Nasz zachodni sąsiad zradykalizował się w ostatnich miesiącach w stopniu, który jeszcze do niedawna wydawać się mógł nie do pomyślenia.
Polsce przez lata dominowała teza, że Niemcy zostali w następstwie II wojny światowej poddani tak gruntownej pedagogice wstydu, że stali się wręcz nieznośni w swoim wyparciu wszelkich instynktów narodowych i oddaniu idei multi-kulti. Mając na sumieniu tak wielką traumę zgotowaną narodom całego świata, nasi zachodni sąsiedzi mieli nauczyć się rzekomo zerwania ze wszystkimi symbolami, gestami i tradycjami choćby częściowo nawiązującymi do mrocznej przeszłości. Ten siłą narzucany schemat przyniósł z czasem niepożądaną reakcję w postaci ugrupowań neonazistowskich, spychanych jednak nieustannie na daleki margines życia społecznego i politycznego.
Bundeswehra po zmroku
W ostatnim czasie do militarystycznej tradycji, która wieściła zawsze Europie tragedię wojen, nawiązuje już nie tylko ekstremistyczny margines, lecz także polityczny mainstream. Żywym tego przykładem jest chociażby niedawne uroczyste pożegnanie odchodzącej po 16 latach rządów kanclerz Republiki Federalnej Angeli Merkel, które przyjęło formę Wielkiego Capstrzyku. Cały świat miał tym samym wątpliwą przyjemność oglądania maszerujących przy blasku pochodni żołnierzy Bundeswehry ubranych w czarne hełmy, żywo przypominające najgorsze chwile niemieckiej historii.
Według obrońców tego rodzaju uroczystości nie powinno się w nich doszukiwać niczego szczególnego, gdyż zaliczają się one do starych pruskich tradycji. I rzeczywiście, uroczyste capstrzyki nie zostały wcale wznowione w 2021 r., lecz organizowano je od lat, a wcześniej nie przykuwały aż tak dużej uwagi mediów, jak obecnie. Dzisiejsze marsze z pochodniami organizowane są jednak w wyjątkowym czasie, w którym niemieckie państwo niepostrzeżenie zmieniło swoją politykę na otwarcie ekspansywną względem sąsiadów i zagrażającą podstawowym wolnościom własnych obywateli. Tym razem pochodnie w Berlinie płoną już więc w zupełnie innym kontekście niż jeszcze kilka lat temu.
Państwo Europa
Kilka dni temu koalicjanci tworzący nowy rząd Olafa Scholza zatwierdzili ostatecznie treść umowy koalicyjnej, w której szczególną uwagę przykuwa zapis o chęci utworzenia „federalnego, europejskiego państwa związkowego”. Czysto teoretycznie nie jest to żadne zaskoczenie, lecz po raz pierwszy niemiecki rząd mówi tak otwarcie o swoich zamiarach. Do tej pory projekt o nazwie „Unia Europejska” określany był różnego rodzaju eufemizmami, które w rozmaity sposób skrywały realne intencje Berlina. Kanclerz Scholz uzyskał za to mandat do tego, aby bezceremonialnie wdrażać w życie projekt nowego superpaństwa, w którym rolę lidera może pełnić w zasadzie tylko jedno państwo.
Przykład funkcjonowania unii monetarnej powinien być dla wszystkich przestrogą, aby nie wchodzić z niemieckim państwem w struktury tworzące ułudę partnerskiej współpracy, a w praktyce wprowadzające dominację najsilniejszego. W strefie euro teoretycznie wszystkie państwa współpracują ze sobą na równych zasadach, lecz w rzeczywistości twardą ręką rządzą właśnie Niemcy. W identyczny sposób „federalne państwo związkowe Europa” skazana będzie na dominację Berlina, który pod pretekstem dbałości o przestrzeganie zasad praworządności, fiskalnej dyscypliny czy też walki z globalnym ociepleniem będzie w stanie zdyscyplinować wszystkie kraje członkowskie.
Dlatego właśnie tak bardzo niepokojące jest to, że niemieccy politycy prowadzą w ostatnim czasie tak szeroko zakrojoną kampanią na rzecz uznania prawa unijnego za nadrzędne względem prawa krajów członkowskich. Do tej pory wydawało się, że próba narzucenia europaństwa dokona się poprzez uchwalenie nowego traktatu konstytucyjnego, forsowanego przed kilkunastoma laty. Dziś widać już wyraźnie, że efekt ten chce się osiągnąć metodą małych kroczków, opartą na szantażu ewentualnego niewypłacenia należnych poszczególnym krajom środków finansowych.
Formalnie w niemieckiej umowie koalicyjnej zawarty został zapis deklarujący chęć rozwijania współpracy w ramach Trójkąta Weimarskiego, lecz w praktyce niemiecka polityka opierać się będzie i tak na bliskich relacjach z Francją. Partnerem na wschodzie dla Berlina jest wciąż przede wszystkim Rosja, co pokazały dobitnie choćby prowadzone w czasie agresji białoruskiej na granicy rozmowy Merkel bezpośrednio z Władimirem Putinem.
Sanitarny totalitaryzm
Jeszcze większy powód do niepokoju w bliższej perspektywie czasowej stwarza ocierająca się o totalitaryzm polityka sanitarna Republiki Federalnej. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w sposób absolutnie szokujący ogłosiła zamiar czasowego zawieszenia działania Kodeksu Norymberskiego, aby tylko umożliwić realizację programu przymusowych szczepień w całej Unii Europejskiej. Niemiecka polityk przyszła tym samym w sukurs swojemu rządowi, który jako drugi po Austrii ogłosił zamiar wprowadzenia przymusowych szczepień dla całej populacji. To nie mające nic wspólnego z nauką i epidemiologią posunięcie nawiązuje do najciemniejszych kart w historii Niemiec, w których wymuszana przez władze jednomyślność i całkowite podporządkowanie państwu doprowadziły ostatecznie do tragedii na ogromną skalę.
Jeszcze do niedawna opowieści o segregacji ludności i zmuszaniu do noszenia opasek bądź naszywek na ubraniach ze względu na przynależność rasową i religijną szokowały wszystkich jako fragment zupełnie obcego nam, dawno minionego świata. Dziś segregacja wraca w błyskawicznym tempie, tym razem w wydaniu cyfrowym, a jej symbolem staje się kod QR. Niemcy mają z pewnością ogromny interes w tym, aby promować dystrybucję szczepionek, gdyż zlokalizowany w Moguncji BioNtech we współpracy z Pfizerem jest prawdziwym potentatem i nową gwiazdą frankfurckiej giełdy. Ogłaszając powszechny obowiązek szczepień, na dodatek preparatami budzącymi coraz więcej wątpliwości, Berlin przekroczył linię, której nigdy nie powinien był przekraczać.
Spóźniona reakcja
Dla Polski nowa koalicja SDP-Zieloni-FDP nie oznacza niestety wiele dobrego. W umowie koalicyjnej znalazły się wprawdzie zapisy o współpracy z polskim państwem, ale są one niezwykle ogólnikowe. W ostatnich miesiącach niemiecka klasa polityczna wyzbyła się skrupułów i przyjęła bezceremonialny ton. W tej perspektywie dziwi bardzo, że dopiero teraz podjęta została nieco bardziej ożywiona współpraca ugrupowań przeciwnych budowie federalnego europejskiego państwa. Na zorganizowanym przez Polskę Warsaw Summit pojawili się m.in. Marine Le Pen oraz Wiktor Orban. Oprócz nich gościli także politycy z Rumunii, Estonii, Austrii czy Hiszpanii. Obrońcy „Europy ojczyzn” będą mieli niestety bardzo trudne zadanie, ponieważ przez ostatnie lata dali się podporządkować agendzie zrównoważonego rozwoju, w której ukryte zostały mechanizmy stopniowego oddawania kompetencji na rzecz struktur unijnych i międzynarodowych. Uruchomiona została w ten sposób lawina, na której pędzie Niemcy będą chciały złamać wszelki opór i ugruntować swoją dominację poprzez integrację europejską.
Zaczynający swoje rządy kanclerz Olaf Scholz stanie tym samym przed wielką szansą uczynienia kolejnego po przyłączeniu NRD i przyjęciu euro wielkiego kroku na drodze do odzyskania przez Niemcy dawnej potęgi. Powszechne przyzwolenie na stosowanie radykalnych środków, którego dostarczył koronawirus, stworzyło niebezpieczne warunki do wykształcenia się nowego systemu politycznego, w ramach którego niemieckie państwo będzie chciało znowu bezceremonialnie dyktować swoje porządki na całym kontynencie. Oby w porę znalazła się w Europie siła zdolna zgasić niemieckie pochodnie, nim będzie za późno.