Dekadę temu Turcja podziękowała Unii Europejskiej za członkostwo i ruszyła własną geopolityczną drogą. Wzbudziła tym podziw dla swej politycznej samodzielności, ale i zapłaciła za to niemałą cenę w postaci permanentnej niestabilności gospodarczej. Uwikłało to Ankarę w związki z Chinami i Rosją, które tę turecką samodzielność stawiają pod coraz większym znakiem zapytania.
Dobrym probierzem tych przemian jest stosunek Turcji do chińskich Ujgurów, będących wszak dla Turków językowymi i kulturowymi pobratymcami, dzielącymi z nimi też wspólną religię. Co więcej, rządząca turecka Partia Sprawiedliwości i Rozwoju jest partią narodowo- -konserwatywną, zbliżoną do naszego PiS, a więc wyczuloną na kwestie wiary. Zatem w 2008 r. ówczesny premier Erdogan nie wahał się nazywać polityki Chin „ludobójstwem”, teraz zaś już prezydent Erdogan robi wszystko, by zachować ciszę nad trumną z grzebanymi żywcem Ujgurami. Bo jeść trzeba…
Turecki marsz do samodzielności zaczął się od niebywale skutecznej rozprawy z własną armią i jej tradycją mieszania w polityce wewnętrznej. Na przełomie lat zerowych i dziesiątych obecnego stulecia tureccy wojskowi zostali bezwzględnie spacyfikowani, a następnie podporządkowani władzom cywilnym. Kolejnym krokiem na nowej drodze był kryzys uchodźczy 2015 r., który Turcja rozegrała po mistrzowsku, bijąc Niemcy ich własną propagandą „Refugees willkommen!”, ostentacyjnie czołgając Angelę Merkel i w zamian za zamknięcie masowego dopływu migrantów do Europy uzyskując miliardowe subwencje oraz koniec wtrącania się UE w wewnętrzne tureckie sprawy pod jakże znajomym pretekstem „troski o praworządność”. Ankara posłała Brukselę i Berlin na drzewo w naprawdę imponującym Polakom stylu!
Ten błyskotliwy medal miał jednak drugą matową stronę. W listopadzie tegoż samego 2015 r. Turcja przeszarżowała i strąciła rosyjski samolot, który, operując nad Syrią, naruszył turecką przestrzeń powietrzną. Za tę chwilę narodowej dumy i podziwu świata przyszło Ankarze drogo zapłacić – Rosja nałożyła sankcje ekonomiczne, które trwale zdestabilizowały turecką gospodarkę. Do tego stopnia, że „druga armia NATO” zaczęła dostawać zadyszki, ingerując w syryjską wojnę domową. Na domiar złego przyszło odcięcie od zachodnich technologii militarnych po rozbracie z Unią Europejską. Nie pozostało więc Turcji nic innego, jak przeprosić się z Chinami i położyć półksiężyc na Ujgurach, w zamian za współpracę gospodarczą i wojskową. Ankara zgodziła się nawet na ekstradycję ściganych w Chinach ujgurskich uchodźców (grudzień 2020), czego inaczej jak policzkiem i upokorzeniem nazwać nie można. Zgodnie z chińską architekturą geopolityki, Turcja zalicza się do trzeciego kręgu państw wokół Państwa Środka, czyli jest sąsiadem Iranu (krąg drugi), który z kolei jest sąsiadem Afganistanu (krąg pierwszy), będącego bezpośrednim sąsiadem ChRL. Tylko państwa drugiego kręgu są szanowane jako naturalni sojusznicy Chin (w tym Polska). Państwa kręgu pierwszego to wasale, zaś trzeciego to barbarzyńcy do poskromienia i tak właśnie potraktowano Turcję. Prezydent Erdogan, ponoć chorobliwie dumny, musiał ten stan rzeczy zaakceptować i z zaciśniętymi zębami paść na twarz przed Synem Nieba.
Zapewniwszy sobie pełną uległość Ankary, Chiny zaczęły intensywnie inwestować w turecką infrastrukturę, zwłaszcza koleje, budując „korytarz południowy” Jedwabnego Szlaku 2. Co z kolei nie sprzyja ociepleniu relacji turecko-rosyjskich po 2015 roku, gdyż Rosja patrzy krzywo na projekty będące konkurencją dla tranzytu przez jej terytorium. Istnieją analizy sugerujące, że napaść na Ukrainę, oprócz imperialnych ambicji Putina, była spowodowana chęcią wyeliminowania Odessy i Kijowa jako niezależnego hubu komunikacyjnego dla „korytarza środkowego” JS2, planowanego jako kombinowany system kolejowo-promowy przez Kaukaz oraz morza Kaspijskie i Czarne.
Powyższe zaszłości sprawiły, że na tej „samodzielnej drodze” Turcji pojawiły się polityczne zakręty, wyginające ją w coraz bardziej powikłany labirynt. Kolejnym węzłem tego wciąż plączącego się labiryntu są relacje turecko-gruzińskie, na które można patrzeć dwojako – z jednej strony jako na polityczną inicjatywę Ankary, która dzięki sojuszowi z Tbilisi zwiększa wpływy Turcji na Kaukazie, ale z drugiej, jako element budowy pod dyktando Chin „korytarza środkowego”, który ma przebiegać właśnie przez Gruzję. A zatem Turcja została wmanewrowana w budowę szlaku będącego z kolei bajpasem dla jej „korytarza południowego”, co podszyte jest kolejnym geopolitycznym upokorzeniem i jawną utratą niezależności.
Bardzo zyskuje na tych zaszłościach Azerbejdżan, równie niezbędny Chinom co Gruzja, zatem Baku skwapliwie korzysta z okazji, wychodząc z roli tureckiego „młodszego brata” i pokazując pazury w relacjach z Armenią, za którą stoi wszak sama Rosja. Azerbejdżan jako sąsiad Rosji i Kazachstanu (poprzez Morze Kaspijskie) kwalifikuje się do uprzywilejowanego drugiego kręgu wokół Państwa Środka. Tym sposobem prawdziwym architektem Wielkiego Turanu, co miało być geopolityczną oraz dziejową misją Ankary, okazuje się Pekin… Przyprawiać to musi prezydenta Erdogana o kolejny krzywy zgryz. Każde dalsze zadrażnienie tureckich stosunków z Rosją oznacza wzrost uzależnienia Turcji od Chin i tak przede wszystkim należy czytać dwuznaczną politykę Ankary wobec wojny na Ukrainie.
Wypadałoby może, żeby sojusznicy z NATO wyciągnęli rękę do Turcji, przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że jest to państwo tak średnio demokratyczne i praworządne oraz nieładnie postępuje z Kurdami. Odmowa dostaw technologii wojskowych, która wepchnęła Turcję w smoczy uścisk Chin, była akurat motywowana niechęcią do wykorzystania nowoczesnej broni w walkach z Kurdami. Tych ostatnich wszakże już tyle razy grzebano żywcem, że stało się to czynnością geopolitycznie rutynową, więc pewnie i tym razem nie byłoby z tym problemu. Realną przeszkodą jest jednak globalna impotencja Stanów Zjednoczonych, które mogą już tylko dawać propagandowe pokazy siły i wygłaszać wojownicze przemówienia spod Kolumny Zygmunta w Warszawie, ale realnie nie wysączą ani kropli krwi ze swojego małego palca. Umierać za Waszyngton musi ktoś inny, nie „nasi chłopcy”, więc aktualnie robią to Ukraińcy, zaś Polacy i Bałtowie są do tego jak najserdeczniej zachęcani. Turcy są następni w kolejce. Ceną amerykańskiej pomocy dla Ankary byłoby wejście w otwarty konflikt z Rosją. Tego zaś nie życzą sobie Chiny, które chcą na małym ogniu ugotować Moskwę politycznie aldente, a nie rozpalać wielki kocioł III wojny światowej, w którym Rosja zostanie rozgotowana na rzadki kleik, łącznie z torami kolejowymi Jedwabnego Szlaku 2. Czego z kolei bardzo chcą Amerykanie, byle tylko nie robić tego własnymi rękami i nie płacić za to amerykańskimi ofiarami. W kwestii zachowania rezerwy wobec konfliktu na Ukrainie panuje więc pełna zgoda pomiędzy Pekinem a Ankarą. Ponadto Turcja całkiem słusznie uważa, że konflikt na drugim brzegu Morza Czarnego jest w istocie wojną USA z Rosją, prowadzoną per procura, z Ukrainą jako prokurentem, z powodu odmowy Rosji odstąpienia od sojuszu z Chinami, za co miał być Nordstream 2 i cała Europa Środkowa podana Putinowi na tacy, byle ów raczył był konsumować ją w białych rękawiczkach. Łapczywy car chciał jednak zeżreć zbyt wiele naraz – i ukraińskiego pieroga, i polską kremówkę, z chińskiego ciasteczka księżycowego bynajmniej nie rezygnując, więc sprawa się rypła. Co nie znaczy, że już można uznać ją za niebyłą. Polska w żadnym wypadku nie powinna zapominać amerykańskiego wiarołomstwa, którego doświadczyła w ostatnim kwartale 2021 roku. Choćby nawet prezydent Biden bohatersko zjadł w Rzeszowie tuzin pizz zbyt ostro jak dla niego doprawionych! Na powyżej zarysowanym tle, polska koncepcja Trójmorza oraz nasze ambitne projekty jagiellońskie, dla których oparciem i gwarantem ma być samodzielna geopolitycznie Turcja, wydają się ewidentnie źle zaadresowane. Nasi natchnieni wieszczowie z youtube i eksperci od Imperium Jagiellonów 2 wciąż uparcie nie doceniają roli Chin. Mamy wprawdzie wielki geopolityczny handicap, wynikający z przynależności Polski do ekskluzywnego klubu sąsiadów Państwa Środka, ale o zgodę na tę jagiellońską reaktywację, czyli mówiąc wprost, o współczesny jarłyk, trzeba będzie jednak grzecznie poprosić w Pekinie. Ten zaś zgodzi się na to przede wszystkim pod warunkiem, że nie zakłóci to chińskiego tranzytu przez Rosję, a więc ta musi bardziej osłabnąć i ulec głębszej wasalizacji wobec Chin, co z kolei oznacza, że wojna na Ukrainie, ze wszystkimi jej konsekwencjami, musi jeszcze potrwać. Turecka mediacja tego konfliktu nie zakończy, ponieważ to Chiny zdecydują, kiedy będzie dość.
Wszystkie drogi wyjścia z tureckiego labiryntu prowadzą do Pekinu!