Wojna na Ukrainie ożywiła na nowo debatę na temat ewentualnego przyjęcia przez Polskę unijnej waluty. Obecny konflikt pokazał jednak, że europejscy partnerzy są w kryzysowych chwilach dość zawodni.
Gdy tylko rosyjskie czołgi ruszyły na Ukrainę, w Polsce zapanowało całkowicie zrozumiałe poruszenie, a przedstawiciele rządu i prezydent przystąpili do wzmożonych działań dyplomatycznych. W obliczu ataku tak potężnego przeciwnika polska klasa polityczna chciała jakby upewnić się, że tym razem nie jest pozostawiona samej sobie, tylko może liczyć na silnych sojuszników zarówno w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego, jak i Unii Europejskiej. Po raz pierwszy od czasów akcesji do obu struktur Polsce przyszło sprawdzić, jak dalece zapewnienia jej partnerów zachowują swoją moc w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa.
Walutowy atut
W ramach poszukiwania możliwie jak największej liczby elementów spajających Polskę ze światem zachodnim kolej przyszła wreszcie na kwestię walutową. Nie sposób wszak zaprzeczyć, że związanie się z innymi państwami unią walutową zachowuje moc równą niemal sojuszowi wojskowemu, gdyż we współczesnej gospodarce jakiekolwiek zawirowania w jakimkolwiek kraj – a w szczególności w tak dużym, jak Polska – znajdują automatyczne przełożenie na kondycję całego obszaru Unii. Trudna do pozazdroszczenia sytuacja Ukrainy polega wszak na tym, że jako kraj mający dla międzynarodowego handlu dużo mniejsze znaczenie i nieprzynależący do żadnego istotnego sojuszu z krajami Zachodu, musi się mierzyć z dużo silniejszym przeciwnikiem w sporej mierze sama. Czy zatem uprawniona jest teza głosząca, że przystąpienie Polski do strefy euro automatycznie wzmocniłoby jej pozycję w kontekście ewentualnego konfliktu z Rosją? Czy korzystanie ze wspólnej waluty zapewniłoby Polsce tak istotny atut, który uczyniłby ją wręcz nietykalną?
Istnieje bardzo wiele powodów, aby w to wątpić. Przede wszystkim, nie od dziś wiadomo, że w ramach strefy euro panuje bezwzględny dyktat Niemiec, których polityka względem Rosji została właśnie totalnie skompromitowana. Mało tego, nawet gdy ta kompromitacja stała się już faktem, niemieckie elity nadal zachowują się tak, jak gdyby obecny konflikt miał dla bezpieczeństwa w całej Europie stosunkowo ograniczone znaczenie i bardzo opornie wdrażają gospodarcze sankcje.
Gdyby Polska znalazła się w strefie euro, byłaby więc narażona na to, że musiałaby posłusznie i wbrew swojej woli godzić się w jeszcze większym niż dziś stopniu na dominację Niemiec, które najwidoczniej nadal postrzegają Rosję jako ważnego partnera. Gdyby Polska oddała Niemcom decydujący głos w zakresie kształtowania polityki monetarnej, miałoby to kolosalny wpływ na funkcjonowanie całej reszty gospodarki. Mogąca tradycyjnie liczyć na przychylne stanowisko Berlina Rosja uzyskałaby tym samym znaczący efekt w postaci neutralizacji Polski, która od lat bodajże najmocniej wraz z krajami bałtyckimi ostrzegała całą Wspólnotę przed zbyt przyjaznym stanowiskiem względem kraju rządzonego przez Putina. Polska bez złotówki musiałaby zdecydowanie częściej milczeć wobec nadużyć Niemiec i w efekcie casus Nord Stream 2 mógłby się powtarzać na wielu różnych płaszczyznach.
Unijna armia z programem atomowym
Zwolennicy przystąpienia do strefy euro zwracają w ostatnim czasie uwagę na to, że Rosja czuje się zdecydowanie bardziej bezkarnie, mając świadomość tego, że naprzeciwko siebie ma będącą wciąż w fazie budowy Unię Europejską, która z jednej strony ma być superpaństwem, a z drugiej targana jest wciąż różnego rodzaju przeciwnościami i rozbieżnymi dążeniami członków. Wskazuje się, że jej znaczenie byłoby dużo większe, gdyby tylko miała własne siły zbrojne, a ostatnio doszedł do tego również argument sugerujący, że Bruksela powinna uruchomić własny program atomowy.
Budowa unijnego superpaństwa wyposażonego we własną armię, mającą na dodatek własną broń atomową przedstawia się jednak jako wyjątkowo specyficzny sposób na ochronę przed obcą inwazją, gdyż sam w sobie oznacza przecież utratę suwerenności na rzecz Niemiec i Francji. Wyrazem absolutnej naiwności jest przekonanie, że utworzenie europejskich sił zbrojnych, dysponujących na dodatek tak ważnym atutem, pozostałoby bez wpływu na zdolność Polski do kształtowania własnej polityki. W obecnej sytuacji Komisja Europejska próbuje sterować rządami w Polsce nawet przy pomocy środków pozatraktatowych, posiłkując się w tej sprawie m.in. orzeczeniami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Gdyby Polska pozbawiła siebie samą zarówno armii, jak i waluty, utraciłaby tym samym jedne z podstawowych atutów niezależnego państwa, a tym samym jeszcze bardziej osłabiłaby swoją pozycję w ramach całej Wspólnoty. Dziwi więc to, że tak wielkim entuzjastą pomysłu utworzenia wspólnej europejskiej armii jest nie kto inny, jak premier Mateusz Morawiecki, który w wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Berliner Morgenpost” tuż na początku wojny wyraził przekonanie, że potrzebna jest silna europejska armia.
Wbrew nieustannemu lobbingowi na rzecz wcielenia Polski do walutowej unii w naszym zbiorowym interesie nie jest czynienie tego, szczególnie w kontekście nawarstwiających się problemów ekonomicznych. Europejski Bank Centralny prowadzi od kilku lat skrajnie nierozsądną politykę polegającą na bezprecedensowym skupie aktywów, a przede wszystkim obligacji krajów strefy euro, który na koniec marca osiągnął już poziom 3349 mld euro, z czego aż 1850 mld przypadło na okres pandemii. Inflacja w strefie euro osiągnęła już poziom 6 proc., a biorąc pod uwagę dotychczasową politykę monetarną, a także skutki kryzysu energetycznego oraz wdrażania polityki zeroemisyjności, już wkrótce sytuacja może stać się dużo bardziej dramatyczna. Tym bardziej że EBC nadal nie zdecydował się na podwyższenie stóp procentowych.
Narzędzie potrzebne w czasie kryzysu
Jedną z istotnych przyczyn tego, że po ostatnim kryzysie z 2008 r. Polska nie ucierpiała tak bardzo, jak pozostałe kraje „starej” Unii było to, że była w stanie prowadzić własną, niezależną politykę monetarną i budżetową. Posiadanie złotówki znacząco złagodziło różnego rodzaju niedogodności związane z wychodzeniem z kryzysu. Opieszałość EBC już teraz pokazuje, że podobnie może się stać również i tym razem, gdyż unijny bank centralny obiecał jedynie ograniczyć zakup obligacji.
Za niebezpieczny należy uznać niestety trend coraz większego społecznego poparcia dla przystąpienia do strefy euro. W połowie ubiegłego roku wzrosło ono do poziomu 56 proc., po agresji na Ukrainę jedno z badań wykazało zaś, że 52 proc. badanych czułoby się bezpieczniej, gdyby w Polsce korzystałoby się ze wspólnej waluty. Emocje związane z wojną nie powinny jednak brać góry nad rzeczową i chłodną analizą polityczno-ekonomiczną, która jasno wykazuje, że pchanie się do strefy euro oznaczałoby jeszcze większą bezbronność wobec Rosji, jeszcze dalej posuniętą utratę podmiotowości i suwerenności oraz podporządkowanie się bardzo zuchwałej polityce monetarnej. Rosyjska agresja na Ukrainę powinna otworzyć wszystkim oczy na to, że wbrew opowieściom o europejskiej solidarności i obronie demokratycznych wartości znaczna grupa państw członkowskich gra w bardzo niekorzystną z polskiego punktu widzenia grę, która nie rokuje niczego dobrego w kontekście ewentualnych starań na rzecz zacieśniania współpracy.