0.6 C
Warszawa
wtorek, 10 grudnia 2024

Katalonia w ogniu

Jaki los czeka Unię?

Jaki los czeka Unię, jeśli katalońscy separatyści dopną swego i rozsypią domino europejskich granic?

Twarde stanowisko Madrytu wobec katalońskiej suwerenności ponownie rozpaliło lokalny separatyzm. Konflikt eskaluje, przekształcając się w starcia uliczne. Jakie są faktyczne przyczyny katalońsko- hiszpańskiego sporu? Co zrobić z zagrożeniem zmiany granic, słowem zniszczenia dorobku Zjednoczonej Europy?

Wola narodu…
Przypomnijmy krótko sekwencję wydarzeń, które od kilku dni rozpalają w przenośni i dosłownie emocje Katalończyków. Co prawda historyczne korzenie buntu Katalonii sięgają XVIII w. ale nas interesuje kilka minionych lat. Od 2010 r. w Katalonii nasiliły się wpływy zwolenników wyjścia z Królestwa Hiszpanii, co uwidoczniła seria nieformalnych referendów, w których 90 proc. głosujących opowiedziało się za niepodległością. Dzięki takim nastrojom w 2012 r. władzę w regionie przejęli zwolennicy separacji. Uznali, że posiadają silny mandat do przekształcenia idei w czyn, dzięki czemu wydarzenia nabrały dynamiki. W 2015 r. parlamentarna koalicja pod nazwą „Ruchu na Tak” przegłosowała niepodległościową rezolucję. Dokument zawierał kluczowe sformułowanie: „O rozpoczęciu procesu tworzenia suwerennej Katalonii”. Dwa miesiące później parlament przegłosował decyzję o wyjściu prowincji z Hiszpanii, którą potwierdził regionalny Sąd Konstytucyjny. Przyjęta wówczas strategia zakładała, że „w ciągu 18 miesięcy Katalonia zbuduje równoległe, czyli suwerenne struktury państwowe i administracyjne, nie wyłączając stosunków międzynarodowych, które w chwili prawnego ogłoszenia zapewnią start w niepodległy byt”.

W tym samym czasie madrycki rząd centralny na mocy orzeczeń królewskiego Sądu Konstytucyjnego ostrzegał, że ustawa zasadnicza Hiszpanii nie przewiduje wykorzystania instytucji referendum do ogłoszenia separacji, tym bardziej do przeprowadzenia secesji. Z punktu widzenia obowiązującego prawa każda decyzja władz katalońskich była zatem nielegalna. A jeśli już mowa o demokracji bezpośredniej, to w przypadku ewentualnej zgody Kortezów, czyli hiszpańskiego parlamentu, w nadzwyczajnym plebiscycie musi wziąć udział nie trzy miliony dorosłych mieszkańców Katalonii (z 7,5 mln populacji), tylko wszyscy obywatele Hiszpanii uprawnieni do głosowania. Wyniki byłyby zatem łatwe do przewidzenia. Niemniej jednak zbuntowany region w październiku 2017 r. powtórzył referendum, w którym jedynym pytaniem było: „Czy chcesz, aby Katalonia stała się niepodległym państwem w formie republiki?”, na które pozytywną odpowiedź dało 90 proc. głosujących.

Madryt odpowiedział zawieszeniem lokalnego prawa, w tym prerogatyw samorządowych i wprowadzeniem bezpośrednich rządów władzy centralnej. Kataloński prezydent Carles Puigdemont, zagrożony aresztowaniem uciekł do Belgii, w której mimo wystawienia europejskiego nakazu aresztowania otrzymał prawo warunkowego pobytu. Trzynastu jego współpracowników zasiadających w regionalnym rządzie, parlamencie oraz zajmujących kluczowe stanowiska partyjne zostało zatrzymanych przez hiszpański wymiar sprawiedliwości.

Nie pomogły burzliwe protesty uliczne zwolenników separacji oraz strajk powszechny miejscowych związków zawodowych. Mimo masowych demonstracji i starć z Gwardią Cywilną (zmilitaryzowaną formacją żandarmerii) rządowi centralnemu udało się uspokoić emocje obietnicą przedterminowych wyborów do lokalnego parlamentu. W grudniu 2017 r. w wyborach wzięło udział 2,5 mln mieszkańców Katalonii, z których 47,5 proc. opowiedziało się za ruchem na rzecz niepodległości, 25 proc. zaś przeciwko. Skąd różnica głosów w stosunku do wyników referendum? Otóż zwolennicy pozostania w królestwie bojkotowali dotąd nielegalne ich zdaniem plebiscyty. Takie rezultaty ostudziły wzajemne emocje i przyczyniły się do uspokojenia sytuacji. Z chwilą, gdy w 2018 r. władzę w Madrycie przejęli socjaliści, wydawało się, że furtka do wzajemnego dialogu została ponownie otwarta. Tymczasem w ubiegłym tygodniu zakończył się proces karny aresztowanych rok wcześniej secesjonistów. Prokuratura oskarżyła ich o antykonstytucyjne działania wymierzone w integralność terytorialną królestwa i malwersacje finansowe, czyli bezprawne wykorzystanie środków bu dżetowych regionu do organizacji nielegalnego referendum. Obrona stanęła na stanowisku, że oskarżeni kierowali się jedynie zasadami demokracji, wśród których kluczowe jest prawo każdego narodu do samostanowienia, aż do ogłoszenia niepodległości. Podstawą prawną działania była wola narodu wyrażona w demokratycznym referendum powszechnym.

Hiszpański sąd zajął wobec separatystów twarde stanowisko. Były wiceprezydent regionu, przewodnicząca parlamentu oraz ministrowie zostali skazani na kary ponad dziesięciu lat więzienia. Tylko troje oskarżonych uznano warunkowo za winnych, co ograniczyło wyrok do zakazu zajmowania stanowisk publicznych. Werdykt wywołał wzburzenie zwolenników niepodległości, co ponownie rozpaliło uliczny pożar i eskalowało konflikt. Protesty, które objęły nie tylko stołeczną Barcelonę, ale praktycznie cały region, należy uznać za wyraz presji, aby Madryt wycofał się z surowej kary. Najważniejsze są jednak perspektywy rozwiązania sytuacji, która zagraża stabilności i bezpieczeństwu nie tylko Hiszpanii, ale całej Europy. Na przykład amerykańskie Centrum Carnegie ocenia rozwój wydarzeń pesymistycznie: „Niepokoje w Katalonii potrwają długie lata, tym bardziej że wyroki nie zostaną złagodzone, ponieważ Madryt wybrał ostrą linię postępowania. Jednak im większy będzie nacisk centrum, tym większy stanie się opór prowincji. Zrozumieć Hiszpanów można, nikt w Europie nie ścierpi otwartego separatyzmu”. W ostatnim zdaniu zawiera się klucz do zrozumienia istoty konfliktu.

…czy gospodarka?
Po co Katalończykom niepodległość, pyta francuski „Le Monde”, skoro według Eurostatu hiszpańska prowincja zajmuje pierwsze miejsce wśród regionów Unii Europejskiej dysponujących największym zakresem autonomii? Wątpliwości są uzasadnione, bowiem od 1979 r., czyli czasu hiszpańskiej rewolucji demokratycznej, Katalonia za aprobatą Kortezów stale poszerzała zakres samorządności kulturalnej, politycznej i ekonomicznej w ramach królestwa. Dziś region posiada wszelkie prerogatywy władzy oprócz zagadnień wspólnej obrony i polityki zagranicznej. Choć i to nie do końca, katalońskie przedstawicielstwa w ramach hiszpańskich placówek dyplomatycznych zajmują się kulturalną, turystyczną oraz ekonomiczną promocją regionu, aż do prawa zawierania umów z innymi państwami.

Podobnie dzieje się w bezpieczeństwie wewnętrznym, o które dba lokalna policja w sile 17 tys. funkcjonariuszy. Ponadto regionalna administracja, sfera publiczna, kultura, a przede wszystkim biznes są prawnie dwujęzyczne, nie ma więc śladu dyskryminacji. Wydawałoby się, że sytuacja nie może lepsza, tymczasem zdaniem „Die Welt”: „kataloński rozłam przebiega na wielu frontach i ma niejedno oblicze”. Przede wszystkim podział polityczny nie dotyka tylko zwolenników i przeciwników niepodległości, ale także sympatyków ustroju republikańskiego oraz monarchii.
Po drugie, mamy do czynienia z konfliktem pokoleniowym. Idee separatyzmu ogarnęły młode pokolenie Katalończyków, podczas gdy starsze, pamiętające koszmar wojny domowej lat 30. XX w., jest mniej radykalne. Podziały przebiegają zgodnie z linią cenzusu wykształcenia. Lepiej wykształcona część lokalnego społeczeństwa, głównie absolwenci wyższych uczelni, rozważniej podchodzą do niepodległości, zdając sobie sprawę z trudności i negatywnych konsekwencji. Wśród separatystów prym wiodą słabiej edukowani mieszkańcy wsi i miasteczek, którzy czują się wykluczeni z szans cywilizacyjnego awansu. Pęknięcie społeczne ma także charakter narodowościowy. W latach 60. ubiegłego wieku na fali industrializacji z innych regionów kraju zjechały do prowincji miliony Hiszpanów. Dziś czują się Katalończykami, tak samo jak etniczni mieszkańcy, mając takie samo demokratyczne prawo wyrażania poglądów. O co więc chodzi?

Większość europejskich i hiszpańskich komentatorów jest zgodnych, że lontem, który podpalił narodowościowy ładunek wybuchowy, był światowy kryzys ekonomiczny 2008 r. Globalne załamanie mocno uderzyło w Hiszpanię, która do obecnej chwili boryka się z jego następstwami, takimi jak bezrobocie (szczególnie wśród młodzieży), spadek PKB, dochodów czy pętla zadłużeniowa. Na takim tle Katalonia wygląda jak „zielona wyspa”. Faktycznie istnieją różnice mentalnościowe pomiędzy jej mieszkańcami i resztą hiszpańskiego społeczeństwa. Jak informuje turystów portal „Witajcie w Barcelonie”: „Zasadniczy podział między Katalończykami i Hiszpanami polega na odmiennych tradycjach kulturowych”. Pierwsi od wieków są narodem pracowitym, dążącym do ekonomicznego sukcesu i dobrobytu. Drudzy słyną z lekkomyślnego podejścia do życia, koncentrując się na rozrywkach. Mówiąc poważniej, zróżnicowanie ma silne odbicie w danych statystycznych. Prowincja zamieszkana przez 7,5 mln mieszkańców wnosi Hiszpanii 25 proc. PKB. Ubiegłoroczny produkt krajowy brutto na głowę mieszkańca wyniósł nieomal 30 tys. euro, gdy na pozostałym obszarze Hiszpanii 27 tys. euro. Prowincja bije na głowę inne regiony, jeśli chodzi o przychody z turystyki. W 2017 r. Katalonia uzyskała z tego tytułu 16 mld euro, podczas gdy cała Hiszpania 60 mld. Tylko Barcelona, zresztą piąty pod względem wielkości port morski Europy, przyjęła 2,7 mln gości, bazę zaś hotelową regionu stanowi ponad 5 tys. obiektów. Najważniejsze, że w referendalnym 2017 r. Katalonia wpłaciła do wspólnego budżetu 60 mld euro podatków, podczas gdy sama otrzymała jedynie 45 mld euro subwencji z centrum. Nic dziwnego, że głównym hasłem separatystów było i jest „Dość z karmieniem Hiszpanii”. Jednak w opinii portalu „El Confidencional” nie wszystkie z przytoczonych liczb oddają rzeczywistość, stanowiąc pole dla politycznych manipulacji zwolenników niepodległości. Chodzi o skomplikowaną i nienagłaśnianą kwestię zadłużenia regionu wobec hiszpańskiego skarbu. W trudnych latach 2008–2012 do katalońskich banków i firm szeroką rzeką popłynęły antykryzysowe subwencje Madrytu. Biorąc pod uwagę ich spłatę oraz bieżące subwencje pozabudżetowe, wkład prowincji do wspólnej kasy Hiszpanii przewyższa sumarycznie roczny poziom centralnych dotacji jedynie o 50 mln euro.

Poza wszelką wątpliwością są silne więzy kooperacyjne z resztą kraju. Hiszpański rynek odbiera gros katalońskiej produkcji, w tym głównie przemysłu chemicznego, samochodowego, lekkiego oraz materiałów budowlanych. Wg „El Confidencional”, w przypadku zerwania relacji gospodarczych „Katalończykom grozi natychmiastowy spadek dochodów o 40 proc.”. Z pewnością nie będzie więc tak, jak zapewniał Puigdemont: „Po początkowych trudnościach pokonamy szybko kluczowe przeszkody, po czym wszystko powróci na dotychczasowe tory”.

Już w 2017 r. odmiennego zdania były wielkie firmy krajowe i międzynarodowe. Na wieść o wynikach referendum niepodległościowego i parlamentarnej uchwale o secesji, z katalońskich banków „wyparował” prawie bilion dolarów. Oczywiście walnie „pomógł” Madryt. Na prośbę zaniepokojonego biznesu rząd centralny wydał dekret, na mocy którego wszystkie podmioty gospodarcze uzyskały nadzwyczajne prawo transferu środków finansowych i przyspieszonej zmiany lokalizacji, tak aby wyjść poza jurysdykcję krnąbrnej prowincji. Jest to proces, który trwa do dziś. Wielkie koncerny, takie jak Volkswagen i jego miejscowy klon Seat, nie wspominając o hiszpańskich monopolistach energetycznym i naftowym, wolą już Walencję od Barcelony. Podobnie postąpiły francuskie grupy motoryzacyjne oraz biznes japoński, chiński i amerykański. Ten ostatni niewątpliwie pod wpływem Donalda Trumpa, który w swoim stylu nazwał katalońską separację „piramidalną głupotą”.

Tymczasem w kontroli nad finansami, takimi jak podatki czy inne dywidendy, a więc w przysłowiowym skoku na kasę kryje się jedna z kluczowych przyczyn pędu do samodzielności. Aby nie być posądzonym o antypatię do Katalończyków, warto zapoznać się z wynikami śledztwa hiszpańskiej żandarmerii. Od 2016 r. partie polityczne wchodzące w skład „Ruchu na Tak” były zaangażowane w korupcyjny proceder. Przekręt polegał na nielegalnym poborze „komisyjnego”, czyli 3–5 proc. wartości każdego kontraktu lub przetargu ogłaszanego przez regionalne władze. Każda zwycięska firma musiała wpłacić część zysku na „fundusz niepodległości Katalonii”. Formalnie miał on służyć finansowaniu separacji, mniej oficjalnie lukratywnemu wypoczynkowi czołowych polityków tej opcji oraz, mówiąc eufemistycznie, podnoszeniu poziomu ich prywatnego życia. Perfidia zamaskowana ideologią wynikała z szantażu. Zgodnie z zeznaniami skruszonych przedsiębiorców, nie mieli innego wyjścia niż łapówkarstwo. Jak informują niemieckie media, nie sposób było wygrać przetarg lub konkurs bez uprzednich negocjacji z biurokratami na temat „wysokości dobrowolnej wpłaty dla dobra i przyszłości Katalonii”.

…czy ambicje polityków?
A jeśli już o niezaspokojonych apetytach polityków mowa, nie sposób pominąć ich ambicji, w czym kryje się relatywizm niepodległościowych aspiracji. Według analizy ośrodka Carnegie nieszczęście polega na wybuchu populistycznego trendu w całej Europie. „Niegdyś o sile polityków stanowiły programy, wsparte budową szerokich koalicji zapewniających poparcie całego spektrum wyborców. Dziś szefowie partii wolą aktywizować swoje żelazne elektoraty, co prowadzi do nieracjonalnych haseł niezbędnych dla zdobycia lub utrzymania władzy”. Tyle że taka droga prowadzi do radykalizacji konkurujących ze sobą ugrupowań, która przenosi się na społeczeństwa, w hiszpańskim przypadku tożsame z grupami narodowościowymi. Następnie całość wychodzi spod kontroli polityków, którzy, aby utrzymać się w siodle, jeszcze bardziej eskalują hasła.

Drugim winnym jest unijna biurokracja, która z polityki regionalnej, szczególnie pod względem finansowym, zrobiła pokusę nie do przeskoczenia. Jak zauważa portal Gospodarka Hiszpanii, prerogatywy zbliżyły unijne regiony do statusu państw członkowskich Zjednoczonej Europy. „Po co więc konkurować o coś z tradycyjnymi państwami, jeśli taki region narodowościowy, jak Katalonia, może uzyskać takie same korzyści co wielka Hiszpania w ramach ponadnarodowej Unii Europejskiej?” Tyle że takie myślenie może doprowadzić do nieobliczalnych skutków. Jak szacuje „Deutsche Welle”, jeśli śladem Katalonii pójdą inne regiony, Hiszpania rozpadnie się również na niepodległy Kraj Basków, Galicję, Walencję i Wyspy Kanaryjskie, o suwerennej Aragonii i Andaluzji nie wspominając. We wszystkich wspólnotach autonomicznych, z jakich składa się konstytucyjnie królestwo, działają bowiem zwolennicy separacji, w kilku z wymienionych regionów mają zaś mniejszą lub większą, za to aktywną reprezentację parlamentarną. Zjawisko „katalonizmu” może łatwo przejść w recydywę także pod wpływem nieuchronnych kryzysów wpisanych w wolnorynkowy kapitalizm. W rodzaju załamania i rozpadu strefy euro.

A jeśli już o „czarnych łabędziach” mowa, portal Catalunya prognozuje wyhamowanie tempa wzrostu hiszpańskiego PKB o 2 proc. w 2019 r. z powodu konfliktu z Barceloną. Znacznie szerzej problem postrzega BBC, która w Katalonii widzi jeden z możliwych zapalników europejskiego lub wręcz światowego kryzysu gospodarczego. Na równi z amerykańsko- chińską wojną handlową czy nieprzewidywalnością agresywnej Rosji. Przeciwko brexitowi protestują bowiem Irlandia Północna i Szkocja, grożąc rozejściem się z Wielką Brytanią. Belgia od dawna zmaga się z problemem flamandzkiej i flandryjskiej tożsamości, i efekcie może zniknąć z mapy Europy. Włoska Północ pod politycznym przywództwem „Ligi” nie chce karmić ubogiego Południa na czele z Sycylią. Na dobitkę Południowy Tyrol marzy o samodzielności pod hasłem „Wolność od Rzymu”. Korsyka od dawna nosi miano najbardziej niepokornej prowincji Francji, co nie znaczy, że ruchy separatystyczne nie aktywizują się w Bretanii, Alzacji i Prowansji. Nawet Bawaria, najbardziej rozwinięty i dostatni land Niemiec, przekonuje, że świetnie da sobie radę bez nadzoru Berlina. Informuje o tym Wilfried Scharnagl, prominentny dziennikarz i publicysta, o zgrozo, rządzącej CSU. Jaki więc los czeka Unię, jeśli katalońscy separatyści dopną swego i rozsypią domino europejskich granic?

To nie paradoks, że uzyskaniem odpowiedzi najbardziej zainteresowany jest Kreml. Eksperci MIGIMO (rosyjskiej akademii dyplomatycznej) twierdzą: „Bruksela wie jedynie, czego nie zrobi”. Nie dopuści więc do włączenia niepodległej Katalonii w UE, wprowadzając w zamian bariery celne i handlowe, które w razie potrzeby doprowadzą zbuntowany region do bankructwa. Komisja Europejska wyśle jedynie inspektorów w celu prawidłowego przeprowadzenia rozgraniczenia i wycofania Katalonii ze strefy euro. KE wesprze takie państwa jak Hiszpania, Belgia, Francja czy Włochy, same zagrożone widmem separatyzmu. Tyle że Unii nie stać na więcej, brak jej bowiem atrakcyjnej oferty i instrumentów pozytywnego wpływu. Zachęty, aby europejskie regiony powstrzymały ambicje. Całość jest na rękę Kremlowi, bo jak mówi Marija Zacharowa: „Katalonia to objaw unijnej słabości i przejaw krachu liberalnej demokracji”. Zdaniem rzecznik MSZ, prawdziwa demokracja gwarantująca wewnętrzny porządek i bezpieczeństwo jest tylko w Rosji.
Inaczej mówiąc fala separatyzmu w krajach starej UE przekształciła się w element hybrydowej wojny Kremla. Słaba Unia, bezradna wobec własnych problemów, to największy prezent dla globalnych ambicji Moskwy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news