Ostatnie miesiące przyniosły nam wyraźny wzrost oprocentowania kredytów i pożyczek. Jednak nie tylko klienci indywidualni i firmy muszą więcej płacić, pożyczając pieniądze. Bardzo mocno wzrósł też ten koszt w przypadku państwa.
W drugim kwartale 2020 roku Polski Fundusz Rozwoju, państwowy podmiot, który został wyznaczony do realizacji pierwszej tarczy w związku z COVID 19, rozpoczął emisję obligacji dających kupującemu 1,5 proc. w skali roku. 100 mld zł uzyskane tą drogą zostało przeznaczone na pomoc dla firm. Pożyczki udzielane z tych środków dały firmom płynność. Fakt, że mogły być one w przyszłości umorzone pod warunkiem utrzymania zatrudnienia, doprowadził także do ustabilizowania stopy bezrobocia. W momencie, kiedy PFR emitował owe obligacje, nie brak było głosów, że w razie potrzeby można pożyczyć dużo więcej pieniędzy, bo koszt tej pożyczki, czyli procent płacony nabywcom, był jak na warunki polskie bardzo niski. Problem w tym, że wcale tak nie musiało być na wieki. I jak się szybko okazało, nie jest.
Obligacje PFR to obligacje czteroletnie. Za dwa lata będzie je trzeba wykupić. PFR nie będzie miał na to środków, bo charakter jego działalności nie daje mu żadnych szans na wygenerowanie takich pieniędzy. A zatem owe obligacje będzie trzeba albo zrolować, czyli wyemitować nowe papiery, żeby wykupić stare, albo otrzymać środki bezpośrednio z budżetu państwa. Jednak państwo też tych pieniędzy nie będzie miało, trzeba będzie zatem dodatkowo pożyczać. Czyli emitować obligacje. A jaki będzie ich koszt? Dobre pytanie.
Rentowność polskich obligacji skarbowych, rentowność czyli realny roczny zysk wynikający z ich zakupu, utrzymywała się prawie do trzeciego kwartału 2021 roku na rekordowo niskich poziomach. Papiery PFR formalnie nie są obligacjami skarbowymi, ale ponieważ mają pełną gwarancję państwa, de facto możemy o nich w ten sposób mówić. Tak czy inaczej, owa rentowność była wyraźnie poniżej 2 proc. W pewnym momencie byliśmy nawet tylko nieznacznie powyżej 1 proc. Pod koniec roku wszystko zaczęło się jednak zmieniać. Mocny trend wzrostowy został zapoczątkowany pierwszymi podwyżkami stóp procentowych dokonanymi przez Narodowy Bank Polski. Była to odpowiedź na wzrost inflacji. NBP spóźnił się moim zdaniem z początkiem cyklu podwyżek, ale w końcu, w październiku, podjął wreszcie pierwszą decyzję i nastąpił ruch w górę. Im wyższe stopy NBP, tym wyższa rentowność obligacji. Dodatkowo zaczęło rosnąć szeroko rozumiane ryzyko związane z naszym krajem. Coraz większe obszary niezgodności w relacjach z Unią Europejską zaowocowały wstrzymaniem przekazania Polsce środków z Krajowego Planu Odbudowy. Pod znakiem zapytania stanęły także pieniądze z normalnego budżetu unijnego. W dodatku otrzymaliśmy karę w związku z konfliktem wokół kopalni w Turowie. Jakby tego było mało, pojawiły się niepokojące doniesienia o koncentracji rosyjskich wojsk przy granicy z Ukrainą. Nikt wtedy nie wierzył w możliwość rozpoczęcia wojny, ale sam fakt zaostrzenia relacji wprowadził niepokój. W sumie już na początku 2022 roku rentowność obligacji przekroczyła 4 proc.
Wybuch wojny na Ukrainie i kolejne podwyżki stóp procentowych zaowocowały wzrostem rentowności powyżej 6 proc. Żeby pokazać, jaka zmiana zaszła na polskim rynku obligacji, wystarczy przypomnieć, że poprzednio z tak wysokim poziomem mieliśmy do czynienia ponad 10 lat temu w apogeum kryzysu strefy euro. Wyższa rentowność to oczywiście wyższy koszt pozyskania środków, a zatem bardzo konkretne pieniądze, które budżet dodatkowo musi wysupłać na obsługę obligacji, i które w związku z tym nie będą przeznaczone na inne cele.
Oczywiście w przypadku wcześniej wyemitowanych papierów nic się nie zmienia. Z punktu widzenia państwa polskiego ich koszt nie rośnie. Jednak nowe emisje, te na sfinansowanie dzisiejszej dziury w finansach, jak i te, które trzeba wyemitować, żeby wykupić stare zapadające obligacje, to już zupełnie inna sytuacja. W sumie w roku 2022 trzeba będzie w ten sposób zebrać grubo ponad 200 mld zł. Jeśli rentowności w okolicach 6 proc. się utrzyma, dodatkowy koszt tylko z tego tytułu to około 10 mld zł rocznie. W porównaniu oczywiście z tym, co obserwowaliśmy w ostatnich dwóch latach. A do tego trzeba dodać emisje realizowane przez inne państwowe podmioty, jak choćby Bank Gospodarstwa Krajowego.