Czy rząd ma problem z budżetem?
Zamiast wzrostu inwestycji i poprawy stanu finansów publicznych będziemy mieli do czynienia z nowelizacją budżetu. Już teraz widać, że pierwotny plan nie ma szansy na realizację, gdyż był zbyt optymistyczny. Ze względu na wybory prezydenckie rządzący wstrzymali się z wieloma niepopularnymi cięciami w budżecie, lecz w ten sposób przygotowali sobie wręcz autostradę do przyszłych kłopotów.

Zaprezentowane przez Ministerstwo Finansów dane dotyczące wykonania budżetu za pierwszych siedem miesięcy tego roku mogą budzić niepokój.
Minister finansów, a od niedawna także minister gospodarki, Andrzej Domański, przyzwyczaił do tego, że celebruje w mediach społecznościowych wszystkie dane ukazujące wzrost gospodarczy, spowolnienie inflacji czy spadek bezrobocia. Gdy więc kilka dni temu można było pochwalić się wzrostem PKB w II kwartale o 3,2 proc., uczynił to niezwłocznie, podobnie jak w przypadku korzystnych danych na temat dodatniego bilansu handlowego.
Po komunikacie o wykonaniu budżetu menedżer polskich finansów i gospodarki nabrał jednak wody w usta, nie czując się nawet zobowiązany do uspokojenia opinii publicznej wobec rozczarowujących wyników. Gdy podawano dane z poprzedniego kwartału, Domański chwalił się tym, że przychody z VAT i CIT rosną w tempie dwucyfrowym. Tym razem okazuje się, że bardziej dynamicznie rosną jednak wydatki.
Zaskakująca anomalia
W okresie od stycznia do lipca 2025 r. dochody budżetu państwa wyniosły 313,8 mld zł i były niższe o ok. 42,7 mld zł w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego (w ujęciu procentowym aż o 12 proc.). Wykonanie dochodów wyniosło 49,6 proc. całej kwoty zaplanowanej na obecny rok. W tym samym okresie wydatki wyniosły 470,5 mld zł, tj. 51,1 proc. rocznego planu.
Tego rodzaju dane nie budziłyby żadnego większego zastrzeżenia, gdyby mowa była o pierwszym półroczu. Biorąc zaś pod uwagę dane wieloletnie, zazwyczaj po lipcu realizacja przychodów oscylowała wokół 58-59 proc., czyli proporcjonalnego upływu czas z całego roku. Jedynie w 2023 r. przychody po lipcu wynosiły 52 proc., co stanowiło jednak anomalię i związane było zresztą z rekordowym wówczas deficytem budżetowym polskiego państwa.
Obecnie, po siedmiu miesiącach, deficyt budżetowy wynosi już blisko 157 mld zł, a zgodnie z ustawą budżetową ma sięgnąć absolutnie rekordowej kwoty 290 mld zł. Dotychczasowe wykonanie budżetu pozwala jednak żywić obawy, że ostatecznie będzie on
jeszcze wyższy.
Ministerstwo Finansów wyjaśnia obecną sytuację zmianami związanymi z finansowaniem samorządów. Obóz „uśmiechniętej Polski” wypłacił wspierającym go samorządom wynagrodzenie w zamian za udzielone wsparcie w postaci większej kwoty środków z PIT i CIT. Według danych z resortu dochody z obu tych podatków wzrosły faktycznie aż o kilkanaście procent.
Prezenty dla swoich kosztują
Wypłata politycznego wynagrodzenia dla słynących z rozrzutności i wypłacania horrendalnie wysokich pensji samorządom nie obyła się jednak bez konsekwencji, ponieważ budżet centralny znalazł się pod dodatkową presją. Według wyliczeń resortu Andrzej Domańskiego bez tego prezentu polskie państwo miałoby w tej chwili przychody wyższe o ok. 36 mld zł. Czy rozsądnym było więc przeprowadzanie tego rodzaju zmian akurat w roku, w którym deficyt osiągnie najwyższą wartość w dotychczasowej historii, a Polska została poddane unijnej procedurze nadmiernego deficytu?
Rząd ma jeszcze oczywiście pięć długich miesięcy na to, aby poprawić sytuację budżetu. Nierzadko całość udaje się zbilansować dopiero w drugiej części roku. Na ewentualną ostrą krytykę przyjdzie jeszcze czas, ale nie sposób przejść do porządku dziennego nad faktem, iż rząd kroczy niebezpieczną ścieżką. Gdyby obecna dynamika przychodów i wydatków miała się utrzymać, deficyt na koniec roku sięgnąłby nawet 400 mld zł. Tak się raczej nie stanie, ale można mieć również poważne wątpliwości co do tego, czy na pewno nie wzrośnie ponad zaplanowane 290 mld zł.
Deficyt budżetowy w Polsce, tak jak zresztą w wielu innych państwach, ma do siebie to, że przyrasta w sposób znaczący w grudniu. Wynika to z faktu, że właśnie wówczas są realizowane specjalne świadczenia mundurowe, premie dla administracji publicznej, ale i 13. emerytury. Od czasu akcesji do Unii Europejskiej w ostatnim miesiącu są również regulowane płatności ze wspólnotą, a dodatkowo aktywność gospodarcza jest zdecydowanie mniejsza niż w innych porach roku. W poprzednich latach zdarzało się, że nawet 40 proc. całkowitej kwoty deficytu pojawiało się właśnie w grudniu.
O ile więc nie wydarzy się jakiś cud, rząd Donalda Tuska pracuje mocno na to, aby tuż przed końcem obecnego roku zszokować Polaków informacjami o niepokojącym stanie finansów publicznych. Wartość deficytu odnotowana po lipcu byłaby znośna, gdyby podano ją w listopadzie, lecz w środku wakacji może budzić spory niepokój. Tym bardziej że w ubiegłym roku rząd nie zdołał zapobiec temu, aby deficyt pogłębiał się wraz z każdym kolejnym miesiącem.
Marnotrawstwo, które kosztuje
Kwestia stanu polskich finansów publicznych z pewnością byłaby oceniania inaczej, gdyby na jaw nie wyszła afera związana z defraudacją środków z Krajowego Planu Odbudowy. Po jej wybuchu rząd zapewnił, że uważnie skontroluje wszystkie związane z nim wydatki i że kontrowersje dotyczą tylko jednej branży. Wiele wskazuje jednak na to, że mamy do czynienia zaledwie z wierzchołkiem góry lodowej, a podobny schemat wydawania publicznych środków funkcjonował także w innych obszarach.
Zakupy jachtów z pewnością ucieszyły partyjny aktyw, lecz marnotrawstwo praktykowane na tak dużą skalę nie mogą przejść bez echa dla całej gospodarki. Idąc do wyborów, obecna ekipa rządząca obiecywała zwiększenie poziomu inwestycji, a tymczasem ich poziom nadal kuleje. Rząd wstrzymał wiele inwestycji rozwojowych, związanych m.in. z budową szprych kolejowych CPK, rozbudową portów czy też funkcjonowaniem instytucji badawczych. Na poziomie ułatwień dla przedsiębiorców zadowolono się zaś tylko pustym PR-em, który firmował swoją osobą Rafał Brzoska. Polskie państwo wydaje rekordowe sumy i zadłuża się na rekordowe kwoty, ale znaczna część tych pieniędzy jest marnowana na konsumpcję i zbędne wydatki socjalne.
Zamiast wzrostu inwestycji i poprawy stanu finansów publicznych będziemy mieli za to do czynienia z nowelizacją budżetu. Już teraz widać, że pierwotny plan nie ma szansy na realizację, gdyż był zbyt optymistyczny. Ze względu na wybory prezydenckie rządzący wstrzymali się z wieloma niepopularnymi cięciami w budżecie, lecz w ten sposób przygotowali sobie wręcz autostradę do przyszłych kłopotów. Jeśli bowiem po wakacjach okaże się, że deficyt będzie jeszcze większy, wyborcy nie przyjmą tego, delikatnie mówiąc, z zadowoleniem.
Bardzo niepokojącym sygnałem jest także poziom przychodów z VAT, które pozostały niemal na tym samym pułapie co rok wcześniej. Sygnały, że mafie wyłudzające zwroty tego podatku, mają się znów świetnie, napływały już od dłuższego czasu, lecz tym razem wydaje się to już nie być tylko pogłoską, lecz powrotem do praktyk z lat 2007-2015..