3.1 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Nuklearnego renesansu ciąg dalszy

Im bardziej wzbiera globalna ofensywa na rzecz dekarbonizacji, tym większe zainteresowanie energią atomową. Początkowo skreślana jako przeżytek wraca dziś na polityczne salony triumfalnym marszem.

O tym, że energia atomowa wraca powoli do łask, mówiło się już od co najmniej kilku lat, lecz dopiero teraz można wyraźnie stwierdzić, że powrót ten zyskał trwałe polityczne i gospodarcze fundamenty. Jeszcze niedawno obecność przedstawicieli tego sektora na konferencjach klimatycznych organizowanych przez Organizację Narodów Zjednoczonych była wręcz nie do pomyślenia, gdyż wszyscy uczestnicy za ortodoksyjne uważali jedynie promowanie odnawialnych źródeł energii. Tym razem na zakończonym właśnie szczycie COP26 w Glasgow jednym z gości był szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Rafael Mariano Grossi, który nie krył zadowolenia z faktu, że dyskusje na temat zwiększenia udziału energii atomowej weszły w tak zaawansowaną fazę.

Nuklearna „reakcja”

Fakt, iż skrajnie zideologizowane i nieznoszące dotąd sprzeciwu wobec jedynie słusznej linii środowisko decydentów dopuściło w ogóle do głosu „atomowych reakcjonistów”, pokazuje najlepiej, jak bardzo kruchym jest projekt osiągnięcia przez większą część globu zeroemisyjności do połowy obecnego stulecia. Pomimo wypracowanego porozumienia, które zakłada wspólny wysiłek na rzecz dekarbonizacji, najważniejsi sygnatariusze bardzo swobodnie traktują przyjęte zobowiązania i nie dowierzając sobie nawzajem, pospiesznie zwiększają produkcję energii w oparciu o węgiel lub też rozbudowują moce energii atomowych.

Najbardziej radykalny na świecie plan odejścia od elektrowni jądrowych realizują obecnie Niemcy, którzy w grudniu zamkną połowę ze swoich reaktorów. Decyzję taką podjęła 10 lat temu Angela Merkel tuż po katastrofie w japońskiej elektrowni Fukushima. Nasi zachodni sąsiedzi będą jeszcze pewnie długo żałować tej nad wyraz pochopnej decyzji, gdyż jeszcze tej zimy dostarczana w stabilny sposób energia będzie na wagę złota. Wymarzona przez ekoradykałów kraina czystej energii wymaga stworzenia ogromnego systemu magazynowania, którego koszt przerasta możliwości jakiegokolwiek państwa na świecie. W przypadku Stanów Zjednoczonych mowa o nawet 3,2 trylionach dolarów, które należałoby przeznaczyć na ultranowoczesny system zapewniający sprawną dystrybucję dla całego kraju. Wobec wzmagającej się recesji i zawirowań gospodarczych udźwignięcie tak sporego ciężaru wydaje się wprost niemożliwe.

Energia nuklearna odpowiada wciąż za 10 proc. całkowitej podaży energii na świecie, a w przypadku wielu krajów jej znaczny udział w krajowym miksie już dziś gwarantuje znaczny atut w kontekście szybujących w górę cen. Słowacja i Węgry zapewniają sobie z elektrowni jądrowych aż połowę całej energii, a najbardziej zaawansowana w tym obszarze na kontynencie Francja – nawet 70 proc. Polska w wyniku karygodnych zaniedbań i indolencji odpowiedzialnych za to osób wkracza niestety w epokę dekarbonizacji, nie posiadając żadnego nuklearnego zabezpieczenia przed zielonymi blackoutami.

Grzechy atomu

Zgodnie z narracją ekoradykałów „grzechem pierworodnym” energii atomowej miało być wykorzystanie paliw kopalnych przy wydobyciu uranu do prętów paliwowych. Dodatkowo przedmiotem krytyki stały się sprawiające trudności z utylizacją odpady. Na nic zdawały się tłumaczenia, że pozyskiwanie niezbędnych przy OZE litu czy kobaltu wiąże się również z wieloma „ekologicznymi grzechami” (nie wspominając o innych nadużyciach), gdyż atom miał zwyczajnie ustąpić miejsca nowym źródłom energii.

Nie celebrując tego faktu wszem i wobec, wiele państw wraca jednak pospiesznie do atomu, gdyż do coraz większej liczby osób dotarło wreszcie, że obecnie forsowany model jest drogą donikąd. Swoje własne plany rozbudowy mocy istniejących reaktorów jądrowych lub budowy nowych ogłosiły w ostatnim czasie m.in. Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny. Państwo środka zamierza wybudować w ciągu najbliższych 15 lat aż 150 reaktorów jądrowych, przeznaczając na ten cel nawet 440 mld dolarów. Stany Zjednoczone przeznaczyły zaś w nowym Planie Infrastrukturalnym Joe Bidena na rozwój energetyki jądrowej środki ze specjalnego funduszu. Nawet Francja ustami prezydenta Emmanuela Macrona ogłosiła zamiar przeznaczenia na rozwój energetyki jądrowej 35 mld euro, pomimo oficjalnych deklaracji ograniczenia jej udziału w krajowym miksie energetycznym do poziomu 50 proc.

Obecnie na świecie budowanych jest ok. 50 nowych elektrowni atomowych, z których aż 13 powstaje w Chinach. Większość z nowych projektów realizowanych jest przez kraje rozwijające się, takie jak choćby Bangladesz, Pakistan czy też Turcja. Już wkrótce będzie ich jeszcze więcej, o czym świadczy chociażby fakt, że nawet na szczycie COP26 w Glasgow USA zawarły porozumienie z Rumunią o budowie nowej jednostki.

Znaczny wpływ na rozwój energii atomowej w Europie będzie miała bez wątpienia decyzja Komisji Europejskiej dotycząca tego, jak kwalifikować projekty energetyczne z nią związane. Do tej pory Bruksela nie ustaliła nowych zasad tzw. taksonomii, choć kraje członkowskie wyraźnie na to nalegają. Zielona transformacja to ogromny biznes i dlatego pomimo jednoznacznie sprzyjającej środowisku charakterystyki trwa wciąż polityczne przeciąganie liny. Na nowych kontraktach na budowę elektrowni zyskałyby takie kraje jak Francja, Korea Południowa, USA czy też Japonia.

Energochłonna Azja

Energia atomowa powraca tym samym do łask zdecydowanie szybciej, niż mogło się to wydawać jeszcze kilka lat temu. Niewykluczone nawet, że kolejne szczyty klimatyczne przestaną być już zdominowane przez OZE i staną się coraz bardziej wydarzeniami poświęconymi zwiększaniu potencjału atomowego. Oprócz wspomnianych 50 reaktorów w budowie i kolejnych 50, na których budowę złożono już zamówienie, w kolejce czeka dalszych 300 projektów. Zdecydowana większość z nich będzie zlokalizowana w Azji, w której ze względu na przenoszący się coraz szybciej środek ciężkości gospodarczego życia na wschód będzie potrzebne coraz więcej energii. Energii tej nie zapewnią kapryśne farmy wiatrowe i paneli słonecznych, lecz nowoczesne reaktory, które cały świat zachodu z tak wielką pilnością starał się w ostatnich latach wytępić.

W październiku grupka niemieckich ekspertów wystosowała do władz list otwarty, w którym wyraziła zaniepokojenie odnośnie do tego, że zbyt pospieszne wycofanie się z energii atomowej może spowodować, że Niemcy z braku innych paliw będą zmuszone awaryjnie ponownie sięgnąć po energię atomową. W liście zawarto sugestię, aby ostateczną datę wygaszenia bloków jądrowych wydłużyć o 6 lat (do 2036 roku). Propozycja ta stanie się niedługo wręcz nie do odrzucenia, gdyż Niemcy już teraz zmuszone są wydobywać większe ilości kamienia brunatnego, niż wcześniej zakładano.

Sprawa atomu okazuje się na tyle istotna, że wokół niej zaostrza się coraz bardziej wewnętrzny spór w ramach Unii Europejskiej. Współpracująca na ogół zgodnie z Berlinem Francja tym razem szuka „atomowych sojuszuników” i znajduje ich m.in. w Czechach i Węgrach. Po stronie Niemiec stoi z kolei m.in. Dania, Austria i Holandia. Spór ten nie doprowadzi z pewnością do rozpadu wspólnoty, ale można w nim upatrywać nadziei na korektę zielonego kursu całej Unii Europejskiej.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news