W obecnej sytuacji najkorzystniejsze dla Polski byłoby, aby państwa z naszego regionu narzuciły bardzo szybkie tempo obniżki podatków. Uciekające z Polski firmy mogłyby wytworzyć silną presję na rząd, aby obniżył choćby niektóre stawki. Bez wątpienia Polska, jako duży kraj obfitujący w siłę roboczą, będzie zawsze atrakcyjny dla sektora prywatnego, nawet przy wysokich stawkach podatkowych, lecz podatkowy „wyścig” dałby władzom wiele do myślenia.
Państwa Europy Środkowo-Wschodniej dokonały w ostatnich miesiącach odważnych redukcji niektórych stawek podatkowych. Niestety w Polsce na podobne zmiany nie ma nawet co liczyć.
Wobec częściowo optymistycznych danych dotyczących produkcji przemysłowej (w listopadzie wzrosła o 3,3 proc.) oraz tempa wzrostu PKB (3,6 proc. w skali roku) przedstawiciele rządu stwierdzili, iż chwilowe symptomy spowolnienia gospodarczego przeminęły. Wiceminister finansów Leszek Skiba pokusił się nawet o stwierdzenie, iż mamy do czynienia z ożywieniem w gospodarce.
W poszukiwaniu wzrostu
Gorączkowe wypatrywanie oznak ożywienia gospodarczego świadczy przede wszystkim o tym, że władza czuje wyraźny niepokój co do skutków prowadzonej przez siebie polityki gospodarczej. Zaserwowawszy Polsce rozbudowane programy socjalne (m.in. program 500 plus), Prawo i Sprawiedliwość ma bez wątpienia świadomość, że krajowa gospodarka została mocno obciążona i nie jest wcale jasne, czy zdoła udźwignąć ciężar rosnącego zadłużenia. Z tego właśnie powodu wszystkie dane pokazujące, że „dobra zmiana” jest w stanie zapewnić podtrzymanie dotychczasowych trendów, są przyjmowane w obozie rządzącym z wielką ulgą. Jarosław Kaczyński wyraźnie zadeklarował, że jest w stanie poświęcić wzrost PKB, choć jest oczywiste, że gospodarcza stagnacja również go nie cieszy.
Podczas gdy polski rząd niecierpliwie wyczekuje symptomów ożywienia gospodarczego, które ma nastąpić wbrew jakimkolwiek reformom stymulującym wzrost gospodarczy, w wielu sąsiednich krajach władze biorą sprawy w swoje ręce i dokonują istotnych redukcji stawek podatkowych. Zmiany u sąsiadów Polski nie stanowią, rzecz jasna, żadnej rewolucji, a krajom tym daleko wciąż do statusu rajów podatkowych, niemniej jednak pokazują one, że wbrew opinii rządzących obecnie Polską podatki można obniżać i to z pozytywnym skutkiem dla społeczeństwa.
Jaskółką zmian na podatkowej mapie Europy Środkowo-Wschodniej były reformy w Rumunii, które przyciągnęły uwagę wszystkich już w 2015 roku. Wówczas zadecydowano, że podstawowa składka podatku VAT zostanie obniżona z 24 do 20 proc., a w przypadku wybranych towarów nawet do 9 proc. Okazało się, że przychody budżetowe ze wspomnianego podatku pozostały bez zmian, sprzedaż detaliczna zaś wzrosła (nawet o 8 proc.). Zachęceni tym Rumuni nie poprzestali na cięciach i dokonali kolejnej obniżki do poziomu 19 proc. Na dalszą redukcję nie mają już co liczyć ze względu na ograniczenia nakładane ze strony Unii Europejskiej, niemniej jednak aż 5-procentowa zmiana zademonstrowała wszystkim, jak wiele korzyści przynosi nawet tak niewielka korekta.
Wobec podatkowych sukcesów Rumunii swoje stawki postanowiły zredukować także sąsiednie Węgry. W Budapeszcie nie zdecydowano się wprawdzie na obniżkę podatku VAT (tamtejsza 27-procentowa stawka należy do najwyższych w Europie), lecz od nowego roku Węgrzy będą płacili niższą składkę na ubezpieczenie społeczne (22 proc. zamiast 27 proc.). Rząd Viktora Orbana zdecydował się także na analogiczną do tej, którą wprowadzono w Polsce, obniżkę podatku dochodowego od osób prawnych dla firm o obrotach nieprzekraczających 500 mln forintów rocznie (ok. 7,1 mln zł). Redukcja stawki u bratanków jest jednak bardziej wyraźna niż w Polsce i odtąd CIT wynosi zaledwie 10 proc. (przy 15 proc. zarządzonych przez ministra Morawieckiego).
Raj dla mikroprzedsiębiorców
W 2016 roku rumuński PKB urósł o ok. 6 proc., na co wpływ miało także praktyczne zwolnienie z podatku dochodowego osób samozatrudnionych. Na mocy nowych przepisów zatrudniający przynajmniej dwóch pracowników płacą podatek w wysokości zaledwie 1 proc. Rumunia stała się w ten sposób pierwszym w regionie rajem podatkowym dla małych przedsiębiorców.
Zmiana ta jest o tyle godna uwagi, iż od ponad roku w Polsce trwa batalia z zagranicznymi wielkopowierzchniowymi sieciami handlowymi. Pierwotny plan ich opodatkowania legł w gruzach w momencie, gdy Komisja Europejska zablokowała przygotowywaną przez ministra Pawła Szałamachę ustawę o podatku obrotowym. Wówczas wprowadzenie podatku zamrożono do 2018 roku. Od tego czasu utrzymuje się wciąż status quo polegające na tym, że wielkie zagraniczne podmioty umiejętnie omijają polski system podatkowy, traktując Polskę niczym raj podatkowy, cały zaś sektor polskich małych i średnich przedsiębiorstw nieustannie czeka na choćby niewielki gest ze strony rządzących. Tymczasem Rumuni umiejętnie pokazali, że raj podatkowy można zapewnić także rodzimemu sektorowi prywatnemu, który w zamian odwdzięczył się znaczącym wzrostem gospodarczym.
Na nieznaczną redukcję stawki podatku CIT zdecydowali się także Słowacy (z 22 do 21 proc.), konkurencyjne zaś stawki od dłuższego czasu utrzymują państwa bałtyckie, a w szczególności Estonia, oferująca w niektórych wypadkach nawet całkowite zwolnienie z podatku dochodowego od osób prawnych. Choć skala zjawiska nie jest jeszcze duża, w pewnym ograniczonym sensie można już mówić o pierwszych symptomach wzmożonej konkurencji podatkowej pomiędzy krajami w regionie. Najbardziej aktywnym krajem pozostaje na razie Rumunia, lecz zmiany w systemie podatkowym zapowiedziały ostatnio także inne państwa.
W tym kontekście za niepokojące należy uznać zapowiedzi rządzącej ekipy, iż żadnej podwyżki, ale i obniżki podatków w najbliższym czasie nie będzie. W jednym z wywiadów wicepremier Mateusz Morawiecki wyraził się, iż rząd zamierza być jak Sherlock Holmes, który skupia się na śledzeniu wyłudzeń oraz przestępstw podatkowych. Przyjmując taką perspektywę, PiS zapomina jednak o tym, że o wiele bardziej pilnym i istotnym obowiązkiem władzy obecnie powinno być przyniesienie realnej ulgi polskim przedsiębiorcom.
Mateusz Morawiecki oraz jego partia mają jednak zupełnie inny pomysł na rozwój Polski. W jego ramach najważniejsze jest nie obudzenie potencjału polskiego sektora prywatnego przy pomocy deregulacji i obniżki podatków, lecz stymulowanie wzrostu przy pomocy rządowych wydatków. Oceniając szanse na wyższe niż obecnie tempo wzrostu PKB w 2017 roku, wicepremier i minister finansów daje nieustannie do zrozumienia, że największe nadzieje pokłada w inwestycjach publicznych, których największe nasilenie ma przypaść na II i III kwartał, a dopiero w dalszej kolejności wspomina o sektorze prywatnym. Pobudzenie gospodarki przy pomocy najbardziej skutecznej metody, jaką jest wprowadzenie konkurencyjnych stawek podatkowych, nie mieści się w repertuarze środków, jakie byłby gotów zastosować.
Paradoksalnie, w obecnej sytuacji najkorzystniejsze dla Polski byłoby, aby państwa z naszego regionu narzuciły bardzo szybkie tempo obniżki podatków. Uciekające z Polski firmy mogłyby wytworzyć silną presję na rząd, aby obniżył choćby niektóre stawki. Bez wątpienia Polska, jako duży kraj obfitujący w siłę roboczą, będzie zawsze atrakcyjny dla sektora prywatnego, nawet przy wysokich stawkach podatkowych, lecz podatkowy „wyścig” dałby władzom wiele do myślenia.
Być może jednak o wiele skuteczniejszym narzędziem wpływu na obecnie rządzących okaże się przykład Węgier, które od dłuższego czasu stanowią wzór, na którym w sporej mierze wzoruje się PiS. Jeśli zmiany wprowadzane przez Viktora Orbana przyniosą pozytywny skutek, istnieje spore prawdopodobieństwo, iż zostaną one docenione także w partii Kaczyńskiego. Warto pamiętać, że węgierski przywódca również był początkowo sceptyczny wobec „neoliberalnej” polityki niskich stawek podatkowych, lecz obecnie przyjął zdecydowanie bardziej pragmatyczne stanowisko. Wiele z reform „dobrej zmiany” stanowi żywą kopię rozwiązań węgierskich, dlatego warto żyć nadzieją, że obniżka podatków, nawet jeśli z wielomiesięcznym opóźnieniem, zawita kiedyś nad Wisłę jako rozwiązanie sprawdzone już przez bratanków.