e-wydanie

11 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia 2024

Zdekarbonizować bogatych!

No proszę – przytoczone przeze mnie jakieś trzy tygodnie temu na tych łamach założenia programowe grupy C40 Cities (felieton „Miejska, zielona utopia”), nagle stały się medialnym tematem. Zaczął „Dziennik Gazeta Prawna” – a potem już poszło. Przypomnę, że chodzi o takie pomysły, jak radykalne ograniczenie spożycia mięsa i nabiału, ilości prywatnych samochodów, kupowanych w ciągu roku ubrań czy podróży lotniczych. 

Nawet Trzaskowski musiał się do tego odnieść, zapewniając, że nie będzie zabraniał warszawiakom jedzenia mięsa, co stoi w sprzeczności z jego wypowiedzią z „Campus Polska”, w której przekonywał, że Warszawa zrealizuje cele klimatyczne założone przez C40 – a nie da się tego osiągnąć bez drastycznego zredukowania konsumpcji.

Trzaskowski i reszta politycznych oraz biznesowych cwaniaków, którzy na klimatycznej histerii i zastraszaniu ludzi wizją apokalipsy chcą ubić swoje interesy, mogą wygadywać takie duby smalone w pełnym spokoju ducha, ich bowiem narzucane odgórnie wyrzeczenia nie dotkną. One są dla tych, którym ma zostać odebrana wolność i własność, tak by zapanował nowy globalny ład mający być osobliwą hybrydą kapitalizmu, komunizmu i feudalizmu – łącząc z punktu widzenia zwykłych ludzi większość wad tych systemów, bez żadnych ich zalet. Zalety będą zarezerwowane dla garstki uprzywilejowanych. Dlatego też, aby ludzie się nie buntowali, należy ich sterroryzować grozą zagłady i wpędzić w poczucie winy z powodu rzekomych grzechów i zbrodni przeciw planecie i klimatowi. Nawet papież Franciszek wszedł w tę grę i skroił swe nauczanie pod zapotrzebowanie globalistów, bredząc o „grzechach ekologicznych” i zaprzęgając tym samym resztki autorytetu Kościoła do trzymania strzyżonych owieczek w ryzach – co zresztą dla tegoż Kościoła bardzo źle się skończy, jak to już nie raz w historii bywało. Najlepszym dowodem na to, że „walka o klimat” to jeden wielki humbug, mający w rzeczywistości służyć innym celom niż oficjalnie deklarowane jest fakt, że koncentruje się ona na Unii Europejskiej, która w skali świata odpowiada za 9 proc. emisji CO2. Choćbyśmy wypruli sobie żyły, nie uratujemy w ten sposób klimatu, ani nie zrobimy sobie osobnego, lepszego klimatu tylko dla Europy, a takim magicznym myśleniem zdają się kierować co bardziej sfanatyzowani unijni urzędnicy i klimatyczni aktywiści. Za to „religia klimatyzmu” jest idealnym narzędziem do zaprowadzenia wspomnianego nowego światowego porządku – przynajmniej w naszym kręgu kulturowym.

Na chwilę jednak poudawajmy, że bierzemy te wszystkie klimatyczne nonsensy za dobrą monetę i zapytajmy: kto tak naprawdę zatruwa planetę i emituje największy ślad węglowy? Odpowiedź może być tylko jedna: wąska warstwa najbogatszych. Przed tygodniem napomknąłem o danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego, z których wynika, iż 10 proc. najbogatszych mieszkańców Ziemi odpowiada za 50 proc. emisji gazów cieplarnianych – do tego górny 1 proc. odpowiedzialny jest za 20 proc. emisji, dolne 50 proc. populacji zaś jedynie za 10 proc. emisji. Dziś rozwiniemy sobie ten wątek. Jak podaje PIE za World Inequality Lab (raport z 2022 r., na podst. danych z 2019 r.), w Polsce średnia emisja gazów cieplarnianych na osobę mierzona równoważnikiem CO2 wynosi 9,4 tony – ale już dla górnych 10 proc. to 27,2 tony, dla 1 proc. najbogatszych wartość ta wynosi zaś 91,8 tony na osobę! Dla porównania – dolne 50 proc. Polaków emituje „ślad węglowy” w wys. 5,3 tony na głowę. W innych krajach rozwiniętych te dysproporcje w relacji do zamożności są jeszcze większe. Przykładowo w Niemczech średnia emisja na osobę wynosi 11,3 tony, górne 10 proc. to już 34,1 tony, na najbogatszy 1 proc. przypada zaś emisja rzędu 117,8 tony na głowę – podczas gdy dolne 50 proc. odpowiada jedynie za 5,9 tony na osobę. Idźmy dalej – o ile dolna połowa światowej populacji odpowiadała w latach 1990-2019 za 16 proc. wzrostu emisji gazów cieplarnianych, o tyle górny 1 proc. (czyli raptem 80 mln osób w 2019 r.) ma na swoim koncie 23-procentowy udział w globalnym wzroście emisji. Powyższe jest oczywiście odzwierciedleniem pogłębiającego się rozwarstwienia majątkowego.

I ci ludzie z górnego 1 proc. mają czelność dyscyplinować nas i pouczać o konieczności ponoszenia wyrzeczeń w imię „ratowania planety”, podsuwając różne cudowne recepty w rodzaju paszy z robaków i „współdzielenia” własności – podczas gdy sami powinni być pierwsi w kolejce do gruntownej „dekarbonizacji”. Z przyjemnością zobaczyłbym, jak Bill Gates i reszta plutokratów wyzbywa się majątków i „jest szczęśliwa”. Wszak przykład powinien iść z góry, inaczej zalatuje to wszystko hipokryzją, nieprawdaż? Niestety, hasło „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy” ukuto wyłącznie dla nas – przy czym, nie mamy żadnej gwarancji, że ten plan zrealizowany zostanie w stu procentach. Równie dobrze w pewnym momencie nasi władcy mogą uznać, że wystarczy urzeczywistnić go tylko w połowie – konkretnie tej, która głosi: „nie będziesz miał niczego”.

 

Najnowsze