3.3 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Rosja i Brexit, czyli Polska na dwa fronty

Wielka Brytania opuszcza Unię Europejską, co zagraża zgubnym efektem domina. Los cywilizacyjnego projektu integracyjnego wisi na włosku, a to przecież od perspektyw UE zależy gospodarcza stabilizacja, kontynentalne bezpieczeństwo, a zatem pokój w wymiarze globalnym.

Trudno o większą pomyłkę, jaką jest sprowadzanie skutków Brexitu do zmian kursu szwajcarskiego franka lub amerykańskiego dolara. Tym bardziej, że jego następstwom uważnie przygląda się Rosja, w niekłamanej nadziei zajęcia miejsca głównego beneficjenta europejskiej katastrofy.

Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o powierzchowną ocenę Brexitu to Rosja jest wyraźnie rozdwojona. Z jednej strony obawia się o gospodarczą przyszłość UE, a zatem o swoją ekonomiczną pomyślność. Z drugiej strony, nie kryje satysfakcji z mętnego bajora politycznego, w jakim pogrążyła się Europa, licząc na sute apanaże geopolityczne. Na przykład powstanie Unii kilku prędkości lub wręcz kilku Unii, którymi łatwo będzie manipulować. Albo na rozłam europejsko-amerykański, kończący erę euroatlantycką i NATO. Wreszcie Kreml sądzi, iż osłabienie Europy da mu wolną rękę na przestrzeni poradzieckiej, co będzie równoznaczne z wymarzoną reintegracją imperium. Szczególną rolę w powodzeniu lub fiasku rosyjskich planów ma do odegrania Polska. Patrząc na Brexit z warszawskiego podwórka warto zdać sobie sprawę z globalnych skutków tego zdarzenia, a zarazem fundamentalnych następstw dla naszej przyszłości. To nie jest jedynie gra o nasze miejsce w Unii ani tym bardziej o polsko-rosyjskie bilateralia. Rozpoczyna się walka o polityczne, gospodarcze i militarne przeżycie Europy, a zatem naszego państwa. W Europie o zupełnie nowej, nieznanej, a co gorsza niepewnej konfiguracji geopolitycznej. Prawdziwą stawką jest cywilizacyjne przetrwanie Polski i europejskiej cywilizacji w całości. Zadaniem nadrzędnym jest obrona tych zdobyczy, jakie stały się naszym narodowym udziałem dzięki ciężkiej pracy milionów Polaków w ostatnim ćwierćwieczu. Wszystko to staje właśnie pod ogromnym znakiem zapytania. I co gorsza, Polska może wejść do grona największych przegranych, czego serdecznie życzy nam, i na co czeka z niekłamaną nadzieją Moskwa, zważywszy na swoje własne rachuby. No, chyba że zmądrzejemy przed szkodą i wzniesiemy się ponad własne ograniczenia.

Czas niepewności

Czy jest się czego bać po Brexicie? Paradoksalnie, ale Rosja, podobnie jak Europa, obudziła się po brytyjskim głosowaniu z kacem, choć trudno uwierzyć, aby nie liczyła się z możliwością opuszczenia UE przez Wielką Brytanię. W każdym razie na finalnej prostej plebiscytu Władimir Putin bardzo się pilnował, aby jakikolwiek oficjalny komentarz nie został uznany w Europie za próbę rosyjskiej ingerencji w wyniki głosowania. Skąd taka wstrzemięźliwość? Po pierwsze, problem rosyjski był wykorzystywany przez zwolenników pozostania w Unii, jako argument „na tak”. Po drugie, Londyn należał do głównych zwolenników przedłużania antyrosyjskich sankcji, będąc tym samym przeciwnikiem normalizacji dialogu z Moskwą. Trudno było znaleźć w zachodniej części Europy rzecznika twardszej postawy wobec Rosji niż brytyjski rząd, uznawany na dodatek w Moskwie za agenturę amerykańskiego wpływu. I po trzecie wreszcie, pomimo tychże sankcji i zamrożonych relacji brytyjsko-rosyjskich, Kreml ma w Londynie szereg interesów gospodarczych oraz finansowych, które po Brexicie stoją pod sporym znakiem zapytania. I od tej kwestii warto zacząć rosyjskie oceny wydarzenia oraz jego wpływu na przyszłość Europy i Rosji.

Satysfakcję rosyjskich elit władzy wynikającą z nieszczęścia, w jakie popadła UE studzą rosyjscy ekonomiści. Problem w tym, że w globalnej gospodarce działającej na zasadzie naczyń połączonych, dekoniunktura w jednej części świata niesie za sobą ryzyko rozlania kłopotów na inne regiony. Tym bardziej, jeśli chodzi o bezpośrednich sąsiadów, jakimi są UE i Rosja, a zatem o głównych partnerów gospodarczych. Rosja jest po prostu najściślej związana ekonomicznie z Europą i jakiekolwiek perturbacje w tej dziedzinie, które niechybnie wystąpią po Brexicie, uderzą w gospodarkę naszych wschodnich sąsiadów. Pomimo wprowadzenia w 2014 r. wzajemnych sankcji ekonomicznych i finansowych UE pozostaje głównym partnerem handlowym Moskwy. W 2015 r. obroty z Unią stanowiły 46 proc. (ok. 246 mld dolarów) rosyjskiego handlu zagranicznego. Ważna była też struktura wymiany, bo Rosja eksportuje do Europy głównie surowce energetyczne, a zatem jej budżet jest uzależniony w kluczowy sposób od napływu euro. Z kolei bez wysokoprzetworzonego importu z Europy rosyjska gospodarka nie może w ogóle funkcjonować. Przemysł i handel są uzależnione od europejskich towarów w 70–90 proc. w zależności od konkretnej dziedziny. Nie jest pocieszeniem fakt, że bilateralne związki gospodarcze Moskwy i Londynu nie są ani zbyt intensywne, ani znaczące finansowo. O wiele bardziej od bezpośrednich strat Moskwa boi się dziś pośrednich skutków Brexitu dla głównych partnerów brytyjskich w Europie, jakimi są Holandia i Cypr, bo w tych państwach Rosja ma rozległe interesy. Innymi słowy, Kreml obawia się powtórki z kryzysu finansowego lat 2008–2010, gdy dla ratowania korupcyjnych zysków swoich urzędników i oligarchów, zgromadzonych w cypryjskich firmach offshore, musiał wydatkować bezzwrotnie 2,5 mld dolarów kredytu stabilizacyjnego dla rządu w Nikozji. A przecież Brexit może zagrozić podobnym środkom zgromadzonym pod jurysdykcją Wielkiej Brytanii, Holandii i Cypru włącznie, nawet bez potencjalnej wojny handlowej Londynu i Brukseli, choć na dobrą sprawę takiego rozwoju sytuacji nie można również wykluczyć. O jakie sumy chodzi? W 2014 r. bezpośrednie inwestycje rosyjskie w Brytanii wynosiły 9,1 mld dolarów, ale w rajach podatkowych pod brytyjską jurysdykcją Rosjanie zgromadzili już 60,9 mld dolarów. Natomiast inwestycje rosyjskie na Cyprze to dodatkowe 19,7 mld dolarów, a w Holandii – 19,1 mld. Jest więc o co się bać.

Brexit niesie niemniejsze zagrożenie dla przyszłości rosyjskich rezerw kruszcowo-walutowych, uważanych obecnie za trzecie pod względem wielkości na świecie, po zasobach Chin i USA. Jak wskazują analizy, ponad 80 proc. z nich zostało zamienionych na zagraniczne papiery wartościowe i waluty. Jeśli udział Wielkiej Brytanii w takich operacjach wynosił 9,1 proc, to UE już 62 proc. Oprócz tego 41,5 proc. zapasów kruszcowych zostało przekonwertowane w euro. W 2015 r. sumaryczny ekwiwalent rosyjskich rezerw był oceniany na 361 mld dolarów, jednak Brexit i perturbacje gospodarcze UE mogą bardzo negatywnie wpłynąć na obecną i przyszłą wartość rosyjskich rezerw finansowych.

Ostatnią, choć nie mniej istotną kwestią, która nurtuje rosyjskich ekonomistów, jest przyszłość londyńskiego City. Kluczowe staje się pytanie, czy tamtejsza giełda nie straci statusu europejskiego centrum operacji finansowych? Nie jest tajemnicą, że City odgrywa od lat 90. XX w. kardynalną rolę w kreowaniu rynku rosyjskich akcji. Mówiąc wprost, to na londyńskiej giełdzie takie monopole surowcowe, jak Gazprom, Rosnieft, Łukoil i Tatnieft dokonują swojej kapitalizacji, rozmieszczając akcje i euroobligacje. A rzecz nie kończy się na surowcach, bo identyczne operacje prowadzą największe rosyjskie banki, np. główny detalista – Sbierbank, a także holdingi z innych dziedzin, jak Megafon – największy operator łączności w Rosji i strefie WNP, czy kluczowy koncern sektora rolno-spożywczego – Rusagro, którego zadaniem jest przyciąganie międzynarodowych inwestycji i kredytów. Dość powiedzieć, że pięć rosyjskich korporacji wchodzi w Top 20 spółek notowanych w londyńskim City, koncerny zaś ze strefy WNP przynoszą 17 proc. corocznych zysków kapitałowych. Gazprom jest od lat niezmiennym liderem brytyjskiej giełdy. Wprawdzie polityczne turbulencje, w jakie wpadły relacje unijno-rosyjskie na skutek kryzysu ukraińskiego, doprowadziły do większej dywersyfikacji rosyjskiego kapitału w świecie. Pewna jego część, jak na przykład koncerny metalurgiczne, wyniosła się na giełdy azjatyckie, głównie do Singapuru, Hongkongu i Szanghaju. Jednak zaufanie do rosyjskiego kapitału w tej części świata okazało się jeszcze bardziej ograniczone, a i rosyjscy oligarchowie przekonali się, że w Azji też umieją kalkulować ryzyka. Jednak na tym wcale nie kończą się przykre konsekwencje Brexitu dla rosyjskiej gospodarki. Jak twierdzi portal analityczny Polityka Zagraniczna, przewidywany spadek tempa wzrostu unijnego PKB jest szacowany w przedziale od 0,2 do 0,8 proc. A to natychmiast przełoży się na wydłużony czas recesji gospodarczej, z której Rosja usiłuje się bezskutecznie wydobyć od 2013 r. Ponadto, nawet jeśli śladem Brytyjczyków nie pójdą inne narody europejskie, żądając opuszczenia UE, największym wyzwaniem instytucjonalnym dla Rosji pozostanie przyszły kształt Unii. Chodzi o zakres, tempo i kierunek kardynalnych reform, bo o takiej potrzebie nikt nie ma już wątpliwości. Problem w tym, jaka Europa wyłoni się po kluczowych zmianach. Moskwa najbardziej obawia się scenariusza kompromisowego. Nijakość przyszłej Unii wpłynie bowiem na jej dalszą instytucjonalną zapaść, co przełoży się na trudności negocjacyjne w kluczowych dla Moskwy dziedzinach. Na przykład w kwestii ruchu bezwizowego, a właściwie to w każdym sektorze gospodarczym i nie tylko. Z powodu własnej słabości kompetencyjnej Bruksela nie będzie w stanie ani wynegocjować, ani tym bardziej uzgodnić polityki wobec Rosji. Skaże to Moskwę na proces wiecznych i nieefektywnych negocjacji bez szans na postęp. Nic dziwnego, że Kreml jest zainteresowany, w jak najszybszej „ucieczce do przodu” i opracowuje kilka wariantów takiej polityki wobec UE. Oczywiście w zależności od faktycznych scenariuszy rozwoju sytuacji. Nie ukrywa także, że liczy na postęp polityczny, ale w tym celu przygotowuje zasadnicze propozycje współpracy ekonomicznej, wierząc, że to instrumenty gospodarcze są najbardziej efektywne w osiąganiu celów geopolitycznych. Wcześniej jednak Rosja spróbuje ustalić, z kim najlepiej mieć do czynienia, czyli słowami byłego amerykańskiego doradcy ds. bezpieczeństwa Henry Kissingera, Moskwa odpowie sobie na pytanie, jaki jest numer telefonu, pod który warto dzwonić do Europy? Z pewnością nie będzie to kierunkowy numer do Warszawy, a co więcej Rosja zrobi wszystko, aby Polska nie znalazła się w gronie współdecydentów nowej Unii i nowej Europy.

Polska – jak zwykle na dwa fronty?

Skalę ewentualnych strat gospodarczych Rosji rekompensują z nawiązką oszałamiające perspektywy geopolityczne, jakie Brexit otworzył przed Kremlem. Zasoby rosyjskiego Internetu rozgrzały się do czerwoności. Nie chodzi o rojenia domorosłych strategów, bo jak się okazuje, nie tylko wszyscy Polacy są wytrawnymi znawcami polityki i mistrzami dyplomatycznych strategii. Identyczna przypadłość narodowa jest także udziałem Rosjan. A mówiąc całkiem poważnie, ilość scenariuszy autorstwa najpoważniejszych think-thanków stanowiących zaplecze intelektualne Kremla, pozwala twierdzić, że rosyjskie elity władzy tylko czekały na brexitową okazję i wyjęły gotowe warianty gry z przepastnych sejfów. Wspólnym mianownikiem jest przekonanie, że nawet spore turbulencje ekonomiczne zostaną ostatecznie zrekompensowane korzyściami politycznymi. A te z kolei w postaci międzynarodowego wzmocnienia Rosji przyniosą takie korzyści gospodarcze, o których ostatnio Kreml mógł tylko pomarzyć. Wszystko dlatego, że rosyjska polityka zagraniczna planuje swoje ruchy na dziesięciolecia do przodu. Jednak przejdźmy do konkretów. Po pierwsze, Rosja ma ogromną satysfakcję, że po raz pierwszy proces rozpadu dotknął struktury zachodnie, a nie jak dotychczas rosyjski projekt cywilizacyjny, jakim było najpierw carskie, potem sowieckie imperium, a obecnie tzw. strefa WNP. Ten ostatni aspekt jest dla Kremla szczególnie satysfakcjonujący. Współczesna Rosja systematycznie i od ćwierćwiecza traciła na obszarze poradzieckim kolejne dziedziny własnej przewagi, wynikające ze statusu byłej metropolii kolonialnej. Działo się tak za sprawą atrakcyjności europejskiego projektu integracyjnego, do którego na wyścigi zgłaszali się wszyscy. A jeśli nawet nie, to każde państwo poradzieckie czyniło z relacji unijnych fundament swojej niezależności od Moskwy. To przecież polska inicjatywa unijnego sąsiedztwa, którą jest Partnerstwo Wschodnie, zaburzała w zdecydowany sposób rosyjską wizję geopolitycznej strefy wyłącznych interesów, bo tak Moskwa traktowała swoje byłe imperium. Po Brexicie istnieje ogromne zagrożenie, że taka alternatywa rozwojowa przestanie istnieć, bo brytyjskie głosowanie uderzyło boleśnie w międzynarodowy autorytet UE i potencjał unijny w świecie. Na naszych oczach w przestrzeni poradzieckiej tworzy się próżnia, którą Rosja postara się wszelkimi środkami zapełnić. To pierwsza z rosyjskich satysfakcji, z którą zderzy się boleśnie Polska. Aksjomat bowiem naszej polityki zagranicznej brzmiał dotychczas jak wielowektorowe wsparcie dla wszystkich państw poradzieckich na ich europejskiej drodze. Moskwa była dla Warszawy tylko jednym z równoprawnych partnerów, za to Polska w swoich działaniach na Wschodzie czuła wsparcie całej unijnej siły. Dziś losy tego potencjału wiszą na włosku, podobnie jak przyszłość UE. To pierwszy, ale nie ostatni cios dla Warszawy. Drugim jest rosyjska gra na wewnętrznych sprzecznościach Europy. Nie chodzi jedynie o dobrze znane trudności z unijną solidarnością wobec Ukrainy, czyli o przyszłość antyrosyjskich sankcji nałożonych przez UE po aneksji Krymu. Choć o to też na początek. Nie jest tajemnicą dobrze opłacany przez Moskwę lobbing medialny w UE ani starania o pozyskanie coraz to nowych „pożytecznych idiotów” z grona establishmentu politycznego i biznesowego Europy. Teraz Kreml posunął się o krok dalej i na czerwcowym Petersburskim Forum Ekonomicznym przedstawił wizję lukratywnych korzyści dla wybranych. Jest nim koncepcja, ponoć autorstwa samego Władimira Putina, nazwana Wielką Euroazją. Niby nic nowego, nawiązuje bowiem do starej idei wspólnej przestrzeni europejskiego bezpieczeństwa i współpracy, znanej jako Europa od Lizbony do Władywostoku. Tym razem nacisk został położony na obszar, a raczej jednolity pas inwestycyjno-tranzytowy, w którym Rosja oferuje swoje terytorium, czyli korytarz transportowy do Chin, z możliwością lokowania europejskiej produkcji na uprzywilejowanych zasadach. To nic innego jak marzenie Putina o połączeniu unijnych kapitałów, finansów i technologii z rosyjską siłą roboczą, surowcami energetycznymi i fizycznym dostępem do rynków poradzieckich oraz chińskiego. Recz jasna projekt Wielkiej Euroazji jest spleciony z pekińską strategią Jednego Pasa – Nowego Jedwabnego Szlaku, czyli transportowym i handlowym połączeniem całej Azji z Europą. Nie jest to jedyna propozycja Kremla, bo Putin ma w ręku atut unii gospodarczej powstałej pod swoimi auspicjami. Chodzi o Euroazjatycki Związek Ekonomiczny, czyli związek celny pomiędzy Rosją, Białorusią i Kazachstanem z udziałem Armenii, Kirgizji i Tadżykistanu. Po Brexicie rosyjski prezydent ma nadzieję, że z powodu osłabienia UE, do akcjonariuszy EZE dołączą pozostałe państwa poradzieckie. I tak z braku europejskiej alternatywy integracyjnej, za to z pomocą europejskich kapitałów i technologii, Rosji być może uda się niebawem zintegrować, czyli odtworzyć radzieckie imperium. Dlatego oferta udziału jest skierowana nie do wszystkich tylko do ponadnarodowych koncernów europejskich. Tylko formalnie, bo jest tajemnicą Poliszynela, że właściwymi adresatami są władze Austrii, Włoch, Hiszpanii i Grecji, czyli najwięksi eurosceptycy. Jednak to nie wszystko, bo Putin zamierza tym sposobem nacisnąć na Berlin i Paryż, od których zależy przyszłość antyrosyjskich sankcji i przyszłych relacji z Moskwą. Takie postawienie sprawy należy do tradycyjnych metod rosyjskiej dyplomacji i nie bez przyczyny nosi nazwę strategii pakietowej. Bo oprócz doraźnych korzyści z tytułu osłabienia lub anulowania unijnego embarga Moskwa postrzega Berlin i Paryż, jako kluczowych partnerów w nowym rozdaniu europejskim. Otóż wraz z Wielką Brytanią odpływa z UE pancernik twardej polityki wobec Moskwy, do tego koordynowanej ściśle z USA i Polską. Obecnie Rosja widzi przyszłość Europy w dwóch Uniach. Pierwszą ma stanowić dotychczasowe jądro integracyjne na czele Niemcami. Ze względu na możliwość domina kolejnych exitów, a także siłę ekonomiczną oraz polityczną Berlina, rosyjscy analitycy nazywają przyszłą UE numer 1 „Europejskim Związkiem Niemieckim” z udziałem Francji i Beneluksu. Taka UE będzie ściśle zintegrowana, co ułatwi Moskwie przyszłe kontakty i wspólne decyzje, bo Kreml wierzy, że niemiecki pragmatyzm i francuskie rusofilstwo zaowocują najpierw normalizacją, a następnie ścisłą współpracą wzajemną z Moskwą. Taki układ to niemal pewna zgoda partnerów europejskich na ponowne zwasalizowanie Ukrainy przez Rosję, która tym samym odda nowej Unii partnerską przysługę, pozwalając, aby kraje europejskie skoncentrowały się na własnych problemach integracyjnych. To kolejna z perspektywicznych przewag Moskwy wobec Polski. I nie ostatnia, bo Unia numer dwa została nazwana „Ścianą Polsko – Bałtycką”. Według rosyjskich strategów będzie to oś wpływów anglosaskich, czyli związek USA oraz Wielkiej Brytanii (lub jej resztek) z Polską i krajami bałtyckimi. UE nr 2, jak nietrudno zgadnąć stanie się oponentem rosyjskich wpływów w Europie. Trudniej przychodzi myśl, że istnienie dwóch związków europejskich postawi je automatycznie w sprzeczności, bo będą wynikały z różnych wizji integracji oraz jej celów, wraz z ambicjami politycznego przywództwa, jak w przypadku Berlina i Warszawy. A jeśli dodać do tego inne poglądy na politykę wobec Rosji, to pewne jest tylko jedno – rozpad NATO, a więc jedynej realnie funkcjonującej organizacji europejskiego bezpieczeństwa. Czy zwiastunem takiego rozwoju wydarzeń nie są pomysły Angeli Merkel i Jarosława Kaczyńskiego o powołaniu europejskiej armii? Tylko której z potencjalnych Unii Europejskich? W każdym razie Moskwa z pewnością liczy na taki efekt domina w dziedzinie militarnego bezpieczeństwa, choć znowu nie tylko. Zasadniczo chodzi o wyrugowanie wpływów amerykańskich w Europie, uznanych w Moskwie za największą przeszkodę w reintegracji imperium i politycznym podporządkowaniu Europy. Fantazje? Nie bardzo, o czym świadczą obecne wezwania kremlowskich think-thanków, aby Putin przystąpił niezwłocznie do budowy geopolitycznego trójkąta Moskwa – Berlin – Paryż. Czemu towarzyszą jawne sugestie, aby odpowiedzialnością za wszystkie nieszczęścia Europy obarczyć Polskę i inne „nowe” państwa UE. Nie bez przyczyny rosyjskie media akcentują, iż kłopoty UE wynikają z przyjęcia fałszywej opcji integracji – wszerz, a nie do środka. Czy kolejnym efektem domina, stanie się przejęcie przez media europejskie takiego kremlowskiego przekazu propagandowego obwiniającego Polaków? W świetle ataków brytyjskich lumpów na polską społeczność w tym kraju jest to jak najbardziej możliwe. W końcu trzeba wskazać winnego dla uspokojenia społeczeństw, a Rosja ma w Unii rozbudowaną agenturę wpływów i znaczące wpływy wśród głośnych dziś sił eurosceptycznych. Jak widać z wysokości ścian Kremla, efekt domina ma bardzo różne wymiary.

————————————————

Więcej w najnowszej „Gazecie Finansowej”

FMC27news