14 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Krewetka swingująca między rekinami

Korea Południowa jest państwem wciśniętym pomiędzy samych wrogich sąsiadów i radzi sobie z nimi zaskakująco dobrze. Na uwagę zasługują zwłaszcza jej relacje z Chinami, których „wilczej polityce” Seul nie dość, że nie dał się sterroryzować, to jeszcze całkiem skutecznie dał Pekinowi po łapach. Tego inne państwa mogłyby się od Republiki Korei uczyć.

Pod wieloma względami Korea Południowa jest podobna do Polski, pomijając fakt, że oni są zaliczani do tygrysów gospodarczych, a my jeszcze nie. Mamy, choćby tę samą emocjonalną skłonność do życia historią, rozliczeń historycznych i przekładania ich na bieżącą politykę. Wiele o koreańskiej mentalności mówi tamtejszy dowcip o staruszku, który postanowił się ochrzcić i przyszedł w tym celu do księdza. Ten, chcąc wybadać, co kandydat wie o chrześcijaństwie, pyta: „A wiecie, dziadku, kto zabił Jezusa?” Na co staruszek odpowiada z godnością: „A juści, że wiem, dyć Japończycy!”

O te rozliczenia historyczne poszła w ostatnim pięcioleciu cała wojna gospodarcza z Japonią, którą teraz zażegnuje nowo wybrany prezydent Yoon Suk-yeol wraz z prezydentem Bidenem, któremu nie w smak, że najważniejsi sojusznicy USA na Dalekim Wschodzie biorą się za łby z powodu zeszłorocznego śniegu. Tylko że dla Koreańczyków zaszłości nawet sprzed 500 lat nie są żadnym zeszłorocznym śniegiem, lecz żywą raną na narodowej dumie, dla której gotowi są poświęcić dzisiejsze miliardy dolarów. Czy to rozsądne? Być może nie, ale my Polacy nie jesteśmy sami na tej planecie, jeśli chodzi o brak politycznego pragmatyzmu. Raczej winniśmy dołożyć starań, aby stać nas było na tę politykę historyczną, skoro nie umiemy się jej wyrzec. W tej mierze dobrze byłoby się zapatrzyć i na to, jak Korea Południowa chroniła własny rynek i budowała narodowe koncerny, które ostatnio potrafiły przywołać do porządku same Chiny.

Poszło o zakup i aktywację w 2017 roku amerykańskiego systemu antyrakietowego THAAD, o co trudno mieć pretensje do kraju zagrożonego notorycznymi atomowymi pogróżkami bandyckiego sąsiada z północy. Chinom to się jednak nie spodobało. Trudno zrozumieć, z jakiego właściwie powodu. Zapewne chodziło o tradycyjne protekcjonalne podejście Chińczyków do Koreańczyków, które można porównać do stosunku Polaków do Czechów – ogólnie lubimy ich, ale nie traktujemy poważnie, więc każdy przejaw hardości z ich strony wywołuje naszą nerwową reakcję. Chiny więc na koreański THAAD zareagowały sankcjami gospodarczymi, praktykowanymi rutynowo w ramach „wilczej polityki” Xi Jinpinga wobec każdego kraju, który Państwu Środka w jakiejkolwiek sprawie podskoczy. Ta wojna gospodarcza z Chinami kosztowała Republikę Korei utratę 1 proc. PKB, jednak Seul ją wygrał. Koreańskie koncerny nękane biurokratycznymi utrudnieniami, zaczęły wycofywać produkcję z Chin i przenosić ją do Indii i Wietnamu. Pekin zorientował się, przeholował i odpuścił, a teraz szuka sposobu wyjścia z twarzą z tej awantury. W stosunkach chińsko-koreańskich ogłoszono „odwilż”.

Szczególnie cenna w tej rozgrywce okazała się koreańska soft power, a zwłaszcza brak imperialistycznego odium, ciągnącego się za Chinami, Japonią i USA. Koreańska muzyka, gry komputerowe i cała pop-kultura nie budzą żadnych negatywnych skojarzeń i przekonanie własnych społeczeństw, że mają bojkotować te produkty, okazało się trudne do przeforsowania dla chińskich i japońskich polityków. Korea Południowa jest „cool” i „jazzy”, więc dlaczego mamy się ich czepiać? Polska w tej mierze ma muzykę Chopina, dobrze byłoby mieć coś jeszcze. Może warto przypomnieć światu, że nasza Solidarność z 1980 roku jest dokładnie tą samą solidarnością, którą teraz 42 lata później okazujemy Ukrainie i ukraińskim uchodźcom, pomimo problemów historycznych i politycznych, które mogłyby stanowić przeszkodę. Zrobiliśmy coś wielkiego, wbrew oszczercom Polski, zwłaszcza tym najpodlejszym, miejscowego chowu za niemieckie pieniądze.

Wróćmy jednak do Korei Południowej, która ustami nowego prezydenta ogłosiła właśnie swoją nową politykę zagraniczną, nazwaną „globalnym swingowaniem”. Na czym miałoby to polegać? Popatrzmy na aktualną sytuację międzynarodową – Chiny ze swoją „wilczą polityką” dobiły właśnie do ściany. Zbyt wiele krajów zostało pogryzionych tymi wilczymi zębami, już chyba będzie piętnaście i za bardzo rozciągnięty został front konfliktów z sąsiadami. Każdemu, kto w czymś podpadł, Pekin natychmiast przykręcał kurek, a to zawsze działa w obie strony, czego przykładem męki Unii Europejskiej przy nakładaniu sankcji na Rosję. Chiny popadły w tej mierze w totalne nieumiarkowanie, bez wahania wyrzucając za okno kolejne źródła własnego bogactwa i zasobów. We wrześniu ubiegłego roku zdołały upokorzyć jednocześnie USA i Kanadę w sprawie Meng Wanzhou, ale na tym nie poprzestały, nie bacząc, że nie da się walczyć z całym światem naraz. Tymczasem polityka „zero covid” okazała się rujnującym błędem w starciu z wariantem omikron. Tymczasem gnijący moralnie i politycznie Zachód odzyskał przynajmniej względną jedność w reakcji na rosyjską agresję na Ukrainę. Załgana do szpiku kości UE przestała wreszcie zamiatać pod dywan prześladowanych Ujgurów. Ba, nawet do cna skompromitowana ONZ postawiła się w tej sprawie Pekinowi, ku zdumieniu Waszyngtonu, który po wizycie w Sinciangu Michelle Bachelet, wysokiej komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka, nie spodziewał się niczego ponad dalsze budowanie chińskiego alibi.

Świat stanowczo powiedział więc „Dość!” i oto mamy Chiny grzeczne jak nigdy dotąd. Sumiennie stosują się do sankcji wobec Rosji. Pilnie zachowują neutralność, bacząc, żeby same nie zostały restrykcjami objęte. Pozwoliły na oenzetowską inspekcję w Sinciangu i przełknęły gorzką pigułkę wniosków z tej inspekcji, które tym razem, o dziwo, nie były laurką. Być może to początek końca cynicznego czerpania przez Zachód korzyści z pracy niewolniczej w Chinach. Czyżby do geopolityki zawitała jakaś moralność?

Z drugiej strony mamy Stany Zjednoczone uwikłane w konflikt rosyjsko-ukraiński, na granicy tolerancji własnego społeczeństwa, w którym skrajna lewica już sprzymierzyła się ze skrajną prawicą w poparciu dla polityki proputinowskiej. Rosyjskie trolle w Ameryce robią swoją robotę i czas pracuje na ich korzyść. W tej sytuacji wielki powrót Stanów Zjednoczonych nad Pacyfik to tylko propagandowa tramtadracja. Realnie przekłada się to jedynie na wzrost intensywności gry w tajwańskie kulki, czyli ofensywę dyplomatyczną wśród małych wyspiarskich państewek Pacyfiku, które Chiny i USA usiłują przeciągnąć na swoją stronę, oferując im wszelką możliwą pomoc i rozmaite inwestycje. Kraje wegetujące na marginesie cywilizacji, które wszyscy dotąd mieli głęboko w nosie, nagle znalazły się centrum licytacji na cuda i wianki. Niektóre od tego nadmiaru szczęścia zaczynają panikować, jak Mikronezja, która ogłosiła całkowite desinteressment w kwestii bycia uszczęśliwioną przez Pekin albo Waszyngton. Inne wyspiarskie kraje usiłują się w tej sytuacji odnaleźć na swój sposób.

Na ogół jednak nie należy się po tym całym zamieszaniu spodziewać niczego więcej ponad względną modernizację kilku zapuszczonych państewek na krańcu świata. Ani USA, ani Chin nie stać na nic więcej poza tą zastępczą grą dyplomatyczną o zachowanie twarzy i resztek prestiżu. Obaj wielcy konkurenci nie mogą sobie pozwolić na żadne nowe poważniejsze zaangażowanie, ponieważ jedni i drudzy za bardzo rozciągnęli swoje fronty geopolityczne i obaj mają fatalną sytuację wewnętrzną. Z różnych powodów i z bardzo różnym poziomem tolerancji własnych społeczeństw, ale i tu, i tu władza balansuje na krawędzi brzytwy.

Zatem dwa wielkie superrekiny znalazły się na zakręcie politycznym i siła odśrodkowa przyparła je do przeciwległych ścian, robiąc pomiędzy nimi miejsce dla dzielnej południowokoreańskiej krewetki. Ta zaś oznajmiła właśnie, że będzie sobie w tej szczęśliwie danej jej przestrzeni geopolitycznej „swingować”, czyli, a to jednego rekina połechce, drugiego zaś uszczypnie, a potem na odwrót. 

Jest to niewątpliwie oryginalny pomysł na radzenie sobie we współczesnym świecie, który Polska jak najbardziej powinna rozważyć. Swingowanie zatem zamiast kurczowego trzymania się Stanów Zjednoczonych, co przecież musi się skończyć kolejną „zdradą o świcie”, podobną do tej z listopada 2021 roku, kiedy Waszyngton zapalił zielone światło na dokończenie Nordstream-2 i zarazem dla wojny w Ukrainie, gdyż Putin pomyślał wtedy: „teraz albo nigdy!”

Zauważmy, że Korea Południowa, tak jak Polska, jest tradycyjnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. W sprawach bezpieczeństwa Polacy i Koreańczycy jednakowo dotąd oglądali się na Waszyngton. A teraz daje nam przykład prezydent Yoon, jak sobie radzić mamy. Zatem odwilż z Chinami, nowe otwarcie z Japonią i swing z USA.

Jeśli to wydaje się formułą zbyt egzotyczną, zauważmy, że egzotyka rzecz względna. Dla Koreańczyków najbardziej egzotycznym, acz koniecznym składnikiem ich narodowej potrawy budae-jjigae jest polska kiełbasa z Sokołowa Podlaskiego!

Najnowsze