Mało co tak obnaża hipokryzję „walki o klimat”, jak tzw. kredyty węglowe („carbon offset”). Oto niedawno Bill Gates był odpytywany w BBC w związku z posiadaną przez niego flotą czterech odrzutowców, z których korzystanie nazywa swoim „guilty pleasure” („grzeszną przyjemnością”). Gates nie jest oczywiście ani jedynym, ani zapewne nawet największym „grzesznikiem” klimatycznym – tego rodzaju obłuda, polegająca na demonstrowaniu „troski o planetę” przy jednoczesnym „emisyjnym” stylu życia, jest typowa dla warstwy możnych tego świata: milionerów, celebrytów czy polityków.
Latanie prywatnymi odrzutowcami uważane jest powszechnie za najbardziej emisyjny sposób podróżowania – szacuje się, że są kilkukrotnie bardziej szkodliwe w przeliczeniu na osobę od zwykłych, liniowych samolotów pasażerskich, ich ślad węglowy zaś to ok. 2 tony CO2 na godzinę lotu, podczas gdy przeciętny Europejczyk emituje nieco ponad 8 ton CO2 rocznie. Gates nie jest oczywiście ani jedynym, ani zapewne nawet największym „grzesznikiem” klimatycznym – tego rodzaju obłuda, polegająca na demonstrowaniu „troski o planetę” przy jednoczesnym „emisyjnym” stylu życia, jest typowa dla warstwy możnych tego świata: milionerów, celebrytów czy polityków. Rekord należy tutaj chyba do Ursuli von der Leyen, która w czerwcu 2021 r. przeleciała się prywatnym odrzutowcem z Wiednia do Bratysławy, które to miasta w linii prostej dzieli zaledwie 47 km. Przy okazji rozmaitych spędów w rodzaju szczytów klimatycznych, czy Davos również bije po oczach dezynwoltura, z jaką globalna plutokracja bez cienia żenady zlatuje się swymi samolotami, tworząc wręcz powietrzne „korki”. Jednocześnie ci sami ludzie mają usta pełne frazesów o potrzebie redukowania emisji i konieczności ponoszenia wyrzeczeń w imię „ratowania planety”. Te wyrzeczenia, rzecz jasna, mają dotyczyć maluczkich, których nieustannie wpędza się w poczucie winy z powodu rzekomo zbyt „konsumpcjonistycznego” modelu życia – do czego zresztą za chwilę wrócimy.
Sam Gates w rzeczonym wywiadzie nie ma sobie nic do zarzucenia – bo wszak gros swej energii poświęca na walkę ze „zmianami klimatycznymi”, a ponadto – uwaga – wykupił „złoty pakiet” w firmie Climeworks, która w jego imieniu „wychwytuje” CO2 w ilości ponoć znacznie przekraczającej to, co Bill Gates emituje do atmosfery, a następnie przechwycony dwutlenek węgla odprowadza pod ziemię. Czyli Gates ma czyste ręce – stać go, to zapłacił i ma pozytywny „bilans węglowy”. A jeżeli zwykłego Kowalskiego czy Smitha na złoty pakiet w Climeworks nie stać, to cóż – musi ponosić „wyrzeczenia”: zrezygnować z samochodu, nie kupować tyle i konsumować paszę z robaków lub syntetyczne „mięso” produkowane w fabryce tegoż Billa Gatesa. Tak oto rysuje się kolejna oś podziału na warstwę uprzywilejowanych i zmuszany do poświęceń plebs.
To, co uprawia Gates i jemu podobni, to ordynarny „greenwashing” – i jest to obecnie wielki biznes opierający się o system wspomnianego na wstępie „węglowego offsetu”. Mamy tu do czynienia, podobnie jak w przypadku handlu uprawnieniami do emisji CO2, z kolejnym sposobem na „wypłukiwanie złota z powietrza” – istny raj dla wszelkiej maści hochsztaplerów. System ów polega na tym, że wyspecjalizowane firmy wystawiają wielkim koncernom zaświadczenia, iż te są „zielone” i „neutralne klimatycznie” – a „neutralność” polega na tym, że owe koncerny wykupiły specjalne pakiety, po to, by w ich imieniu wyłapać z atmosfery określoną ilość CO2, albo obsadzić jakiś obszar drzewami gdzieś na drugim końcu świata – bo wszak klimat jest globalny, prawda? Tyle że znaczna część tej działalności to jedna wielka fikcja – np. Verra, czyli wiodąca organizacja z branży „carbon offset”, regularnie bywa negatywnym bohaterem doniesień i raportów kwestionujących rzetelność jej działalności. O lipnych certyfikatach głośno też było przy okazji mundialu w Katarze, kiedy to „kredytów węglowych” udzielała katarska organizacja Global Carbon Council, która m.in. uznała, że część emisji CO2 pomoże zrekompensować… hodowla muraw stadionowych.
Cały ten proceder jako żywo przypomina znaną z dawnych czasów symonię, czyli kościelny handel odpustami. Sypniesz groszem – i „grzech ekologiczny” zostanie ci odpuszczony. Kto bogatemu zabroni? A biedni? Biedni jedzą za dużo mięsa i smrodzą starymi samochodami. No to spójrzmy. Jak podaje Polski Instytut Ekonomiczny, za 50 proc. globalnej emisji odpowiada najbogatsze 10 proc. światowej populacji, z czego na górny 1 proc. najbogatszych przypada 20 proc. emisji CO2. Dolna połowa populacji odpowiedzialna jest zaś jedynie za 10 proc. emisji. Co więcej, to „emisyjne rozwarstwienie” rośnie równolegle do pogłębiającego się rozwarstwienia majątkowego – co jest logiczne, bo im mniej ma ktoś pieniędzy, tym mniej konsumuje. Oznacza to, że uboższa część ludzkości wraz ze spadkiem zamożności redukuje swój „ślad węglowy”, ta bogatsza zaś w miarę bogacenia się – zwiększa.
I tu na zakończenie pomysł pod rozwagę: a gdyby tak handlem „klimatycznymi odpustami” zajęły się Lasy Państwowe? One przynajmniej faktycznie prowadzą nasadzenia i z roku na rok zwiększają areał lasów – zatem nie dość, że pochodzące od nich „odpusty” byłyby prawdziwe, to jeszcze budżetowi państwa skapnęłoby trochę grosza. Nic tylko wchodzić w ten zielony interes!