„Ofensywa Rosji i nadejście nowego świata” – przez pomyłkę w sobotę 26 lutego opublikowano tekst, który miał ujrzeć światło dzienne dopiero po zajęciu Kijowa. Gdy oddajemy ten materiał do druku, Kijów wciąż się broni. W internecie nic nie ginie, więc szybkie skasowanie materiału nic nie dało. W tekście tym jest wykładnia tego, jak rosyjski dyktator Władimir Putin rozumie wojnę, którą rozpoczął, i o co walczy.
Po pierwsze: to wojna o zjednoczenie rosyjskiego narodu, który został podzielony, na skutek „tragedii” w 1991 r. Owa „tragedia” to rozpad Związku Sowieckiego i ogłoszenie przez Rosję, Ukrainę i Białoruś niepodległości. Walka o to zjednoczenie jest ważniejsza niż zapewnienie sobie przez Rosję bezpieczeństwa. W skrócie źli „Anglosasi”, czyli Amerykanie i Brytyjczycy chcieli wykorzystać Ukrainę do zaatakowania i podzielenia Rosji. Teraz mszczą się sankcjami ekonomicznymi na Rosji za to, że ów plan się nie powiódł i Rosja nie pozwoliła przepchnąć wpływów Zachodu na Wschód. Manifest zapowiada „odrodzenie się” państwa ukraińskiego w ścisłym związku i sojuszu z Rosją. Przepowiada również powstanie nowego świata, wielobiegunowego, w którym nie rządzą już tylko „Anglosasi”, ale także inne cywilizacje.
W cytowanym wyżej tekście Kreml przypomina przemówienie Władimira Putina z Monachium z 2007 r. Rosyjski dyktator zarzucił wówczas USA tworzenie „jednobiegunowego świata”, stwierdził, iż jest to „łamanie demokracji”. Putin uważa, że Rosja ma „przyrodzone” imperialne prawa. Że Stany Zjednoczone nie mogą współpracować z państwami, które – jak Ukraina – są w owej strefie wpływów. Problemem rosyjskiego imperium jest to, że w ramach imperialnego wsparcia oferuje „franszyzę”, na państwo kleptokratyczne (rządy złodziei) i tworzenie wąskiej warstwy ekonomicznie uprzywilejowanej (oligarchów). W państwach, które współpracują z Rosją, prawa człowieka i wolność słowa nie istnieją. Putin nie zamierza jednak poprawiać swojej oferty, a jedynie przy pomocy siły wymusić posłuch. Nie ukrywał specjalnie tego planu od czasu Monachium. Dlatego w sierpniu 2008 r. prezydent Lech Kaczyński, na wiecu przeciwko rosyjskiej agresji w Tibilisi, stolicy Gruzji, przestrzegał: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może czas na mój kraj, na Polskę”. To nie były tyle prorocze słowa, co słowa człowieka dobrze rozumiejącego sowiecką mentalność.
Rosja nie ma alternatywnego planu egzystencji poza byciem imperium. Problemem jest to, że sens istnienia tego imperium najlepiej oddają słowa Johna McCaina, nieżyjącego już republikańskiego senatora, który nazwał Rosję „mafi jną stacją benzynową z rakietami”. Rosja ma dwa podstawowe problemy. Pierwszym jest demografia. Z roku na rok Rosjan jest o kilkaset tysięcy mniej. Mimo przejęcia w 2014 r. 2,6 mln obywateli Krymu to 2030 r. liczba obywateli będzie o 7 mln mniejsza niż 10 lat wcześniej.
Drugą kwestią jest spadek znaczenia paliw kopalnych w gospodarce. To są ostatnie dekady, gdy gaz i ropa naft owa mają kluczowe znaczenie dla gospodarek światowych. Dlatego rosyjskie elity muszą wypracować nowy sposób funkcjonowania swojej elity.
Dodatkowo jest kwestia osobista Putina. W tym roku kończy 72 lat. Oficjalnie ma 70 lat, ale jak w wypadku Putina wszystko, nawet jego dzieciństwo, jest kłamstwem. Odmłodzono go 60-lat temu, gdy z patologicznej rodziny, w której go nie chciano (jego ojczym miał z matką swoje dzieci) został adoptowany przez krewnych matki, o tym samym nazwisku zresztą. Niby historia nic nie znacząca, ale paru dziennikarzy, którzy ją badali, zostało zamordowanych lub zmarło w niewyjaśnionych okolicznościach. Dla zasady. W państwie tak zakłamanym jak dyktatura Putina nawet prawda o trudnym dzieciństwie prezydenta (która mogłaby akurat wzbudzić sympatię do niego) jest zakazana. Co ciekawe, biologiczna matka Putina (urodzona w 1926 r.) jeszcze w zeszłym roku żyła. Aczkolwiek zabrano jej wszelkie dowody (zdjęcia i pamiątki) na to, że kiedyś miała syna, który został dyktatorem imperium.
Wiek Putina o tyle ma znaczenie, że wie, iż jego czas życia się kończy. Dlatego próbuje na końcu przejść do historii jako jeden z najważniejszych rosyjskich carów. Nazywanie go prezydentem jest oczywiście nieporozumieniem. Putin ma w Rosji absolutną władzę taką, jaką mieli przed nim tylko carowie i „czerwoni carowie”, jak nazywano sowieckich dyktatorów. Chce być wymieniany w historii obok Piotra I, Katarzyny II, Józefa Stalina (tego ostatniego sam kazał rehabilitować w podręcznikach) jako ten, który ponownie zjednoczył rosyjski naród, rozbity między Ukrainę, Białoruś i Rosję w1991 r. Chce on również odbudowy rosyjskiej strefy wpływów, a to już oznacza roszczenia wobec republik nadbałtyckich i Polski.
W Estonii Rosjanie stanowią ponad jedną czwartą mieszkańców. W Łotwie prawie 30 proc., a Litwie – ok. 10 proc. To wystarcza, aby upomnieć się o „ich prawa”. NATO i Unia Europejska nie będzie tym zaskoczona. W 2016 r. i w 2017 r. w ramach NATO prowadzono dwie gry wojskowe (zaawansowane ćwiczenia z dowodzenia), o kryptonimie Boxer i Hegemon (ta była rozgrywana na Stadionie Narodowym w Warszawie). W obu przypadkach sprawdzano, jak będzie przebiegał konflikt w razie napaści Rosji na kraje bałtyckie. W obu wypadkach grający Polską dowódcy (ćwiczenia miały charakter niejawny) wykazali się dużym talentem i zrozumieniem sytuacji strategicznej. Nie próbowali udzielać pomocy bezpośredniej krajom bałtyckim, co było skazane na porażkę, ale uderzyły na linie komunikacyjne wojsk rosyjskich przez terytorium Białorusi. W obu wypadkach grający Polską wspólnie z siłami krajów NATO wygrywali starcia z rosyjską armią.
To wszystko pokazuje, że to, co się stało na Ukrainie, to dopiero początek. Pocieszające jest, że w przeciwieństwie do Monachium 1938 r., gdy Zachód poddał Czechosłowację niemieckiemu dyktatorowi Adolfowi Hitlerowi, tym razem nie zdecydowano się na politykę „uspokajania”. Putin będzie walczył o odbudowę imperium w kształcie z 1991 r. To oznacza dla niego również odzyskanie wpływów w Polsce, Rumunii, Bułgarii, Węgrzech, Czechach, Słowacji. Już po ataku na Ukrainę rzecznika rosyjskiego MSZ pozwoliła sobie grozić Finlandii i Szwecji konsekwencjami, gdyby zdecydowały się przystąpić do sojuszu NATO. Dla Putina okres rządów Borysa Jelcyna (do końca 1999 r.) to czas drugiej „wielkiej smuty” (czyli zamętu). Pierwsza smuta miała miejsce na początku XVII w., gdy Kreml okupowały polskie wojska. Rosja odrodziła się i zbudowała imperium, które przez blisko 400 lat trzęsło światem. Teraz Putin chce kolejnego „odrodzenia”. Pytanie teraz tylko czy skończy się nowej „zimnej wojnie” z Rosją, czy też wejdzie ona w fazę konfliktu „gorącego”.