3.5 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Podwójna gra Ukrainy

Ukraina ma zamiar wygrać wojnę przeciwko Rosji oraz pokój przeciwko Polsce. Wszystko wskazuje na to, że osiągnie jedno i drugie, wypierając nasz kraj z geopolitycznej roli „wrót do Europy”, co wynika z rozmów ministrów spraw zagranicznych Chin i Ukrainy. Polska dyplomacja, oparta na ckliwych sentymentach i napuszonym pięknosłowiu, w ogóle tego zagrożenia nie dostrzega.

Polski wybuch nastrojów solidarności z Ukrainą i zachwytu prezydentem Zełenskim osobiście całkowicie usunął w cień ukraińską politykę wobec Polski sprzed 24 lutego. Zapomnieliśmy o blokadzie przejść granicznych, wymuszaniu ustępstw w ruchu TIR-ów, niedopuszczaniu polskich dziennikarzy na konferencje prasowe Zełenskiego (nadal aktualne!) oraz ostentacyjnej gloryfikacji UON-UPA. Rosyjskie zagrożenie sprawiło, że ta narracja nieco przycichła, ale widać wyraźnie, że Ukraina w najmniejszym stopniu nie zamierza jej zmieniać. Prezydent Zełenski, kiedy istniała realna obawa okrążenia Kijowa, zdobył się na kilka frazesów o „przyjaźni i braterstwie” oraz „skracaniu drogi do Polski”, po czym, kiedy bezpośrednie niebezpieczeństwo minęło, nasi dziennikarze po staremu dostali klamkę do pocałowania. Za słowami prezydenta Ukrainy nie poszły żadne zobowiązujące gesty poprawiające przyszłe relacje polsko-ukraińskie. Przykładowo, lwy na Cmentarzu Orląt we Lwowie nadal stoją w pudłach. Sprawa wołyńskich ekshumacji pogrzebana jest głębiej niż same ofiary 1943 roku. Polska pozostaje w oczach Ukrainy wrogiem numer 2, który chwilowo musi poczekać na swoją kolej, konflikt schładzamy, ale z niczego Lachom nie ustępujemy! Wobec tego wypowiedź rzecznika polskiego MSZ, że polski rząd jest „sługą Ukrainy”, zakrawa na zdradę narodową. Był to akt politycznej głupoty tysiąclecia. Sorry, takie mamy elity!

Ukraina z całym wyrachowaniem wykorzystywała i wykorzystuje status „kraju specjalnej troski”, któremu trzeba pozwalać na wszystko i ustępować we wszystkim, bo biedacy najpierw byli rosyjską agresją zagrożeni, potem byli rosyjskiej agresji ofiarami, a teraz, po wykryciu rosyjskich zbrodni wojennych, stali się męczennikami. Jakże wobec tego zgłaszać wobec Ukrainy jakieś zastrzeżenia i oczekiwania? Terror moralny rządzi!

Pora skończyć z inteligenckim sentymentalizmem rodem z eleganckiego Żoliborza i ustalić wreszcie, co jest polską racją stanu. Zatem udana obrona Kijowa skutecznie odsunęła rosyjską armię od granic Polski i wystarczy!

Co się dzieje na wschód od Dniepru, to już w ogóle nie jest nasz problem. Jeśli mamy pomagać dalej, to nie za bezdurno. Skoro Polska jest dla Ukrainy wrogiem numer 2, w polskim interesie leży, żeby ani Ukraina, ani Rosja tej wojny nie wygrały. Zamrożenie tego konfliktu to opcja najlepsza dla nas. Ewentualna militarna katastrofa Rosji oznacza, że na polskiej granicy staje doskonale uzbrojona, zaprawiona w bojach i upojona zwycięstwem armia ukraińska, a roszczenia Ukrainy wobec naszego Zasania nie zostały wszak nigdy anulowane. Czy było jakiś oświadczenie prezydenta Zełenskiego, że granica polsko-ukraińska jest nienaruszalna? Nie było. Sprawa jest otwarta i czeka lepszych dla Ukrainy czasów, więc oby te nie nastąpiły.

O tym jednak nie myśli w Polsce ani rząd, ani opozycja, które prześcigają się nawzajem w swojej proukraińskości. Kiedy PiS deklaruje się „sługą Ukrainy”, PO masowo nawraca się na ukraiński nacjonalizm. Ludzie lewicy gardzący polskimi Marszami Niepodległości, opowiadający publicznie, że „patriotyzm to faszyzm”, nagle stali się ślepymi entuzjastami patriotyzmu ukraińskiego, jawnie wszak podszytego zbrodniczym banderyzmem. Himalaje absurdu wyleciały w kosmos! I diabeł czasami mówi prawdę, gdy mu ona akurat pasuje. Rosyjski czort nie kłamie więc, twierdząc, że Ukrainę trzeba zdenazyfikować. Należy tylko wziąć poprawkę na fakt, że ukraiński faszyzm wypromowała rosyjska agentura wpływu, właśnie po to, żeby mieć propagandowy powód do wojny z Ukrainą. W sumie, to jedyny motywujący argument Kremla, czyniący bitne wojsko ze zdemoralizowanego, uzbrojonego motłochu, który przedstawia sobą rosyjska armia. Ci bandyci, wychowani na micie „wojny ojczyźnianej” stają się żołnierzami i faktycznie dają z siebie wszystko, jeśli powiedzieć im, że walczą z faszyzmem, tak jak ich pradziadkowie. I niestety, ten argument jest prawdziwy!

Ukraińcy kupili bez zastrzeżeń nazistowską propagandę, sączoną im od 2014 roku przez rosyjskie trolle. Przypomnę, że wtedy jeszcze, krótko po organizowanych wspólnie z Polską mistrzostwach Euro 2012, banderyzm na Ukrainie był marginesem politycznym. Nacjonalistycznym folklorem, dość upiornym wprawdzie, ale kompletnie bez znaczenia, ze śladową reprezentacją w ukraińskim parlamencie. Po czym wszystko się przewartościowało i na całej Ukrainie zaczęły jak grzyby po deszczu wyrastać pomniki Bandery i Szuchewycza, których z pewnością nie postawiły internetowe trolle. Ukoronowaniem tego procesu było ogłoszenie roku 2022 Rokiem UPA przez lokalne władze Lwowa. Czy ktokolwiek może teraz odpowiedzialnie powiedzieć, że ukraińskie roszczenia terytorialne wobec Polski, to „polityczny margines bez znaczenia”? Widzimy wszak, jak te ukraińskie marginesy stale się poszerzają. I nie należy spodziewać się, że prezydent Zełenski to powstrzyma, raczej przeciwnie. Jako bohater lewackiego Zachodu i „Lew Demokracji” Zełenski jest poza wszelką krytyką i zaraz może okazać się, że to Polska jest „faszystowska” oraz wszystkiemu winna…

Pobudzanie ukraińskiego nacjonalizmu udało się rosyjskiej agenturze wpływu aż za bardzo. Rosjanie wyhodowali jadowitego węża, który okazał się dla nich śmiertelnie groźny. Mam na myśli broniący Mariupola pułk „Azow”, który jest w istocie odrodzoną dywizją SS Galizien. W sferze symboli tę ideową sukcesję ujawnia znajdujące się w godle „Azowa” tzw. Czarne Słońce – symbol Zakonu SS, mniej znany od runów piorunowych i swastyki, a przez to dotąd niezakazany. Poglądy nazistowskie są popularne wśród członków „Azowa”, choć zainteresowani podkreślają, że nie jest to oficjalne stanowisko ich organizacji, tylko „prywatne opinie niektórych osób”, jednak całkowicie akceptowalne w tym środowisku.

Co więc ma począć Polak widzący, że esesmani-bis w Mariupolu biją się dobrze? W żadnym wypadku nie należy uznawać tych ludzi za naszych bohaterów! Możemy im tylko życzyć, żeby razem ze swoimi rosyjskimi wrogami anihilowali się do niebytu. Skupmy się jednak na tym, co będzie po tej wojnie, która najprawdopodobniej skończy się dla Ukrainy tak samo, jak dla Finlandii w 1940 r. – poważnymi stratami terytorialnymi, ale ocaleniem niepodległości i znaczącym wzrostem roli kraju w polityce międzynarodowej. Trudno sobie wyobrazić, aby jakikolwiek zachodni polityk, któremu miły jest wybór na kolejną kadencję, śmiał drażnić swój elektorat odmawiając czegokolwiek prezydentowi Zełenskiemu, kiedy ten po zawarciu pokoju ruszy w wielkie, bohaterskie tourne po stolicach Europy i Ameryki Północnej. Polska może wtedy stać się naprawdę żałosnym politycznym pariasem Zachodu, kij się zawsze znajdzie. Wypadałoby pomyśleć o tym zawczasu, a nie wygląda, by ktoś w Warszawie zajmował się aż tak forsowną aktywnością umysłową.

Tymczasem bardzo do myślenia powinna nam dać rozmowa ministrów spraw zagranicznych Dmytro Kułeby i Wang Yi, odbyta 4 kwietnia br. W atmosferze znacznie bardziej przyjaznej, niż można by wnosić z dotychczasowych, prorosyjskich deklaracji Chin. Ukraina uzyskała od Pekinu korzystne konkrety, o których na razie obie strony wolą nie mówić. Możemy domyślać się, że będzie to wielki udział Chin w powojennej odbudowie Ukrainy. Ten, o którym tak naiwnie marzą nasi politycy, że przypadnie on Polsce, a tu nie dla Lacha kiełbasa! Liczne chińskie inwestycje na Ukrainie będą ten kraj chronić przed Rosją znacznie skuteczniej niż NATO, które „chciałoby, ale boi się”, albo służalcza „polska adwokatura”. Ukraina oddaje się więc pod opiekę Państwa Środka, które przyjmuje ten fakt z wielkim zadowoleniem. Ponieważ oznacza to, że po wojnie Kijów każe spadać na drzewo nie tylko Warszawie, ale i Waszyngtonowi. To jest poważny powód, by prezydent Xi Jinping zadzwonił do Putina i powiedział: „Dość!”.

Polska i Ukraina należą do uprzywilejowanego klubu państw sąsiadów sąsiadów Chin (drugi krąg wokół Środka), ale Polska po wybuchu wojny zdryfowała bliżej USA, Kijów zaś właśnie chytrze nawiguje w stronę Pekinu. Czyli wkrótce to Ukraina, a nie Polska stanie się chińską „bramą do Europy”, a my swoje drzwi mamy wymontować z zawiasów i odstawić je na bok, by „Lwu Demokracji” nie przeszkadzały. Rola Polski zostanie więc sprowadzona do europejskiego przedpokoju za ukraińską bramą i tak się skończy nasze geopolityczne pięć minut. Śmierć frajerom! Wygląda na to, że politykom w Warszawie dramatycznie brakuje wyobraźni, żeby przewidzieć ten scenariusz wydarzeń, a jeszcze mniej mają oni woli, by wykazać inicjatywę i odwrócić tę sytuację na korzyść Polski. Choć czujna Japonia rękami ministra Yoshimasy Hayashi rzuciła nam 2 kwietnia koło ratunkowe, proponując strategiczne partnerstwo.

Najnowsze