Pozyskiwanie funduszy ze środków unijnych stało się w ostatnich latach obszarem, na którym występowało wiele patologii. Jak się okazuje, ich ofiarami byli mali i średni polscy przedsiębiorcy chcący pozyskać unijne środki na swoje przedsięwzięcia.
“Wyciskanie brukselki powinno być naszym sportem narodowym” powiedział przed czterema laty na jednym ze spotkań Waldemar Pawlak (PSL). Były premier jeszcze wiele razy wracał do tematu, zachęcając Polaków do tego, aby jak najszerzej starali się pozyskiwać unijne środki na swoją działalność. Według polityka PSL to jest właśnie ten obszar, w którym powinniśmy być najbardziej aktywni i z którego możemy realnie najwięcej skorzystać. Na swoim blogu Pawlak zalecał również, aby na tym polu w żaden sposób „nie ograniczać aktywności i energii środowisk lokalnych”. W ocenie byłego premiera całkowicie „niepotrzebne jest mnożenie kolejnych kontrolerów i nadzorców”, którzy mieliby zajmować się przepływem unijnych środków w naszym kraju.
O ile z poglądem Pawlaka mówiącym o tym, że pozyskiwanie środków z unijnych funduszy winno być dla nas sportem narodowym, można by się zgodzić, o tyle z jego postulatem, aby nie tworzyć „bytów” zajmujących się kontrolą ich przepływu, w żaden sposób zgodzić się nie można. Przede wszystkim dlatego, że taki pogląd sam w sobie jest niebezpieczny, bo de facto postuluje ograniczenie kontroli przepływów unijnych środków, co w konsekwencji mogłoby przyczynić się do rozwoju nieprawidłowości i patologii, które wcześniej czy później na pewno stałyby się groźne dla naszego państwa.
Nie można również przystać na cytowane zdanie także dlatego, że nasze dotychczasowe doświadczenia pokazują, że do nieprawidłowości i patologii właśnie w Polsce dochodzi. Mogą tego dowodzić ustalenia kolejnych śledztw Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA), które od wielu miesięcy przegląda dokumentację dotyczącą przepływu środków unijnych. Jednak nie bez powodu Waldemar Pawlak wygłasza takie poglądy. Z jego strony jest to tylko przejaw dbałości o najbardziej żywotne interesy PSL. A jednym z nich jest na pewno sprawa zachowania kontroli nad przepływem unijnych środków, którą ludowcy od wielu lat trzymają w swoich rękach. Głównie dlatego, że ogromna część unijnych środków jest rozdysponowywana w województwach (w unijnej nomenklaturze – regionach).
PSL trzyma kasę
„Łapę” nad przyznawaniem środków z unijnych funduszy od samego początku trzymali ludowcy, którzy dziś rządzą w 14 województwach. Środki unijne, jakimi dysponują poszczególne województwa, są ogromne. Wystarczy wspomnieć o tym, że z ogólnej puli 82,5 mld euro, jakie zostały przyznane Polsce z unijnego budżetu polityki spójności na lata 2014–2020, samorządy województw będą zarządzać łącznie ponad 31 miliardami euro. Stanowi to zatem prawie 40 proc. wszystkich unijnych środków, jakie Polska ma obecnie do dyspozycji.
Unijne fundusze płynące do województw pochodzą z dwóch zasadniczych źródeł. Pierwszym z nich jest budżet programów regionalnych zasilany wprost z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Prawie 55 proc. środków z tego funduszu, jakie zostaną skierowane do Polski, zostanie wykorzystanych przez poszczególne województwa (regiony). Drugim źródłem będą środki, jakie popłyną do Polski z Europejskiego Funduszu Społecznego. Prawie 70 proc. z nich zostanie rozdysponowana w poszczególnych województwach.
Samorządy województw będą zarządzać tymi środkami poprzez regionalne programy operacyjne (dla każdego z 16 województw istnieje oddzielny program operacyjny). Wysokość unijnych środków dla województw na realizację tych programów została ustalona w toku żmudnych rozmów pomiędzy Ministerstwem Infrastruktury i Rozwoju a poszczególnymi urzędami marszałkowskimi. Mają one uwzględniać zarówno potrzeby rozwojowe poszczególnych województw, jak i ich własne potencjały.
Każde z województw postulując pożądaną dla siebie kwotę ze środków unijnych, starało się określić obszary o największym potencjale, czyli tzw. inteligentne specjalizacje. Zakładają one, że każdy region najlepiej rozwija się wtedy, kiedy dobrze wykorzystuje swój własny specyficzny potencjał. Może on wynikać np. z położenia geograficznego czy posiadanych zasobów naturalnych. Właśnie dlatego każde z 16 województw starało się jak najszerzej przedstawić swoje możliwości, wskazując na konkretne obszary, na które chciałoby uzyskać mocniejsze niż do tej pory wsparcie z funduszy europejskich. Na przykład w województwie warmińsko-mazurskim jako „inteligentne specjalizacje” wskazano m.in. żywność wysokiej jakości, drewno i meblarstwo oraz ekonomię wody, co ma obejmować takie dziedziny jak: turystyka, hotelarstwo, przemysł jachtowy. W pozostałych województwach do najczęściej definiowanych inteligentnych specjalizacji zaliczono m.in. wszelkie technologie informacyjno-komunikacyjne, biogospodarkę, energetykę oraz tradycyjne gałęzie przemysłu jak np. przemysł maszynowy i metalowy. Środki z programów regionalnych mogą zostać również przeznaczone na te dziedziny, które zostaną uznane za wspólne dla wszystkich naszych województw. Do takich zawsze zalicza się wsparcie dla rozwoju naszej przedsiębiorczości – odnosi się to przede wszystkim do sektora małych i średnich przedsiębiorstw (należy pamiętać, że wsparcie dla dużych projektów o większej, strategicznej z perspektywy kraju, randze gwarantują nam programy krajowe). Środki z funduszy europejskich mają pomóc w podniesieniu innowacyjności przedsiębiorstw i ich lepszej konkurencyjności, na przykład poprzez wspieranie działalności badawczo-rozwojowej oraz rozwijanie powiązań sektora biznesu i nauki. Szczególne ten ostatni aspekt ma duże znaczenie, ponieważ jak się zakłada, wykorzystywanie badań naukowych w gospodarce skutecznie sprzyja powstawaniu nowatorskich produktów i usług na rynku.
Na uprzywilejowaną pozycję w pozyskiwaniu środków z europejskich funduszy mogą liczyć także te podmioty, które będą realizowały inwestycje transportowe. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o inwestycje, które będą dotyczyły dalszej rozbudowy połączeń drogowych i kolejowych, tak aby mogły one w przyszłości zapewnić mniejszym miejscowościom sprawne połączenia z krajowymi i europejskimi sieciami transportowymi. Inwestycje w tym zakresie obejmują również wszelkie modernizacje linii kolejowych, ale też renowację dworców oraz zakup nowoczesnego taboru kolejowego.
Uprzywilejowane mają być również te podmioty, które będą realizowały inwestycje związane z budową tzw. gospodarki niskoemisyjnej. Obejmuje ona bardzo różnorodne przedsięwzięcia, jak np. inwestycje dotyczące modernizacji energetycznej budynków, wspierania ekologicznego transportu publicznego oraz te, które będą dotyczyły produkcji energii ze źródeł odnawialnych (OZE). Finansowane będą również projekty obejmujące m.in. modernizację sieci przesyłowych czy też inwestycje przyczyniające się do ograniczania ruchu drogowego w centrach miast, w tym budowę ścieżek rowerowych. Już dzisiaj wojewódzkie samorządy myślą o tym, jak można „wyrwać” pieniądze z unijnych funduszy na budowę tzw. gospodarki niskoemisyjnej. W niektórych województwach zaplanowano nawet, że na ten cel zostanie przeznaczone prawie 30 proc. ze środków, jakie Polska ma otrzymać z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.
Krótko mówiąc, pieniędzy z unijnych funduszy jest dużo. Możliwości ich pozyskania jest także sporo, zwłaszcza że przepisy określające projekty, na które można je otrzymać, niejednokrotnie są bardzo ogólne i można pod nie „podciągać” takie inwestycje, które do końca nimi nie są. Taka sytuacja zawsze może sprzyjać nieprawidłowościom i patologiom w ich rozdysponowywaniu. I jak się okazuje, już od dawna sprzyja.
CBA na tropie rozdziału unijnych środków
Gdy PiS przejęło władzę, postanowiło przyjrzeć się również temu, jak w poszczególnych województwach rozdysponowywane były środki z unijnych funduszy. Aby to sprawdzić w czerwcu 2016 r. CBA wkroczyło do 16 urzędów marszałkowskich w całej Polsce. Jak oficjalnie wówczas mówiono, kontrolą CBA miały zostać objęte przede wszystkim decyzje finansowe dotyczące wybranych programów regionalnych z lat 2007–2013. Chodziło w tym wypadku o zbadanie zgodności z prawem ich podejmowania i realizacji. CBA szacowało, że łączna suma unijnych środków, jakie zostały we wspomnianym okresie rozdysponowane przez urzędy marszałkowskie, wyniosła około 17,3 mld euro. To był moment decydujący w przypadku środków unijnych rozdzielanych w województwach, bo nikt nigdy wcześniej takiej kontroli nie przeprowadził. Było tak nawet pomimo tego, że CBA już za czasów Pawła Wojtunika miało informacje świadczące o nieprawidłowościach w tym zakresie. Wystarczy wspomnieć o tym, że po raz pierwszy Agencja zdobyła wiedzę na ten temat przy okazji afery korupcyjnej na Podkarpaciu, która zaczęła się w kwietniu 2013 r. od zatrzymania protegowanego posła Jana Burego (PSL), marszałka województwa podkarpackiego Mirosława K., któremu prokuratura postawiła 16 zarzutów. Jednak badanie, jak są wydatkowane unijne fundusze w województwach, zostało zablokowane przez samego premiera Donalda Tuska, który obawiał się, że gdyby do tego rzeczywiście doszło, to koalicja rządowa PO z PSL zwisałaby „na włosku”. Trzeba zatem było czekać na zmianę sytuacji politycznej w Polsce, która nastąpiła w październiku 2015 r. po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych. Dopiero wtedy możliwe stało się podjęcie przez CBA tematu rozdzielania unijnych środków w województwach.
W każdym razie, gdy w czerwcu ub.r. CBA zaczęło kontrolę dysponowania unijnymi środkami przez urzędy marszałkowskie, w kręgach PSL zapanował wielki strach. Wielu polityków tej partii, nie czekając na efekty kontroli CBA, od razu ruszyło do ataku, zarzucając Agencji kierowanie się motywami stricte politycznymi, a nie merytorycznymi. Jak natrętnie podkreślali wówczas ludowcy, w wydatkowaniu unijnych pieniędzy nie ma w Polsce żadnych patologii, bo urzędy marszałkowskie były kontrolowane przez wiele instytucji i nigdzie dotychczas nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości. Takie reakcje zapowiadały, że wraz z postępem tych kontroli może być jeszcze ciekawiej.
Przeprowadzenie przez CBA kontroli decyzji wydawanych w związku z przydzielaniem unijnych funduszy w poszczególnych województwach wymagało jednak sporo czasu. Trzeba było bowiem przestudiować tysiące dokumentów, jakie znajdowały się w urzędach marszałkowskich. Obok studiowania dokumentacji, agenci CBA musieli również przesłuchać urzędników, którzy odpowiadali za przygotowanie decyzji o przyznaniu środków unijnych. Potem pojawił się jeszcze inny problem, a mianowicie, że trzeba było objąć kontrolą także te podmioty, które były beneficjentami unijnych środków w ostatnich latach i także przesłuchać także ich szefów. A to wymagało jeszcze większego zaangażowania sił i środków. Nie było zatem specjalnie dziwne, że całą akcję kontroli urzędów marszałkowskich CBA kilkakrotnie przedłużało. Dopiero w marcu br., czyli po ponad dziewięciu miesiącach, CBA zaczęło finalizować swoje czynności kontrolne w większości urzędów marszałkowskich.
Jaki ostateczny efekt przyniosła cała akcja? CBA złożyło do tej pory pięć zawiadomień do prokuratury. Dotyczyły one urzędów marszałkowskich w województwach lubelskim, wielkopolskim i małopolskim. Doniesienia te objęły kwoty kontraktów od 100 do 200 mln złotych. Były szef CBA, a obecnie koordynator wszystkich naszych służb Mariusz Kamiński, poruszając w Sejmie sprawę wyników kontroli CBA, zwrócił uwagę posłom, że kontrola ta była potrzebna, bo pokazała, „iż jest pewien mechanizm nadużyć”. Jak zaznaczył Kamiński, służby takie jak CBA, zawsze muszą wychwytywać takie zjawiska i w porę na nie reagować. W efekcie złożonych przez CBA doniesień, prokuratura wszczęła postępowania przygotowawcze. Na przedstawienie zarzutów konkretnym osobom – urzędnikom urzędów marszałkowskich – będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Ale jak usłyszeliśmy od przedstawicieli CBA, jest już przesądzone, że takowe będą.
Mechanizmy patologii
Co zatem wiemy na temat patologii, jakie do tej pory zdiagnozowało CBA w związku z przydzielaniem środków z unijnych funduszy przez urzędy marszałkowskie?
Jednym z takich mechanizmów patologicznych na tym polu było tworzenie różnego rodzaju podmiotów zewnętrznych, które miały za zadanie odgrywać rolę swoistego pierwszego filtra wniosków o dotacje ze środków unijnych, które trafiały potem do danego urzędu marszałkowskiego. Oficjalnie podmioty te miały zadbać o to, aby wnioski zostały poprawnie przygotowane, zgodnie z wymogami formalnymi.
To jednak oficjalna wersja urzędników z urzędów marszałkowskich. W rzeczywistości podmioty te uczestniczyły w nieformalnym systemie ich „pozytywnego załatwiania”, oczywiście za tzw. odsypem, który z kolei uzależniony był od wysokości dotacji. Mógł on oczywiście mieć różne formy, czasami bardzo trudne do wychwycenia dla kontrolerów z CBA, z uwagi chociażby na upływ czasu. Tak było m.in. w urzędzie marszałkowskim na Podkarpaciu w czasach, gdy kierował nim Mirosław K. Jeden z takich podmiotów, gdzie przedsiębiorcy składali wnioski o unijne dotacje, pobierał od nich „odsypy” również w formie wycieczek do orientalnych krajów. Z kolei w województwie lubelskim, agentów CBA zainteresowała m.in. spółka Eurocompass założona w 2007 r. przez Krzysztofa Hetmana z PSL i jego partyjnych kolegów. Hetman w latach 2007–2010 był najpierw podsekretarzem stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego, a następnie w latach 2010–2014 był marszałkiem województwa lubelskiego. Okazało się także, że Hetman przed 2007 rokiem również pracował w urzędzie marszałkowskim w Lublinie, kierując w nim departamentem rozwoju regionalnego, kluczowego w dysponowaniu unijnych funduszy. Problem pojawił się, gdy okazało się, że w założonej przez niego spółce Eurocompass pracowała także jego żona i była ona pośrednikiem w pozyskiwaniu unijnych dotacji. Właśnie te okoliczności wzbudziły podejrzenia kontrolerów z CBA, w przypadku decyzji urzędu marszałkowskiego w Lublinie dotyczącej przyznawania unijnych dotacji.
Niewątpliwie inicjowanie podmiotów – filtrów dla wniosków o unijne dotacje należy zaliczyć do mechanizmów patologicznych. Jednak w tym wypadku identyfikowanie konkretnych przypadków korupcji z udziałem samorządowców nie jest wcale takie proste.
Innym mechanizmem było tworzenie fikcyjnych grup producenckich, z którym to przypadkiem agenci CBA spotkali się m.in. w województwie lubelskim. Chodziło o wydanie decyzji powołujących do życia tzw. rolnicze grupy producenckie, które zyskały możliwość ubiegania się o dotacje unijne. W rzeczywistości grupy takie istniały tylko na papierze. W ich przypadku CBA zakwestionowała na Lubelszczyźnie prawie 22 mln zł dotacji, jakie miały one otrzymać z unijnych funduszy. „Grupy producenckie” to jedna z form przyjmowania we wnioskach o dotacje odpowiednich „konstrukcji” organizacyjnych, tylko po to, aby uzyskać odpowiedniej wysokości unijne środki. Trudno nie stawiać w tym wypadku pytania, czy „urzędowi twórcy” takich „konstrukcji” (grup producenckich) nie byli w zmowie z tymi, którzy potem otrzymali unijne środki.
Jak zdiagnozowało CBA, patologie w przyznawaniu unijnych dotacji pojawiały się również często przy realizacji wszelkiego rodzaju projektów informatycznych. Uwidoczniło się to zwłaszcza w tych projektach, które związane były z cyfryzacją lokalnych urzędów (gminnych, miejskich). W tym przypadku niejasny był wybór firm, które miały je realizować, jak również sama realizacja nie była nadzorowana przez urzędy marszałkowskie (niejednokrotnie nie było nawet ostatecznego odbioru całego projektu). Zdarzało się nawet, że firmy realizujące takie projekty nie przekazywały urzędom, których one dotyczyły, kodów źródłowych do systemu informatycznego, licząc w przyszłości na dodatkowe pieniądze z tego tytułu. Tego rodzaju patologie ujawniły się m.in. w przypadku projektu cyfrowego „Wrota Lubelszczyzny” realizowanego przez firmę Asseco Poland, która ma powiązania ze środowiskiem PSL (ujawniła to m.in. afera korupcyjna na Podkarpaciu).
O innych zdiagnozowanych patologiach w aspekcie przyznawania przez urzędy marszałkowskie unijnych środków agenci CBA na razie nie chcą za wiele mówić, ponieważ jak podkreślają, toczy się pięć postępowań przygotowawczych, w których „mamy do czynienia z uzasadnionym podejrzeniem popełnienia przestępstwa”.
Jedno nie ulega wątpliwości. Do opisanych patologii zapewne by nie doszło, gdyby nie postawa urzędników urzędów marszałkowskich, którymi kieruje PSL. Trudno jest zatem nie przypisywać winy politykom PSL za patologie w przyznawaniu środków z unijnych funduszy, jakimi dysponują dzisiaj nasze województwa.