0.7 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Czy Ukraińcy uratują polską gospodarkę?

Napływ Ukraińców do Polski, jaki obserwujemy od kilku lat, może mieć pozytywne i negatywne skutki. Wszystko zależy od tego, w jakiej perspektywie będziemy patrzyli na polską gospodarkę.

Z dniem 1 stycznia br. weszła w życie tzw. dyrektywa sezonowa, która dotyczy zatrudniania cudzoziemców w Polsce. Odnosi się ona do warunków wjazdu oraz pobytu w naszym kraju obywateli państw trzecich w celu podjęcia pracy w charakterze pracowników sezonowych. Cudzoziemcy zyskali możliwość co najmniej jednokrotnego przedłużenia zezwolenia i jednokrotnej zmiany pracodawcy bez potrzeby opuszczania naszego kraju. Dyrektywa uściśliła również kryteria dotyczące tego, jakie podmioty (i osoby fizyczne) mogą ubiegać się o uzyskanie zezwolenia sezonowego i krótkoterminowego na zatrudnienie cudzoziemca. Wprowadziła również zmiany w informatycznym systemie gromadzenia informacji na temat faktycznej rejestracji wniosków o wydanie takiego zezwolenia, do którego dostęp mieć będą konsulowie. Jak wcześniej komunikowali przedstawiciele rządu, celem takiego rozwiązania ma być odciążenie urzędów pracy, które obecnie są zobowiązane do udzielania konsulom informacji na temat dokumentów zarejestrowanych w urzędzie, a także ograniczenie nadużyć, jakie miały miejsce do tej pory.

Tak naprawdę wspomniana dyrektywa jest kolejnym ukłonem wobec przybywających do Polski Ukraińców. To oni stanowią dzisiaj aż 95 proc. wszystkich cudzoziemców, jacy zatrudniani są w naszym kraju. Szacuje się, że w Polsce może obecnie przebywać nawet ponad milion obywateli Ukrainy, z których zdecydowana większość podejmuje pracę w różnych branżach. Zazwyczaj jednak dotyczy to takich gałęzi gospodarki jak budownictwo, rolnictwo i usługi. Polski rząd uważa nawet, że w branżach tych jest dość trudno o pozyskanie pracowników i dlatego zatrudnianie cudzoziemców (Ukraińców) jest działaniem jak najbardziej uzasadnionym. Dlatego rząd Beaty Szydło stara się tak zmieniać reguły zatrudniania w naszym kraju cudzoziemców, aby w przyszłości warunki ich pracy i płacy były na zbliżonym poziomie do poziomu Polaków. Poprzednie zmiany w zakresie zatrudniania cudzoziemców w Polsce zostały wprowadzone we wrześniu ub.r. i weszły w życie z dniem 1 października 2016 r. Dotyczyły one m.in. warunków, jakie musiał spełnić pracodawca, chcąc zatrudnić u siebie cudzoziemca.

Uwarunkowania migracji Ukraińców do Polski

Praca obywateli Ukrainy w Polsce dobrze wpisuje się w dotychczasową polską politykę wobec tego kraju. Jej początku należy szukać w okresie czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, jaka miała miejsce na przełomie 2004 i 2005 r. Potem nadszedł czas prezydenta Wiktora Juszczenki (2005-2010), kiedy Polska stała się ambasadorem Ukrainy na arenie europejskiej, wydatnie wspierając dążenia do członkostwa w UE i NATO tego kraju. Kolejnym istotnym momentem w polskiej polityce wobec Ukrainy były wydarzenia kijowskiego Majdanu, jakie miały miejsce pod koniec 2013 r., kiedy to obalono prezydenta Wiktora Janukowycza, który wcześniej wstrzymał podpisanie umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z UE. Zarówno przedstawiciele polskiego rządu (PO-PSL), jak i opozycji (PiS) czynnie wsparli wówczas antyprezydenckie i antyrządowe demonstracje. Następca Janukowycza, prezydent Petro Poroszenko też zawsze mógł liczyć na wsparcie strony polskiej na arenie międzynarodowej, zwłaszcza zaś wobec wojny na wschodzie Ukrainy. W polskiej polityce wobec wschodniego sąsiada zawsze było więcej troski o jego los niż szukania realnych korzyści wynikających ze współpracy. Takie działania prowadzone były przez Polskę na wielu płaszczyznach i zazwyczaj staraliśmy się spełniać ukraińskie oczekiwania (także w aspekcie możliwości zatrudnienia obywateli Ukrainy w Polsce). Ukraińcy coraz częściej chcieli opuścić swój kraj i przedostać się do Polski, bądź co bądź unijnego państwa, w którym warunki życia i pracy były i są znacząco lepsze niż na Ukrainie. Z chwilą gdy weszliśmy do UE (2004 r.), napływ Ukraińców do naszego kraju z roku na rok zaczął się zwiększać. W ostatnich latach zdecydowanie jednak przybrał na sile. I może przybrać jeszcze bardziej, o ile sytuacja gospodarcza Ukrainy jeszcze bardziej się pogorszy, a widmo agresji ze strony Rosji stanie się jeszcze bardziej realne. Ukraińcy przyjeżdżają do Polski w celach zarobkowych, ale także, by móc za jakiś czas wyjechać do któregoś z unijnych krajów, gdzie płace i warunki życia są znacznie lepsze niż w Polsce. Emigrują dzisiaj głównie dlatego, że nie widzą perspektyw w swoim własnym kraju. Wojna na wschodzie Ukrainy może się rozprzestrzenić na kolejne ukraińskie regiony, a pogłębiający się chaos wewnętrzny nie daje zbyt wielkich nadziei na stabilność kraju.

Według ukraińskich danych w tej chwili przebywa za granicą od 3 do 5 mln ukraińskich obywateli, czyli nawet 10 proc. ludności Ukrainy, a kolejne 8 proc. deklaruje taki wyjazd w najbliższej przyszłości. Oczywiście aż 30 proc. z tych, którzy deklarują wyjazd, wskazuje Polskę jako kraj docelowy. Jednak oprócz sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej, w jakiej znajduje się obecnie Ukraina, na proces migracji ukraińskich obywateli ma też wpływ wiele innych czynników. Jednym z bardzo ważnych jest to, że na samej Ukrainie nie brak jest głosów nawołujących do masowego wyjeżdżania na Zachód, głownie do krajów UE. Jak można tam usłyszeć, emigracja Ukraińców do krajów UE wymusi przyjęcie ich kraju do grona państw członkowskich. Nie tak dawno znany ukraiński pisarz Jurij Andruchowycz, zachęcał wręcz Ukraińców do maksymalnego wykorzystania ruchu bezwizowego z Europą, aby wywołać w niej kolejny migracyjny kryzys. Andruchowycz doradzał Ukraińcom masowe opuszczanie Ukrainy i wyjazd do któregoś z krajów UE, gdzie jak podkreślił, będą mogli „pracować i wykorzystywać ich socjalne rozwiązania”. Argumentował również, że przyjazd tysięcy Ukraińców do UE na pewno wymusi przyjęcie Ukrainy do grona państw członkowskich, gdy bowiem „Bruksela zobaczy jak wielu Ukraińców jedzie do pracy na Zachód, to zdecyduje się przyjąć Ukrainę i dać jej duże dofinansowanie, byle tylko powstrzymać napływ ukraińskich imigrantów”. Z takim właśnie sposobem myślenia utożsamia się dzisiaj spora część ukraińskiego społeczeństwa.

W przypadku migracji do Polski w grę wchodzą jednak także inne czynniki. Nasz kraj postrzegany jest wśród Ukraińców jako bliski im kulturowo i mentalnie, a poza tym dla wielu z nich Polska i Ukraina połączone są wspólną historią i nie szkodzi, że nie najlepiej zapisaną w pamięci zbiorowej Polaków. W każdym razie argument wspólnych losów obu narodów nie jest również bez znaczenia.

Jest jeszcze jeden czynnik, który wydaje się dzisiaj odgrywać coraz większą rolę. Wielu Ukraińców zakłada, że gdyby ich kraj został zajęty przez Rosję, to Polska, jako bezpośrednio sąsiadująca z Ukrainą, byłaby najlepszym miejscem do organizowania z jej terytorium antyrosyjskiej „ruchawki”. Tu mogłoby funkcjonować prawdziwe, niezależne, ukraińskie emigracyjne państwo.

Zwolennicy ukraińskiej emigracji w naszym kraju

Spora część obecnych polskich elit postrzega dzisiaj polsko-ukraińskie relacje (a także z innymi postsowieckimi krajami) przez pryzmat poglądów i przekonań Jerzego Giedroycia, nieżyjącego już szefa Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte pod Paryżem, który wydawał m.in. „Kulturę” i „Zeszyty Historyczne”. W czasach komunistycznej Polski Instytut Giedroycia był czymś więcej niż tylko emigracyjnym ośrodkiem wydawniczym. Giedroyc tak naprawdę uczył rodaków w komunistycznej Polsce geopolitycznego myślenia, wpajając im schemat mówiący, że losy Polski winny być ściśle sprzężone z losami naszych wschodnich sąsiadów i że tak naprawdę suwerenność Ukrainy, Litwy i Białorusi (ULB) jest czynnikiem sprzyjającym niepodległości samej Rzeczypospolitej, natomiast zdominowanie tych krajów przez Rosję otwiera drogę do zniewolenia także i Polski. Owo giedroyciowskie „ukąszenie” dotknęło nawet komunistów, którzy po roku 1989 również myśleli o sprawach polsko-ukraińskich posługując się schematem politycznym Giedroycia. Nie mogło być zatem dziwne, że wywodzący się z postkomunistycznego SLD Aleksander Kwaśniewski stał się obrońcą pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Koncepcje Giedroycia znalazły także silny wyraz w polityce Lecha Kaczyńskiego, który realizował ją w praktyce. Nawet dzisiaj, w sytuacji głębokiego konfliktu, jaki dzieli polską scenę polityczną, większość polityków obydwu stron (zarówno PiS, jak i PO) myśli giedroyciowskimi schematami w naszej polityce wschodniej, co najbardziej dotyczy naszych relacji z Ukrainą. Konsekwencje takiego myślenia widać również w przypadku migracji Ukraińców do naszego kraju, zwłaszcza w przypadku obozu rządowego. Spora część jego polityków postrzega napływających do Polski Ukraińców w kategoriach szansy, która może uratować polską gospodarkę przed konsekwencjami emigracji polskich obywateli za granicę. Jak wiemy, w ostatnich latach emigracja zarobkowa Polaków objęła według oficjalnych danych (np. według danych ZUS) blisko 2,5 mln osób, chociaż nieoficjalne szacunki mówią o liczbie prawie dwukrotnie większej. W efekcie polski rynek pracy coraz bardziej cierpi na niedobór pracowników, widać to wyraźnie zwłaszcza w niektórych gałęziach gospodarki. Do tego należy jeszcze dodać niski współczynnik dzietności w naszym kraju, co w rezultacie prowadzi do demograficznej zapaści. Eksperci szacują, że w wyniku tych dwóch zjawisk (emigracja i spadek dzietności), liczba ludności naszego kraju do roku 2050 zmniejszy się z obecnych 38 mln do 33,5 mln. A to oznacza, że będziemy potrzebowali dodatkowo 4 mln ludzi na polskim rynku pracy, aby zapełnić demograficzną dziurę, jaka na nim powstanie. I wiemy już, że sami nawet przy rozwijaniu naszej polityki prorodzinnej nie będziemy w stanie jej zapełnić. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji szuka się najprostszych rozwiązań. Takim rozwiązaniem mają być napływający do Polski Ukraińcy. Zresztą masowa migracja Ukraińców do Polski już od wielu miesięcy jest faktem i ma w Polsce swoich orędowników. Najważniejszym z nich jest dzisiaj wicepremier Mateusz Morawiecki, który publicznie deklarował zamiar sprowadzenia do Polski co najmniej kilkuset tysięcy pracowników z Ukrainy. Zwolennikiem sprowadzania Ukraińców do Polski jest również wiceminister ds. rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosz Marczuk. Za sprowadzeniem imigrantów z Ukrainy do Polski opowiada się również obecny prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak, który postuluje, aby Polska w ciągu najbliższych lat sprowadziła co najmniej 5 mln cudzoziemców i, jak podkreśla, najlepiej z Ukrainy. Za umożliwieniem Ukraińcom pracy opowiadają się również niektóre związki zawodowe. Tak jest w przypadku OPZZ, który utworzył już w ramach swoich struktur Związek Zawodowy Ukraińców Pracujących w Polsce. Mało tego, coraz częściej zdarza się tak, że duże firmy państwowe, jak np. PKO BP – nasz największy bank, swoją ofertę kierują pod adresem obcokrajowców, a ściślej rzecz ujmując Ukraińców, wychodząc nawet niejako przed szereg oficjalnej polityki rządu. Proponując im znacznie niższe stawki niż polskim pracownikom, nie biorą oni nawet pod uwagę posiadanych możliwości efektywnego alokowania pracowników, dobrze przy tym wiedząc, jak podobne im instytucje funkcjonują na Zachodzie. W każdym razie lobby domagające się od rządu wprowadzenia rozwiązań ułatwiających napływ Ukraińców do Polski jest dzisiaj nader silne i często posługuje się argumentem, że dla naszego rynku pracy nie ma innej alternatywy. Dlatego wydaje się dzisiaj być jedynie kwestią czasu to, jak ostatecznie otwarta zostanie „furtka”, która będzie umożliwiała masową migrację do Polski.

————

Całość w najnowszym numerze “Gazety Finansowej”.

FMC27news