby ekologicznego, jest ujawnienie opinii publicznej nierealnego horyzontu czasowego zmniejszenia emisji CO2. Błąd wynika z niedoszacowania tempa globalnego rozwoju gospodarczego, a zatem potrzeb energetycznych. Drugim biegunem są przeszacowane moce źródeł odnawialnych. W świetle medialnego przecieku wieloletnie i wielomiliardowe inwestycje w energię solarną i wiatrową zakrawają na gigantyczne oszustwo lub kosmiczną głupotę.
Czy może zatem dziwić wybuch otwartego buntu klimatycznego? Wyciek danych ujawnia kluczowy fakt. Poszczególne rządy zdały sobie właśnie sprawę z utopii szybkiego osiągnięcia zerowej emisji gazów cieplarnianych. Odważyły się wskazać na skutki zielonej pułapki (Paryskiego Porozumienia Klimatycznego) i z ogromną determinacją usiłują się z nich wydostać.
Bez utraty twarzy, a więc zaufania społecznego, a jeszcze bardziej z powodu ryzyka regresu cywilizacyjnego, którym grozi ludzkości globalny kryzys energetyczny. Chodzi przecież o nieuniknione wojny o paliwa kopalne i krwawe wstrząsy wewnętrzne. Czy to nie paradoks, że drakońsko egzekwowany, pozornie szczytny cel ratowania planety odniesie taki sam skutek, jak nic nierobienie?
BBC News ujawnia również hipokryzję najbogatszych państw świata. Przodujące gospodarki kwestionują obowiązek finansowy na rzecz państw biednych, służący wyrównaniu poziomu technologicznego zmniejszającego emisję zanieczyszczeń. Takie stanowisko w ogóle podważa cele klimatyczne, dzieląc świat na zielone enklawy ekologicznego raju i brudne regiony świata. Cóż za bezsens, zważywszy na wspólną dla całej Ziemi atmosferę, której nie da się przegrodzić murem dobrobytu.
Ponadto to wysokorozwinięte gospodarki nie mogą sobie pozwolić na rezygnację z paliw kopalnych. Tym samym globalne enklawy bogactwa skazują świat na długą eksploatację surowców mineralnych, od których zależy elementarna egzystencja ludzkości.
I wreszcie całości układanki dopełnia fakt geopolitycznej gry państw surowcowych. Trzeźwo oceniając skutki ekologicznej pułapki, wykorzystują zielony chaos do budowania energetycznych stref wpływów. Jeśli dodać do tego interes rynków finansowych, to jak na razie zamiast ratunku dla planety zasupłał się globalny węzeł gordyjski.
Oczywiście na podstawie nagłośnionego przecieku można się fajnie oburzać, że cytując BBC „Poszczególne kraje negują zalecenia ONZ, lobbując na rzecz ich zmiany”. Gdyby nie fakt, że w istocie jest to zbiór rozsądnych propozycji, alternatywnych rozwiązań uwzględniających energetyczne, a przede wszystkim węglowe realia.
Mówiąc precyzyjnie, ujawnione dokumenty to nic innego, jak 32 tys. postulatów opracowanych przez władze państwowe, od których realizacji zależy światowa prosperity i stabilizacja na tak egzystencjalnym poziomie, jak ciepło, światło i w miarę pełna miska. Wspólnym mianownikiem jest twierdzenie, że nie ma potrzeby drastycznego ograniczenia zużycia paliw kopalnych w tempie narzucanym przez lobby ekologów skrywające się za ONZ.
Ratuj się kto może
Nawet raport Programu Ochrony Środowiska ONZ wyraźnie pokazuje, że chociaż rządy złożyły ambitne zobowiązania ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, będą zmuszone podwoić wydobycie paliw kopalnych. Większość głównych producentów węgla, ropy i gazu planuje zwiększanie produkcji do 2030 r., a nawet później.
Autorzy raportu przedstawiają twarde dane, które świadczą o tym, że od 2020 r. dwadzieścia największych uprzemysłowionych i wschodzących gospodarek (G-20), zainwestowało więcej w projekty związane z paliwami kopalnymi, niż w zieloną energię. Co więcej, rozbieżność między celami klimatycznymi i wydobyciem paliw kopalnych wynikająca z prognozowanego tempa rozwoju gospodarczego, będzie się powiększała do 2040 r., jeśli nie dłużej. Inaczej świat nie zaspokoi potrzeb energetycznych.
Raport przygotowało 40 autorytetów naukowych, analizując strategie 15 głównych producentów paliw mineralnych. Na przykład amerykańska strategia rządowa wyraźnie prognozuje, że do 2030 r. nastąpi wzrost wydobycia ropy naftowej i gazu w porównaniu z 2019 r. Większość surowców zostanie wyeksportowana, co oznacza zwiększenie globalnej kwoty emisji CO2.
Narastający kryzys energetyczny dotknął także prymusa zielonej transformacji. W 2011 r. kanclerz Angela Merkel podjęła decyzję o wygaszeniu elektrowni jądrowych i likwidacji energetyki węglowej do 2038 r. Obecnie nastroje przedsiębiorczości stale się pogarszają, co wynika z trudności w dostawach wywołanych wysokimi cenami paliw. Rosnące taryfy energii elektrycznej windują w górę koszty wytwarzania, transportu i usług. Dlatego od czterech miesięcy Niemcy odnotowują pogorszenie koniunktury. Wykorzystanie mocy produkcyjnych wynosi tylko 84,7 proc.
Równocześnie wydajność filaru zielonej gospodarki okazała się wstrząsająco niska. Zgodnie z planami do 2030 r. udział energii odnawialnej ma sięgnąć 65 proc., a trzy czwarte dostaw elektryczności powinny wygenerować turbiny wiatrowe. Jednak w 2021 r. takie źródła zasilania pozostają wykorzystane na znikomym poziomie.
Najnowsze dane niemieckiego Federalnego Urzędu Statystycznego ujawniły, jak bardzo odnawialne źródła energii są zależne od pogody. Z raportu wynika, że przez dziewięć miesięcy 2021 r. turbiny wiatrowe pracowały średnio na 20,9 proc. mocy. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda z instalacjami fotowoltaicznymi. Średni poziom generacji wynosił zaledwie 10,5 proc.
Według urzędu jedynym miesiącem wydajnej pracy instalacji wiatrowych był luty 2020 r. Elektrownie pracowały wówczas na 47 proc. szacowanego potencjału. Przyczyną okazał się jednak huragan Sabina, który uderzył w Niemcy. Dla porównania, w bezwietrznym czerwcu 2021 r. wykorzystanie turbin wiatrowych wyniosło zaledwie 9,7 proc., co było najniższym wynikiem od czasu rozpoczęcia analiz danych w 2018 r.
Jeśli chodzi o instalacje solarne, według tej samej statystyki Niemcy odnotowały najniższy wskaźnik wykorzystania w styczniu 2021 r. (1,8 proc.), a najwyższy (19,5 proc.) w czerwcu 2019 r. Miesiąc charakteryzował się jednak rekordową liczbą słonecznych godzin od lat.
W bodaj największej pułapce klimatycznej znalazły się Chiny. Pekin rywalizujący z USA o globalną hegemonię popełnił fundamentalny błąd. Forsując mocarstwowe ambicje, zobowiązał się do redukcji emisji CO2 o 50 proc. w 2030 r. Obiecał także jej wyzerowanie w 2060 r.
W systemie nakazowym polecenie Xi Jinpinga wywołało efekt rozrywającej się bomby. Komitety partii komunistycznej poszczególnych prowincji na wyścigi likwidowały kopalnie węgla, co w warunkach przyspieszenia gospodarczego po epidemii wpędziło ChRL w gigantyczny kryzys energetyczny.
Skutkiem jest wyścig eksporterów o chiński rynek. We wrześniu USA wyprzedziły Rosję w dostawach węgla koksującego. Rosyjskie firmy również zwiększają produkcję, jednak węgiel amerykański jest lepszy jakościowo, a ponadto rosyjski eksport hamują niewystarczające zdolności przewozowe na Dalekim Wschodzie.
Jak wynika z chińskich statystyk celnych, przez dziewięć miesięcy 2021 r. Stany Zjednoczone zwiększyły dostawy o 870,6 proc. (7,2 mln ton). Import węgla z Kanady wzrósł o 92 proc. (6,6 mln ton). Zwyżkę o 77,4 proc. (7,7 mln ton) odnotowała także Rosja. Opublikowane informacje wskazują, że obecnie pierwsze miejsce wśród dostawców zajmują amerykańskie koncerny węglowe, które rok wcześniej w ogóle nie eksportowały surowca do Chin.
Analiza przyczyn wyścigu wskazuje na następujące przyczyny. Po pierwsze, kryzys energetyczny w Państwie Środka to wynik ograniczenia własnego wydobycia, wywołany zamknięciami kopalń. Ponadto czynne jeszcze kopalnie zatopiły katastrofalne deszcze, które wiosną i latem nawiedziły Chiny.
Po drugie, rosnące zapotrzebowanie ChRL na węgiel to wynik nieoficjalnego zakazu, który Pekin nałożył na import australijskiego surowca. W 2020 r. Australia była absolutnym liderem, dostarczając 35,37 mln ton. Po wprowadzeniu embarga nie zmniejszyła wydobycia, a jedynie przekierowała dostawy do Japonii, Korei Południowej, Indii i Wietnamu.
Trzecim powodem rywalizacji są zwyżkujące ceny surowca, wywołane globalnym deficytem tego paliwa. Obecne ceny sięgają 510-520 dolarów za tonę. Dlatego Rosja zapowiedziała wzrost produkcji o 6 proc. do 425 mln ton. Mierzy się jednak z problemem utrzymania dotychczasowego poziomu eksportu do Korei Południowej i Japonii.
Ponadto Pekin zwrócił się do Moskwy o zwiększenie dostaw energii elektrycznej. W listopadzie i grudniu Chiny są gotowe kupić podwójną ilość prądu w porównaniu z analogicznym okresem 2020 r. Przyczyna jest ciągle ta sama. Chiny zmagają się z niedoborami węgla. Obecny deficyt energii skłonił władze w Pekinie do podjęcia ratunkowych działań zwiększających własną produkcję węgla oraz do kontroli podaży energii. Niektóre prowincje wprowadziły racjonowanie elektryczności. W ten sposób rząd stara się zapewnić ludności światło i ciepło w sezonie zimowym.
Tymczasem według gazety „South China Morning Post”, ukazującej się w Hongkongu, to wciąż zbyt mało. Dlatego ChRL ma nadzieję na dalsze zwiększenie importu węgla, głównie z Rosji. W tym celu terminal kolejowy Suifenhe w północno-wschodniej prowincji Heilongjiang usprawnia logistykę, aby przyjmować większe dostawy. Według państwowej agencji informacyjnej Xinhua terminal otrzymuje dziennie ponad 5 tys. ton rosyjskiego paliwa.
Natomiast zdaniem analityka Moskiewskiego Centrum Carnegie Aleksandra Gubajewa, Pekin masowo reaktywuje kopalnie węglowe, jeszcze rok wcześniej skazane na zagładę.
Jeśli chodzi o Rosję, wicepremier Andriej Biełousow ujawnił plany przejścia gospodarki na środowiskową neutralność. Sama transformacja energetyczna będzie kosztowała kraj co najmniej 90 bln rubli i potrwa 28 lat.
Biełousow wyjaśnił, że jest to plan maksimum, zakładający intensywny scenariusz zmian. Jeśli zostałby zrealizowany, oznacza roczne wydatki na poziomie 3,2 bln rub. przez trzy dekady, co odpowiada 3 proc. PKB rocznie. Tymczasem według dziennika „Kommiersant”, założenia tegorocznego budżetu w części dochodowej wynoszą 18,8 bln rub., natomiast wydatki sięgają 21,5 bln rub.
Biełousow uzasadnił konieczność transformacji, przechodzeniem świata na bardziej przyjazne środowisku rodzaje energii. Podkreśli, że trend jest nieodwracalny. W tym kontekście uznał za atut technologie: jądrową i wodorową, które za 20 lat pozwolą Rosji zająć 20 proc. światowego rynku wodoru.
Żadnej dekarbonizacji
W ocenie rosyjskich ekspertów deklaracje emisyjnej neutralności jeszcze długo nie wyjdą poza sferę mrzonek. Po pierwsze, gospodarka cierpi na syndrom „surowcowego przekleństwa”, który oznacza niechęć do jakichkolwiek innowacji oraz inwestycji w alternatywne technologie. Kluczową przyczyną są ogromne zasoby paliw mineralnych.
Po drugie, o ile ropa naftowa na łatwych w eksploatacji polach wyczerpie się do 2035 r., o tyle złoża węgla umożliwią wydobycie przez kolejne stulecia. Według ministerstwa energii, zasoby tego paliwa sięgające 400 mld ton wystarczą na 350 lat eksploatacji. Tylko w syberyjskim złożu Elga zalega 2,2 mld ton surowca. Dlatego wydobycie węgla w Rosji wzrasta. W tym roku produkcja zwiększyła się o 9 proc.
Po trzecie, zdaniem ekspertów ministerstwa, transformacja energetyczna to maraton, a nie skok do głębokiej wody. Każdy krok musi być przemyślany, aby nie doszło do potknięć i upadków. Rosja nie chce powtórzyć wpadki UE, która nie oszacowała wszystkich konsekwencji odejścia od źródeł konwencjonalnych.
Po czwarte, rachuby Moskwy dotyczą także eksportu do krajów ubogich w surowce energetyczne, tymczasem węgiel wciąż pozostaje najtańszym paliwem. Przynajmniej w Rosji, która nie potrzebuje kosztownych inwestycji w głębokie kopalnie. Olbrzymie rezerwy leżą od 1,5 do 20 metrów pod powierzchnią ziemi, mają charakter odkrywkowy, co znakomicie obniża koszty eksploatacji. Dlatego do końca XXI w. węgiel pozostanie jednym z podstawowych elementów bilansu energetycznego.
Po piąte, bogate zapasy i różnorodne gatunki surowca pozwolą na odchodzenie od węgla złej jakości. Zgodnie z planami do 2040 r. paliwa niespełniające norm opuszczą rynek.
Rosjanie całkiem rozsądnie zwracają również uwagę na to, że przy obecnym rozwoju technologicznym, do utrzymania bilansu energetycznego niezbędna jest różnorodność paliwowa. Nie można opierać się wyłącznie na uzależnionych od warunków atmosferycznych, a więc kapryśnych źródłach odnawialnych.
Twierdzą nie bez racji, że jeśli świat nie chce okresowo powracać do ery kamienia łupanego, to jak pokazuje europejski kryzys, jeszcze długi czas musi funkcjonować tradycyjna energetyka. Tylko ona zapewnia stabilność i bezpieczeństwo dostaw, a to wyklucza dekarbonizację, przynajmniej do lat 2050-2080.
Nic dziwnego, że według BBC na czele energetycznego buntu przeciwko inicjatywie ONZ stoją: Arabia Saudyjska, Japonia, Australia, Chiny i Rosja. Na przykład El-Rijad domaga się, aby z tytułowego raportu usunąć wszelkie sformułowania o konieczność pilnych działań ograniczających wydobycie ropy naftowej i przejściu świata na źródła bezemisyjne. Z tego samego powodu Canberra odrzuca wniosek o przyspieszonym zamknięciu elektrowni węglowych. Arabia Saudyjska jest jednym z największych producentów ropy na świecie, a Australia jest czołowym eksporterem węgla w Azji.
Kolejnym przykładem jest reakcja Indii. New Delhi zastrzega, że węgiel pozostanie energetycznym filarem gospodarki jeszcze przez dziesięciolecia. Indie wciąż nie uporały się z ogromne wyzwaniem energetycznym. Mówiąc wprost, nie mają równie taniego i wydajnego jak węgiel, alternatywnego źródła energii elektrycznej. Dla przypomnienia indyjska gospodarka jest drugim po Chinach konsumentem czarnego paliwa na świecie.
Front sprzeciwu wobec środowiskowych rygorów narzucających pozyskiwanie energii wyłącznie z odnawialnych źródeł wskazuje na węglowe know-how. Jeśli Rosja chce eliminować eksploatację gorszych gatunków, to Arabia Saudyjska, Chiny, Australia i Japonia, chcą inwestować miliardy dolarów w technologię wychwytywania i składowania dwutlenku węgla.
Wynalazek o nazwie CCS radykalnie obniża emisję gazów cieplarnianych ze spalania surowców kopalnych w elektrowniach i „najbrudniejszych” sektorach przemysłu, takich jak metalurgia. Za taką propozycją opowiadają się producenci paliw kopalnych z Argentyny i Norwegii. Oslo żąda wręcz, aby ONZ wpisała CCS na listę proekologicznych technologii. Z kolei amerykańskie koncerny wydobywcze chcą usunięcia lobbingu paliwowego z wykazu działań zagrażających klimatowi.
Nawet maleńka Kostaryka dysponująca własnym węglem twierdzi, że transformacja energetyczna nie jest procesem liniowym, tylko wielowątkowym, dlatego powinna uwzględniać głosy państw zasobnych w surowce energetyczne.
Protestują również Brazylia i RPA, które są czołowymi producentami wołowiny i pasz zwierzęcych. Po pierwsze dlatego, że ONZ chce zmniejszenia produkcji mięsa zwiększającej efekt cieplarniany. Po drugie, z oczywistego powodu. Węgiel jest najtańszym rodzajem energii niezbędnej w przetwarzaniu żywności.
Z kolei Polska, Czechy i Słowacja krytykują umniejszanie znaczenia energetyki jądrowej, którą przyjęły za podstawę strategii dekarbonizacji. Mają silnego sojusznika w postaci Francji, która opiera na atomie własne bezpieczeństwo energetyczne.
Tego rodzaju uwag do wizji zmian w globalnej energetyce są tysiące. Wynika z nich, że wbrew oczekiwaniom lobby ekologicznego świat wchodzi w epokę węglowego renesansu, co dotyczy również innych paliw kopalnych.
Najlepszym dowodem jest obecny, skokowy wzrost globalnego popytu na energię konwencjonalną, który podaje w wątpliwość plany zielonej gospodarki. Główną przyczyną jest groźna niestabilność odnawialnych technologii. Kraje rozwinięte nie mając alternatywy, muszą rekompensować powstały deficyt zakupami ropy naftowej, węgla i gazu.
W tym momencie problem energetyczny nabiera wagi politycznej. Powrót do węgla uderza w globalne korporacje stojące za ruchem walki ze zmianami klimatycznymi. Karbonowy renesans podkopuje wizję bilionów dolarów zysku. Na przykład unijny plan rekonstrukcji gospodarczej udostępnia biznesowi ogromne dotacje, w zamian za realizację celów środowiskowych, nakazując odejście od wykorzystania tradycyjnych surowców energetycznych. Tymczasem dramatycznie niski stan rezerw paliw kopalnych sparaliżował unijną gospodarkę.
Zdaniem Jasona Bordoffa, który kierował strategią energetyczną administracji Baracka Obamy, do zrównoważenia bilansu energetycznego w zgodzie z trendem ekologicznym, USA potrzebują 17 bln dolarów inwestycji. Takich pieniędzy po prostu nie ma. Dlatego nawet Biały Dom wezwał państwa OPEC do zwiększenia wydobycia ropy, a Międzynarodowa Agencja Energetyczna zwróciła się do Rosji o zwiększenie dostaw gazu.
Nie tylko Pekin i Moskwa stawiają na węgiel. Zwiększeniem wydobycia są zainteresowane Japonia, Korea Południowa i inne azjatyckie tygrysy. Nawet Niemcy zawarły ogromne kontrakty importowe. Stanęły elektrownie węglowe, które w związku z niedoborami innych paliw miały być ostatnią nadzieją załatania energetycznej dziury.
Pogłębia się również polaryzacja społeczna. Gwałtowne zapotrzebowanie na węgiel zaostrza konflikt zwolenników zielonej gospodarki z „konserwatystami” wskazującymi na ekologiczne absurdy.
Wracając do polityki. „Partia dotychczasowej kanclerz Angeli Merkel CDU/CU przegrała wybory, ponieważ ostatnią kroplą społecznej goryczy okazały się wzrastające rachunki za prąd, usługi i towary, spowodowane kryzysem paliwowym. Sytuacja ma szansę powtórzyć się we Francji. Gdy w 2018 r. Pałac Elizejski zainspirowany przez lobby ekologiczne próbował wprowadzić „zielony” podatek benzynowy, odpowiedzią był desperacki opór żółtych kamizelek. Obecnie Paryż boi się recydywy i wpływu cen energii na wahających się wyborców.
Tymczasem w trakcie przygotowań do szczytu klimatycznego w Glasgow, sekretarz generalny ONZ ogłosił węglowy alert. Zdaniem António Guterresa, bez natychmiastowego przejścia światowej gospodarki na zielone tory ludzkości grozi katastrofa. Aby jej zapobiec do 2030 r., świat musi osiągnąć neutralność węglową.
Jednak, jak wskazują twarde dane, większość państw stawia na paliwa kopalne. Według MAE, w 2019 r. dotacje do ich konsumpcji sięgnęły 400 mld dolarów, uświadamiając, jak ważną rolę odgrywają w gospodarce. Mimo gigantycznych inwestycji w odnawialne źródła, globalny udział energii elektrycznej wytwarzanej ze spalania węgla, wynoszący ok. 40 proc. utrzymuje się na poziomie niezmiennym od 30 lat.
Zgodnie z informacjami datowanymi na połowę 2019 r. świat budował elektrownie węglowe o łącznej mocy 236 gigawatów. To węgiel i gaz ziemny są głównymi paliwami w krajach rozwijających się i popyt nadal wzrasta gwałtownie. W latach 2000-2018 Chiny potroiły bilans energetyki węglowej. Niedawna rezolucja Parlamentu Europejskiego wezwała państwa grupy G – 20 do osiągnięcia neutralności węglowej w 2050 r. Inicjatywa spotkała się z negatywną reakcją. Jak przed szczytem klimatycznym poinformował serwis Bloomberg, uczestnicy nie postawią przed sobą celu całkowitego wycofania z węgla.
Chiny zwiększają moc elektrowni węglowych o kolejne 40 gigawatów. Rosja tylko pozoruje wysiłki na rzecz neutralności klimatycznej. Naprawdę Kreml zaciera ręce z powodu światowego apetytu na węgiel.
Warto więc zapytać dla kogo jest zielona rewolucja? Z pewnością dla naiwnych. W rzeczywistości ekologiczna transformacja to biliony dolarów dla gigantów e- gospodarki i rynków finansowych. To nie troska o przyszłość planety, tylko instrument cynicznego podziału świata na nowe strefy komercyjnych wpływów.