Kto zyskał, a kto stracił na opuszczeniu Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię?
Eksperyment o nazwie „wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej” ma decydujący wpływ na to, czy UE przetrwa. Jeżeli Brytyjczykom będzie za dobrze, to chętnych do wyjścia może przybyć. I odwrotnie: im gorzej dzieje się w Wielkiej Brytanii, tym większe ostrzeżenie dla chcących iść w ich ślady. Szacowany wzrost PKB w 2021 r. wynieść ma 6,9 proc. Jednak do odbicia straty 9,8 proc. PKB w 2020 r. trochę brakuje. W 2022 r. wzrost ma być już wolniejszy i wynieść 4,7 proc. Później ma wrócić do „standardowego” wzrostu poniżej 2 proc., który Wielka Brytania notowała, będąc w UE. Zdaniem przeciwników Brexitu, co roku Wielka Brytania będzie tracić na braku integracji. Zwolennicy są innego zdania. Na razie fakt jest taki, że Wielka Brytania okazała się kompletnie nieprzygotowana do braku pracowników w takich branżach jak kierowcy tirów, czy opieka medyczna. Kolejki na stacjach benzynowych, do których nie miał kto dowieźć paliwa, czy puste półki sklepowe – to obrazki, z jesieni 2021 r., które obiegły cały świat. Było to tak bolesne i widoczne, że szef angielskiego banku centralnego – Banku Anglii Andrew Bailey żartował z typowo brytyjskim czarnym humorem, że oczekuje na plagę szarańczy. Teraz zresztą i tak ma problem. Musi wymyślić, jak podnieść stopy procentowe, aby stłumić inflację bez zdławienia jednocześnie wzrostu gospodarczego (inflacja na wyspach wynosi ok. 5 proc.).
Poszukiwani pracownicy
Ironią losu kampania za opuszczeniem przez Wielką Brytanię UE odbywała się pod hasłami ochrony miejscowego rynku pracy przed obcymi, którzy ją zabierają. Gdy ich zabrakło na rynku pracy, okazało się, że nie ma wystarczająco chętnych Brytyjczyków, aby zająć te miejsca. Gospodarce zaczął grozić paraliż. Konfederacja Przemysłu Brytyjskiego, odpowiednik polskiej największej organizacji przedsiębiorców Pracodawców RP, wezwała premiera Borisa Johnsona, aby zajął się kwestią braku rąk do pracy i rosnących kosztów życia (inflacji), bo krajowi grozi „burza inflacyjna”. Brytyjscy pracodawcy przypomnieli Johnsonowi słynne lata 70., gdy ciągłe strajki i niedobory w sklepach doprowadziły do upadku rząd Partii Pracy i zaowocowały 18 latami rządów konserwatystów.
Brak kierowców to najbardziej dokuczliwe, ale nie jedyne braki kadrowe w gospodarce brytyjskiej. Brakuje pracowników dla rolnictwa, przez branżę mięsną po hotelarstwo. Według brytyjskiego Związku Hodowców Świń aż 150 tys. sztuk nie zostało przerobione na mięso z powodu niewystarczającej liczby pracowników.
Obecny brytyjski premier nie zamierza jednak gwałtownie łatać braków kadrowych otwieraniem granic. Plan jest taki, aby poradzić sobie w dużej części krajowymi zasobami ludzkimi. W myśl zasady: że co nie zabije, to wzmocni.
Koronawirus czy rozwód
Trudność w ocenie problemów gospodarczych w Wielkiej Brytanii po Brexicie wynika z prostego faktu, że zbiegł się on z pandemią koronawirusa. Ten zaś był opisywany apokaliptycznie przez prasę jako „największy spadek produkcji gospodarczej od 1709 r”. – tak grzmiał Krajowy Urząd Statystyczny (odpowiedni polskiego Głównego Urzędu Statystycznego). Spadki związane z koronawirusem nie były jednak trwałą demolką gospodarki, a jedynie wymuszonymi urlopami. Przeciwnicy Brexitu twierdzą, że będzie on dwa razy bardziej dotkliwy dla brytyjskiej gospodarki niż koronawirus.
Jeśli fabryka była zamknięta na miesiąc, maszyny są tam nadal, gdy zostanie ponownie otwarta. Podobnie, kiedy pracownicy wracają, nadal wiedzą, jak wykonywać swoją pracę. Wirus nie niszczy fabryk, dróg, budynków ani oprogramowania i chociaż uśmierca tysiące ludzi, to jego wpływ na wielkość lub skład populacji w wieku produkcyjnym będzie stosunkowo niewielki pod względem makroekonomicznym. Niektórzy cynicznie mówią nawet o tym, że koronawirus uzdrawia przeciążone europejskie systemy emerytalne.
Tak więc zmartwieniem nie był, czasem nawet duży, ale krótkoterminowy, spadek PKB. Największe ryzyko polegało na tym, żeby masowe bezrobocie nie utrwaliło się, a normalnie rentowne przedsiębiorstwa niezbankrutowały. Dzięki globalnym planom pomocowym dla firm w różnych krajach udało się uniknąć drastycznych rozwiązań.
To wszystko jednak utrudnia ocenę rozwodu Wielkiej Brytanii z UE. Nie wiadomo bowiem, które zjawiska spowodowane są koronawirusem, a które gospodarczym rozwodem.
Każdy zostaje przy swoim
Według zwolenników Brexitu firmy brytyjskie stały się zbyt zależne od taniej zagranicznej siły roboczej. Rzeczywiście, przy mniejszej liczbie chętny, płace już musiały wzrosnąć. To jest właśnie to, co chciał osiągnąć premier Johnson, mówiąc, że nie będzie ściągał brakujących pracowników z Wielkiej Brytanii. Z danych wynika jednak, że luki na rynku pracy wciąż są spore. Jak wynika z oficjalnych danych, liczba kierowców w Wielkiej Brytanii spadła podczas pandemii o ponad jedną trzecią.
Wyższe ceny paliw (gazu i benzyny), to ogólnoeuropejski trend związany przede wszystkim z działaniami Rosji, która, ograniczając dostawy gazu do Europy, chce wymusić zgodę na jak najszybsze uruchomienie North Stream 2 po dnie Bałtyku. Wzrost kosztów energii skutkuje oczywiście też inflacją. Utrudnia też ocenę tego, co jest skutkiem Brexitu, a co sztucznie wywołanym kryzysem energetycznym na terenie Europy.
Ocena skutków Brexitu potrwa wiele lat. W efekcie wydarzeń ostatnich dwóch lat będzie ona bardzo trudna. Dyskusje będą trwały. Kierunek rozumowania większości ekspertów nie budzi kontrowersji – zwiększenie barier w handlu i zmniejszenie mobilności pracowników między dużymi krajami źle się skończy dla obu stron. Jednak mniejsza strona (partner w relacji) – w tym wypadku Wielka Brytania – powinna ucierpieć bardziej. Eksperci szacują, że na skutek Brexitu siła nabywcza Brytyjczyków spadnie 4-6 proc. w dłuższym okresie. Słynny ekonomista John Maynard Keynes kpił z długoterminowych prognoz jednym zdaniem: na ich końcu wszyscy i tak jesteśmy martwi.
Jednak rzeczywiście mityczne odbicie się dzięki produkcji na cały światowy rynek (o czym przekonują zwolennicy Brexitu), to hipoteza bez większych dowodów. Jeżeli jednak wielki okręt o nazwie Unia Europejska zacznie tonąć, to wówczas izolacja brytyjskiej gospodarki będzie nazywana genialnym pomysłem. Trochę jak w słowach Alberta Einsteina: Jeżeli teoria względności okaże się prawdziwa, to Niemcy nazwą mnie wielkim Niemcem, Szwajcarzy Szwajcarem, a Francuzi wielkim uczonym. Jeżeli natomiast teoria względności okaże się błędna, wtedy Francuzi nazwą mnie Szwajcarem, Szwajcarzy Niemcem, a Niemcy Żydem.
Tak samo jest z Brexitem. Jeżeli UE przetrwa zawirowania gospodarcze i znajdzie sposób na rozwój, to jej opuszczenie było pomyłką. Jednak jeżeli dojdzie do załamania europejskiej gospodarki, to Brexit zyska miano błyskotliwej decyzji. Można zaryzykować porównanie, że decydując się na opuszczenie UE, Brytyjczycy po prostu postawili na upadek wspólnoty. Jeżeli się pomylili – przegrają, jeżeli obstawili prawidłowo – zarobią, a właściwie rzecz nazywając – zaoszczędzą