Afera GetBack to dzieło środowiska byłych współpracowników peerelowskich służb specjalnych uplasowanych w sektorze finansowym.
Politycy Platformy Obywatelskiej złożyli wniosek o powołanie sejmowej komisji śledczej, która ma zbadać czy państwo i jego instytucje działały prawidłowo w skandalu dotyczącym znikających miliardów złotych firmy windykacyjnej GetBack. Firma w szczycie notowań wyceniana była na giełdzie na 3 mld zł. A swoje oszczędności zainwestowało w nią ok. 9 tys. osób i drugie tyle firm, co łącznie dało ok. 2,6 mld zł. Dziś czują się oszukani, bo w najlepszym wypadku odzyskają tylko część zainwestowanych pieniędzy. Politycy PO koncentrują się na oskarżeniach nadzoru giełdowego i służb o bierność, pomijają zaś to, kto zbudował i wypromował GetBack. Próbując nazywać tę aferę „Amber Goldem PiS” (nawiązanie do piramidy finansowej z ich czasów), nie sprawdzili chyba, kto naprawdę odpowiada za ów skandal. Tymczasem jest szokująca historia o tym, jak silne są dawne powiązania i koneksje.
TW „Ernest” i społeczny doradca Kwaśniewskiego
GetBack powstał w lutym 2012 roku w zagłębiu handlu wierzytelnościami, jakim jest Wrocław, gdzie działają już liderzy rynku Kruk i Ultimo. Założycielem był miliarder Leszek Czarnecki, mąż prezenterki TVN i właściciel banków Getin i Idea. Czarnecki nie jest człowiekiem znikąd. Z materiałów IPN wynika, że w 1980 roku podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik „Ernest”, a w 1982 roku do współpracy z wywiadem PRL. W 1983 założono mu teczkę jako kontakt operacyjny o pseudonimie „Ternes”.
Kiedy po 1989 roku nastała „wolność” jako młody i zdolny miał więc jak najlepsze szanse na stanie się wizjonerem bankowości III RP. Czarnecki zainwestował 6 mln zł w rozkręcenie GetBacku. Po dwóch latach działalności spółka została najpierw przejęta za 240 mln zł przez jeden z banków Czarneckiego, Idea Bank. Z kolei w marcu 2016 r. firma została odsprzedana za 825 mln zł spółce Ernest Investments, za którą stały fundusze inwestycyjne z Abris Capital Partners na czele. W marcu 2016 roku powstała też holenderska spółka DNLD Holdings SA, która przejęła udziały w GetBack.
Partnerem odpowiedzialnym za inwestycję z ramienia Abris Partners był Paweł Gieryński, były członek grupy młodych wilków Sławomira Lachowskiego, późniejszego prezesa BRE Banku, który w 2008 roku przyznał, że współpracował z wywiadem PRL. W ramach grupy Lachowskiego Gieryński uczestniczył m.in. w pracach grupy kierowanej przez Jerzego Hausnera, kiedy ten był doradcą w KPRM Włodzimierza Cimoszewicza i społecznym doradca prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
Abris Capital przetrzymał spółkę GetBack przez rok i w lipcu 2017 roku wprowadził ją na giełdę. I tak oto spółka, która powstała tylko 5 lat wcześniej, uzyskała kapitalizację giełdową sięgającą, w szczycie euforii w październiku 2017, sumy 3 mld zł. GetBack przynosił wtedy zyski, przynajmniej na papierze: 45 mln PLN w 2014 roku, 120 mln PLN w 2015 roku, 200 mln PLN w 2016 roku. W październiku 2017 roku spółka informowała, że po trzech kwartałach 2017 roku zysk netto grupy wyniósł 181 mln PLN. Potem wyniki za rok 2017 zostały drastycznie skorygowane w dół, najpierw szacowano wysokość straty za rok 2017 na 1 miliard PLN.
W połowie maja spółka ogłosiła w komunikacie: „Wstępna szacunkowa skonsolidowana strata netto Grupy Kapitałowej za rok 2017 wyniesie – zgodnie z najlepszą wiedzą Emitenta na dzień 21 maja 2018 r. – ok. 1,2 mld PLN”. W końcu, 29 maja spółka opublikowała swoje własne dane (ale bez raportu audytora) – 1,3 mld PLN netto i kapitał własny minus 600 mln PLN. Audytor Deloitte zakomunikował prasie, że: „Wydanie opinii z badania zostało przełożone z powodu znaczących opóźnień w dostarczeniu przez spółkę dokumentacji niezbędnej do zakończenia rewizji finansowej”.
Protegowany Balcerowicza zarabia na Getback
Prezesem GetBack był do niedawna Konrad Kąkolewski, człowiek, który zaczął karierę w bankowości dzięki Cezaremu Stypułkowskiemu, wtedy prezesowi Banku Handlowego, dzisiaj prezesowi mBank (były BRE Bank). Stypułkowski to nieusuwalny filar bankowości III RP, który zaczął swoją karierę jeszcze w głębokim PRL-u. W 1988 r. został zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa „Michał” – jak wynika z dokumentów IPN opublikowanych przez „Gazetę Finansową”. Wcześniej robił karierę urzędniczą w PRL. Od 1981 r. był doradcą ministra ds. reform gospodarczych. Aby w latach 1987–1988 zostać doradcą premiera oraz sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej. Stypułkowski był wtedy także zięciem wypływowego członka KC PZPR Mariana Krzaka.
Początek kariery młodego zdolnego Kąkolewskiego także był spektakularny. Jak podawała polska edycja „Forbesa”: „W 1999 roku do przejścia do banku nakłonił Kąkolewskiego Cezary Stypułkowski. W wieku 24 lat Kąkolewski zaczął kierować 400-osobowym zespołem”. Stypułkowski wychwalał swojego byłego protegowanego: „Pamiętam go jako bardzo energetycznego, szybkiego człowieka, który ciągle coś chciał zmieniać, czegoś szukał i parł do przodu”. A sam Kąkolewski twierdził, że „dużo nauczył się” od Stypułkowskiego.
Kąkolewski trafił do grupy Czarneckiego. Najpierw pracował przy przejęciu Allianz Banku (dziś Idea Bank), a potem wylądował w GetBacku. Trzeba mieć mocną wiarę w przypadki, aby sądzić, że transfer Kąkolewskiego spod opieki jednego TW pod opiekę drugiego TW był zbiegiem okoliczności. Do tego należy dorzucić jeszcze następny przypadek, w którym partner zarządzający kupującego spółkę GetBack od banku Czarneckiego został wylansowany przez byłego współpracownika wywiadu PRL (SB) Sławomira Lachowskiego.
To jednak nie wszystko. W układance GetBack ważną rolę odegrał jeszcze inny młody zdolny finansista, Piotr Osiecki, protegowany Alicji Kornasiewicz (za rządu AW „S” – Unia Wolności była wiceministrem skarbu z rekomendacji samego Leszka Balcerowicza). Osiecki wypłynął pewnego dnia jako stażysta w banku IB Austria. Później było już z górki. Osiecki przeszedł przez Bank Handlowy kierowany przez Stypułkowskiego (znowu on), a potem zaczął robić karierę w PZU, kiedy Stypułkowski został tam prezesem.
Osiecki doszedł do posady wiceprezesa spółki PZU NFI Management, w której odbywały się ciekawe operacje sprzedaży spółek portfelowych. Za rządów SLD i PO Osiecki zaczął kolekcjonować posady członka rad nadzorczych dużych państwowych spółek ( PKO BP, PKN Orlen, GPW). W 2013 roku wylądował w radzie nadzorczej LOT-u. Kilka miesięcy po wyborczej wygranej Platformy Obywatelskiej, Osiecki przeszedł do spółki Altus TFI, której jest dzisiaj prezesem i znaczącym udziałowcem (36 proc.).
W radzie nadzorczej spółki zasiada Rafał Mania, znajomy Alicji Kornasiewicz, absolwent Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie, który od 20 lat robi w finansach. Był m.in. członkiem zarządu PZU po kontrowersyjnym przejęciu spółki przez holenderskie Eureko i następnie pracownikiem Eureko w Londynie. Alicja Kornasiewicz zaczęła swoją karierę w głębokim PRL, m.in. nabywała szlifów w spółce Impexmetal, pod kierownictwem Krzysztofa Szwarca, późniejszego ojca chrzestnego BRE Banku (znów BRE Bank!). W III RP była wiceministrem skarbu w rządzie Jerzego Buzka, gdzie prywatyzowała m.in. TP SA i Pekao SA. W 2003 roku zasłynęła tym, że została szczęśliwym milionowym klientem Starego Browaru w Poznaniu, centrum handlowego rodziny Kulczyków. Karierę bankową kończyła jako prezes Pekao SA, banku, który 10 lat wcześniej sprzedawała jako urzędnik.
W drugiej połowie 2017 r. spółka jej siostrzeńca zrobiła świetny biznes, sprzedając GetBack jej konkurenta z Bydgoszczy, spółkę EGB Investments SA, za ponad 200 mln PLN (16 PLN za akcję), Altus przejął kontrolę nad EGB dwa lata wcześniej w listopadzie 2015 roku, płacąc niecałe 4 zł za akcję. W ciągu niespełna dwóch lat wartość firmy wzrosła więc przeszło czterokrotnie. Przedstawiciele Altusa tłumaczyli na łamach Dziennika Gazety Prawnej, że transakcja miała „rynkowy charakter”, a wartość EGB „wzrosła dzięki zmianom wprowadzonym przez Altus”.
Co jeszcze ciekawsze, Alicja Kornasiewicz dołączyła do rady nadzorczej GetBacku, czyli podmiotu, który kupił EGB od spółki jej siostrzeńca. Można sobie zadać pytanie, czy przejęcie EGB, zarejestrowane w sądach w grudniu 2017 roku, miało związek z drastyczną zmianą stanu finansów GetBacku (który jak pamiętamy do końca III kwartału 2017 roku przynosił zyski), czy był to tylko kolejny przypadek?
Co się stało z pieniędzmi klientów?
Dzisiaj większościowym udziałowcem GetBacku jest spółka DNLD Holdings sarl, która posiada 60 proc. akcji GetBack, reszta akcji jest w obiegu giełdowym (zawieszonym 17 maja przez KNF). Według informacji prasowych udziałowcami w DNLD jest aż 19 podmiotów, w tym także podmioty powiązane z byłym prezesem GetBacku Konradem Kąkolewskim. 19 podmiotów to dziwnie dużo.
DLND Holdings BV powstała w Holandii w marcu 2016 roku. Trzy miesiące później we władzach DNLD Holdings BV V pojawił się ówczesny prezes GetBacku Konrad Kąkolewski. W czerwcu 2017 roku, na miesiąc przed debiutem giełdowym GetBack, powstała spółka DNLD sp. zoo W październiku 2017 roku dokonano intrygującej operacji: holenderska spółka DNLD Holdings BV została postawiona w stan likwidacji, a jej miejsce jako akcjonariusz GetBack zajęła spółka DNLD Holdings sarl ulokowana pod tym samym adresem, co spółki ITI. W tamtym czasie wycena giełdowa GetBacku sięgała niebotycznych 3 miliardów PLN, a zarząd GetBacku negocjował zakup EGB od Altusa.
Postawiona w stan likwidacji holenderska spółka DNLD Holdings BV zmieniła też adres, z De Boelelaan 7, Amsterdam, 1083 HJ na Amstelveensewg 760, Amsterdam 1081 JK. Żonglowanie spółkami o takiej samej nazwie w kilku różnych obszarach prawnych (Holandii i Luksemburgu) z reguły wzbudza podejrzenia, że chodzi o to, aby coś ukryć. Tak działał na przykład system ITI, gdzie na front wystawiano spółkę polonijną ITI założona przez Waltera i Wejcherta w 1984 roku, ale w tle istniała już spółka ITI Panama założona w 1983 roku, która stała się częścią ITI Holdings SA Luksemburg w 1988 roku, aby zniknąć w nieznanych rękach w 1992 roku.
Cel: niedoświadczeni inwestorzy
GetBack wyemitował wysoko oprocentowane obligacje o łącznej wartości nominalnej 2,6 mld zł. Kupiły je 9242 podmioty, w tym 178 instytucji finansowych i 9064 osoby fizyczne. Połowę z tej sumy przypada na sprzedaż obligacji w ciągu ostatnich 6 miesięcy. Obligacje miały być sprzedawane niedoświadczonym inwestorom. Jednym z banków sprzedających obligacje GetBack był Idea Bank Czarneckiego, będący także stroną w transakcjach z GetBack. Rola banku Czarneckiego, który pośredniczył w sprzedaży obligacji GetBacku klientom banku i równocześnie występował jako bank, sprzedający GetBackowi swoje własne wierzytelności jest intrygująca. Niektórzy analitycy spekulują nawet, że rolą GetBacku miało być zbieranie jak najwięcej pieniędzy z rynku, za które spółka miała skupować toksyczne kredyty innego banku Czarneckiego, Getin Banku, płacąc „wystarczająco dużo”.
Sąd Rejonowy we Wrocławiu otworzył 10 maja postępowanie restrukturyzacyjne GetBacku. W złożonym 2 maja wniosku spółka podała, że suma wierzytelności wynosi 2,82 miliardów PLN, z czego suma należności objętych układem z mocy prawa to 2,72 miliardów PLN. Według aktualnego planu zwykli obligatariusze mają odzyskać maksymalnie tylko 65 proc. wierzytelności. Spółka, której reklamowym zawołaniem jest: „razem wygramy z każdym długiem” zostawiła ich na przegranej pozycji. Co ta to wszystko były właściciel GetBacku Leszek Czarnecki, który sprowadził do spółki Kąkolewskiego i którego bank sprzedawał obligacje GetBacku wśród swoich klientów? „ Idea Bank uzna wszystkie »zasadne« reklamacje swoich klientów dotyczące ich inwestycji w obligacje GetBack, dokonywane za pośrednictwem banku” – oznajmił kilka dni temu Czarnecki. A o tym, co jest „zasadne”, a co nie jest, zadecydują jak zwykle ludzie z zasadami.
Prowokacją w PiS
Dzisiaj spółka GetBack jest obiektem śledztwa prokuratorskiego, CBA zabezpieczyła dokumenty i trwają przesłuchania świadków. Możliwe zarzuty podawane przez prasę to wyrządzenie szkody majątkowej o wielkich rozmiarach, prowadzenie ksiąg rachunkowych wbrew przepisom i podawanie nieprawdziwych informacji. Komisja Nadzoru Finansowego poinformowała także o swoich działaniach wobec GetBack i o podejrzeniach dotyczących żonglowania aktywami GetBack pomiędzy spółką i podmiotami trzecimi, w celu ukrycia ich prawdziwej wartości.
Opozycja próbuje przekonywać o domniemanych związkach pomiędzy GetBack a PiS. Firma była bowiem partnerem strategicznym na gali 25 lat „Gazety Polskiej” w lutym tego roku. To, że w pewnym momencie, kiedy sytuacja finansowa spółki zaczęła się pogarszać, jej kierownictwo szukało wejść politycznych, wydaje się bezsporne. Tylko dlaczego „Gazeta Polska” nie zrobiła odpowiedniej „due diligence” i przyjęła sponsora, w którego radzie nadzorczej zasiadała Alicja Kornasiewicz? Mogła to być prowokacja wymierzona w rząd PiS, kiedy decydenci systemu GetBack wiedzieli już, że skandal wybuchnie w niedalekiej przyszłości. Co prawda stare przysłowie mówi, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale z drugiej strony, po aferze w stadninie koni w Janowie Podlaskim politycy PiS powinni już dobrze wiedzieć, że końmi też można przeciwko nim grać.
W III RP nie można być łatwowiernym i naiwnym. Ten skandal pokazuje, w jakiej zależności jest biznes od ludzi powiązanych ze służbami PRL. Wystarczy tylko przyjrzeć się adresom spółek krzaków, które są właścicielami GetBacku. Luksemburska spółka DNLD Holdings sarl jest zarejestrowana pod tym samym adresem co ITI Holdings SA Waltera i Wejcherta (5 Rue Guillaume J. Kroll, L-1882 Luxembourg) a holenderska spółka DNLD Holdings BV (już zlikwidowana) znajdowała się wcześniej pod tym samym adresem (De Boelelaan 7, Amsterdam, 1083 HJ) co spółka Genefar BV właściciela Polpharmy oligarchy Jerzego Staraka (kierowanej dzisiaj przez Szwajcara Markusa Siegera, wcześniej członka rady nadzorczej TVN).
Pod tym samym holenderskim adresem były też zarejestrowane inne spółki ITI. Polskie państwo staje przed kolejnym sprawdzianem swoich faktycznych możliwości. Na razie pokazało mało. Dla przykładu, do tej pory nie odważono się rozpracować struktur ITI, które na pieniądzach przelanych z Panamy do Luksemburga w latach 1989–1992 zbudowało koncern medialny TVN. Pomimo tego, że Panama Papers wywołały duże poruszenie w Europie. Tyle że poza Polską. Można więc podejrzewać, że próby rozpracowania łańcucha GetBack, w którym zapodziały się 2 miliardy PLN inwestorów w obligacje, będą nieśmiałe i skończą się na niczym, lub w najlepszym wypadku na zarzutach wobec jakieś starszej księgowej.