1.7 C
Warszawa
czwartek, 16 stycznia 2025

Euroskleroza

Perspektywa naszej prezydencji nie rysuje się wesoło. Nie tylko nie wniesiemy żadnego świeżego powiewu do strupieszałej, brukselskiej polityki, ale będziemy wraz z nią pogrążać się w postępującej eurosklerozie. Cóż, najwyraźniej wyskakiwanie z jakimikolwiek niewczesnymi pomysłami zostało nam przez brukselsko-berlińskich patronów surowo zakazane.

Polska prezydencja w Radzie Europejskiej rozpoczęła się skandalem, jakim była rezygnacja z organizacji tradycyjnego w takich przypadkach nieformalnego szczytu Rady w stolicy państwa obejmującego swoje półroczne przewodnictwo. Powodem była oczywiście kampania prezydencka – Donald Tusk chciał uniknąć sytuacji, w której w roli gospodarza witającego europejskich przywódców wystąpiłby prezydent Andrzej Duda, co mogłoby dać trochę wizerunkowych punktów obozowi opozycji. Decyzja ta była, najdelikatniej mówiąc, skrajnie małostkowa i jako żywo przypominała pamiętne „zabieranie samolotu” śp. prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Zamiast prestiżowego spotkania w Warszawie, gdzie Polska prawem organizatora miałaby wpływ na dyskutowaną agendę, odbędzie się w początkach lutego szczyt w Brukseli, którego gospodarzem będzie najprawdopodobniej przewodniczący Rady Europejskiej Antonio Costa, i to on w głównej mierze zadecyduje o poruszanych tematach i porządku obrad.

W kontekście rotacyjnego unijnego przewodnictwa często mówi się, iż jest to zaszczyt czysto symboliczny, a rola sprawującego je państwa sprowadza się do kwestii organizacyjnych. I tak, i nie, wiele bowiem zależy tu od samego państwa i jego siły przebicia – na ile jest w stanie przeforsować własne priorytety, na jakie zagadnienia zostanie położony główny nacisk, a jakie będą traktowane bardziej marginalnie. Urządzając taki szczyt, mieliśmy zatem okazję niejako „ustawić” hierarchię zagadnień, na których skupi się Unia w ciągu najbliższego półrocza – i z okazji tej nie skorzystaliśmy w imię wewnętrznych politycznych przepychanek. Zagrać swoją prezydencją potrafiły nawet rzekomo „izolowane” w Unii Węgry Victora Orbana, a na ostatnim, listopadowym szczycie w Budapeszcie dyskutowano m.in. o relacjach transatlantyckich po zwycięstwie Donalda Trumpa, przyjęto deklarację budapesztańską dotyczącą kwestii konkurencyjności unijnej gospodarki, a także zorganizowano spotkanie w szerszej formule – Europejskiej Wspólnoty Politycznej, w skład której wchodzą również państwa pozostające poza UE.

Dalej już sytuacja zabrnęła wręcz w groteskę: spostponowany Andrzej Duda zbojkotował uroczystą inaugurację w Teatrze Wielkim, udając się w tym czasie na narty. Inna sprawa, że – jak twierdzą złośliwi – w Teatrze Wielkim mieliśmy jedynie „szopkę noworoczną”, bez europejskich liderów oraz istotnych rozmów. Nawet tutaj nie obyło się jednak bez poważnego zgrzytu, jakim był brak zaproszenia dla węgierskiego ambasadora, co było odwetem za azyl polityczny udzielony Marcinowi Romanowskiemu. Przypominam, że to właśnie z rąk Węgier przejęliśmy prezydencję. Krótko mówiąc, jeżeli na dzień dobry chcieliśmy zaprezentować Europie zestaw narodowych przywar stereotypowo przypisywanych Polakom, to misja ta zakończyła się pełnym sukcesem.

Zostawmy jednak piaskownicę i przejdźmy do rzeczy poważnych. Otóż prezydencje odbywają się w swoistych „trójkątach”, w ramach których trzy kolejno sprawujące po sobie tę rolę państwa uzgadniają między sobą kluczowe punkty. Polska jest w grupie z Danią i Cyprem i właśnie w tym gronie 11 grudnia 2024 r. przyjęto dokument stanowiący, iż główny nacisk zostanie położony na jak najszybsze wdrożenie paktu migracyjnego oraz implementację Zielonego Ładu wraz ze wszystkimi jego priorytetami, z neutralnością klimatyczną na czele. Innymi słowy, na krajowym podwórku Donald Tusk zarzeka się, że będzie rękami i nogami bronił Polski przed narzucaniem nam przymusowej relokacji nielegalnych migrantów, kandydat KO na prezydenta Rafał Trzaskowski nagle objawił się jako przeciwnik Zielonego Ładu w rolnictwie – a tymczasem na arenie europejskiej po staremu, ze sklerotycznym uporem, będziemy kontynuować zabójczą dla Polski i Europy politykę migracyjną i klimatyczną. W dodatku w momencie, gdy nawet z Brukseli zaczynają dobiegać pierwsze odgłosy klimatycznego otrzeźwienia. Tymczasem my, zamiast dać impuls do choćby cząstkowej weryfikacji założeń Zielonego Ładu, zachowujemy się, jakby w przeciągu ostatnich lat nic się nie zmieniło i dalej brniemy w ten obłęd. O ile zakład, że obecne dąsy demonstrowane przez Tuska w sprawie umowy z Mercosur skończą się tym samym?

Warto zauważyć, iż polska prezydencja przypada na pierwsze miesiące prezydentury Donalda Trumpa, który będzie się chciał wykazać determinacją i sprawczością, zarówno w odchodzeniu od dogmatów religii klimatyzmu, jak i w zapowiedzianej wojnie handlowej z UE, co w znacznym stopniu zdeterminuje relacje transatlantyckie. Pytanie, czy znany z pamiętliwości amerykański prezydent będzie w ogóle chciał rozmawiać z Donaldem Tuskiem, który wprost zarzucał mu rosyjską agenturalność? Podsumowując, perspektywa naszej prezydencji nie rysuje się wesoło. Nie tylko nie wniesiemy żadnego świeżego powiewu do strupieszałej, brukselskiej polityki, ale będziemy wraz z nią pogrążać się w postępującej eurosklerozie. Cóż, najwyraźniej wyskakiwanie z jakimikolwiek niewczesnymi pomysłami zostało nam przez brukselsko-berlińskich patronów surowo zakazane.

FMC27news