5 C
Warszawa
piątek, 18 października 2024

PUNKT KRYTYCZNY WOJNY

Wszyscy zauważyliśmy, że zmienia się charakter i ton informacji o sytuacji na froncie wojny Ukrainy z Rosją. Dotychczas – z życzliwości i sympatii do napadniętego narodu – media, nie tylko w Polsce, narzucały sobie autocenzurę, a każdy najmniejszy ukraiński sukces szybko był nagłaśniany.

Andrzej Derlatka, twórca Agencji Wywiadu i ambasador RP w Seulu

Ileż to filmów z frontu pokazywało niszczenie rosyjskich czołgów, transporterów opancerzonych i helikopterów. Co bardziej spektakularne obrazy były obecne w portalach informacyjnych przez wiele dni. Jednocześnie przemilczano, że w wielu miejscach armia rosyjska posuwała się do przodu, odnosząc lokalne sukcesy, zwłaszcza w rejonie Doniecka. W mediach nie przebijało się, że w wojnie na wyczerpanie, jaką z uwagi na ponad pięciokrotną przewagę ludnościową, militarną i gospodarczą narzuciła Rosja, Ukraina jest na straconej pozycji. Teraz o ukraińskich porażkach pojawia się coraz więcej informacji. Obraz wojny w mediach staje się bardziej rzetelny.

Ukrainie pomaga niemal cały Zachód (50 państw Grupy Ramstein na ok. 200 krajów świata), ale Rosję też wspomagają sojusznicy: Korea Północna i Iran oraz przede wszystkim – nieoficjalnie – Chiny. Byliśmy słusznie dumni z pochwał ukraińskich żołnierzy dla dostarczonej przez Polskę broni, ale czasem kurtuazję braliśmy za zachwyty. Całym sercem chcieliśmy, by Ukrainie się udało. Problem w tym, że Polska należy tylko do kilku państw, które udzieliły Ukrainie naprawdę znaczącej pomocy. Polska, pomagając, niemalże się rozbroiła i teraz musi uzupełniać braki w uzbrojeniu, wydając gigantyczne sumy. Ten koszt też powinien być doliczony do sumy naszego wsparcia Ukrainy. Reszta państw (poza głównie USA i Wielką Brytanią) dostarczały nadwyżki magazynowe starych systemów broni, i to skąpiąc. Pomoc „jak z kroplówki”, a nowoczesne systemy (np. pociski dalekiego zasięgu) są ograniczane zakresem ich użycia z zakazem atakowania terytorium Rosji. Inna sprawa, że wojna obnażyła stan przygotowań wojennych Zachodu. Produkcja amunicji wygląda żałośnie (administracja USA ujawniła, że amunicji na ewentualny konflikt z Chinami wystarczyłoby na 2-3 tygodnie). Systemów artylerii Zachód ma w sumie trzykrotnie mniej niż Rosja. Zachodnie czołgi czy rakiety są znacznie bardziej nowoczesne, ale jest ich też kilkakrotnie mniej. Nowoczesne, wyrafinowane pociski rakietowe, np. brytyjski Storm Shadow czy niemiecki Taurus, występują w znikomych ilościach, głównie z uwagi na postzimnowojenne rozbrajanie się i ogromne koszty ich produkcji. Jedynym obszarem, w którym Zachód ma przewagę nad Rosją, ale już nie nad Chinami, jest lotnictwo. Wojna w Ukrainie dramatycznie obnażyła słabości Zachodu w zakresie produkcji zbrojeniowej. Po trzech latach wojny postęp jest prawie niezauważalny.

Na szczęście Zachód nie zaniedbał pomocy w obronie przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Samoloty rosyjskie mają przewagę, ale nie przekraczają linii frontu w obawie przed niemal pewnym zestrzeleniem. Rosjanie skopiowali jednak precyzyjne zachodnie bomby szybujące i bezkarnie masowo zrzucają je nawet 60 km zza linii frontu. To obecnie kluczowy element rosyjskiej przewagi, obok pięcio-, sześciokrotnej przewagi artyleryjskiej oraz liczby żołnierzy. Obraz wojny jest pesymistyczny. Ukraina traci powoli, acz sukcesywnie, kolejne miasta i wsie na wschodzie. Brakuje żołnierzy, których ubywa w wyniku strat bezpowrotnych i problemów z mobilizacją. Dochodzi do buntów na froncie i odmów wykonania rozkazów. Są tysiące przypadków dezercji. Rośnie ryzyko załamania się frontu, rozsypania się obrony kraju, chaosu i paniki. Sytuacja jest nadzwyczaj poważna. Zachód przeceniał obronę Ukrainy. Pomagał za mało i ciągle za późno. Panowało wishful thinking.

Zachodnie wishful thinking obejmowało też Rosję. Wydawało się nieprawdopodobne, by Rosjanie poparli zbrojną napaść na Ukrainę i plany zniszczenia tego państwa. W końcu Ukraińcy i Rosjanie żyli w jednym państwie od czasu skierowanej przeciwko Polsce ugody perejasławskiej z 1654 r. przez prawie 340 lat. Razem obronili swoje państwo w czasie II wojny światowej. Na znak wdzięczności Rosja w 300-lecie ugody podarowała Ukrainie Krym. Narody przenikały się i mieszały. Rosjanie wymazywali z pamięci ukraińskie antyrosyjskie bunty, w tym największy, Iwana Mazepy-Kołodyńskiego z początków XVIII w., o którym – mimo starań – pamięć na Ukrainie nigdy nie zanikła. Wymazywali sztucznie wywołany „wielki głód” z lat 30. ubiegłego wieku, kosztujący życie ok. 9 mln ludzi, relatywizując go, bo jakoby Rosjanie też głodowali.

Z drugiej strony Ukraina całkowicie się zrusyfikowała. Dopiero po II wojnie światowej zagrabienie polskiej zachodniej Ukrainy i jej zjednoczenie z rosyjską częścią otworzyło na nowo Ukrainę na własny język, kulturę i obyczaje. W Polsce przetrwały. Utworzenie suwerennej Ukrainy w 1991 r. stopniowo narzuciło ukrainizację reszcie kraju, którą starano się administracyjnie przyspieszyć. Do tego uchwalono ustawę o heroizacji i gloryfikacji antypolskich i antyrosyjskich organizacji OUN i UPA oraz ich przywódców, takich jak Bandera czy Szuchewycz (przypadkowo, dokładnie w dniu wizyty w kijowskim parlamencie prezydenta Komorowskiego, a jego brak reakcji mocno przyczynił się do jego przegranej w wyborach). Sprawcom mordów Polaków na Wołyniu, Podolu, Małopolsce i Podkarpaciu postawiono pomniki, ulice i place noszą ich nazwiska, a ukraińskie dzieci i młodzież są w szkołach nauczane o ich „chwalebnych” czynach.

Ostry kurs ukrainizacyjny doprowadził do konfrontacji z częścią ludności rosyjskiej i rosyjskojęzycznej, stanowiącej zdecydowaną większość na południu i wschodzie Ukrainy. Okazję zwietrzyła Rosja. W Moskwie przypomniano sobie o historycznej Noworosji zdobytej na Polakach (pokój Grzymułtowskiego z 1686 r.) i Turkach (zdobycie Azowa w 1696 r. oraz Krymu w 1783 r.), która do utworzenia Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w 1924 r. nigdy Ukrainą nie była. Moskwa wywołała w 2014 r. antyukraińskie powstanie w obwodach donieckim i ługańskim, któremu przy aprobacie ogółu obywateli rosyjskich udzielono zbrojnej pomocy. To poparcie dla wojny i Putina stale utrzymuje się na poziomie ponad 80-85 proc. społeczeństwa rosyjskiego.

Zachód jest zmęczony wojną, której Ukraina nie może wygrać, niezależnie od tego, jakiej broni by nie dostała. Znamienne jest stanowisko prezydenta Bidena, bardziej życzliwego Ukrainie niż prezydent Trump, który odmówił dostarczenia nowych rakiet dalekiego zasięgu, zaznaczając, że nie zmieni to w istotny sposób sytuacji na froncie. Biden namawia Zełenskiego do postawienia sobie realistycznych celów, czyli niegromadzenia sił i środków do kolejnej nieudanej ofensywy w celu przywrócenia zwierzchności Ukrainy do granic z 2014 r. To jest nierealne. Realne jest przygotowanie się do negocjacji o zakończeniu walk i wyznaczenia linii demarkacyjnej na kształt linii rozgraniczających obie Koree.

Tego samego oczekuje od Ukrainy prezydent Trump i całe jego zaplecze polityczne. Wyraził to bardziej brutalnie i obcesowo kandydat na wiceprezydenta J.D. Vance. Niezależnie więc od ewentualnie wygranej opcji w wyborach prezydenckich perspektywa dla Ukrainy jest taka sama. Europa nie jest w stanie udźwignąć pełnego wsparcia dla Ukrainy i główne państwa europejskie coraz bardziej otwarcie namawiają ją do szukania dróg do rozejmu. Widząc tę słabość, Putin odmówił kanclerzowi Niemiec Scholzowi akceptacji jego oferty mediacyjnej w ubiegłym tygodniu. Czeka na prezydenta Trumpa.

Na zwycięstwo którejkolwiek ze stron wojny nie zanosiło się od dawna. Pisałem o tym w felietonie „Czy jest możliwy przełom w wojnie” („Gazeta Finansowa” nr 33/34 z sierpnia 2023 r.). Atmosfera jednak nie sprzyjała zatrzymaniu walk i nie przybliżała do rozejmu. Obie strony planowały ofensywy, które okazały się nieudane. Zginęło i zostało rannych dziesiątki tysięcy żołnierzy i cywili z obu stron. Ponadto społeczeństwa obu krajów żądały prowadzenia wojny aż do zwycięstwa. Dla Rosjan oznaczałoby ono całkowite pokonanie i zniszczenie państwa ukraińskiego. Znaczna część Rosjan nie uznaje zresztą istnienia narodu ukraińskiego, uważając ich za „Małorosjan”, a miano „Ukraińcy” jest ich zdaniem nadane ludności Małorosji w celach dywersyjnych przez Polaków i Austriaków w XVIII i XIX w. Społeczeństwo ukraińskie odrzuca zaś tę rosyjską narrację i widzi swoją ojczyznę w granicach sprzed wojny w 2014 r. (z Krymem, Donbasem i Ługańskiem). Po blisko trzech latach wojny u obu stron pojawia się powiew realizmu.

Ziemia za pokój

Według Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii jeszcze latem tego roku tylko ok. 32 proc. badanych było gotowych na oddanie zajętych przez Rosję terytoriów. Gdyby jednak Ukraina uzyskała członkostwo w NATO, aż 57 proc. byłoby gotowych zrezygnować z zajętych terytoriów. W maju 2023 r. jedynie 10 proc. pytanych pogodziłoby się z utratą okupowanych ziem ukraińskich. Wpływ na to ma sytuacja na froncie, trwająca trzeci rok wojna bez poważniejszych sukcesów, rosnące uciążliwości życia w zagrożeniu atakami rakietowymi nawet na głębokim zapleczu frontu oraz obawy co do przetrwania zimy. Pojawiło się zniechęcenie i bierny opór, objawiające się m.in. masowym unikaniem poboru do wojska, ukrywaniem się poborowych oraz ucieczkami za granicę. Media nagłaśniają informacje o złapaniu uciekinierów, czasem o ich śmierci. Nabór do legionu ukraińskiego w Polsce okazał się klapą. Z 6 tys. rzekomo chętnych zostało jedynie 400. Na froncie mnożą się dezercje. W tym roku prokuratura odnotowała ich ponad 50 tys. W zeszłym było dwa razy mniej.

Już 44 proc. Ukraińców wg kijowskiego Centrum Razumkowa popiera rozpoczęcie oficjalnych rozmów pokojowych z Rosją. Choć liczba osób popierających negocjacje rośnie w porównaniu z poprzednimi tego typu badańniami, to nadal zdecydowana większość nie zgadza się na przyjęcie rosyjskich żądań uznania terytoriów okupowanych za rosyjskie. Według włoskiego dziennika „Corriere della Sera” z 10 października prezydent Zełenski jest gotowy na zawieszenie broni wzdłuż obecnej linii frontu. W zamian domaga się od Zachodu gwarancji bezpieczeństwa. Ukraińskie władze natychmiast zaprzeczyły tym rewelacjom. Tak czy inaczej, kluczową sprawą są gwarancje Zachodu, których USA i inne państwa nie mają ochoty udzielić. O to głównie od 2014 r. zabiegają Ukraińcy. Rozmowy pokojowe w Mińsku z udziałem Francji i Niemiec zakończyły się fiaskiem, ponieważ odmówiły one gwarancji. Ukraina nie zgodziła się na wynegocjowane praktycznie porozumienie w Stambule znowu przez brak zachodnich gwarancji. Teraz jest tak samo. Najlepszą, ale przez wymóg konsensusu i ratyfikacji przez parlamenty najtrudniejszą drogą, byłby szybki akces do NATO. Część państw NATO jest temu przeciwna. Nie tylko Węgry i Słowacja.

Innym sposobem byłoby zawarcie umowy o gwarancjach z udziałem koalicji państw, nie tylko NATO, które byłyby na to gotowe. Była o tej idei mowa na szczycie NATO w Wilnie, lecz pomysł upadł. Jako kompromis, który niczego nie załatwia, pojawiła się opcja „gwarancji państw G7”, ale bez gwarancji militarnych oraz umów o wzajemnym bezpieczeństwie (Polska też ją podpisała). Administracja prezydenta Bidena gwarancji militarnych nie zaakceptowała. Trudno sobie wyobrazić, by zaakceptowała je administracja prezydenta Trumpa. Tym niemniej prezydent Zełenski nie ustaje w staraniach, by umiędzynarodowić sprawę zakończenia wojny. Odmawia rozmów bilateralnych z Rosją, stawiając na międzynarodową konferencję pokojową z udziałem Rosji, a potem na rokowania, które, jego zdaniem, muszą odbywać się z udziałem państw trzecich, które mogłyby być gwarantami pokoju.

Przy braku woli NATO do przyjęcia Ukrainy bądź udzielenia gwarancji, pojawiło się w USA rozwiązanie alternatywne. Zbliżony do Pentagonu (byli i obecni urzędnicy Departamentu Obrony wysokiego szczebla) Modern War Institute (ulokowany w Akademii West Point) zaproponował rozwiązanie wychodzące naprzeciw niektórym żądaniom Rosji. Ukraina miałaby zrezygnować z Donbasu oraz chęci przystąpienia do NATO. W zamian za to Rosja zwróciłaby już zajęte pozostałe ziemie, czyli obwód chersoński, Zaporoże oraz Krym. Proponują oni zastosowanie wariantu koreańskiego i zamrożenie konfliktu, a bezpieczeństwo Ukrainy gwarantowałyby dwustronne umowy z USA oraz państwami wschodniej flanki NATO, które są najbardziej zainteresowane pokojem na Ukrainie. Zdaniem instytutu Ukraina może być w lepszej sytuacji z alternatywną gwarancją bezpieczeństwa, np. polską dywizją pancerną stacjonującą we wschodniej Ukrainie. Wraz z dwustronnymi lub wielostronnymi umowami z państwami wschodniej flanki NATO, które dołączą do dwustronnej umowy o bezpieczeństwie między USA a Ukrainą, zapewniałyby zwiększoną ochronę przed ponowną agresją ze strony Rosji. Ponadto Stany Zjednoczone mogłyby na stałe stacjonować amerykańską dywizję pancerną w Polsce w miejsce polskiej przemieszczonej do Ukrainy.

Analitycy z MWI przyznają, że ich rozwiązanie nie jest doskonałe, ale może stanowić pewien rodzaj kompromisu. Z jednej strony da Ukrainie szansę na odbudowę kraju, powrót milionów uchodźców i spokojne życie. Dla Rosji będzie „okazją do zatrzymania krwawienia i odbudowy sił zbrojnych”. Nie mają złudzeń, że po przerwie Rosja znów zacznie stawiać żądania. Czas niezbędny jest też Zachodowi, by ten mógł odbudować swój potencjał zbrojeniowy i przygotować się do większego konfliktu, tym razem z państwami „osi”: Rosją, Chinami, Iranem i Koreą Północną.

W kręgach związanych z Departamentem Stanu (aktualni i byli dyplomaci wysokiego szczebla) od 18 miesięcy analizowany jest tzw. wariant zachodnioniemiecki, który ma zwolenników także w Europie (popierają go m.in. Dan Fried, były zastępca sekretarza stanu USA ds. Europy, Kurt Volker, były ambasador USA przy NATO i specjalny wysłannik Donalda Trumpa na Ukrainę, były szef NATO Anders Fogh Rasmussen, prezydent Czech Petr Pavel). Ukraina miałaby być przyjęta do NATO na obszarach przez nią kontrolowanych. W tym wariancie warunki członkostwa w NATO można dostosować do indywidualnych okoliczności. Ukraina powinna określić granicę, którą jest w stanie militarnie obronić, zgodzić się na stałe nierozmieszczanie wojsk ani broni na swoim terytorium i zrezygnować z użycia siły poza tą granicą. Członkostwo w NATO na tych warunkach byłoby przedstawione Moskwie jako fakt. W tym wariancie nadal nie wiadomo, jak przekonać kraje blokujące akcesję Ukrainy. Ostatnio premier Słowacji dobitnie stwierdził, że przyjęcie Ukrainy do NATO to otwarcie drzwi do III wojny światowej.

Rosja też deklaruje wolę rozmów. Określiła swoją pozycję negocjacyjną słowami Putina – wycofanie wojsk Ukrainy z Donbasu i tzw. Noworosji (anektowane przez rosyjską Dumę obwód zaporoski, chersoński, ługański, doniecki oraz Krym – razem z obszarami jeszcze niezdobytymi przez wojska rosyjskie), nieprzystępowanie do NATO (Ukraina ma zostać krajem neutralnym, niezaangażowanym i wolnym od broni nuklearnej), demilitaryzacja, denazyfikacja i usunięcie przepisów dyskryminujących Rosjan, zniesienie wszystkich zachodnich sankcji. Według Putina o negocjacjach może być mowa dopiero po usunięciu wojsk ukraińskich z terytorium rosyjskiego w rejonie Kurska. Ewentualną decyzję Putina o zakończeniu wojny z Ukrainą poparłoby 72 proc. Rosjan (20 proc. byłoby temu przeciwnych), ale 60 proc. z nich uznaje, że pokój w zamian za zwrot Ukrainie okupowanych terytoriów nie wchodzi w grę (31 proc. gotowych jest przystać na taki warunek). Ponadto 72 proc. byłoby przeciwnych wejściu Ukrainy do NATO jako warunku zakończenia konfliktu. Czyli po stronie rosyjskiej jest też pewna gotowość.

W niedawnym wywiadzie dla amerykańskiego „Newsweeka” minister Ławrow przekazał, że Rosja jest otwarta na polityczno-dyplomatyczne rozwiązanie, które powinno usunąć podstawowe przyczyny kryzysu. Zaznaczył, że Rosja nie jest zainteresowana rozwiązaniem krótkoterminowym, ale chce dążyć do trwałego zakończenia konfliktu.

Porządek świata musi zostać dostosowany do obecnych realiów – dzisiaj świat znajduje się w momencie wielobiegunowym. Tylko uznanie równości krajów globalnego południa z Zachodem i pozostałymi centrami politycznymi świata zagwarantuje prawdziwą równość i partnerstwo na Ziemi. Prezydent Stanów Zjednoczonych powinien zajmować się rzeczami bliższymi Waszyngtonowi, zamiast szukać rzygód dziesiątki tysięcy mil od amerykańskich wybrzeży.

Według Putina i Ławrowa wspomniane podstawowe przyczyny kryzysu są wskazane w ultimatum z 17 grudnia 2021 r., które poprzedziło napaść na Ukrainę. Obaj wielokrotnie powtarzali, że pozostaje ono w całości w mocy. Oznacza m.in. żądanie utworzenia strefy buforowej pomiędzy Rosją a NATO wg stanu sprzed akcesji państw Europy Środkowo-Wschodniej (w tym Polski) w 1999 r. Domagając się podpisania traktatu pokojowego, odnoszą się do tego ultimatum. Rokowania musiałyby objąć obszar całej Europy Środkowo-Wschodniej, na co Zachód się nie zgadza. Poza tym mógłby postawić też warunki dotyczące też Rosji, np. statusu Okręgu Królewieckiego. Warto przypomnieć, że w konsekwencji decyzji konferencji w Teheranie w 1943 r. całe Prusy Wschodnie miały przypaść Polsce. O wydzieleniu z nich okręgu królewieckiego zdecydowano dopiero na konferencji w Poczdamie w 1945 r. Obecnie okręg jest zarzewiem wojny w Europie poprzez szantaż Rosji z użyciem zgromadzonej tam broni jądrowej. W grę wchodzi więc pilny rozejm na linii obecnego frontu albo któreś ze wskazanych powyżej rozwiązań, a nie traktat pokojowy. Ukraina więcej już nie wytrzyma.

FMC27news