3.9 C
Warszawa
środa, 4 grudnia 2024

DEESKALACJA PRZEZ ESKALACJĘ

Amerykanie zagrozili Rosji, że po użyciu przez nią broni jądrowej, nawet tylko taktycznej, zdecydują o przystąpieniu do wojny po stronie Ukrainy, używając wojsk konwencjonalnych, co oznaczałoby wojnę z całym NATO. Rosja została też ostrzeżona przez Chiny i Indie, by tego nie robiła.

Rosja przez trzy lata nie osiągnęła celów wojny, którą wywołała, i najpewniej już ich nie osiągnie. Ideą było pokonanie i podporządkowanie sobie Ukrainy, którą w Rosji uważa się za państwo upadłe, rządzone przez nacjonalistów i nazistów z zachodniej Ukrainy, ogarnięte narzuconym przez Zachód antyrosyjskim amokiem, zapoczątkowanym rzekomo sfingowanymi kolorowymi rewolucjami. Moskwie wydawało się, że ma wszystkie atuty, by skutecznie osiągnąć wchłonięcie Ukrainy. Miała wielokrotną przewagę militarną z potężnym arsenałem broni jądrowej. Dysponowała w Ukrainie liczną V Kolumną – Rosjan i prorosyjskich Ukraińców. Według przedwojennych badań etniczni Rosjanie i rosyjskojęzyczni Ukraińcy stanowili około połowę obywateli, a na terenach wschodnich i południowych Ukrainy – większość. Mieli oni swoją reprezentację w parlamencie oraz we władzach lokalnych (Partia Regionów). Do tego o prorosyjską indoktrynację dbała podporządkowana Moskwie potężna cerkiew prawosławna.

Pokonanie i wchłonięcie Ukrainy z jej ponad 40-milionową wówczas ludnością, rozwiniętym i dobrze wyedukowanym społeczeństwem, wysoko rozwiniętym przemysłem i rolnictwem – w tym np. konkurencyjnym przemysłem lotniczym, kosmicznym, ciężkim czy stoczniowym – miało być decydujące dla wymuszenia zrealizowania jej żądań z ultimatum o gwarancjach bezpieczeństwa Rosji z 17 grudnia 2021 r., prowadzących do odzyskania strefy wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej i uznania Rosji za równorzędne supermocarstwo.

Ukraina po ponad tysiącu dniach wojny nadal istnieje jako suwerenne państwo, nadal nie zrezygnowała z dążeń do integracji z Zachodem i jest w opozycji do Rosji i do wszystkiego, co symbolizuje tzw. ruskij mir. Nadal się broni, zadając wojskom rosyjskim ogromne straty. Sama też je ponosi, ale zmobilizowała swoje wielonarodowe społeczeństwo oraz udało się jej zmobilizować niemal cały Zachód do wsparcia jej obrony.

Plan się wali i kierownictwo rosyjskiego państwa popada w coraz większe zniecierpliwienie. Putin z trudnością ukrywał wściekłość w czasie niedawnego wystąpienia telewizyjnego, w którym potwierdził użycie przeciwko Ukrainie hipersonicznej, wielogłowicowej, międzykontynentalnej rakiety balistycznej Kelt (projekt Oresnik – Leszczyna). Jest zaskoczenie, że Ukraina od początku nie przestraszyła się broni jądrowej. Podobnie Zachód spokojnie reaguje na rosyjski szantaż nuklearny. Jest do niego przyzwyczajony od czasów zimnej wojny, gdy działała skutecznie zasada MAD (mutual assured destruction – zagwarantowanego wzajemnego zniszczenia). Teraz zwyczajnie ta zasada powróciła.

Rosjanie uświadamiają sobie popadanie ich kraju w coraz większą zależność od Chin. Oficjalnie propaganda sławi nagłą rosyjsko-chińską przyjaźń i rzekomą wspólnotę interesów, ale zwyczajni Rosjanie pamiętają, że ukradli Chińczykom niemal całą wschodnią Syberię, ok. 6 mln km2 (łącznie z Mongolią), oraz zmusili cesarza Chin do podpisania w połowie XIX w. upokarzających traktatów rozbiorowych. O tym, że Chińczycy nie zapomnieli, świadczą publikowane przez chiński rząd mapy z roszczeniami terytorialnymi. Ekipa rządząca Rosji, dokonując inwazji na Ukrainę, marzyła o przywracaniu równowagi także pomiędzy Rosją a Chinami dzięki wykorzystaniu potencjału Ukrainy i wzajemnej synergii, która umożliwiła zbudowanie Związkowi Sowieckiemu mocarstwowej potęgi. Przegrywając wojnę, traci jednak taką szansę. Jest w rozpaczliwym położeniu, bo powrót do przedwojennych relacji z Zachodem nie będzie możliwy przez długie lata i wymagałby strategicznych ustępstw, a alternatywą jest popadanie w pogłębiającą się zależność od Chin, które są zainteresowane hegemonią. Rosjanie nie darzą Chin i Chińczyków sympatią oraz zaufaniem. Rosja będzie jednak chyba brnęła w tę „przyjaźń”. Ma takie tradycje. Wystarczy przypomnieć sobie sojusz z Niemcami hitlerowskimi, wespół z którymi rozpętała II wojnę światową i była wierna temu sojuszowi nawet w chwili ataku Niemiec na nią.

Syndrom wunderwaffe

Moskwa szuka sposobów odwrócenia biegu wypadków i nadal wierzy w zwycięstwo. Braki broni i amunicji doraźnie uzupełnia dostawami z Iranu, Korei Północnej, bo rozbudowa własnych możliwości zajmie lata. Braki zaopatrzenia własnego przemysłu zbrojeniowego w maszyny, urządzenia, podzespoły, surowce i materiały specjalistyczne – z Chin. Na razie Chiny wstrzymują się z dostawami broni i amunicji z obawy na sankcje i konsekwencje utraty benefitów globalizacji. Sytuacja może jednak ulec zmianie, najpóźniej wtedy, gdy zdecydują się na aneksję Tajwanu, co skonfrontuje je zbrojnie z USA i Zachodem.

Pomoc sojuszników dotychczas nie zmieniła sytuacji. Rosyjskie wojska odnoszą małe zwycięstwa, ale nie dokonały dotąd przełomu na froncie. Rosja unika konsekwentnie większej mobilizacji, bo to mogłoby zmienić nastawienie społeczeństwa do wojny oraz mocno uderzyłoby w gospodarkę. Na razie korzysta z żołnierzy kontraktowych i pozyskuje ochotników, którym oferuje wysoki jak na rosyjskie warunki żołd. Stać ją na to, ponieważ zgromadziła, przygotowując się do wojny, zasoby finansowe. Ekonomiści obliczają, że wystarczy ich jeszcze na dwa, trzy lata takiego prowadzenia wojny. Stać ją też na kupienie kontyngentu wojskowego z Północnej Korei, dla której eksport żołnierzy jest szansą na pozyskanie dewiz i inwestycji oraz poratowanie gospodarki i armii nowoczesnymi technologiami. Obecnie kontyngent liczy ok. 10 tys. żołnierzy. Są przecieki o planie jego powiększenia do 100 tys. żołnierzy, co przy planowanych ok. 690 tys. zaangażowanych na froncie żołnierzy rosyjskich byłoby znaczącym wsparciem (obecnie jest 575 tys.). Szukają też nowej wunderwaffe. Taką cudowną – jak się okazało – bronią są bomby szybujące, które są skuteczne, tanie i precyzyjne. To zwykłe bomby lotnicze, do których przytwierdzone są skrzydła nośne, sterownik oraz czasem dodatkowy silnik. Ideę skopiowano od Zachodu. W większości to stare bomby, jeszcze z czasów zimnej wojny, o różnym wagomiarze, nawet do 5 t. Piloci rosyjscy zrzucają je tysiącami spoza linii obrony przeciwlotniczej praktycznie bezkarnie, zabijając i raniąc dziesiątki tysięcy żołnierzy ukraińskich. To głównie bomby szybujące umożliwiają sukcesy armii rosyjskiej, począwszy od zdobycia Awdijwki. Ukraińcy też używają bomb szybujących, ale mają znikomą liczbę samolotów zdolnych do ich użycia. Obroną przed bombami szybującymi jest strącanie zbliżających się wrogich samolotów oraz niszczenie lotnisk, magazynów bomb i rakiet. Ukraina ma tylko osiem samolotów F16, posiadających radary o zasięgu ponad 200 km oraz uzbrojonych w rakiety o podobnym zasięgu. Do tego nie wolno było jej zachodnią bronią niszczyć celów na terytorium Rosji. Dlatego tak ważna była zgoda USA, Francji i Wielkiej Brytanii na użycie zachodniej broni. To da możliwość pewnego wyrównania sił w wojnie i uchronienie od nadmiernych strat. Ponadto daje szansę na powstrzymanie wzrostu nastrojów defetystycznych w społeczeństwie ukraińskim, które jest zmęczone wojną i traci wiarę w jej sens.

Eskalacja

Wojna wchodzi w bardziej intensywną fazę. Po pierwszych uderzeniach zachodnimi rakietami Rosja użyła zastraszająco hipersonicznego wielogłowicowego pocisku międzykontynentalnego oraz wydała nową doktrynę nuklearną. Najważniejsza zmiana dotyczy możliwości uderzeń nuklearnych na kraj wspierany przez państwo dysponujące bronią jądrową w celu powstrzymania jego agresji. Czyli wypisz wymaluj, chodzi dokładnie o Ukrainę, która zajęła rosyjski obwód kurski. Zapisano więc doktrynę uderzenia nuklearnego w celu deeskalacji wojny konwencjonalnej, którą twórcy rosyjskiej doktryny wojennej od lat rozważali, ale bali się zastosować. Na nową doktrynę Zachód zareagował spokojnie, bo jest to w istocie jedynie zaostrzenie narracji w celu osiągnięcia efektów psychologicznych, zwłaszcza w społeczeństwach państw zachodnich oraz oczywiście w społeczeństwie ukraińskim. Cele ewentualnych rosyjskich ataków nuklearnych w państwach zachodnich są od lat określone. Zgodnie z zasadą MAD atakująca Rosja musiałaby się liczyć z adekwatną nuklearną odpowiedzią NATO, przy czym pomimo większej liczby głowic nuklearnych jej położenie jest znacznie gorsze. Cele na Zachodzie są rozproszone i jest ich dużo. Cele w Rosji są natomiast rozlokowane na relatywnie niewielkim obszarze części europejskiej Rosji – pomiędzy Petersburgiem, Moskwą, a Rostowem i Wołgogradem oraz niektóre na Uralu. Ponadto (wg powtarzających się przecieków) Amerykanie zagrozili Rosji, że po użyciu przez nią broni jądrowej, nawet tylko taktycznej, zdecydują o przystąpieniu do wojny po stronie Ukrainy, używając wojsk konwencjonalnych, co oznaczałoby wojnę z całym NATO. Rosja została też ostrzeżona przez Chiny i Indie, by tego nie robiła. Eksperci wojskowi rysują więc ewentualną perspektywę użycia taktycznej broni jądrowej przeciwko wojskom ukraińskim jedynie w obwodzie kurskim, który jest terytorium rosyjskim i nie prowokowałoby to do reakcji USA i NATO. Miałoby natomiast, wg Rosjan, potężny efekt odstraszający. Mniejszy efekt dałaby detonacja bomby nuklearnej nad Morzem Czarnym. Media rosyjskie przygotowują swoje społeczeństwo do takiej eskalacji. Utrzymują, że taktyczna głowica nuklearna to po prostu potężna bomba z dużą falą uderzeniową, która niszczy blisko dwie trzecie obszaru. Skażenie relatywnie szybko zanika. Po 2 godzinach skażenie staje się 10 razy mniejsze, po 24 godzinach jest 100 razy mniejsze, a po tygodniu wręcz 1 tys. razy. Takie posunięcie Rosji byłoby kolejnym krokiem na drabinie eskalacyjnej. Niezależnie od tego, kto byłby prezydentem USA, musiałby zareagować. Nie ulega bowiem wątpliwości, że prezydent elekt Trump był konsultowany w sprawie zgody na użycie amerykańskiej broni przez Ukrainę na terytorium Rosji, bo to kwestia strategiczna rzutująca zarówno na bezpieczeństwo USA, jak i całego Zachodu. Trump sprawy dotąd nie komentował, ale i nie zdystansował się od decyzji prezydenta Bidena. Wbrew niektórym opiniom ta decyzja nie komplikuje mu też ewentualnych przyszłych negocjacji z Rosją, a wręcz przeciwnie – daje dodatkowy argument. Ponadto nie ma mowy o porzuceniu Ukrainy przez USA. Byłaby to historyczna klęska USA i zwycięstwo Rosji, a na to żaden prezydent USA nie może się zgodzić.

Rozejm

Obie walczące strony dojrzały do zakończenia walk. Rosja nie ma obecnie szans na pokonanie Ukrainy. Armia rosyjska okazała się na razie do tego niezdolna, nawet po otrzymaniu wielkiej pomocy od sojuszników, po zastosowaniu nowych taktyk oraz roszad na stanowiskach dowódczych. Przestawienie gospodarki na tory wojenne nie daje dotąd oczekiwanych rezultatów. Nadal są braki w nowoczesnym uzbrojeniu, do tego uzbrojenie zachodnie w rękach ukraińskich jest znacznie wyższej jakości i skuteczności. By tę sytuację naprawić, Rosja będzie potrzebowała co najmniej kilku lat oraz zacieśnienia współpracy technologicznej i naukowo-badawczej z sojusznikami, co już następuje (np. z Iranem przy opracowywaniu nowych dronów), zwłaszcza z Chinami. Konflikt obnażył słabości Rosji, ale daje asumpt do dalszej modernizacji. Wojna pokazała kierunki rozwoju sił zbrojnych i rozbudowy przemysłu zbrojeniowego. W ocenach ekspertów zachodnich Rosja będzie w stanie uzyskać samodzielnie potencjał do ataku na któreś z państw NATO w ciągu trzech do pięciu lat, chociaż niektórzy eksperci przesuwają ten okres na 8-10 lat. Obecny stosunek sił, uwzględniając USA, jest miażdżący na niekorzyść Rosji. Dopiero gdyby USA rzeczywiście wycofały się z Europy, np. zmuszone do pełnego zaangażowania się w wojnę z Chinami, ten stosunek byłby korzystniejszy dla Rosji. Mamy jednak kilka lat, by to zmienić. Putin powtarza, że Rosja jest zainteresowana pokojem z Ukrainą, ale na rosyjskich warunkach, takich jak: uznanie realiów geograficznych, czyli rosyjskich zdobyczy terytorialnych (żądanie wydania części niezdobytych jeszcze obwodów zaporoskiego, chersońskiego, ługańskiego i donieckiego jest raczej kwestią do negocjacji i ustępstw), autonomii kulturalnej, językowej i samorządowej Rosjan w Ukrainie, uznania rosyjskiego jako drugiego języka urzędowego, zadeklarowanie neutralności bez wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej, demilitaryzacja i ograniczenie sił zbrojnych, denazyfikacja i zaprzestanie „prześladowania Rosjan”. Z przecieków wiadomo, że Putin chce negocjować z nowym prezydentem Trumpem, bo jego propozycje pokojowe (ujawnione przez wiceprezydenta Vance’a) wychodzą naprzeciw jego żądaniom. Są to: rozejm na linii frontu, czyli pozostawienie Rosji jej zdobyczy terytorialnych, utworzenie po obu stronach linii frontu strefy zdemilitaryzowanej na wzór koreańskiej DMZ, włączenie sił międzynarodowych do nadzorowania rozejmu (pokoju?) złożonych głównie z wojsk głównych państw europejskich, pozostawienie Krymu Rosji.

Jak zwykle przy tak gorących tematach trwa gra na przecieki, tezy dezinformacyjne i inspiracyjne. Takim ruchem jest ujawniona niedawno przez ukraińską agencję Interfax-Ukraina rzekoma zdobycz wywiadu ukraińskiego w rosyjskim MON – projekt m.in. rozbioru i podziału Ukrainy na trzy części: wschodnią, anektowaną przez Rosję, centralną, zarządzaną przez satelicki rząd ukraiński jak na Białorusi, i zachodnią część przynależną Polsce z małymi obszarami scedowanymi na Węgry i Rumunię wg stanu przed II wojną światową. Projekt jest zbieżny z powtarzanymi przez Putina i Miedwiediewa od lat tezami inspiracyjnymi wobec Ukraińców: nie dążcie do integracji z Zachodem, bo Polska dokona zaboru Zachodniej Ukrainy i wpadniecie znowu pod znane wam polskie jarzmo. Teza ta jest powielana po wielokroć przez najwyższych przedstawicieli Rosji i Białorusi (Łukaszenka dodaje tezę o polskich planach rozbioru Białorusi) oraz szefów wywiadów. Miedwiediew prezentował tę tezę w lipcu 2022 r. oraz ostatnio w marcu 2024 r. w czasie „maratonu wiedzy” na tle stosownie przygotowanej mapy. Wtedy Miedwiediew twierdził, że tę koncepcję mieli stworzyć jakoby „zachodni analitycy”. Teraz wiadomo, kto za tym stoi.

A może wojna?

Jak napisał Niccolo Machiavelli w „Traktacie o Księciu”, „wojny nie można uniknąć, a z jej odkładania tylko nieprzyjaciel korzysta”. To pesymistyczne stwierdzenie odnosi się obecnie do rosnącego konfliktu interesów głównych graczy polityki międzynarodowej, nierozwiązywalnego w inny sposób niż poprzez wojnę. W czasach współczesnych tak było przed I i II wojną światową, pojawiły się ogniska zapalne kolejnego konfliktu globalnego: na Dalekim Wschodzie wokół Morza Południowochińskiego i Tajwanu, na Bliskim Wschodzie wokół Izraela i Iranu oraz w Ukrainie. Najgorsza sytuacja jest obecnie wokół Ukrainy. Od 2022 r. Rosja przeszła na gospodarkę wojenną, co oznaczało m.in. intensywny rozwój przemysłu militarnego oraz znaczący wzrost zatrudnienia w nim. Budżet wojskowy Rosji na bieżący rok był już rekordowo wysoki i przekroczył o 70 proc. ten z 2023 r. Wraz z inwestycjami w sektor bezpieczeństwa stanowił 8,7 proc. PKB. W 2025 r. wysokość wydatków na obronę osiągnie 13,5 bln rubli (127 mld euro), co oznacza dalszy wzrost o 30 proc. w porównaniu z bieżącym rokiem. Na obronę i bezpieczeństwo narodowe Rosja łącznie zamierza przeznaczyć w latach 2025-2027 co najmniej 40 proc. budżetu, co znacznie przekracza potrzeby prowadzonej wojny i zwiastuje przygotowywanie się do większego konfliktu, być może globalnego. Wszystko wskazuje na to, że wojna w Ukrainie wchodzi obecnie w ostrą, końcową fazę. Nabiera ona jeszcze bardziej dramatycznego charakteru. Rosja eskaluje konflikt, próbując uzyskać lepszą pozycję, prawdopodobnie przed spodziewanymi rokowaniami. Sprawia to, że sytuacja jest jeszcze bardziej niestabilna i możemy się spodziewać właściwie wszystkiego, w tym użycia broni jądrowej. W głównym państwie Zachodu będzie natomiast trwać kryzys decyzyjny do objęcia urzędu w dniu 20 stycznia przez prezydenta elekta Trumpa, co ma poważny wpływ na sytuację. Z punktu widzenia wrogów USA jest to dobry czas do podjęcia prób tworzenia korzystnych faktów dokonanych. Sojusznicy mogą być zaś pozostawiani sami sobie. Ten czas jest fatalny dla bezpieczeństwa i stabilności międzynarodowej. Premier Tusk oświadczył nieuspokajająco, że „wydarzenia z ostatnich kilkudziesięciu godzin pokazują, że to zagrożenie jest naprawdę poważne i realne, jeżeli chodzi o konflikt globalny”.

Amerykański „Forbes” poinformował, że Pentagon dopuszcza możliwość wymiany ataków nuklearnych po nuklearnych groźbach Putina. W ciągu ostatnich miesięcy kilku dowódców NATO i przywódców Sojuszu ostrzegało w coraz ostrzejszy sposób przed niebezpieczeństwami wojny i konsekwencjami, jakie może ona mieć dla Europy i świata. We wrześniu szef dowództwa logistyki NATO gen. Alexander Sollfrank poinformował, że Sojusz opracowuje plan działania na wypadek rozpoczęcia III wojny światowej. Według niego konflikt rozegra się na rozległym obszarze i doprowadzi do znacznych strat. Przewodniczący Komitetu Wojskowego Sojuszu, holenderski admirał Rob Bauer, stwierdził, że państwa NATO powinny być przygotowane na możliwość wojny totalnej z Rosją w ciągu najbliższych 20 lat (teraz nie byłby chyba aż tak optymistyczny co do terminu), a generalny inspektor Bundeswehry gen. Carsten Breuer jest innego zdania i ostrzegł, że już za pięć lat krajom NATO może grozić wojna. Szef polskiego Sztabu Generalnego gen. Wiesław Kukuła w listopadzie powiedział, że Polska powinna przygotować wojsko i społeczeństwo na ewentualną wojnę z Rosją, która stanowi realne zagrożenie. Szwecja i Finlandia rozpoczęły dystrybucję wśród ludności broszur informujących obywateli, jak przygotować się na wypadek wojny z Rosją. Były Naczelny Dowódca wojsk ukraińskich, obecny ambasador w Londynie i możliwy faworyt w wyborach prezydenckich Wałerij Załużny, stwierdził wręcz, że po przyłączeniu się Północnej Korei do wojny na Ukrainie rozpoczęła się III wojna światowa. W styczniu br. niemiecki minister obrony Boris Pistorius powiedział, że kraje zachodnie muszą w ciągu najbliższych trzech-pięciu lat aktywnie przygotowywać się na ewentualną wojnę z Rosją, a Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podkreśliła, że ryzyko zbrojnego ataku na państwo członkowskie Unii Europejskiej jest obecnie większe niż kiedykolwiek od zakończenia zimnej wojny.

Tak czy inaczej na Zachodzie panuje przekonanie, że sytuacja staje się coraz poważniejsza. Grozi nam wojna wywołana przez Rosję i jest mało czasu, by się do niej przygotować oraz skutecznie odstraszyć. Na razie Europa nie jest do niej przygotowana i zależy niemal całkowicie od wsparcia USA. Co będzie, gdy go zabraknie?

FMC27news