Koniec „zielonego kolonializmu”?
Chyba jeszcze żaden szczyt klimatyczny nie zakończył się takim fiaskiem jak tegoroczny „amazoński” COP30 w brazylijskim Belém. Już nawet mniejsza o hipokryzję i greenwashing tradycyjnie towarzyszące tego typu wydarzeniom, choć oczywiście nie mogło zabraknąć „smaczków” – na potrzeby szczytu wycinano miejską zieleń, wysiedlono część ludności, by zrobić miejsce pod budowę hoteli, a uboższe obszary miasta potraktowano jak wysypiska śmieci dla bogatszych dzielnic.
Piotr Lewandowski
Warto dodać, że Belém to jedno z najbiedniejszych miast w Brazylii, połowa jego mieszkańców mieszka w fawelach i to głównie ich dotknęły skutki przygotowań do imprezy. Symbolem zielonego absurdu stały się plastikowe „eko-drzewa” zamontowane w okolicach centrum negocjacyjnego, do tego przed rozpoczęciem szczytu brazylijskie władze wydały koncernowi naftowemu Petrobras zgodę na odwierty w Amazonii. Nic więc dziwnego, że rozmowy upłynęły w cieniu protestów rdzennej ludności, a demonstranci wdarli się nawet do strefy negocjacyjnej. Głośnym echem odbiła się również niefortunna wypowiedź kanclerza Friedricha Merza, który po powrocie z Brazylii wyjawił, że na jego pytanie skierowane do towarzyszących mu dziennikarzy: „Kto z was chciałby tu [w Belém] zostać?”, nikt nie podniósł ręki i „wszyscy się cieszyli, że wróciliśmy do Niemiec, zwłaszcza z tego miejsca, w którym byliśmy” – co zostało odebrane jako gruby afront wobec gospodarzy.
Trump i Braun przewracają stoliki
Istotniejsze jest jednak, co na COP30 postanowiono – a raczej, czego nie postanowiono. Szczyt w Belém upłynął bowiem pod znakiem sporów, w rezultacie czego w deklaracji końcowej zabrakło postanowień o odchodzeniu od paliw kopalnych. Jedynie część uczestników, w tym rzecz jasna Unia Europejska, z uporem maniaka kontynuująca samobójczy kurs klimatyczny, zadeklarowała jednostronne zobowiązania w tej materii. Atmosfera negocjacji momentami wręcz ocierała się o awanturę, a szczególnie sfrustrowani mieli być przedstawiciele UE, dążący do narzucenia reszcie uczestników „ambitnych” celów. Unijny komisarz ds. klimatu Wopke Hoekstra zagroził nawet, że UE nie podpisze niesatysfakcjonujących go dokumentów końcowych. Przypomnijmy, iż ten sam Wopke Hoekstra przy okazji prezentacji kolejnej europejskiej strategii klimatyczno-energetycznej utrzymywał, wbrew oczywistym faktom, iż „Unia Europejska udowodniła, że działania na rzecz klimatu mogą iść w parze ze wzrostem gospodarczym”. Ponieważ jednak większość pozostałych uczestników COP30 nie podzielała jego halucynacji, szczyt praktycznie spełzł na niczym.
Rozczarowane były zwłaszcza kraje rozwijające się, które domagały się większych środków na zwalczanie skutków zmian klimatycznych. Tu trzeba nadmienić, iż państwa globalnego Południa od dawna są zirytowane nachalnym forsowaniem klimatycznej agendy przez Europę i próbami narzucenia jej całemu światu, upatrując w niej formę „zielonego kolonializmu”, skutkującego zablokowaniem ich potencjału rozwojowego. Trudno odmówić tej optyce słuszności. Bogate państwa zachodniej Europy najpierw zbudowały swój dobrobyt na eksploatacji kolonii, nie przejmując się emisjami i zanieczyszczaniem środowiska, potem przerzucały najbardziej „brudne” i emisyjne etapy produkcji do biednych krajów Azji i Afryki, teraz zaś usiłują zmusić je do przyjęcia wyśrubowanych i kosztownych norm ekologicznych, a w konsekwencji utraty konkurencyjności. Ta polityka „klimatycznego kolonializmu” napotkała w Belém na twardy odpór ze strony m.in. arabskich producentów ropy naftowej, którzy wprost odmówili uczestnictwa w rozmowach dotyczących redukcji wydobycia paliw kopalnych. Natomiast Chiny ostentacyjnie zlekceważyły deklarowane cele szczytu, a ich 800-osobowa delegacja skupiła się przede wszystkim na rozmowach handlowych.
Polska na krawędzi paraliżu | Wojna o władzę |
To wszystko jednak nic przy postawie Stanów Zjednoczonych, które zwyczajnie nie wysłały na szczyt swojej oficjalnej delegacji – bo i po co? Donald Trump jednoznacznie zerwał z ideologią klimatyzmu, wycofał USA z Porozumienia Paryskiego i wstrzymał inwestycje w OZE na rzecz energetyki opartej na atomie oraz tańszych i stabilnych paliwach kopalnych, w myśl hasła „drill, baby, drill”. Wspominam o tych wydarzeniach sprzed blisko miesiąca, gdyż ta wolta znalazła właśnie potwierdzenie w nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego USA, w której tania energia z paliw kopalnych została potraktowana jako jeden z czynników mających odbudować amerykańską potęgę gospodarczą. Absencja Stanów pokazała też, że bez ich udziału i zaangażowania cała światowa agenda klimatyczna przestaje mieć jakikolwiek sens i staje się wydmuszką – tym bardziej że ich przykład ośmiela też innych „klimatycznych buntowników” do zadbania o swoje interesy i wymiksowania się z zielonych fantasmagorii. Podsumowując, fiasko COP30 zwiastuje globalny powrót do łask paliw kopalnych oraz opartej na nich energetyki – oczywiście z wyjątkiem Unii Europejskiej, która zostaje ze swymi neokolonialnymi klimatycznymi roszczeniami wobec reszty świata niczym Himilsbach z angielskim.