11.3 C
Warszawa
piątek, 10 maja 2024

Mowa nienawiści, czyli współczesne polowanie na czarownice

Polska ma ogromne szczęście, że wciąż nie obowiązują w niej przepisy prawne zakazujące tzw. mowy nienawiści.

Oby było tak jak najdłużej.

Wytaczane w krajach zachodnich procesy o stosowanie tzw. mowy nienawiści zaczynają coraz bardziej przypominać urządzane niegdyś polowania na czarownice. W dawnych procesach o czary ofiara miała praktycznie minimalne szanse na udowodnienie swojej niewinności, a cały proceder służył przede wszystkim zastraszeniu społeczeństwa oraz osiągnięciu przez organy ścigania wymiernych korzyści politycznych. W analogiczny sposób współcześni działacze, politycy, czy duchowni oskarżeni o stosowanie tzw. hate speech, stają się winni, zanim jeszcze zasiądą w sądowej ławie. W roli oskarżycieli występują zaś dziennikarze, politycy i celebryci, a pragnący przypodobać się im sędziowie wydają dające się z góry przewidzieć wyroki. Jednocześnie rzucane pod adresem niezależnych osób oskarżenia o nawoływanie do nienawiści, przyczyniają się do stosowania jawnej cenzury, znacząco zniechęcającej społeczeństwo do wyrażania niezależnych i niepopularnych opinii. W rezultacie lewicowo-liberalne elity narzucają skutecznie swoją narrację, wskazując jednocześnie winnych i odstępców od obowiązującej normy.

Kanada w awangardzie
Pozornie mogłoby się wydawać, że metody współczesnego polowania na czarownice są zdecydowanie bardziej humanitarne od stosowanych niegdyś tortur czy kar cielesnych. Jeśli jednak uwzględnimy to, że na oskarżanych o tzw. mowę nienawiści spada lawina wrogości oraz niechęci, wyrażanej przy pomocy mediów, sytuacja ofiar takich nagonek jest nie do pozazdroszczenia. Oprócz zakazu wjazdu do innych krajów, czy też kampanii zniesławienia, spotyka ich także często kara pozbawienia wolności lub utraty majątku. Pionierem w zakresie ustawodawstwa zwalczającego tzw. hate speech jest Kanada, w której odpowiednie przepisy wprowadzono już na początku lat 70. W samym tylko 2018 roku kanadyjska policja odnotowała 2073 przypadki rzekomo nienawistnych wypowiedzi, co stanowiło 40 proc. więcej niż w roku poprzednim. W kraju, w którym co piąta osoba urodziła się poza Kanadą, niemal połowa wspomnianych przypadków dotyczy słów wypowiadanych pod adresem innych grup narodowościowych. Szeroki zbiór karanych wypowiedzi stanowi również komentarze dotyczące czyjejś orientacji seksualnej oraz przynależności religijnej.

Rozwiązania stosowane w Kanadzie oraz zakres stosowanej tam penalizacji od lat budzą podziw w wielu innych krajach świata, które w zakazie mowy nienawiści upatrują bardzo użytecznego środka służącego zwiększeniu kontroli nad społeczeństwem. Unia Europejska od lat czyni starania, aby wprowadzić tego typu rozwiązania we wszystkich państwach członkowskich, lecz na razie największe sukcesy odnosi w zakresie stosowania cenzury przy pomocy gigantów branży informatycznej. Wprowadzony w 2016 roku unijny „Kodeks postępowania w zakresie zwalczania mowy nienawiści” nakłada na główne media społecznościowe oraz portale internetowe obowiązek błyskawicznego reagowania na wszelkie niepożądane treści. Przepis ten, oprócz walki z terroryzmem czy też grupami kryminalnymi, pomaga także walczyć ze środowiskami głoszącymi poglądy inne, niż te bliskie sercom eurokratów. W rezultacie takie firmy, jak Google, Facebook czy Twitter zatrudniają tysiące cenzorów, którzy na bieżąco monitorują sieć, odpowiadając na zgłoszenia użytkowników Internetu oraz urzędników. Swoje własne prawa służące do walki z nienawiścią w Internecie przyjęły także Niemcy, które za opieszałą reakcję na niepożądane treści mogą w najgorszym wypadku ukarać administratorów stron karą w wysokości nawet 50 mln euro.

Polska oazą normalności
Polska na tle krajów zachodnich, penalizujących mowę nienawiści, prezentuje się wciąż jako kraj normalny, respektujący zasady zdrowego rozsądku. W ostatnim czasie wzrosła presja na to, aby zmienić ten stan rzeczy, szczególnie po morderstwie dokonanym na prezydencie Gdańska, Pawle Adamowiczu. Środowiska lewicowe przekonują, że do tragedii zapewne nigdy by nie doszło, gdyby nie narastająca fala nienawiści w polskiej polityce. Jednak jak dotąd śledczym, badającym sprawę Stefana W., nie udało się w żaden sposób powiązać przestępczego czynu z motywami stricte politycznymi. Uprzedzając orzeczenie sądu, prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski natychmiast po tragedii w Gdańsku uruchomił w stołecznych szkołach serię przymusowych zajęć dla uczniów, ostrzegających przed zagrożeniami związanymi z propagowaniem nienawiści. Krytykująca „dobrą zmianę” za notoryczne łamanie Konstytucji opozycja najwyraźniej zapomniała jednak, że dokument ten zapewnia wolność słowa. Ewentualne uchwalenie prawa zakazującego wypowiedzi szerzących nienawiść, kłóciłoby się z jednym z pryncypiów ustawy zasadniczej. W polskim prawie karnym istnieją wprawdzie zapisy zakazujące nawoływania do nienawiści na tle rasowym, religijnym lub narodowościowym, lecz dotychczasowa praktyka pokazuje, że nie używano ich w celach politycznych, a wręcz przeciwnie, czasami można wręcz odnieść wrażenie, że traktuje się je jako prawo całkowicie martwe. W zupełnie odmienny sposób, w krajach zachodnich karanie przestępstw podpadających pod kategorię mowy nienawiści przyjęło już dawno niebezpieczne rozmiary i stało się narzędziem do zwalczania poglądów konserwatywnych. Zachodnie lewicowo-liberalne elity wykorzystują niezwykle pojemną kategorię „nienawiści” do uciszania swoich krytyków, narzucając tym samym własną wizję świata pod pozorami walki o neutralność i równouprawnienie.

Skrajny egalitaryzm
Jak ponadto ukazuje praktyka wieloletnia kampania walki z hate speech, jako przejaw rzekomej nienawiści interpretuje się wszelkie wypowiedzi podkreślające różnice między rasami, narodowościami, religiami czy też płciami. Mowa nienawiści staje się w ten sposób „mową obraźliwą”, a do zakazanych sformułowań zalicza się już w Stanach Zjednoczonych coraz częściej m.in. sugerowanie, że osoby pochodzące z Azji są dobre w naukach ścisłych, Afroamerykanie zachowują się zbyt głośno, czy też zwracanie komuś uwagi, aby mówił poprawnym angielskim. Wszystkie te sformułowania mają bowiem rzekomo zawierać sporą dawkę nienawiści w postaci stereotypów i uprzedzeń względem osób różnych narodowości. W ten właśnie sposób, zachodnie społeczeństwa popadają w coraz większe szaleństwo politycznej poprawności. Podstawowy błąd leżący u podstaw chęci karania za tzw. mowę nienawiści polega na przekonaniu, że nasze wypowiedzi mogą być w pełni neutralne oraz na błędnym interpretowaniu słów krytyki jako agresji. Przekonania te mają zaś swoje źródło w skrajnym egalitaryzmie, pragnącym przekreślić wszelkie kulturowe, religijne, płciowe, rasowe i narodowościowe różnice pomiędzy ludźmi. Stawianie oporu dążeniom do narzucenia kar za stosowanie nienawistnych wypowiedzi wymaga przede wszystkim odrzucenia słownictwa, które stosują ich zwolennicy. Kategoria „mowy nienawiści” jest na tyle pojemna, że można do niej zaliczyć głoszenie niemal każdego poglądu odbiegającego od mgliście sprecyzowanej normy. Zaakceptowanie tego terminu niesie ze sobą zagrożenie ulegnięcia dominującej dziś w świecie Zachodu narracji i przystąpienia do nowego polowania na czarownice. Cieszmy się, że szaleństwo cenzury pod pozorami walki z nienawiścią omija nas jak dotąd dość szerokim łukiem.

Najnowsze