1.9 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Wymieranie plus

Najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego nie pozostawiają złudzeń: Polska coraz szybciej wymiera, a nowym wymiarem tego zjawiska jest „pustynnienie” prowincji.

Jak można się dowiedzieć z raportu „Prognoza ludności gmin na lata 2017-2030”, w ciągu kolejnych 12 lat aż 1665 na 2478 gmin w Polsce odnotuje spadek liczby ludności. W przypadku aż 322 z nich (13 proc.) spadek ten będzie wynosił więcej niż 10 proc. Zmiany liczby ludności są czymś naturalnym i dochodzi do nich także w okresie wysokiego przyrostu naturalnego, np. w wyniku migracji wewnętrznych (tak działo się w czasach PRL, gdy ludność wiejska napływała masowo do miast). Jednakże prognozowany ubytek ludności w polskich gminach wynika przede wszystkim z postępującej katastrofy demograficznej naszego kraju, który wedle prognoz GUS ma liczyć w 2030 roku zaledwie 37,1 mln osób, czyli tyle ile miał w 1984 roku.

Zwijanie się cywilizacji

Zaprezentowane dane ukazują Polskę jako kraj, który coraz bardziej ogranicza się do kilku najważniejszych metropolii, wokół których wyrasta wieniec ludnych i zamożnych gmin. W ciągu najbliższych czternastu lat Polaków ma przybywać właśnie na obrzeżach dużych miast. Liderem pozostają podpoznańskie gminy, które umiejętnie przyciągają młode rodziny z dziećmi – na ich terenie spodziewany jest przyrost nawet rzędu 50 proc. Na podobny mogą także liczyć podmiejskie obszary Warszawy, Trójmiasta, Krakowa czy Wrocławia.

Sukces demograficzny gmin okalających główne polskie ośrodki miejskie jest jednak jednocześnie wielką porażką małych ośrodków, które stają się w coraz większym stopniu krainą emerytów i rencistów. Dane GUS potwierdzają, że polską „pustynią demograficzną” stają się w coraz większym stopniu przede wszystkim ziemie odzyskane, a także województwa wschodnie. Na niechlubnej liście liderów depopulacji znalazły się przede wszystkim gminy z województw podlaskiego i lubelskiego, w których ubytek ludności będzie wynosił nawet ponad 20 proc., ale i w województwach opolskim i dolnośląskim ponad 22 procentom gmin grozi utrata więcej niż 10 proc. ludności.
Obecna sytuacja w Polsce coraz bardziej przypomina schyłkowy okres I Rzeczpospolitej, kiedy to niemal całe życie gospodarcze, kulturalne, handlowe i polityczne skupiło się w stołecznej Warszawie, która jako jedyna odnotowywała wzrost liczby mieszkańców (w epoce rozbiorowej liczyła już ponad 100 tys. mieszkańców, choć jeszcze sto lat wcześniej ustępowała innym miastom). Polska była wówczas w stanie uwiądu, lecz z perspektywy stolicy można było odnieść wrażenie, że się rozwija.

W identyczny sposób obecnie Polska rozwija się głównie w dużych miastach, które przyciągają inwestycje i młodych ludzi, a jednocześnie drenują mniejsze ośrodki z siły roboczej. Jak wynika z analizy przygotowanej niedawno przez Polską Akademię Nauk, aż 122 średniej wielkości miastom w Polsce grozi zapaść społeczno-gospodarcza. Na czarnej liście najbardziej zagrożonych miast znalazły się m.in. Prudnik z opolskiego, Przemyśl i Sanok z Podkarpacia, a także Hajnówka w Podlaskiem. W nieciekawej sytuacji są jednak także większe miasta, stanowiące niegdyś ważne ośrodki regionalne i administracyjne, jak choćby Radom, Jelenia Góra czy też Grudziądz, które wyraźnie zostały w blokach i nie nadążają za liderami wśród polskich miast. Rząd obiecał na walkę z zapaścią regionalnych ośrodków ponad 2,2 mld zł, lecz jest to suma stosunkowo niewielka.

W rzeczywistości zamiast specjalnych programów, które zasilają najczęściej budżety samorządów, Polsce potrzebna jest radykalna zmiana polityki gospodarczej państwa. Wielkim paradoksem obecnej sytuacji jest to, że w upadających ośrodkach regionalnych ofert pracy nie brakuje, a wręcz przeciwnie, lokalni przedsiębiorcy już od wielu miesięcy nie są w stanie znaleźć pracowników do swoich zakładów pracy. Do pracy brakuje już nawet Ukraińców. Polacy są zniechęcani do pracy przez jej wysokie opodatkowanie, które wynosi blisko 70 proc. sumy, którą pracownik otrzymuje na rękę od pracodawcy.

Programy nie działają

Znamienne dla raportu Głównego Urzędu Statystycznego na temat ludności polskich gmin jest to, że statystycy wystawili tak naprawdę bardzo negatywną ocenę programowi 500 plus. Obwołany największym sukcesem rządu Beaty Szydło, program ten nie przynosi jak dotąd żadnych istotnych zmian w demografii. Dzietność Polek zwiększyła się w sposób nieznaczny (1,35 w 2016 roku wobec 1,28 w 2015), lecz nadal nie zapewnia i długo nie będzie zapewniała zastępowalności pokoleń. W rzeczywistości prorządowe media całkowicie porzuciły już narrację przekonującą o korzystnych skutkach 500 plus dla polskiej demografii i skupiły się na wskazywaniu, że dzięki programowi polskie rodziny rzadziej zadłużają się w bankach, stać je na wakacje, czy też mogą wydawać więcej pieniędzy na edukację dzieci. Ekonomiści związani z Prawem i Sprawiedliwością wspominają także często o lepszej koniunkturze w gospodarce wywołanej zwiększonym popytem wewnętrznym, lecz praktycznie nikt nie wspomina o zmianach w demografii, gdyż takowych na dobrą sprawę nie ma.

Tymczasem wyludnianie się tak znacznych obszarów kraju to sytuacja niebezpieczna dla całej Polski. Tym bardziej, iż depopulacja postępuje przede wszystkim w regionach przygranicznych. Co prawda na podobną depopulacyjną chorobę cierpią także wszystkie sąsiadujące z Polską kraje, lecz cywilizacyjny odwrót z regionów, które niegdyś stanowiły przedmiot zaciekłych sporów terytorialnych, pokazuje, że Polska znalazła się w bardzo niebezpiecznej sytuacji.

Niebezpieczeństwo to polega przede wszystkim na tym, że do tej pory obszary wiejskie stanowiły wielki rezerwuar demograficzny dla miast i gdy ośrodki miejskie z różnych przyczyn się wyludniały, mogły zawsze liczyć na dopływ ludności z okolicznych terenów. Obecnie zaś wieś przestała dominować nad miastami w zakresie przyrostu naturalnego, większość młodych osób już się przeniosła do okolicznych aglomeracji, natomiast posiadanie dużej liczby dzieci dawno przestało być normą. Polskie duże miasta tracą więc naturalną bazę dla swojego rozwoju i mogą odtąd polegać wyłącznie na sobie, co wobec dominujących obecnie trendów kulturowych wróży jedynie coraz mocniej postępującą depopulację.

Ujawnione przez Główny Urząd Statystyczny trendy pokazały także wielką fikcję wielomilionowych funduszy unijnych przeznaczanych na rozwój tzw. Polski B. W ramach Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej w latach 2007-2013 wydano łącznie ponad 2,8 mld euro (w tym środki przyznane przez Unię Europejską), za które unowocześniono uczelnie, zbudowano i wyremontowano drogi, zakupiono autobusy i trolejbusy dla komunikacji miejskiej, czy też przygotowano nowoczesne kampanie marketingowe. Skutek tych działań jest taki, iż mieszkańcy Podlasia, Zamojszczyzny czy Podkarpacia masowo wyjeżdżają do innych miast lub za granicę. Szacuje się dziś, że tylko w latach 2002-2011 z Polski B uciekło blisko 100 tys. osób. Bilans kolejnych 10 lat nie będzie niestety lepszy.

Najbardziej pesymistyczne w kontekście zaprezentowanych przez GUS danych jest jednak to, iż obecny rząd wydaje się nie mieć żadnej odpowiedzi na postępującą katastrofę. Jak do tej pory PiS zapewnił sobie jedynie kiepskiej jakości alibi w postaci programu 500 plus, który nie jest w stanie zmienić niczego istotnego w zakresie przyczyn zapaści polskiej demografii. Nasz problem polega na tym, iż żyjemy obecnie w okresie przejściowym, w którym spadek dzietności jest wciąż niwelowany w skutkach przez coraz większą średnią długość życia. Ubywa nas więc średnio ok. 40-50 tys. rocznie, lecz za dekadę roczny ubytek osiągnie już poziom nawet 100-150 tys. osób rocznie.

Śmierć zagląda nam już w oczy, lecz na razie kryjemy się przed nią w dużych miastach.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news