17.4 C
Warszawa
wtorek, 30 kwietnia 2024

Wojna i rozejm

Wszystko wskazuje na to, że Kongres USA zagłosuje za pakietem pomocy dla Ukrainy już 9 kwietnia, a cały proces legislacyjny zakończy się 22 kwietnia 2024 r. Obiecał to sekretarzowi NATO Stoltenbergowi spiker Izby Reprezentantów Kongresu Mike Johnson po tym, jak prezydent Zełenski ostrzegł, że Ukraina jest w punkcie krytycznym. Potwierdzili to oficjalnie dyrektor CIA i sekretarz obrony USA. 

Andrzej Derlatka twórca Agencji Wywiadu i ambasador RP w Seulu

Ukraina może upaść jeszcze tego lata w wyniku zapowiadanej wielkiej rosyjskiej ofensywy, a wojska rosyjskie po zdobyciu Odessy mogą wkroczyć do Mołdawii, by „wyzwolić” rosyjską republikę Naddniestrzańską i prorosyjską Gagauzję przy okazji ustanawiając w stołecznym Kiszyniowie marionetkowy prorosyjski rząd. Jednocześnie pojawia się coraz więcej sygnałów o gotowości USA do wynegocjowania zatrzymania walk na froncie. W Moskwie mają się toczyć jakoby intensywne negocjacje delegacji amerykańskiego cywilnego wywiadu CIA i wojskowego DIA. Z historii wiadomo, że takie spotkania wywiadów poprzedzają zazwyczaj negocjacje polityków.

Powstaje pytanie, jaki to ma związek?

W wojnie na wyczerpanie, jaka się obecnie toczy, Ukraina jest bez szans z uwagi na wielokrotną różnicę potencjałów. Aktualnie tracą po kilka-kilkanaście km2 dziennie, łącznie to ponad 600 km2 od upadku Awdijiwki. Militarne wsparcie USA to zmieni. Ukraina nie upadnie, a do tego Rosjanie nie będą mogli dokonywać postępów na froncie. Będzie dla nich jasne, że dalsze kontynuowanie wojny nie ma sensu. Wsparcie z USA miało kluczowe znaczenie w pierwszych dwóch latach wojny, z uwagi na mizerię dostaw broni z Europy (z wyjątkiem dostaw z Polski i Wielkiej Brytanii). Wsparcie z USA deklarowała zastąpić Europa, ale uzyska podobne możliwości dostaw jak USA dopiero za 3-5 lat, o ile przestawi się na produkcję wojenną. Na razie zadeklarowała to jedynie Francja. Ukraina nie może czekać.

Jeśli pomoc USA będzie przywrócona, nie oznacza to perspektywy rozbicia wojsk rosyjskich, odzyskania okupowanych terytoriów i zwycięstwa Ukrainy. Dostawy z USA i Europy musiałyby dotyczyć potężniejszego i liczniejszego uzbrojenia, zwłaszcza setek samolotów i być zwielokrotnione, a nie dawkowane jak z kroplówki. Ani USA, ani Europa nie są na to gotowe. Ukraina zresztą nie byłaby w stanie absorbować takiej pomocy, chociażby z uwagi na brak wystarczającej liczby wyszkolonego personelu wojskowego. Postulat Francji wysłania żołnierzy państw NATO należy traktować raczej jako wybieg negocjacyjny, aniżeli realny plan. Oznaczałoby to wejście NATO do wojny, a NATO jak dotąd to wyklucza. Co innego żołnierze szkolący i serwisujący zachodni sprzęt na zapleczu frontu, bez udziału bezpośrednio w walkach (są tam już tacy żołnierze francuscy, brytyjscy i amerykańscy).

Dostawy z USA i zwiększone dostawy z Europy pomogą utrzymać istnienie Ukrainy. Negocjacje będą oznaczały zaś, że Ukraina zostanie skonfrontowana z perspektywą trwałej utraty na rzecz Rosji wschodnich rubieży swojego kraju. To około 20-30 proc. silnie zurbanizowanego i uprzemysłowionego terytorium, bogatego w surowce mineralne oraz wysoce produktywne rolniczo. Po „inkorporacji” przez Dumę dekretem zajętych ukraińskich terytoriów Kreml nie będzie skłonny ich zwrócić. Tym bardziej że przy ich zdobywaniu zginęły dziesiątki tysięcy Rosjan, a dla dyktatora Putina oznaczałoby to śmierć, nie tylko polityczną.

Prowadzenie negocjacji z Rosją przez USA oznacza skoncentrowanie się na interesach globalnych obu mocarstw. Interesy Europy siłą rzeczy nie będą priorytetowe. Pozycja negocjacyjna Rosji jest pochodną warunków „gwarancji bezpieczeństwa” sformułowanych w ultimatum z 17 grudnia 2021 r. Rosja w ciągu wojny na Ukrainie nigdy od nich nie odstąpiła. Jest jednak nieprawdopodobne, by USA zgodziły się na negocjacje o zakresie wdrożenia tych rosyjskich żądań (m.in. wycofania się NATO na rubieże sprzed jego rozszerzenia w 1997 r.). Niemniej jednak może być brana pod uwagę jakaś „strefa buforowa” wzdłuż granic Rosji i Białorusi po obu jej stronach. Wspominał o niej prezydent Macron w czasie, gdy prowadził z Putinem telefoniczne dysputy, wspomniał o tym parę dni temu Putin, wskazując na potrzebę odsunięcia frontu od atakowanego przez Ukraińców Białogrodu i utworzenie „strefy buforowej”. Kwestią otwartą pozostaje żądanie „demilitaryzacji” i „neutralizacji” Ukrainy. Trzecie rosyjskie żądanie „denazyfikacji” można potraktować jako groteskowe, ale Rosjanie będą je podnosili, chociażby po to, by zakłócać przebieg rozmów. Negocjacje raczej nie określą przyszłego statusu Ukrainy oraz sposobu zapewnienia jej bezpieczeństwa przez Zachód. W tym celu należałoby prowadzić szersze negocjacje pokojowe z udziałem wszystkich zainteresowanych stron, w celu wynegocjowania Traktatu Pokojowego pomiędzy Rosją i Ukrainą (a może też pomiędzy Rosją a NATO). Na to się obecnie nie zanosi, a przykład koreański pokazuje, że „tymczasowe zawieszenie broni” może trwać i ponad 50 lat.

Premier Węgier Orban ostrzegł, że gdyby Rosja prowadziła rokowania wyłącznie ze Stanami Zjednoczonymi, interesy Europy byłyby zagrożone, ponieważ poza rozwiązaniem sytuacji na Ukrainie negocjacje powinny dotyczyć także szerszych kwestii związanych z przyszłą architekturą bezpieczeństwa Europy. Orban jest przekonany, że Unii Europejskiej nie można pominąć w tych rozmowach. Podobnie myśli też wielu innych przywódców europejskich. Problem w tym, że Rosja chce negocjować tylko z USA i nie godzi się na konferencję pokojową. W taką konferencją pokojową mogłaby się przerodzić tegoroczna inicjatywa Szwajcarii, w której ma wziąć udział ponad 80 państw. Rosja odmówiła swego udziału z uwagi na będący podstawą dyskusji plan pokojowy Zełenskiego, zakładający wycofanie wojsk rosyjskich poza uznane międzynarodowo granice Ukrainy i wypłacenie Ukrainie kontrybucji wojennych. A tego Rosja nie chce.

Zawieszenie broni?

W toczonej teraz wojnie na wyniszczenie Rosja poniosła ogromne straty i ponosi je nadal (ok. 350 tys. poległych i rannych żołnierzy). Co prawda nie brakuje jej żołnierzy (zresztą, zgodnie ze swoją doktryną wojenną nie liczy się z życiem walczących), ale zaczęło brakować broni i amunicji.
W ruch poszły czołgi i transportery opancerzone wprost z magazynów głębokiego składowania pochodzących jeszcze z czasów Związku Sowieckiego, a broń i amunicja są gorączkowo zakupowane w Korei Północnej i Iranie. Statystycy wojskowi obliczyli, że o ile w pierwszym roku inwazji armia rosyjska zużywała około 20-30 tys. pocisków artyleryjskich dziennie, to teraz wystrzeliwuje dziennie około 6 tys. To i tak sześć razy więcej niż wojska ukraińskie. Rosnące straty powodują, że liczebność armii okresowo jest niewystarczająca. Zgodnie z obecnymi planami ma docelowo liczyć 1,5 mln żołnierzy. Planuje się utworzyć dodatkowo dwie armie ogólnowojskowe, w tym 14 dywizji i 16 brygad. Jest to kolejny etap zmian w rosyjskiej armii. Zdecydowano się zmobilizować dodatkowo 500 tysięcy żołnierzy. Poza kwestiami wzmocnienia wojsk na granicy z Finlandią (po przyjęciu jej i Szwecji do NATO), uznano, że obecna wielkość armii nie gwarantuje bezpieczeństwa wschodu kraju. Zaangażowanie na Ukrainie ponad 600 tys. żołnierzy spowodowało, że do ochrony reszty państwa pozostało ich też nieco ponad 600 tys. Bez pełnej obsady pozostały garnizony na Kaukazie i Dalekim Wschodzie.

By wyszkolić i wyposażyć żołnierzy oraz skompletować nowe dywizje potrzeba będzie Rosjanom od 5 do 10 lat. To realne, bo sytuacja gospodarcza Rosji, pomimo sankcji, się poprawia. W okresie styczeń-luty 2024. Według Rosstatu, produkcja przemysłowa wzrosła do 108,5 proc. w porównaniu do lutego ubiegłego roku. Co oczywiste, najszybciej wzrosła produkcja zbrojeniowa (gotowe wyroby metalowe, z wyłączeniem maszyn i urządzeń) do 151,5 proc. Produkcja komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych wzrosła do 147,2 proc. Produkcja pozostałych pojazdów i urządzeń do 138,6 proc. Stosunkowo niewielki okazał się wzrost przemysłu wydobywczego do 102,1 proc.

Do dziś Rosjanie stracili ok. 30 proc. całkowitych zapasów czołgów, jakie posiadali w chwili wybuchu wojny, do tego ok. 50 proc. pojazdów pierwszoliniowych. Produkcja, mimo jej zwiększenia, ledwie wystarcza, aby wyrównać straty frontowe. Według ukraińskich sił powietrznych, od 24 lutego 2022 r. Rosjanie zużyli już około 1500 pocisków manewrujących Ch-101 i Ch-55/555 (z których ponad 1100 miało zostać zestrzelonych). Przy rocznej produkcji na poziomie 170 sztuk rosyjski przemysł potrzebował więc będzie ponad osiem lat, by tylko uzupełnić te straty (i to do stanu, który nie wystarczył nawet na pokonanie Ukrainy), o ile nie uruchomią nowych linii produkcyjnych. By mieć liczbę takich pocisków potrzebną do skutecznego zaatakowania NATO, Rosjanie będą więc potrzebowali jeszcze co najmniej 8-12 lat. Ukraińcy szacują, że Rosjanom pozostało ich już nie więcej niż 150.

Rosyjskim Wojskom Lądowym dostarczono oficjalnie 1530 nowych i zmodernizowanych czołgów. Do tego ponad 2200 bojowych wozów piechoty i kołowych transporterów. W ciągu dwóch lat wojny Rosjanie stracili z kolei od 4,5 do 8 tys. pojazdów tego typu. Przemysł dostarczył także ponad 12 tys. innych pojazdów – ciężarówek, sprzętu inżynieryjnego i samochodów terenowych, z czego 1400 sztuk to pojazdy opancerzone. Z powodu sankcji brakuje im wyposażenia elektronicznego i systemów kierowania ogniem na odpowiednim poziomie, dotychczas sprowadzanych z Niemiec i Francji. Obecnie kupują je na Białorusi. Produkcja jest niewystarczająca, choć jak poinformowała reżimowa agencja TASS, koncern zbrojeniowy Rostec w ciągu ostatniego roku zwiększył produkcję czołgów aż siedmiokrotnie, a bojowych wozów piechoty i kołowych transporterów 4,5-krotnie.

W 2023 r. wydatki na zbrojenia wzrosły o 36 proc. w porównaniu z 2022 r. ponad 6 proc. PKB. Jest to ponad 32 proc. wydatków z państwowego budżetu. Taki poziom wydatków osiągnięto ostatnim razem podczas wyścigu zbrojeń w latach 70. XX w. W przyszłym roku na modernizację armii, budowę nowych fabryk zbrojeniowych i produkcję broni Kreml ma zamiar wydać 127 mld dolarów (dla porównania Polska w tym roku przeznaczyła na cały budżet MON 29,5 mld dolarów). Nadal jednak te wydatki nie pokryją w całości potrzeb armii.

Wniosek z tej wyliczanki jest następujący. Ukraina jest w ciężkim położeniu i jeśli nie otrzyma koniecznej pomocy – upadnie. Stąd gorączkowe próby wykorzystania tej sytuacji przez Rosję i przyspieszanie planowanej ofensywy na późną wiosnę i lato (gdy warunki terenowe umożliwią użycie ciężkiego sprzętu). Stąd intensywne bombardowania ukraińskiej infrastruktury krytycznej (głównie elektrowni). Rosjanie mają czas do połowy maja, kiedy amerykańskie dostawy realnie się zaczną. Dzięki dodatkowej pomocy europejskiej, zwłaszcza wielkim dostawom z Francji, a także użyciu do walki samolotów F16 – Ukraina może przetrwać nawałę rosyjską. W szczególności może obronić najbardziej zagrożone wielkie miasto Charków. Rosyjski serwis Verstka twierdzi, że Ministerstwo Obrony zakłada użyć 300 tys. żołnierzy do okrążenia i zdobycia go.

Informatorzy półoficjalnego rosyjskiego serwisu Meduza twierdzą, że Kreml stawia sobie „realistyczne cele”, a mianowicie zdobycie Charkowa w większości zamieszkałego przez Rosjan. Do tego Charków ma znaczenie symboliczne. To w Charkowie była pierwsza stolica Ukraińskiej SRR. Rosjanie chcą jakoby stworzyć USRR-bis z ponadmilionową stolicą w tym samym miejscu co ponad 100 lat wcześniej albo „Noworosję” też z Charkowem jako stolicą. Uważają, że armia jest w stanie zająć Charków, ale dalsze posuwanie się w głąb Ukrainy może być trudne. Mało jednak prawdopodobne, by 300 tys. żołnierzy wystarczyło im do zdobycia tego miasta. By tego dokonać w Berlinie, Armia Czerwona potrzebowała ponad 2 mln sowieckich i polskich żołnierzy. Charków, chociaż dwa razy mniejszy, byłby podobnie zażarcie broniony.

Po sinym wsparciu z USA Rosjanom na całkowite pokonanie Ukrainy zabraknie sił i środków. Dwa lata wojny zdewastowały armię rosyjską i będzie ona potrzebowała co najmniej 5-8 lat, by się odbudować do stanu sprzed inwazji oraz by być w stanie zagrozić państwom NATO. Zawieszenie broni i rozejm, by odbudować siłę armii rosyjskiej, są więc też potrzebne Rosji.

Co dalej po rozejmie?

Rozejm nie oznacza wyzbycia się dążeń przez którąkolwiek stronę wojny. Wojna nadal będzie „wisiała w powietrzu”.

Stanowiska walczących stron są całkowicie rozbieżne. Ukraina chce wycofania rosyjskich wojsk okupacyjnych poza jej uznane międzynarodowo granice, odzyskania Krymu i Donbasu (czyli powrotu do status quo ante sprzed 2014 r.). Rosja chce uznania ich zdobyczy wojennych, w tym Krymu, okręgów donieckiego i ługańskiego w przedwojennych granicach administracyjnych, oraz okręgów zaporoskiego i chersońskiego, których aneksję też uznał parlament rosyjski (Duma), z tym że ich zachodnie granice wg Dumy „ma określić naród rosyjski” (cokolwiek by to nie oznaczało). Do tego Rosja nie rezygnuje z „odzyskania” całej Noworosji. To południowa i wschodnia Ukraina (tereny wokół Charkowa, Dniepra, Zaporoża, Mikołajowa i Odessy). Nawet gdyby wynegocjowano zatrzymanie walk i podpisano zawieszenie broni, trudno liczyć na wycofanie się Rosjan nawet na linię sprzed lutego 2022 r. Prawdopodobne jest ustalenie linii rozgraniczenia na obecnej linii frontu. Obie strony wydają się do tego przygotowywać. Rosjanie na wiosnę ubiegłego roku wzdłuż frontu zbudowali głębokie nawet na 30 km. potężne fortyfikacje tzw. linia Surowikina. Ukraińcy teraz gorączkowo budują podobne fortyfikacje vis a vis rosyjskich. Prezydent Zełenski zapowiedział, że na południu, wschodzie i północy będą wybudowane trzy linie obrony. Chodzi o ponad tysiąc kilometrów specjalnych fortyfikacji.

Zdaniem ideologów rosyjskich, Rosja ma „okno w historii”, by odbudować imperium i stać się obok Chin biegunem w wielobiegunowym świecie, jaki starają się budować razem z Chinami i Indiami. Alternatywą jest dalsze staczanie się Rosji na pozycję wasala Chin, których społeczeństwo rosyjskie się boi i nienawidzi. Propozycja przyłączenia się do Zachodu, jaką wielokrotnie ponawiała dyplomacja amerykańska, została zaś przez Putina odrzucona 10 lutego 2007 r. w słynnym wystąpieniu w Monachium, w którym zapowiedział odbudowę imperialnej potęgi Rosji. Reakcją Zachodu na przemówienie Putina był „appeasement” (polityka jednostronnych ustępstw wobec agresywnego mocarstwa). Ta łagodność wyjaśniana jest zwykle argumentem „braku alternatywy” wobec partnerstwa z Rosją. Nawet zaborcza wojna z Gruzją w 2008 r. ani wojna z Ukrainą w 2014 r. nie zmieniły w sposób istotny zachodniej wiary w „appeasement”. Rosja traktowała to jako słabość i ani na jotę nie zmieniła kierunku swojej polityki. Wizję odbudowy imperium można wyczytać z ultimatum Rosji wobec USA i NATO z 17 grudnia 2021 r. Po ultimatum jednak stanowisko USA i głównych państw Zachodu było twarde. Oznacza ono koniec „appeasementu” i sprzeciw wobec imperialnych planów Rosji, do których włączenie Ukrainy z liczną ludnością, z rozbudowanym przemysłem, surowcami i rolnictwem było niezbędne. Jednak zdaniem Łukaszenki taką szansę Rosja utraciła w 2014 r., kiedy nie „poszła za ciosem” i nie zajęła pogrążonej wówczas w chaosie całej Ukrainy. Ograniczyła się wtedy do Krymu i Donbasu. Teraz już nie da rady ujarzmić świadomego swojej tożsamości i siły ukraińskiego narodu.

Przegrana na Ukrainie spycha Rosję na pozycję wasala Chin. Ponowne agresywne działania zbrojne wobec Ukrainy i Zachodu będą mogły mieć miejsce dopiero w ramach globalnej polityki Chin, nie wcześniej, gdy Chiny zaatakują Tajwan. To daje nam co najmniej kilka lat na zbudowanie przeciwwagi militarnej. Według analiz amerykańskich think tanków (m.in. RAND Corpopration), Chiny będą militarnie przygotowane do zajęcia Tajwanu nie wcześniej niż w 2027 r., co nie oznacza, że zdecydują się to od razu zrobić.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze