0.9 C
Warszawa
środa, 6 listopada 2024

Czy Polska zarobi na wojnie?

Polska jest centrum logistycznym pomocy dla Ukrainy. Jednak status państwa frontowego to nie tylko zagrożenia, ale także korzyści. Wynikają ze zwiększonej obecności wojskowej NATO, a szczególnie amerykańskiej, które przekładają się na inwestycje i miejsca pracy.

Kiedy Joe Biden po raz drugi w ciągu roku odwiedził Warszawę, komentarz niemieckich mediów był jednoznaczny. Berlin traci pozycję europejskiego lidera bezpieczeństwa, a centrum sprawcze w tej kluczowej dziedzinie przenosi się do Polski. Tyle że za niemieckim lamentem kryją się przyczyny wychodzące daleko poza geopolitykę. Wzrostem znaczenia Polski jest zaniepokojony niemiecki biznes, zwłaszcza sektora MŚP.

Przyczyną niepokoju jest zarówno powiększająca się liczba baz, jak i żołnierzy USA w Polsce, w związku z tym utrata roli amerykańskiego hubu w Europie. Jeszcze dwa lata temu czołowi politycy rządzącej CDU/CSU dziękowali losowi za to, że po zakończeniu zimnej wojny RFN przestała być państwem frontowym wschodniej flanki NATO. Jednocześnie wyrażali zadowolenie ze zmiany statusu na kraj „pośredniczący”, czyli bazę logistyczną armii USA. Nie tylko w kontekście europejskim, ale globalnym. W 2021 r. świadczył o tym ruch w bazie Rammstein, kluczowej dla operacji amerykańskich na Bliskim Wschodzie, w Północnej Afryce, a przede wszystkim w Iraku i Afganistanie.

Takie oceny wywołała decyzja Donalda Trumpa o przeniesieniu części amerykańskiego kontyngentu z Niemiec do Polski. W odpowiedzi partia SPD żądała usunięcia arsenału jądrowego USA. Rządzący dziś socjaldemokraci powoływali się na sondaże opinii publicznej, które wskazywały, że nie będzie za nim tęskniło 47 proc. Niemców. 2021 r. był przecież apogeum niemiecko-francuskich mrzonek o „strategicznej autonomii obronnej Europy”. Bez USA, za to z Rosją. Elity polityczne głosiły wówczas, że Berlin przejmie od Waszyngtonu zobowiązania bezpieczeństwa, ponieważ Niemcy są mocarstwem. A jednak, bez względu na buńczuczne deklaracje, nawet wówczas SPD apelowała do Trumpa o pozostawienie żołnierzy. Czemu naprawdę służyły takie prośby?

Najkrócej ujmując zarabianiu ogromnych pieniędzy. Przypomnijmy, kiedy nie pomagały prośby, Berlin próbował wywierać na USA presję. Gdy prezydent USA zarzucił Niemcom niechęć do sojuszniczej partycypacji w utrzymaniu zdolności militarnych NATO, rząd federalny oświadczył, że w latach 2011-2021 wydał prawie miliard euro na stacjonowanie amerykańskiego kontyngentu. 648 mln euro przeznaczył na prace budowlane, a 333,9 mln na tzw. koszty pośrednie, w tym pokrycie świadczeń socjalnych i zdrowotnych niemieckich obywateli zatrudnionych przez sojuszniczą armię.

Oczywiście nie padło wyjaśnienie, że ów miliard euro tak naprawdę zasilił niemiecką gospodarkę. Tyle że swoje wtrąciły landy goszczące Amerykanów. Połowa żołnierzy USA stacjonuje w Nadrenii-Palatynacie. Pobyt 18,5 tys. wojskowych wymaga obsługi 12 tys. amerykańskich pracowników cywilnych, co wiąże się ze stałą obecnością 25 tys. członków rodzin. Amerykańskie siły zbrojne opłacają też 7,5 tys. niemieckich pracowników cywilnych.

Tylko w tym landzie kontyngent USA generuje roczne zyski szacowane na 2,347 mld dolarów. 1,123 mld stanowią pensje, a więc pieniądze, które pozostają na miejscu. 400 mln dolarów jest wydawane na cele budowlane, materiały, usługi i wyposażenie, którego dostawcami są lokalne firmy. 824 mln dolarów wpływa do budżetu Nadrenii-Palatynatu w postaci danin fiskalnych z tytułu tworzenia nowych miejsc pracy.

Rzeszów jak Rammstein

Wraz z początkiem rosyjskiej agresji, Zachód, a szczególnie Zjednoczona Europa, odkryły polską ścianę wschodnią. Medialną furorę zrobił Rzeszów, który stał się hubem zaopatrzeniowym napadniętej Ukrainy. Rozgłośnia Deutsche Welle skomentowała wpływ wojny: „Podkarpacie stało się nagle regionem frontowym. Tylko Rzeszów zaopiekował się 100 tys. ukraińskich uchodźców. Bez zamkniętych obozów, bo mimo trudnej historii Polacy przyjęli sąsiadów z otwartymi ramionami” – dziwiła się DW. Rzecz nie do pomyślenia dla niemieckich burmistrzów odwiedzających Rzeszów. Natomiast gazeta „Die Welt” zwróciła uwagę, że w Rzeszowie przebywają także amerykańscy żołnierze oraz personel największej bazy logistycznej i remontowej natowskiego sprzętu dla Ukrainy. A to wiąże się nowymi perspektywami ekonomicznymi dla miasta i regionu. Dziennik cytuje prezydenta Konrada Fijołka, który przyznał, że choć w obliczu okropności i cierpienia wojny może to brzmieć dziwnie, metamorfoza Rzeszowa w centrum humanitarne, wojskowe oraz polityczne, przyniosła rozkwit gospodarczy.

Całościowych skutków boomu nie da się jeszcze ocenić, ale nie sposób w to wątpić. Jest wiele wymiarów korzyści, ponieważ Rzeszów, ale także Mielec, Jesionka i Przemyśl, stały się międzynarodowymi centrami, a to ogromny kapitał na przyszłość. Kiedy wojna się skończy, gotowa infrastruktura przekształci Podkarpacie w bazę odbudowy Ukrainy. Na razie odżyły branże hotelowa, gastronomiczna, a szerzej usługowa, które przestawiły się na potrzeby wojsk amerykańskich. Rozkwit przeżywają kluby fitness i siłownie. Mimo rosnących cen energii nikt nie twierdzi, że z trudem wiąże koniec z końcem. Ze względu na przyjazd licznych specjalistów do przodu ruszył rynek mieszkaniowy. Lokalny biznes mówi o nieprawdopodobnej prosperity, którą podkręcają polskie zamówienia państwowe i kontrakty amerykańskiej armii.

– Rzeszów po wojnie będzie zupełnie innym miastem – podsumowali Fijałkowski oraz wójtowie okolicznych gmin. Co najważniejsze, obecność wojskowych NATO, a zwłaszcza USA, potrwa długo. Być może nabierze stałego charakteru, co już korzystnie odbija się na rynku pracy. Bazy, serwisy remontowe, infrastruktura transportowa potrzebują polskich specjalistów i naszych firm. Trzeba jednak wiedzieć, jak wykorzystać popyt.

Umieć zarobić

Amerykanie dokonują „inwestycji militarnych” nie tylko na ścianie wschodniej, ale w całej Polsce. Tyle że do niedawna wnioski nie były różowe. Spora część zysków lądowała w kieszeniach zagranicznych firm. Polscy przedsiębiorcy byli niedoinformowani lub przekonani o tym, że ich szanse są niewielkie. Po części wynika to z faktu, że kontrahentem jest armia, która nie wie, co to opóźnienia lub odstępstwa od specyfikacji. Każde uchybienie prowadzi do eliminacji. Dla przykładu część nieporozumień przetargowych wynikała z faktu, że siły zbrojne USA uważają ofertę za terminową, z chwilą, gdy pojawi się na kwatermistrzowskich serwerach, a nie w momencie wysłania przez firmę. Decydują wiec minuty.

Aby zwiększyć udział naszej przedsiębiorczości, odpowiedzialna za amerykańskie inwestycje agencja Poland-US Operations zachęca lokalne firmy do udziału w przetargach. Armia USA prowadzi szkolenia dla zainteresowanych podmiotów. Ważna jest specyfika prawna. Na całym świecie przedsiębiorczość współpracująca z amerykańskimi siłami zbrojnymi nie może zatrudniać cudzoziemców oraz ma obowiązek zachowania wojskowych tajemnic. Komplikacją dla małego biznesu są operacje walutowe. Natomiast ze względu na inflację znaczącym ułatwieniem jest możliwość renegocjowania kontraktów, jeśli wynika ze wzrostu cen materiałów i nośników energii.

Najważniejsze jest co innego. Odwołując się do doświadczeń prawie 80-letniej obecności USA w Niemczech, istnienie baz wojskowych miało decydujący wpływ na cud gospodarczy RFN. Amerykański parasol militarny zagwarantował bezpieczny rozwój gospodarczy, napływ inwestycji, wreszcie bezpieczny eksport. Tymczasem na początku 2023 r. sumaryczne inwestycje USA w polską gospodarkę wyniosły 26 mld dol. Będą nadal rosły ze względu na status państwa frontowego, w którym stacjonują amerykańscy żołnierze. Dziedzinami szczególnie atrakcyjnymi dla biznesu zza Atlantyku są energetyka, logistyka, sektor IT oraz przemysł zbrojeniowy. W obecnej chwili firmy amerykańskie zajmują pod względem inwestycyjnym, drugie miejsce po niemieckich. Jednak Polskę, jako atrakcyjne miejsce lokowania produkcji, postrzegają również Korea Południowa, Wielka Brytania i państwa skandynawskie. Nasza pozycja militarnego i ekonomicznego lidera całego regionu, a niebawem również Unii Europejskiej będzie tylko rosła. Szansę udziału w wojennym boomie ekonomicznym mają nie tylko korporacyjni potentaci, ale także sektor MŚB oraz zwykli Polacy. Oferty zatrudnienia armii amerykańskiej, np. dla kucharzy, magazynierów i personelu sprzątającego opiewają na kwoty 5 tys. zł miesięcznie. Na wojnie również można zarobić.

FMC27news