1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

2017. Rok przeciętny

Ten rok nie był taki udany, jak twierdzi polski rząd. Był bardzo przeciętny.

„O byś żył w ciekawych czasach” – głosi jedno z najcięższych przekleństw chińskich. Bo o ciekawych czasach miło się czyta, ale już żyje się w nich ciężko. Biorąc pod uwagę chińskie spojrzenie na świat, był to bez wątpienia rok przeklęty, bo ciekawy. Oto subiektywny przegląd najważniejszych wydarzeń w naszym kraju.

Mała, wielka zmiana

Koniec roku 2017 upływa w atmosferze zmiany, jaka dokonała się na stanowisku premiera. Po wielu miesiącach spekulacji okazało się, że Beatę Szydło zastąpi dotychczasowy wicepremier, minister finansów i rozwoju Mateusz Morawiecki. Oficjalne zaprzysiężenie nowego rządu miało miejsce
11 grudnia. Nowy premier podkreślił, że jego rząd „będzie czerpał najlepsze doświadczenia z dotychczasowych osiągnięć”. Będzie też „rządem kontynuacji”, dla którego „punktem odniesienia będzie rodzina, godna praca, mieszkanie dostępne dla jak największej liczby osób”. Wbrew panującym od wielu miesięcy spekulacjom, z rządu ostatecznie nie odeszła premier Beata Szydło. Będzie teraz pełniła stanowisko wicepremiera
ds. społecznych, które są jednym z najważniejszych elementów realizowanego od dwóch lat programu PiS.

Skupmy się jednak nie na personalnych grach, ale dokonaniach obecnej ekipy rządzącej. Do takich niewątpliwie zalicza się kwestia reformowania polskiego państwa, jego aktualna pozycja na arenie międzynarodowej oraz stan polskiej gospodarki.

Reformy niedokończone

Jak pamiętamy, PiS szło do władzy z hasłem naprawy państwa. Jesienią 2015 r. z chwilą przejęcia władzy, PiS mogło się wreszcie zabrać za realizację tego zadania. Pierwszy rok funkcjonowania rządu Beaty Szydło był niezaprzeczalnym sukcesem. Naprawiono funkcjonowanie wielu segmentów polskiego państwa, zrealizowano reformę prokuratury, stworzono również jednolitą administrację podatkową i skarbową. To właśnie ich działalność najbardziej decyduje o skuteczności walki z istniejącymi w państwie patologiami, zwłaszcza tymi, które są w obszarze gospodarki.

Drugi rok działalności rządu Beaty Szydło trudno jednak zaliczyć do udanych. Reformowanie państwa utknęło w miejscu. Wprawdzie przeforsowana została ustawa o organizacji sądów powszechnych i niejako „rzutem na taśmę” przegłosowano w Sejmie (8 grudnia) i Senacie (14 grudnia) ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS) i Sądzie Najwyższym, ale czekać muszą one jeszcze na podpis prezydenta. Ich wdrożenie nastąpi jednak dopiero w przyszłym roku. Oczywiście opóźnienia w reformie naszego sądownictwa można tłumaczyć działaniem rządu w ekstremalnych warunkach politycznych (protesty opozycji i sabotowanie prac nad reformą przez środowisko sędziowskie), a także vetem prezydenta Andrzeja Dudy wobec zgłoszonych wcześniej projektów ustaw. Jednak nie da się ukryć, że naprawy sądownictwa nie można uznać za kolejny sukcesu rządu.

Gabinetowi Beaty Szydło nie udało się również w tym roku zrealizować zapowiadanej reformy polskich służb. Wprawdzie w listopadzie przeforsowano ustawę powołującą Biuro Nadzoru Wewnętrznego (BNW), które ma zajmować się nadzorem nad wszystkimi służbami, jakie podlegają dzisiaj MSWiA, ale nie podjęto projektu reformy pozostałych instytucji. Już w zeszłym roku mogliśmy usłyszeć, że trwają prace nad projektem ustawy powołującej Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (ABN), która ma w przyszłości nadzorować działalność ABW, AW, CBA, a być może również SKW i SWW.
Podobnie sytuacja wygląda, jeśli idzie o system naszej edukacji. Co prawda zaczęto wdrażać w życie reformę edukacji, ale dotyczy ona jedynie szkolnictwa na poziomie podstawowym i średnim. Czekamy nadal na reformę polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Wprawdzie wicepremier i minister edukacji Jarosław Gowin przedstawił we wrześniu projekt nowej ustawy, ale jak można powszechnie usłyszeć nawet w samym PiS, jest on zwykłym bublem. W 2017 r. nie wydarzyło się również nic istotnego w resorcie zdrowia, który nadal trawiony jest rozlicznymi problemami. Jednym z nich jest sprawa rosnących długów polskich szpitali, z których część stanie w obliczu realnego bankructwa, jeśli nie otrzyma pomocy finansowej z budżetu państwa. Deklarowany przez rząd Beaty Szydło wzrost nakładów na służbę zdrowia do poziomu 6 proc. PKB niewiele zmieni. Chodzi o to, aby te pieniądze zostały dobrze spożytkowane, a tego, jak wiadomo, nie da się zrobić bez wdrożenia pakietu reform całej naszej służby zdrowia.

Na uwagę zasługuje także to, co działo się w tym roku z naszym systemem ubezpieczeniowym. Mowa oczywiście o ZUS, którego perspektywy nie wyglądają zbyt ciekawie. Głównie dlatego, że do roku 2050 liczba ludności naszego kraju zmniejszy się z obecnych 38 mln do 33,5 mln. A to oznacza, że będziemy potrzebowali dodatkowo 4 mln ludzi na polskim rynku pracy, aby zapełnić dziurę, jaka powstanie w systemie naszego państwowego ubezpieczyciela. Tymczasem w tym roku okazało się, że z luk w zawartej w 2012 r. umowie z Ukrainą, (miała zagwarantować osiedlającym się w naszym kraju Polakom ze Wschodu wypłatę emerytury za lata pracy na Ukrainie) zaczęli w coraz większym zakresie korzystać pracujący w Polsce Ukraińcy. Wyszło bowiem na to, że Ukraińcom wystarczy nawet krótki czas legalnej pracy w naszym kraju, by móc pobierać z ZUS emeryturę o wysokości 1000 zł brutto, czyli tzw. emeryturę minimalną (średnia emerytura na Ukrainie to
2000 hrywien, czyli 270 zł). Zjawisko to może w przyszłości doprowadzić do jeszcze większego przeciążenia naszego systemu emerytalnego. Szkoda, że ani ZUS, ani rząd nie dostrzegł tego problemu i nie podjęły odpowiednich kroków, aby skutecznie zapobiec temu zjawisku.

Warto wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach: o armii i naszej służbie dyplomatycznej. W wypadku naszego wojska najważniejszą zmianą było powołanie z dniem 1 stycznia 2017 r. Wojsk Obrony Terytorialnej (WOT), jako nowego rodzaju Sił Zbrojnych RP. Mają one być przeznaczone do prowadzenia działań taktycznych na obszarze całego kraju. Problem jest tylko w tym, że WOT tak naprawdę nie osiągnął zaplanowanej gotowości. W kręgach wojskowych można usłyszeć, że „terytorialsi” nie mają sprzętu i ekwipunku, nie ma także odpowiednich środków na wdrożenie procesu ich systematycznego szkolenia.

Z kolei w przypadku dyplomacji miała zostać przeforsowana w tym roku nowa ustawa o służbie zagranicznej. Okazało się jednak, że dokument przygotowany w MSZ jest tak niechlujny, że aby móc nad nim procedować, potrzebne jest naniesienie bardzo wielu poprawek. Zapewne minie jeszcze wiele miesięcy, zanim ten projekt (po niezbędnych poprawkach), trafi pod głosowanie. Krótko mówiąc: zarówno w przypadku WOT, jak i naszej służby dyplomatycznej działań naszego rządu nie można zaliczyć do sukcesów.

Ministerstwo Spraw Zagmatwanych

Winę za wpadki dyplomacji ponosi jej szef. Witold Waszczykowski piastuje to stanowisko od jesieni 2015 r. Nigdy nie należał do silnych politycznie osobowości. Jest też chaotyczny i od początku nie potrafił zapanować nad swoim resortem. Wielki problem sprawiały mu kadry, których nie wymieniał, albo dokonywał chybionych wyborów. Tak było m.in. wtedy, gdy przeprowadził zmiany personalne w Polsko – Rosyjskiej Grupie
ds. Trudnych, czy też, gdy długo ociągał się z odwołaniem polskiego ambasadora w Stanach Zjednoczonych, Ryszarda Schnepfa. Nie mogło zatem dziwić, że Waszczykowski co jakiś czas był wzywany na Nowogrodzką i musiał wysłuchiwać gorzkich uwag prezesa PiS.

Jeszcze gorzej było z opiniami Waszczykowskiego, które nie tylko były nieprzemyślane, ale wiele razy mocno zaszkodziły Polsce. Wystarczy wspomnieć o jego wypowiedzi, w której ponowny wybór Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej uznał „za sfałszowany”.

Nic dziwnego, że polityka zagraniczna w wykonaniu szefa naszego MSZ była pasmem nietrafionych inicjatyw i chybionych działań, bądź też ich całkowitego braku. Wystarczy przypomnieć starania MSZ w sprawie wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej, kiedy strona polska zgłosiła swojego kandydata (eurodeputowany Jacek Sariusz Wolski), właściwie bez przygotowania. W rezultacie okazało się, że na zgłoszonego przez Polskę polityka nikt w Brukseli nie zagłosował. To była totalna porażka, obciążająca w największej części szefa naszego MSZ.

To jednak nie była największa wpadka Witolda Waszczykowskiego. Znacznie większą było zaproszenie do Polski w grudniu 2015 r. Komisji Weneckiej, by ta na miejscu zapoznała się z pracami nad nowelizacją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Doprowadziło to do głębokiego konfliktu, którego eskalacja miała w tym roku ciąg dalszy, tyle że już w związku z reformą naszego systemu sądownictwa. To również pole otwartego konfliktu z Brukselą, który nie wiadomo jeszcze, jak się dla Polski zakończy. Waszczykowski, jako szef MSZ, nie miał żadnego pomysłu na zażegnanie tego sporu, albo na zminimalizowanie jego potencjalnych skutków. W rezultacie nasze stosunki z Brukselą są dzisiaj najgorsze od czasów wstąpienia Polski do UE.

Na pewno poprawie uległy nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi, które w czasach prezydentury Baraka Obamy nie były najlepsze. W tym przypadku staliśmy się beneficjentami wyboru Donalda Trumpa na prezydenta i zwrotu, jakiego dokonał w polityce międzynarodowej. Polska stała się dużo ważniejszym krajem dla USA, zwłaszcza w wymiarze bezpieczeństwa euroatlantyckiego. Wyrazem tego było w tym roku przybycie do Polski kolejnych pododdziałów z amerykańskiej pancernej brygadowej grupy bojowej (ABCT). Wyrazem nowej jakości w relacjach polsko- amerykańskich była lipcowa wizyta Donalda Trumpa w Warszawie. Zbiegła się ona ze szczytem Państw Trójmorza, która to inicjatywa zgodnie z ideą prezydenta Andrzeja Dudy ma lepiej skoordynować działania państw Europy Środkowo-Wschodniej i wzmocnić rolę Polski w tym regionie. Tyle że idea Trójmorza jak na razie jest tylko na papierze.

Wątpliwości może również budzić skuteczność naszej polityki w przypadku Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja i Węgry). Problem w tym, że wspólne działania państw tej grupy na forum w Brukseli rozmijają się często z interesami Polski. Głównie dlatego, że rządzące w nich partie należą do zupełnie innych klubów w Parlamencie Europejskim (np. PiS i węgierski Fidesz).
W aspekcie pozycji międzynarodowej Polski nie uległy zmianie nasze fatalne relacje z Federacją Rosyjską. Równie mocno powinno niepokoić to, że mamy dzisiaj bardzo negatywną prasę nie tylko w Europie, ale nawet w Ameryce. Nasz kraj jest zazwyczaj przedstawiany jako ten, który łamie podstawowe standardy demokracji, zmierza ku dyktaturze i sprawia problemy zarówno Brukseli, jak i sąsiadom. Polski rząd nawet nie usiłował nic z tym zrobić. Być może jest właśnie tak, jak piszą powszechnie media, że to premier Mateusz Morawiecki ma podjąć się tego trudnego wyzwania, jakim jest zmiana negatywnego obrazu Polski za granicą?

Gospodarka jest najważniejsza

Oficjalne stanowisko polskiego rządu jest dzisiaj takie, że właśnie wkroczyliśmy na drogę szybkiego rozwoju gospodarczego. Wzrost naszego PKB ma sięgać na koniec roku 4,3 proc., gdy tymczasem cała Europa rozwija się w tempie zaledwie 1–1,5 proc. Mamy mieć też znacznie większe wpływy do budżetu. Same wpływy z podatku VAT mają wynieść jakieś 153 mld zł, czyli o około 10 mld więcej niż prognozowano. Możemy zatem wydawać więcej pieniędzy, chociażby na kosztowne programy społeczne ze sztandarowym 500 plus na czele.

Na koniec roku ma też być niska inflacja. W listopadzie 2017 r. wyniosła jedynie 2,5 proc., oczywiście w ujęciu rocznym. Mamy też niewielkie bezrobocie – stopa bezrobocia w listopadzie br. wynosiła 6,6 proc. i była najniższa od 1991 r. 30 listopada w urzędach pracy w całym kraju zarejestrowanych było jedynie 1,06 mln bezrobotnych. Notowania Polski w świecie ekonomii, od czego zależą jej dalsze perspektywy, są coraz lepsze. Najważniejsze agencje ratingowe (Moody’s, Standard&Poor’s i Fitch) coraz lepiej oceniają wiarygodność Polski i jej perspektywy, systematycznie podnosząc swoje oceny polskiej gospodarki. Z ust polityków polskiego rządu ciągle słyszymy, że właśnie wchodzimy na ścieżkę szybkiego rozwoju i musimy zrobić wszystko, aby to dobrze wykorzystać.

Ten obraz Polski nie jest do końca taki, jak go przedstawia rząd. Gdy zaczynamy się uważniej przyglądać, okazuje się znacznie mniej idylliczny. Oczywiście możemy się cieszyć ze wzrostu wskaźnika PKB, czy większych wpływów do budżetu. Martwić za to może zbyt duży deficyt, który będzie oscylował między 40 a 50 mld zł. Warto wspomnieć, że w projekcie przyszłorocznego budżetu, limit dla deficytu budżetu państwa określony został na 41,5 mld zł, a dla całego sektora finansów publicznych na około 50 mld zł tj. 2,7 proc. PKB. Gdy porównany go z deficytem innych unijnych krajów, to okazuje się, że większą dziurę w finansach publicznych mają tylko Rumunia (3,7 proc. PKB) i Francja (3,2 proc. PKB). Oby nie okazało się za kilka miesięcy, że oprócz łamania standardów demokracji, naruszamy jeszcze unijną dyscyplinę budżetową, która nas obliguje do takiego właśnie działania (zalecenia budżetowe Brukseli mówią, że deficyt budżetowy powinien być obniżany o pół punktu procentowego PKB rocznie).

Niepokoić powinna również inflacja, bo okazuje się, że jest ona obecnie najwyższa od 2012 r. Głównie za sprawą wzrostu cen, co zresztą widać najlepiej na przykładzie żywności. Według listopadowych danych GUS miała ona zdrożeć w tym roku już o 5,8 proc., co było najwyższym skokiem od 2011 r. Tymczasem zakup żywności pochłania aż 25 proc. wszystkich wydatków przeciętnej polskiej rodziny. Krótko mówiąc, życie w Polsce staje się coraz droższe a Polacy ubożsi.

Nie można także wiele dobrego powiedzieć o inwestycjach w naszym kraju. Wielu ekspertów zwraca uwagę, że po dwóch latach rządów PiS ich udział w dochodzie narodowym spadł aż o dwa punkty procentowe. Eksperci zwracają uwagę także na to, że stopa inwestycji, czyli ich poziom w stosunku do PKB spadł do najniższego poziomu od 1996 r. Na to zjawisko rząd nie znalazł jak dotąd recepty.
W 2017 r. nie wydarzyło się także wiele innych rzeczy, o których chcielibyśmy usłyszeć. Jedną z nich jest brak wyraźnej zmiany warunków do prowadzenia działalności gospodarczej, na co najbardziej czekają małe i średnie polskie firmy. Nie stworzono również projektu nowej ordynacji podatkowej, co wcześniej zapowiadano.

Ten rok zatem nie był taki udany, jak twierdzi polski rząd. Był natomiast bardzo przeciętny.

FMC27news