0.7 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Rosyjska Wiosna Ludów

„Siłowicy” stawiają wyłącznie na Putina w zbliżających się wyborach prezydenckich. Chcą wyeliminować wariant kontrolowanego przekazania władzy wybranemu następcy, nie daj Boże, takiemu jak Miedwiediew. Taka rozgrywka to dla Putina nic dobrego, bo czyni zeń zakładnika jednej opcji. W takim rozwiązaniu starzejącemu się prezydentowi przypadłaby rola Breżniewa sterowanego przez politbiuro XXI w. Spore w rozmiarach, acz kontrolowane demonstracje mogą przesądzić o elekcyjnej decyzji Putina w imię przedłużenia własnego immunitetu bezpieczeństwa.

Antykorupcyjne protesty uliczne w Rosji zaskoczyły Władimira Putina w nie mniejszym stopniu niż Aleksandra Łukaszenkę podobna aktywność Białorusinów. Obaj prezydenci nieprzypadkowo spotkali się w Petersburgu, aby omówić metody przeciwdziałania. Obaj mają powody do ogromnego niepokoju, źródła niepokojów tkwią bowiem w złej sytuacji gospodarczej, w przypadku Rosji zwielokrotnionej systemową korupcją. Jednak zaskoczenie Putina jest tym większe, że na rosyjskie ulice wyszła młodzież szkolna i studenci, a więc pokolenie, które nie pamięta demokracji początku lat 90. XX w. Czy jednak wydarzenia były naprawdę spontaniczne? A może perspektywa wyborów prezydenckich 2018 r. uruchomia właśnie sekwencję otwartej wojny okołokremlowskich planów, które rozpoczynają bezwzględną walkę o polityczne wpływy i aktywa gospodarcze zarazem? A zatem, jakie są przyczyny wzburzenia rosyjskiego społeczeństwa? Kto na nim skorzysta, a kto straci?

Rosyjska korupcja

Trzeba powiedzieć, że sprawca całego zamieszania opozycyjny polityk Aleksiej Nawalny trafił bez pudła w nastroje społeczne, uderzając zarazem w najsłabszy punkt Kremla. Jest nim systemowa korupcja, która nie zważając na recesję gospodarczą, kosztuje rosyjski PKB 3 proc. rocznie. Nie jest żadną tajemnicą, że już na przełomie dekad jej skala osiągnęła 300 mld dolarów rocznie. Szacunki tzw. obrotów korupcyjnych są dziełem rosyjskich ekonomistów, także tych świadczących usługi Kremlowi. W ubiegłym roku średni rozmiar „wziatki” (łapówki) w Moskwie sięgnął 60 tys. dolarów. Co jednak składa się na tak ogromne szacunki?

Aby wyjaśnić rosyjską korupcję, potrzebny jest choćby elementarny opis bardzo złożonego zjawiska. Podstawowy poziom tworzy masowe łapownictwo bytowe (socjalne), na przykład za możliwość zatrudnienia i awansu lub pozytywnej decyzji administracyjnej. Ba, sporo kosztuje zwykłe przeskoczenie kolejki do lekarza, nie wspominając o zapewnieniu odpowiedniej szkoły lub studiów dla dzieci. Bez odpowiedniej koperty nie da się więc „załatwić” żadnej sprawy, czyli normalnie żyć. A co powiedzieć o potężnej szarej gospodarce, której rozmiary sięgają nawet 40 proc. PKB? Wszyscy samozatrudnieni i przedsiębiorcy w tej strefie, a jest ich nie mniej niż 20 mln osób, muszą się przecież opłacać instytucjom nadzoru i kontroli. Od straży pożarnej, po urzędy skarbowe. Kolejny poziom stanowi imigracja zarobkowa z byłych republik radzieckich. Takich ludzi jest w Rosji ok. 10 mln, z czego 6 mln to nielegalni gastarbeiterzy. Kupują prawo pobytu od wszystkich istniejących instancji z dzielnicowym policjantem na wstępie. Z kolei pracodawcy zatrudniający imigrantów na czarno dzielą się zyskiem z lokalnymi administracjami i służbą Migracyjną MSW.

Najbardziej cyniczną formą korupcji jest wymiar sprawiedliwości. Dlatego za najbardziej sprzedajnych urzędników państwa, tuż za policjantami, uchodzą prokuratorzy i sędziowie. Za odpowiednio wysoką łapówkę można uniknąć kolonii karnej lub z niej wyjść. Jest to szczególnie ważne ze względu na masowo uprawiany proceder aresztów wydobywczych, które w Rosji są niczym innym niż działaniem korupcyjnym na płatne zlecenie. Ich celem jest bowiem pozbawienie majątku lub likwidacja uczciwej konkurencji gospodarczej, a zatem podział aktywów pomiędzy zleceniodawcami i nieuczciwymi prokuratorami oraz sędziami. Nic dziwnego, że w Rosji areszty śledcze trwają latami. Moskwa do tego stopnia nie może się wypłacić ofiarom, które trafiły ze skargami do Strasburga, że rozważa wycofanie implementacji prawa europejskiego. Jeśli zaś człowiek trafi jednak do łagru, to opłacanie służby penitencjarnej staje się po prostu kwestią życia lub śmierci. Do tego tematu jeszcze powrócimy, bo pora na korupcję najwyższego szczebla.

Już u zarania współczesnej Rosji, a więc w jelcynowskiej dobie lat 90. XX w., pewien oligarcha zasłynął wynalazkiem mechanizmu napędowego dzikiego kapitalizmu. Borys Bieriezowski, bo o nim mowa, stwierdził, że dla osiągnięcia zysku nie jest potrzebne wytwarzanie jakiegokolwiek towaru lub usługi. Wystarczy przejęcie kontroli nad strumieniami finansowymi wynikającymi z obrotu gospodarczego. Zgodnie z prawem Bieriezowskiego, oligarchowie jelcynowscy sprywatyzowali potężny majątek poradziecki nie po to, aby modernizować aktywa dla podniesienia poziomu i jakości produkcji, ale wyłącznie w celu wyprowadzenia wszystkich dostępnych środków do rajów podatkowych. I tę prawdę twórczo przejęła ekipa Putina budująca państwowy kapitalizm. Dziś wszystkie aktywa zostały podzielone na nowo, ale cel pozostał ten sam. Państwowi oligarchowie po staremu nie inwestują w ogromne holdingi, tylko dzielą pomiędzy siebie strumienie finansowe budżetów państwa, regionów kraju i lokalnych. Przykładami są tzw. flagowe inwestycje w rodzaju olimpiady zimowej w Soczi, szczyt Państw Strefy Pacyfiku we Władywostoku lub budowa mostu na Krym przez Cieśninę Kerczeńską. A więc olbrzymie projekty infrastrukturalne, które są okazją do przywłaszczania miliardów dolarów. Nie jest to zbyt skomplikowane, skoro budowa kilometra zwykłej drogi jest wyceniana na 160 mln dolarów. Obrazowy jest też przykład kaliningradzki. Na miejsce budowy stadionu piłkarskiego na potrzeby mistrzostw świata 2018 r., wybrano trzęsawisko w środku miasta. Dlaczego? Po to, aby oligarchiczni właściciele terenu mogli na koszt państwa, czyli za darmo osuszyć i uzbroić znacznie większy obszar, dostosowując go pod przyszłą zabudowę mieszkaniową. Przy tym wszelkimi inwestycjami w Rosji zajmują się te same struktury należące do wielkich holdingów państwowych, które kuluarowo dzielą zamówienia, ustalając w taki sam sposób ceny. Trudno się dziwić, że pozyskane z takim „trudem” strumienie budżetowe są najpierw wyprowadzane za granicę, a tylko marne resztki służą utrzymaniu produkcji i zatrudnienia. Skutkiem jest nieodwracalna ruina gospodarki, coraz bardziej nierentownej i niekonkurencyjnej. Za to jest spokojnie, bo wzrost płac i emerytur wyprzedził dwukrotnie wydajność pracy. Skąd w takim razie biorą się dochody budżetowe? Tylko z eksportu surowców energetycznych i broni, są to bowiem jedyne dochodowe sektory gospodarki, które utrzymywały dotychczas całą Rosję. A właściwie stanowiły podstawę dobrobytu kadr dyrektorskich i menedżerskich oraz rozbuchanej biurokracji. Oczywiście największymi wygranymi są ludzie z ekipy Putina, którzy otrzymali od Kremla prawo dzierżawy aktywów gospodarczych. To oni lokują zyski w rajach podatkowych lub inwestują ukradzione pieniądze wszędzie, tylko nie we własnym kraju. A jeśli już to w nieruchomości, które nie podlegają żadnemu ryzyku biznesowemu. Są natomiast doskonałą „pralnią” wyprowadzanych środków. Ot, takie przechowalnie brudnych pieniędzy na czas zasłużonej emerytury po owocnej służbie dla ojczyzny i obywateli. I na trop takiej przechowalni wpadła Fundacja Walki z Korupcją (FBK) kierowana przez Aleksieja Nawalnego.

Dobroczynność premiera Miedwiediewa

Nawalny nie po raz pierwszy ujawnił skalę złodziejstwa elit władzy i biznesu, czyli w sumie tego samego kręgu ludzi należących do najbliższego otoczenia Władimira Putina. Osobliwość ostatniego aktu demaskowania przestępstw polega na czym innym. Nawet w Polsce, tak bardzo zajętej wydarzeniami na własnym podwórku, pewnym echem odbiły się antykorupcyjne raporty opozycjonistów, takich jak Borys Niemcow i Władimir Miłow. Niemcow zapłacił za nie życiem, bo ujawniały korupcję wśród tzw. siłowików. Pod taką nazwą kryją się ludzie służb specjalnych, którzy w czasie rządów Putina zrobili oszałamiająca karierę polityczno-biznesową i równie wielkie majątki. Na czele z prezydentem, bo to jego stan majątkowy był przewodnim motywem opozycyjnych analiz.

Tym razem Nawalny uderzył we frakcję tzw. cywilnych technokratów, których Rosjanie, a zwłaszcza rosyjska inteligencja, uważali za ostatnią deskę ratunku przed wszechwładzą kagiebistów. Cywilne skrzydło Kremla uchodziło za ostoję tolerowanego, a więc jeszcze legalnego liberalizmu, swoistą barierę ochronną prawa. Od czasu swojej prezydentury Dmitrij Miedwiediew został naturalnym szefem frakcji, wiązanej szczególnie przez małą i średnią przedsiębiorczość, z próbami modernizacji gospodarki i przywrócenia wolnorynkowych reguł gry. Teraz bańka złudzeń pękła, potwierdzając najgorszy scenariusz. Miedwiediew i Putin tylko grają z rodakami w dobrego i złego policjanta. Po drugie, Rosjanie są wściekli na swojego premiera, że okrada ich w takim samym stopniu, jak siłowicy. Co więcej, okrada ich perfidniej niż surowcowi czy zbrojeniowi baronowie. Ci bowiem kradną bezczelnie, wyprowadzając środki budżetowe za granicę. Tymczasem Miedwiediew robi to samo, tylko pod przykryciem działalności dobroczynnej. Jego oszustwo jest tym boleśniejsze, że następuje kosztem najsłabszych grup społecznych, którym zobowiązały się pomóc organizacje zakładane przez tego polityka. W praktyce wygląda to następująco.

Zgodnie z faktami ujawnionymi przez FBK premier rządu federalnego i zarazem przewodniczący partii władzy, prokremlowskiej Wspólnej Rosji okazał się właścicielem kilkunastu ogromnych posiadłości obejmujących pyszne rezydencje i tysiące hektarów ziemi. Tak w kraju, jak i na terenie Europy. Całe mienie pochodzi z ogromnych haraczy, które oligarchowie wpłacają Miedwiediewowi bądź z państwowych kredytów na fikcyjną działalność charytatywną. Premier stworzył więc i stanął na czele przestępczej organizacji, której zadaniem jest legalizacja korupcyjnych dochodów, według równie przestępczego schematu. Okazuje się, że szef rządu założył kilkadziesiąt fikcyjnych fundacji, na których czele postawił zaufanych współpracowników lub dobrych znajomych z różnych okresów swojej życiowej kariery. W ten sposób Miedwiediew stał się na przykład ukrytym finalnym właścicielem kompleksu Miłowka – zabytkowej posiadłości z XVIII w. Aby jednak nadać rezydencji nowoczesnej funkcjonalności, państwowe firmy dobudowały nie mniej bogatą rezydencję oraz trzy lądowiska dla śmigłowców. Szczególnie takie informacje źle wpływają na Rosjan zmęczonych wiecznymi korkami. A przede wszystkim fatalną jakością infrastruktury transportowej, funkcjonującej w myśl przysłowia: w Rosji wymyślą wszystko, aby tylko nie budować dróg. Ważne jest co innego, kluczową instytucją przestępczą okazuje się Fundacja Dar, na której konta oligarchowie wpłacają miliardy rubli lub zapisują darowizny majątkowe. Owa Miłowka, to na przykład dar surowcowego barona Aliszera Usmanowa wart 5,5 mld rubli. A przecież gospodin premier ma jeszcze równie ekskluzywny dom w podmoskiewskim osiedlu milionerów Rublowka i tysiące hektarów ziemi w rodzinnym obwodzie kurskim, ukryte pod nazwą holdingu rolno-spożywczego Mansurowo. Oczywiście wraz z posiadłością o powierzchni 240 tys. metrów kwadratowych. Towarzyszą im nie mniej interesujące inwestycje europejskie. Na przykład winnice we Włoszech za jedyne 10 mln dolarów. W sumie zagraniczne wkłady Fundacji Dar sięgają 300 mln dolarów, nie licząc ekskluzywnego jachtu podarowanego przez wdzięcznych przedsiębiorców. Jeśli ktoś chce zapoznać się ze szczegółami przestępczego majątku rosyjskiego premiera, musi uzbroić się w cierpliwość, bo przeczytanie 13 rozdziałów demaskatorskiego raportu FBK Nawalnego zajmuje trochę czasu, a cyfry korupcyjnych sum mogą przyprawić o zawrót głowy.

Całość daje niejakie usprawiedliwienie społecznej złości, która niedawno wylała się na rosyjskie ulice. Bo jej kolejnym powodem są skutki zapaści ekonomicznej, która trwa w Rosji już czwarty rok. Na przełomie 2012/2013 r. gospodarka najpierw zastopowała, a potem runęła w kryzys sprowokowany krachem światowych cen ropy naftowej. Po kilku latach kryzysu można powiedzieć, że jego głównymi ofiarami stali się zwykli obywatele. Kreml nie ma już pieniędzy na działania osłonowe, tymczasem końca obecnej recesji nie widać. Wszystkie negatywne skutki skumulowały się w kieszeniach Rosjan. Siła nabywcza spadła o 20 proc., bo też pensje i emerytury obniżyły się w podobnej skali. Ponad 30 mln Rosjan znalazło się za progiem biedy, czego wyrazem jest fakt, że już 50 proc. gospodarstw domowych wydaje większość zasobów na elementarny koszyk żywnościowy. I z czego tu płacić łapówki, bez których nie można normalnie żyć?

Jednak najwięcej złości koncentruje się na Miedwiediewie z powodu zachodnich sankcji i rosyjskich kontrsankcji. Wzajemne embargo doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby oraz równie znaczącego ograniczenia ich asortymentu. Podczas gdy Rosjanie kierując się szczerym patriotyzmem, zaciskają coraz mocniej konsumpcyjnego pasa, w tym samym czasie elity władzy nie odmawiają sobie niczego, żyjąc jak zwykle w niebywałej rozkoszy. Nic dziwnego, że symbolem powszechnej dezaprobaty stały się buty sportowe zachodniej marki, których wielbicielem okazał się Miedwiediew. To przecież produkt, który z powodu rosnącej biedy stał się niedostępny dla zdecydowanej większości rodaków. Ponadto Rosjanie nie mogą darować premierowi małostkowość i chyba to ona przelała szalę gniewu. Szef rządu jest jednym z najlepiej opłacanych urzędników w kraju. Mógł więc zamówić buty legalnie i sam za nie zapłacić. Tymczasem nic z tego, bo nawet drobnych zakupów odzieżowych dokonywała na fałszywe nazwisko Fundacja Dar, czyli były to pieniądze podatników. Czy przewodniczący partii władzy tego żałuje? – wątpliwe, choć z drugiej strony rozmiary protestu i jego przekrój społeczny zaniepokoiły samego Putina.

Wrzenie młodzieży – ferment elit

Ogromnym zaskoczeniem była skala protestu, w którym uczestniczyły dziesiątki tysięcy osób, choć z opisanych wyżej powodów taka reakcja jest jak najbardziej zrozumiała. Największą panikę na Kremlu wywołał fakt masowej obecności młodzieży. Na przykład tylko w Moskwie i tylko na placu Puszkina policja naliczyła 250 dzieciaków poniżej 16. roku życia i ok. 3 tys. w przedziale wiekowym 16–20 lat. Tylko oficjalnie, a przecież demonstracje przewaliły się praktycznie przez wszystkie większe miasta Rosji, tak więc liczby młodzieży poszły w dziesiątki tysięcy. Co się stało? – zachodzą w głowę kremlowscy technolodzy polityczni. Od lat dokładali starań, aby wykluczyć podobną aktywność. Rządzący opierali się o strategię naturalnego braku zainteresowania polityką ze strony, jak się wydawało, pokolenia egoistycznie skoncentrowanego na sobie. Generacja Y i Z jest tak zanurzona w indywidualnej samorealizacji, a ponadto w sferze wirtualnej, że jakiekolwiek zbiorowe działanie w realu wydawało się nieprawdopodobne. Tezę potwierdzały masowe protesty lat 2010–2012, gdy na ulicę wyszło pokolenie X, czyli generacja trzydziestolatków. Zgoda, oni znali demokratyczny epizod Rosji z początku lat 90. XX w. Tymczasem następne pokolenie nie widziało innego porządku niż obecny i wychowało się na kulcie Putina. A tu taki ambaras, więc od razu zadziałały mechanizmy obronne reżimu. Na ekranach kremlowskiej telewizji dyżurni szczekacze zawyli potępieniem Nawalnego, wyprowadzającego baranki na rzeź antypaństwowych demonstracji. Jednak w kuluarach zaczęła się gorączkowa krzątanina ekspercka, mająca znaleźć antidotum na młodzieżową aktywność w polityce. To nie żarty, bo za rok odbędą się wybory prezydenckie, najprawdopodobniej z bezalternatywną kandydaturą Putina w roli głównej. I co będzie, gdy najmłodsza grupa wyborców nie zakreśli właściwego pola karty do głosowania? Wyniki wyborów można oczywiście jak zawsze sfałszować, ale większym zagrożeniem jest stała obecność młodego pokolenia na ulicach. Dlatego do czasu opracowania skutecznej szczepionki Kreml odtrąbił taktyczny odwrót. Na poniedziałkowej odprawie federalnego ministra edukacji i wychowania z władzami regionalnymi padł kategoryczny zakaz represjonowania uczestników niedawnych wydarzeń. Żadnych rozmów profilaktycznych w policyjnych posterunkach, żadnego wpisywania na listy proskrypcyjne szkół i uczelni, grożącego sankcjami z powodów politycznych. Słowem chodzi o to, aby nadgorliwość struktur siłowych i biurokracji nie doprowadziła do jeszcze większej mobilizacji obywatelskiej młodych ludzi. Przecież wielu najmłodszych uczestników ostatnich demonstracji wyszło na ulicę właśnie dlatego, że władze zabroniły protestów i większość akcji miała nielegalny charakter. To tylko jednak zewnętrzna skorupka, bo jak twierdzą socjolodzy, przyczyna wydarzeń jest inna. Po pierwsze, władza przywykła do społecznej rozmowy z pozycji siły. Monopol na odgórną prawdę przybrał formę monologu z adekwatnym instrumentarium zakazów, nakazów i szykan w przypadku, gdy Rosjanie wykazywali się brakiem zrozumienia. Po drugie, putinowskie elity zajęły wszystkie szczeble drabiny społecznego awansu i taka możliwość dla pokolenia wchodzącego w dorosłe życie uległa „zabetonowaniu”. Po trzecie, młodzież dorastająca w relatywnym dobrobycie nie rozumie przyczyn obecnych wyrzeczeń, jakich władza z powodu wielkiej lub mniejszej polityki, wymaga od obywateli. Sama żyjąc w luksusie, i nie odmawiając sobie niczego. I po czwarte wreszcie, mści się wszechobecna propaganda. Z telewizji szczególnie, ale także z innych mediów wylewa się na młodzież fala dyżurnej nienawiści do wszystkiego, co obce. Towarzyszy temu potępienie wszelkiej inności i indywidualizmu w ogóle. Na pierwsze miejsce wśród metod wychowawczych powraca odgórnie kreowany patriotyzm w kolektywnej formie. Konserwatyzm obyczajowy to jedno, a nachalne i co ważniejsze nadgorliwe moralizatorstwo, za którym kryją się osobiste kariery propagandystów, dają efekt odwrotny od lojalności wobec władzy. Młode pokolenie Rosji przechodzi najprawdopodobniej próg przesycenia podobnymi treściami, który powoduje ich odrzucenie. Tym bardziej że medialna propaganda przeszła od manipulowania ludzkimi umysłami do ingerencji w ich osobiste wybory i preferencje życiowe. I w tym kryje się najprawdopodobniej klucz fenomenalnego przebudzenia obywatelskiego rosyjskiej młodzieży. Kreml ma o czym myśleć, także z powodu procesów zachodzących w elitach władzy i biznesu. Pytanie brzmi, kto i jak wykorzysta aktywność obywatelską do swoich celów? A niekoniecznie będzie to Putin.

Wielu europejskich historyków, czy też po prostu wnikliwych obserwatorów Rosji, dostrzega w niej zjawisko dualizmu myślenia i działania. Despotyczna władza zawsze wymagała bezwzględnej lojalności od swoich elit, które wraz z zastraszonym społeczeństwem taką prawomyślność deklarowały. Jednocześnie ta sama despotyczna czy totalitarna władza rozsypywała się jak domek z kart, w wyniku elitarnych spisków wykorzystujących społeczne niezadowolenie. Tak było z upadkiem carskiej Rosji, tak rozpadł się ZSRR, za którymi stały narodowe nomenklatury partyjne. Obecna biurokracja i oligarchowie wydają się zjednoczeni wokół Putina silnie jak nigdy dotąd. Szczególnie od aneksji Krymu i rozpoczęcia konfrontacji z Zachodem „jadą na jednym wózku”. Poprawność polityczna, gwarantująca dotąd partycypację we własnościowym torcie to jednak jedno, a gospodarcza rzeczywistość to co innego. Kremlowskie grupy wpływu duszą się z powodu kredytowego embarga Zachodu i niebawem zaczną się nawzajem pożerać, aby przeżyć. Taka sytuacja rodzi ferment, którego przykładem była ucieczka na Ukrainę b. deputowanego Dumy Denisa Woronienkowa. Za niebywały akt nielojalności zapłacił śmiercią. Nie ma wątpliwości, że płatne zabójstwo było kremlowskim ostrzeżeniem dla wszystkich „szczurów, które chciałyby uciec z tonącego okrętu Rosja”. To także znak, że górę w elitarnym starciu bierze frakcja siłowików. Państwowi oligarchowie czerpiący profity z izolacji Rosji w świecie, zimnej konfrontacji z UE i USA, wreszcie zwolennicy wewnętrznego „zamordyzmu”. W tym kontekście, spora grupa rosyjskich analityków jeśli nie wprost, to daje do zrozumienia, że Nawalny mógł stać się instrumentem w walce kremlowskich klanów na kompromaty (materiały kompromitujące). Nie zważając na sprawiedliwe intencje antykorupcyjnego raportu FBK, jego treść mogła być wynikiem inspiracji, w intencji zniszczenia konkurencyjnego klanu cywilnych oligarchów, których reprezentował Miedwiediew. Takie wskazania mają ogromne znaczenie, bo mogą przesądzić o kursie międzynarodowej polityki Rosji, zwiastując również nowy podział aktywów gospodarczych. To także informacja, że siłowicy stawiają wyłącznie na Putina w zbliżających się wyborach prezydenckich. Chcą wyeliminować wariant kontrolowanego przekazania władzy wybranemu następcy, nie daj Boże, takiemu jak Miedwiediew. Taka rozgrywka to dla Putina nic dobrego, bo czyni zeń zakładnika jednej elitarnej opcji. Niebezpiecznej, bo prącej do jeszcze większego napięcia międzynarodowego. W takim rozwiązaniu starzejącemu się prezydentowi przypadłaby rola Breżniewa sterowanego przez politbiuro XXI w. Kluczową zaś rolę w rozegraniu takiej karty mogą odegrać sterowane z kuluarów protesty społeczne. Spore w rozmiarach, acz kontrolowane demonstracje mogą przesądzić o elekcyjnej decyzji Putina w imię przedłużenia własnego immunitetu bezpieczeństwa. Popchną zarazem Rosję w stronę nieskrywanego totalitaryzmu, na którym wygrają oczywiście siłowicy i ich konta w rajach podatkowych.

FMC27news