e-wydanie

3.9 C
Warszawa
środa, 24 kwietnia 2024

Katastrofalna cena poprawności

Decydującym czynnikiem światowej hegemonii USA jest przewaga technologiczna. Odkrycia naukowe stoją u źródeł potencjału militarnego i gospodarczego, a więc supermocarstwowości. Tymczasem środowiska uniwersyteckie paraliżuje poprawność polityczna, która zabija swobodę twórczą, a więc innowacyjność. Czy amerykańska nauka padnie ofiarą światopoglądowego dyktatu?

W przedświątecznym tygodniu dobrym samopoczuciem Amerykanów wstrząsnęła informacja o największym ataku cybernetycznym w dotychczasowej historii wojny hybrydowej.
Niepokojące fakty
Jednostka rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU, znana pod kodową nazwą Cozy Bear, zinfiltrowała instytucje administracji federalnej i stanowej. Łupem hakerów padło nawet ministerstwo bezpieczeństwa wewnętrznego, które winno chronić USA przed tego rodzaju zagrożeniami.
Kremlowscy złodzieje włamali się również do systemów informatycznych największych spółek giełdowych i czołowych firm technologicznych, nie wyłączając Microsoftu. Jak ocenili eksperci bezpieczeństwa, a za nimi media: „Rosyjski atak był jawnym zagrożeniem dla istnienia Stanów Zjednoczonych”.
Gazeta „The Hill” posunęła się jeszcze dalej: „Do cybernetycznej infiltracji należy się odnosić jak do potencjalnej agresji przeciwko Stanom Zjednoczonym. Taki akt wymaga konkretnej i zdecydowanej reakcji władz”. Odpowiedź może być zatem tylko jedna, dodał portal „Politico”: „Wzmocnienie obrony i ukaranie Rosji, adekwatne do skali szkód”. Tym niemniej oba tytuły wysnuły podobny wniosek: „W amerykańskim systemie kontrwywiadu cybernetycznego jest zbyt wiele słabych miejsc”.
W tym samym czasie chińska propaganda głosiła pochwałę komunizmu. Pod przywództwem Xi Jinpinga i KPCh Pekin przełamał amerykański monopol księżycowy. 17 grudnia agencja Xinhua poinformowała o powrocie na Ziemię sondy kosmicznej. Misja aparatu Chang›e-5 potrwała 19 godzin i zakończyła się pobraniem gruntu z powierzchni Księżyca.
Dotychczas podobnego wyczynu dokonali jedynie amerykańscy i sowieccy naukowcy, ale to prezydent Donald Trump zainicjował w 2020 r. nowy program eksploracji ziemskiego satelity. Lądowanie sondy było więc tyleż przemyślanym gestem politycznym, co pokazem rosnącego potencjału technologicznego Chin. A jak wiadomo, technologia równa się sile ekonomicznej i militarnej.
Jeśli chodzi o amerykańską dominację wojskową, informacje również nie są pomyślne. W październiku „The New York Times” opublikował artykuł pt. „USA przegrywają wyścig w dziedzinie technologii militarnych”.
NYT wysunął taki wniosek na podstawie raportu ekspertów Kongresu oceniających postępy Pentagonu w modernizacji sił zbrojnych. „Nie zważając na zapewnienia departamentu obrony o wdrażaniu nowych systemów uzbrojenia, armia ma kłopoty z wycofania dotychczasowej broni nie spełniającej wymogów współczesnego pola walki”, brzmi konkluzja raportu.
Już od siebie kongresmeni dodali: „nasz wysiłek zbrojeniowy powinien się skoncentrować na przyszłych wyzwaniach, a nie na politycznym i ekonomicznym przywiązaniu do przeszłości”. Natomiast zdaniem profesjonalistów środowiska naukowe i kompleks wojskowo-przemysłowy muszą przyspieszyć prace w dziedzinie sztucznej inteligencji. Za wręcz niezbędne uznali zainicjowanie „Programu Manhattan” XXI w. Dla przypomnienia, taki kryptonim nosił wspólny wysiłek armii, fizyków jądrowych i administracji prezydenta Franklina D. Roosevelta, dzięki któremu w czasie II wojny światowej USA jako pierwsze na świecie weszły w posiadanie broni atomowej.
Komisja zarekomendowała, aby od 2021 r. finansowanie każdego programu zbrojeniowego było uzależnione od rozpoczęcia prac nad alternatywnym projektem broni z komponentem sztucznej inteligencji.
Niepokoi jednak wyjaśnienie Pentagonu. Dowództwo sił zbrojnych obiecało jak najszybsze wdrożenie rekomendacji w życie. Z drugiej strony wg NYT już obowiązujące podobne rozwiązania „przyniosły nieznaczne sukcesy”. Dlaczego?
Uczony uczonemu wilkiem
„Naukowcy pożerają się nawzajem” oznajmił „The Wall Street Journal”, informując o dramatycznym wpływie poprawności politycznej na jakość uniwersyteckiego kształcenia. Jako dowód dziennik opisał drastyczny przypadek wycofania artykułu z uznanego periodyku fachowego.
Prestiżowy „Nature Communications” zablokował na swoich łamach publikację trojga socjologów. Powodem była sprzeczność z ideologią płciowego równouprawnienia narzuconą przez lewicowe środowisko akademickie. „W ten sposób polityczne i światopoglądowe sympatie określiły, jakie naukowe kryteria są słuszne, a jakie nie”, tak „The Wall Street Journal” skomentował kompromitującą sytuację.
W listopadzie 2020 r. troje pracowników wydziału nauk społecznych New York University zostało publicznie zlinczowanych przez środowisko akademickie za politycznie niepoprawne wnioski. Socjologowie udowodnili, o zgrozo, że naukowiec mężczyzna może być lepszym promotorem wyznaczającym ścieżkę kariery kobiet naukowców.
Aberracja? Nic podobnego, według lewicy uniwersyteckiej prawidłowa teza brzmi: tylko kobiety zajmujące się daną dziedziną badań mogą sprawować naukową opiekę nad młodszymi, choć z pewnością nie mniej utalentowanymi koleżankami.
Profesjonalny nadzór starszego stopniem naukowym i stażem kolegi jest przejawem seksizmu i ultra konserwatyzmu światopoglądowego na miarę średniowiecza. W efekcie dochodzi nie tylko do zmarnowania kobiecych talentów, ale zaburzenia płciowej równowagi, a więc równouprawnienia środowiska naukowego. „Tylko obecna polityka płciowej dywersyfikacji, zakładająca, że mentorem kobiety jest również kobieta, gwarantuje badaczkom różnych dziedzin kontynuację karier i zajęcie wpływowych miejsc w hierarchii środowiskowej”, brzmi równościowa pochwała poprawności. Na ideologicznym zmieszaniu z błotem nie koniec. Po tym, jak „Nature Communications” odmówiło publikacji artykułu wraz z ujawnieniem przyczyn blokady, trójka autorów znalazła się pod środowiskowym pręgierzem.
Groźba ostracyzmu, a więc gwałtownego załamania karier zawodowych, czyli utraty podstaw bytu sprawiła, że naukowcy złożyli samokrytykę w maoistowskim stylu. „The Wall Street Journal” poinformował, że autorzy nie mogli postąpić inaczej wobec opinii recenzentów. Profesor biologii z Bostonu ocenił na przykład: „Sam fakt postawienia tezy o męskiej alternatywie dla kobiety-mentora uważam za wysoce szkodliwy”.
Dlatego trójka pechowców, która uwierzyła w swobodę poglądów i prawo twórczej interpretacji „wyraziła głęboki żal z powodu bólu, który mogli nieświadomie sprawić wielu kobietom-naukowcom, wywołując słuszny gniew wspólnoty akademickiej”.
Mimo wszystko „The Wall Street Journal” odważył się na redakcyjny wniosek: „Publikacja została ocenzurowana nie z powodów merytorycznych tylko po ataku agresywnej i krzykliwej mniejszości”.
Do poszkodowanych należy także naukowy periodyk, którego rada naukowa na skutek incydentu obiecała każdorazowe badanie „reakcji środowiskowej i społecznej na przyszłe publikacje”.
W praktyce oznacza to, że do druku będą dopuszczane jedynie takie wyniki badań i eksperymentów, które zostaną wstępnie ocenzurowane przez naukowe grupy interesów, dla których najważniejszym wyznacznikiem oceny jest poprawność polityczna. Komentarz znanego dziennika, który ujawnił skandal mógł być zatem tylko jeden: „Spór o mężczyznach lub kobietach spełniających się w roli opiekunów naukowych z pewnością nie jest objawem zdrowia psychicznego. Jednak wolność badań naukowych, innowacji, a szerzej poglądów, to fundamenty amerykańskiej potęgi. „Nieskrępowana swoboda zawsze dodawała nam siły”, alarmuje „The Wall Street Journal”, powołując się na opinię znanego fizyka jądrowego.
Lawrence Krauss, sam liberał i ateista, zauważył „ideologiczną inwazję na amerykańskie placówki naukowe i badawcze”. Jak dodał: „Zawsze znajdą się politycy gotowi atakować naukę w imię korzyści wyborczych. Jeśli jednak samo środowisko akademickie poddaje się autocenzurze, zawsze dzieje się to ze szkodą dla społeczeństwa”. Mówiąc prościej, cenzura jest ogromnym wyzwaniem dla dowolnej działalności twórczej, w każdej dziedzinie kreacji. Zresztą trudno nazwać opisany przypadek incydentem, co z kolei udowadnia, jak głęboko indoktrynacja poprawnością sparaliżowała amerykańską naukę.
Znany chrześcijański publicysta opisał na łamach „American Conservative” proces rekrutacji pracowników naukowych prestiżowych uniwersytetów USA. Rod Dreher nazywa światopoglądową poprawność „kulturalną rewolucją, którą nasza lewicowa inteligencja zaatakowała wszystkie instytucje państwa”. Nadaje jej także miano „ideologicznego szaleństwa, które ogarnęło lewackie elity”. Przykłady? Uniwersytet Butlera w Indianapolis ogłosił konkurs na stanowisko profesora nadzwyczajnego nauk politycznych. Kandydat musiał się wykazać „inkluzywnymi poglądami i metodami nauczania dostosowanymi do mniejszości seksualnych i kobiet (sic!)”.
Ponadto wśród preferencji znalazło się „przywiązanie do globalistycznych teorii politycznych, które przeczą zachodniej tradycji nauk społecznych”. Uczelnia sprecyzowała, że mogą to być teorie dekolonizacyjne w stylu nauki o Czarnych (Black Studies) lub imigrantach z Ameryki Łacińskiej.
Jednak kluczowym warunkiem okazało się krytyczne podejście do zachodniej historiografii, wychodzące z pojęć rasy, etniczności, seksualności, płciowości. Była to niezbędna perspektywa spojrzenia na politykę wewnętrzną i zagraniczną Stanów Zjednoczonych oraz przedstawienia amerykańskiej historii „zdywersyfikowanemu środowisku studenckiemu”.
Jak zauważył Dreher, osiągnięcia uniwersytetów amerykańskich w dziedzinie poprawności pobił brytyjski Oxford. W najnowszym programie stypendialnym dla studentów z USA nie liczą się osiągniecia naukowe. Jedna z najstarszych uczelni w Europie chlubi się, że wśród 32 stypendystów, aż 21 nie ma białego koloru skóry. 15 to emigranci w pierwszym pokoleniu, a jeden ma status DACA, co oznacza, że przybywa w USA nielegalnie.
W związku z tym publicysta pyta rodziców, czy mają płacić ogromne pieniądze za to, żeby ich dzieci stały się fanatykami ideologii „rasowo-seksualnego przebudzenia”? Dotąd wysokie czesne gwarantowało absolwentom dobre wykształcenie i przewagę na rynku pracy. Według Drehera „żaden z czołowych uniwersytetów USA opanowanych przez lewicowych maniaków nie gwarantuje edukacji na akademickim poziomie”. Zasadnicze pytanie publicysty brzmi: „Jaka będzie przyszłość amerykańskiej nauki, a zatem los społeczeństwa, jeśli uniwersytety kupczą poziomem edukacji tylko po to, aby dostosować się do poprawności pseudo lewackiej ideologii? To samobójstwo dla uniwersytetów i Ameryki”, ostrzega Dreher.

Nie jest to wołanie na puszczy. Afroamerykański dziennikarz i scenarzysta Nick Adams powiedział telewizji Fox News: „Ideologia politycznej poprawności jest dla Ameryki zabójcza, ponieważ neguje pojęcie sukcesu stojące u źródeł USA”. Wyjaśnia, że „każda ambitna jednostka zaczyna wywoływać podejrzenia, a zbiorowość czuje się bardziej uprzywilejowana od indywidualności”. „Praktycznie wszystkie problemy współczesnej Ameryki biorą początek w politycznej poprawności. Zaczynając od kiepskiej edukacji, przez podziały rasowe i religijne, po niezdolność policji do zachowania porządku, a służb granicznych do obrony przed nielegalną imigracją” – wyjaśnia Adams.
„Nie ma czegoś, co bardziej przeczyłoby filarom amerykańskości, niż polityczna poprawność” – podsumowuje. Ma rację, bowiem koncentracja wyższych uczelni na zastępczych problemach światopoglądowych, odbija się czkawką w sferze innowacyjności i technologii.
Wyścig o dominację
Nie bez przyczyny liberalny establishment Waszyngtonu i Nowego Jorku nazywa Donalda Trumpa „politykiem nie mieszczącym się w poprawności”. Nie dostrzega jednak, że takie miano wychodzi daleko poza obszar krytyki i osobowości prezydenta. Nonkonformizm był i pozostaje fundamentem sukcesów biznesowych i politycznych Trumpa.
Przyczyna jest prosta. Amerykanie mają dość narzucanej przez elity ideologii uległości i bierności. Jeszcze w 2018 r. ujawniła to międzynarodowa grupa naukowa, w skład której wchodzili m.in. Stephen Hawkins i Daniel Yudkin.
Jak wykazały badania, do tzw. progresistów, czyli zwolenników lewicowej hiper-równości można zaliczyć tylko 8 proc. społeczeństwa. Konserwatystów jest z kolei 28 proc. Reszta, nazwana zmęczoną większością, nie chce żyć w kraju, w którym mniejszość narzuca styl życia, a przede wszystkim wartości reszcie obywateli. Dlatego aż 80 proc. Amerykanów uważa, że „poprawność polityczna jest największym problemem USA”. Co najciekawsze, narzucana odgórnie lewicowa ideologia wywołuje dyskomfort młodego pokolenia. Taką opinię wyraziło aż 74 proc. mieszkańców do 24 roku życia.

45 prezydent USA jest też politykiem, który jako pierwszy dostrzegł niebezpieczeństwa ideologii poprawności politycznej dla przyszłości Ameryki. Jednak globalną dominację może zapewnić jedynie przewaga technologiczna, szczególnie w dziedzinie wojskowej.
Dlatego Trump zainicjował modernizacyjny przegląd sił zbrojnych dostosowujący ich strukturę, a przede wszystkim doktrynę działania do warunków ery informacyjnej. Jak ocenił „The National Interest” planiści wojskowi Trumpa wyszli z założenia, że współczesny konflikt zakłada ataki na systemy cyfrowe i sieci telekomunikacyjne, krytyczną infrastrukturę państwa i gospodarki. Dopiero w trzeciej kolejności obiektami napadu będą fundamentalne obiekty przemysłowe.
Będzie to więc starcie technologii, a tymczasem w tej dziedzinie przewaga USA nad Chinami stale topnieje. Wojna handlowa wypowiedziana przez Trumpa Pekinowi nie wzięła się z widzimisię Białego Domu. W sensie krótkoterminowym jest konfrontacją wyznaczającą nowy podział stref wpływów, o których decydować będzie zasięg eksportowanych technologii.
W perspektywie 2050 r. rywalizacja technologiczna zadecyduje, które z dwóch supermocarstw ekonomicznych stanie się globalnym hegemonem. Natomiast już dziś wojna handlowa wskazuje na dziedziny postępu, o które toczy się gra. To sztuczna inteligencja, systemy autonomicznego transportu i cyfrowej kontroli oraz telekomunikacja zwiększająca liczbę użytkowników i szybkość przesyłania Internetu. Jednak najważniejszym polem rywalizacji pozostaje wojna o talenty, czyli doskonale wyedukowane kadry. Bez absolwentów uniwersytetów niemożliwy jest sukces w każdej z pozostałych sfer wyścigu technologicznego. Tylko stały napływ wysoko kwalifikowanych specjalistów zapewni innowacje niezbędne do wzrostu PKB i inwestycji w e-gospodarkę.
Tymczasem z obecnych szacunków wynika, że choć USA ciągle utrzymują przewagę nad Chinami, to nie jest ona tak oczywista jak na początku mijającej dekady. Przede wszystkim o przyspieszonym tempie chińskiej pogoni świadczy utrzymujący się deficyt handlowy USA. Obie potęgi zapewniają łącznie 40 proc. obrotów globalnej wymiany handlowej. Jeśli Stany Zjednoczone odpowiadają za 24 proc. obrotów (19 bln dolarów), to Chiny za 16 proc. (12,4 bln dolarów).
Spoglądając na przyspieszenie dwóch gospodarek większość ekonomistów prognozuje, że za 10 lat Chiny wyprzedzą USA jeśli chodzi o rozmiar PKB. Pandemia zwiększyła jedynie tempo rywalizacji i przechyla szalę na korzyść Pekinu. Dlatego prezydent Trump stosując karne cła na chińskie towary umiejętnie hamował ekspansję Państwa Środka. Jeśli spojrzeć uważnie na katalog wojny handlowej okaże się, że więcej niż połowa z 250 mld dolarów opłat celnych dotyczy wyrobów wysokotechnologicznych, kluczowych dla przyszłości dwustronnej rywalizacji globalnej.
Tak też odczytują amerykańskie intencje chińscy eksperci. „South China Morning” twierdzi, że „wojna handlowa z USA jest w istocie wojną technologiczną, bowiem restrykcje w pierwszej dziedzinie to tylko instrument pozwalający zachować przewagę w drugiej”.
Jak zatem wygląda obecny bilans sił? Analitycy agencji Bloomberg oceniają stosunek jak 5 do 4 na korzyść Stanów Zjednoczonych. Kluczem jest amerykańska przewaga w przyciąganiu i twórczym wykorzystaniu zasobów ludzkich, czyli mówiąc prościej talentów. Zanim pandemia zaburzyła rynki pracy do badań know how, amerykański rząd i koncerny przyciągały 28 tys. specjalistów rocznie. W tym samym okresie Pekin mógł się pochwalić włączeniem w wyścig 18 tys. wykształconych osób.
Jednak przewaga amerykańska maleje. W 2018 r. chiński system edukacji wykształcił 4,6 mln młodych ludzi, którzy zostaną wykorzystani w sferze STEM (nauka, technologie, inżynieria, matematyka). USA mogły się pochwalić jedynie pół milionem absolwentów.
Tym ważniejsza staje się jakość wykształcenia. Przewaga należała dotąd do USA o czym świadczy najlepiej liczba firm technologicznych zarejestrowanych w amerykańskiej jurysdykcji. To w Stanach Zjednoczonych rozwija biznes czołowa piątka globalnych gigantów o największej kapitalizacji rynkowej. Chodzi o Microsoft, Amazon, Apple, Alphabet (Google) i Facebook. Tymczasem w Chinach podobnymi wynikami mogą się pochwalić jedynie platforma sprzedażowa Alibaba i Tencent (usługi internetowe).
Przyszłość będzie jednak należała do sztucznej inteligencji. Według korporacji audytorskiej PricewaterhouseCoopers, w 2030 r. sztuczna inteligencja będzie odpowiadała za 15 proc. wzrostu globalnego PKB.
Dlatego USA inwestują w tę dziedzinę 28 mld dolarów rocznie głownie dzięki amerykańskim uczelniom. Na pierwszą piątkę składają się: Instytut Technologiczny Massachusetts, Uniwersytety: Stanforda, Carnegie-Mellona, Kalifornijski i Berkeley.
W świetle ideologicznej krucjaty lewicowych środowisk akademickich, wiodąca pozycja amerykańskich szkół wyższych, a więc technologiczna przewaga gospodarki i sił zbrojnych USA staje jednak pod znakiem zapytania.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze

Stały procent na Ukrainę?

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm