6.7 C
Warszawa
piątek, 14 marca 2025

Wojna celna

Donald Trump rozpoczął swoją politykę ograniczania dostępu do rynku Stanów Zjednoczonych z wykorzystaniem ceł. Na pierwszy ogień poszły Kanada i Meksyk. Zwiększono także opłaty na niektóre towary z Chin, ale w tym przypadku mamy do czynienia z procesem uruchomionym za pierwszej kadencji obecnego prezydenta.

Wszytko wskazuje na to, że – biorąc pod uwagę relacje handlowe pomiędzy najbardziej rozwiniętymi i najbogatszymi krajami globu – cofnęliśmy się do przełomu XIX i XX w. Czyli do okresu, kiedy nakładanie ceł było sposobem walki konkurencyjnej. Wojna celna między Francją i Włochami, Niemcami i Rosją, albo Francją i Szwajcarią to tylko kilka przykładów. Choć w obecnej sytuacji pewnie lepiej byłoby przypomnieć o rozpoczętej w 1930 r. wojnie między USA a Europą. Rozpoczętej przez Stany Zjednoczone.

Trudno jest jednoznacznie ocenić, jak to się wszystko skończy. Ale z pewnością możemy tu mówić o różnych aspektach. Zanim przejdę do efektów ekonomicznych, to z pewnością warto wspomnieć o kwestiach związanych z, nazwijmy to tak, jednością świata zachodniego. Oczywiście ostatnie kilkadziesiąt lat nie było okresem mlekiem i miodem płynącym i z pewnością potrafimy wskazać wiele problemów w relacjach tzw. „wolnego świata”. Albo relacjach w ramach NATO. Wystarczy wspomnieć o Turcji i Grecji. Ale dotyczyło to też kwestii ekonomicznych, żeby wspomnieć rynek stali, czy też stosowanie niedozwolonych metod wsparcia w rywalizacji Airbusa i Boeninga. Ale mimo wszystko pewne kwestie stanowiły fundament wzajemnych relacji, a na straży stał światowy policjant, czyli USA. Oczywiście bardziej martwiącym przykładem na zaburzenia w tychże relacjach jest kwestia Ukrainy. Ale to inny temat.

Wróćmy do kwestii ceł. Zacznijmy najpierw od tego, że tak do końca nie wiemy, czy cła będą obowiązywały, czy nie. Trump najpierw je nakłada, potem zawiesza i w efekcie nie sposób przewidzieć, co będzie za pół roku. Ba, co będzie jutro. Ale sam fakt ich ogłoszenia i wprowadzenia, nawet jeśli funkcjonowały przez krótki czas, jest dość szokujący. Swoją agresywną politykę celną Trump rozpoczął już w czasie pierwszej kadencji, ale skierował ją przede wszystkim w stronę Chin. Owszem, to też dla niektórych było odejście od wsześniejszych procesów globalizacji, ale tu możemy się doszukiwać solidnego racjonalizmu. Przynajmniej moim zdaniem. Chiny nie są krajem demokratycznym, już to mogło stanowić podstawę innej polityki. I nie wiemy, co się tam tak dokładnie dzieje. Także w kontekście wsparcia własnej gospodarki. W dodatku Chiny kradły technologię, a zasady traktowały dość lekko. Oczywiście chodziło też o to, że zbyt szybko dogoniły zachód i w walce supermocarstw nie było to dla Stanów bezpieczne.

Teraz Trump uderza jednak w „przyjaciół”. Kanada to jeden z najbliższych sojuszników USA i wynika to nie tylko ze wspólnej granicy. A propos granic: ich nienaruszalność w XXI w. wydawała się czymś oczywistym. Przynajmniej w Wolnym Świecie. I jeśli jego przywódca zaczyna to kwestionować, to w jego ustach nawet żarty na ten temat mają swoją wagę. A wydaje się, że Trump wobec Grenlandii i Kanady wcale nie żartuje. Być może żadnych ostrzejszych działań nie będzie podejmował, być może chodzi tu tylko o wysądowanie nastrojów, albo odpowiednie ustawienie się w negocjacjach dotyczących dalszej współpracy, ale wygląda to nie za ciekawie.

Wracając do wojny celnej. Jeśli nawet aspekty ekonomiczne są dla Trumpa najważniejsze, jeśli cła mają ograniczyć deficyt handlowy i doprowadzić do większych inwestycji w Stanach, to amerykański prezydent niekoniecznie w pierwszym zdaniu wskazuje na ten powód. Słyszymy przecież o nielegalnych emigrantach, czy o przemycie narkotyków. To chyba bardziej argument skierowany do własnego narodu, bo trudno brać go na serio szczególnie w kontekście Kanady. Owszem, mogłaby ona zrobić więcej w ograniczaniu przemytu narkotyków, tak samo jak więcej mogłyby zrobić Stany Zjednoczone.

Ale oczywiście cła to przede wszystkim ograniczenie dostępu towarów do własnego rynku. Czyli jego ochrona. Zapewne Kanada, czy Unia Europejska, jeśli i ją dotkną nowe taryfy, odpowiedzą tym samym. Czyli nałożą cła na towary amerykańskie. Kanada już to zresztą zrobiła. W efekcie musi dojść do wzrostu cen. Bo jeśli kupujemy towary z innego kraju, to właściwie z dwóch powodów. Albo coś jest lepsze (ładniejsze, lepszej jakości, lepiej postrzegane itd itp.) albo tańsze. Najcześciej to drugie. A zatem własna produkcja jest droższa, czyli ceny będą musiały pójść w górę. Oczywiście w dłuższym okresie nie musi tak być, jeśli rzeczywiście produkcja zostanie przeniesiona do danego kraju. Wtedy jej efekty nie będą objęte cłami. Pytanie tylko, czy uwzględniając amortyzację inwestycji i sumę kosztów? nie okaże się, że ta produkcja jest po prostu droższa i cenowo niewiele to zmieni.

O ile wzrosną ceny? Nikt tego dokładnie nie policzy. Możemy przecież obserwować na przykład obniżenie marż, szczególnie w pierwszym okresie po nałożeniu wyższych ceł. Amerykańskie instytuty szacują, że przeciętna rodzina w USA zapłaci od 1000 do 1200 dol. rocznie więcej niż dzisiaj. Być może dlatego właśnie Trump podnosi temat choćby narkotyków, żeby usprawiedliwić swoje działania w oczach Amerykanów.

No i jeszcze jedna kwestia. W przeciwieństwie do strefy euro Stany Zjednoczone wciąż mają podwyższoną inflację i o wiele wyższe stopy procentowe. Cła tylko pogorszą sytuację. I to będzie dodatkowy efekt ograniczający wzrost gospodarczy. Choć jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, to tu z kolei większy problem ma prawie szorująca po dnie strefa euro.

Poprzedni artykuł

FMC27news