Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych Unia Europejska przedstawiała się jako prestiżowy klub zrzeszający bogate i ambitne kraje. Dzisiejszy obraz wspólnoty daleko odbiega od tamtego wizerunku.
Starania Polski o przystąpienie do wspólnoty trwały wyjątkowo długo. Złożony w 1994 roku wniosek o akcesję do grona tzw. starej unii był rozpatrywany aż 9 lat, w czasie których opinia publiczna pilnie śledziła postęp prac w obawie o to, czy bogaci sąsiedzi zechcą nas zaakceptować, pomimo wielu oczywistych niedostatków. Wydostawszy się z sowieckiej strefy wpływów Polacy patrzyli na Unię Europejską jak na swoistą ziemię obiecaną, w której panował dobrobyt i wysokie standardy życia publicznego. Kraje zachodnie już wtedy borykały się z wieloma istotnymi problemami, lecz z naszej perspektywy wydawały się rajem pozbawionym korupcji, afer i wysokiego bezrobocia.
Wielkie ambicje
Rozszerzenie własnej strefy wpływów na kraje leżące do niedawna za żelazną kurtyną było dla zachodniej Europy absolutnym geopolitycznym priorytetem. Jednak jeśli przypomnimy sobie, jak wiele wymogów należało spełnić w okresie przedakcesyjnym, to łatwo zauważymy, że istotnym elementem funkcjonowania Unii Europejskiej jeszcze kilkanaście lat temu było stawianie wysokich progów. Najbardziej oczywistym przejawem tego był fakt, że akcesja Polski nastąpiła dopiero 15 lat po upadku komunizmu.
Na dodatek przez bardzo długi czas wydawało się, że w 2004 roku Unia zostanie poszerzona jedynie o kilka małych krajów uchodzących za prymusów gospodarczych przemian (m.in. Słowenię czy Czechy), a Polska zostanie przyjęta dopiero w kolejnej turze. Wyróżniając w ten sposób kraje o najszybszym tempie rozwoju, Bruksela skutecznie tworzyła wizerunek klubu tylko dla ambitnych. Niewiele osób pamięta dziś w ogóle, że jeszcze kilkanaście lat temu Unia Europejska żyła tzw. agendą lizbońską, czyli programem gospodarczym zakładającym, że do 2010 roku cała wspólnota stanie się wiodącą siłą gospodarczą na świecie.
Przyjęta w 2002 roku wspólna waluta euro tworzyła podstawy do wielkiego optymizmu podbudowanego wielkim potencjałem ludnościowym i gospodarczym. W tamtym złotym dla Unii okresie nikt nie zawracał sobie jeszcze głowy Chinami, a pokaźny rezerwuar siły roboczej w postaci Europy Środkowo-Wschodniej miał wynieść zachód Europy na sam szczyt.
Dwa ciosy
Ten piękny sen o potędze został brutalnie zweryfikowany przez dwa wydarzenia: problem zadłużenia w strefie euro, który wybuchł pod koniec 2009 roku, a także kryzys migracyjny z 2015 roku. W ich efekcie Unia nie tylko straciła szansę na osiągnięcie dominującej pozycji gospodarczej, lecz także utraciła na stałe wizerunek ekskluzywnego klubu dla bogatych i ambitnych. Pamiętne załamanie gospodarcze, które w Europie dotknęło przede wszystkim kraje leżące na południu kontynentu, wybuchł z pewnym opóźnieniem w stosunku do wstrząsu, jaki dokonał się w Stanach Zjednoczonych w 2008 roku.
Gdy wydawało się już, że Unia właśnie zyskała świetną okazję, aby przeskoczyć pogrążonego w chaosie Wuja Sama, doszło do wielkiego tąpnięcia, które naraziło na szwank całą strefę euro. Kłopoty ze spłatą zadłużenia Grecji, Portugalii czy Włoch były tak naprawdę jednocześnie problemem niemieckich, francuskich i angielskich banków, które ten w ten dług inwestowały. Najbardziej trwałym skutkiem kryzysu zadłużenia okazała się radykalizacja społeczeństwa, które po raz pierwszy tak wyraźnie zbuntowało się przeciwko dyktatowi najsilniejszych.
Ekskluzywny klub dla bogatych zmienił się w okamgnieniu w prawdziwą wieżę Babel, w której wszyscy zaczęli wypominać sobie swoje winy. Po raz pierwszy zaczęto wtedy mówić o tym, że niektóre kraje mogą zostać karnie wykluczone ze strefy euro, a pragnące zachować dyscyplinę Niemcy wystąpiły w roli policjanta pacyfikującego niepokornych.
Gdy po kilku latach od tych wydarzeń wydawało się wreszcie, że Unia wychodzi z kłopotów i czeka ją stopniowe odbudowywanie zaufania, dość nieoczekiwanie w 2015 roku Europa przeżyła kolejny kryzys, tym razem związany z napływem nielegalnych imigrantów. Chaos jaki z tego powodu zapanował, stał się bezpośrednio przyczyną zorganizowania bezprecedensowego referendum w sprawie opuszczenia struktur unijnych przez Wielką Brytanię. Zwycięstwo opcji Brexitu można dziś upatrywać jako decydujące wydarzenie, które na trwałe zmieniło oblicze całej Unii i być może przesądziło o jej stopniowym upadku.
Bunt mas i zmiana retoryki
Poruszone w wyniku kryzysu finansowego społeczeństwa europejskich krajów pod wpływem kryzysu imigracyjnego wypowiedziały wprost posłuszeństwo elitom, które do tej pory skutecznie zarządzały projektem, którego mianownikiem była wspólna waluta. Od tego momentu w kolejnych krajach zwycięstwa wyborcze odnoszą ugrupowania, które nie są wprawdzie wprost antyunijne, lecz stosują politykę o wyraźnie odśrodkowym wektorze.
W odpowiedzi na liczne problemy kluczowe państwa starej unii już od lat straszą pozostałe, że zawężą integrację europejską do własnego grona i przejdą do formuły tzw. Unii dwóch prędkości. Formuła ta pełni jednak bardziej rolę straszaka, niż realnej groźby, gdyż cały projekt o nazwie Unia Europejska zachowuje swój sens jedynie jako grupa państw o możliwie jak największej liczbie ludności posługującej się walutą euro.
Mając tego świadomość, unijni decydenci w ostatnich latach całkowicie zrezygnowali z narracji podtrzymującej mit elitarności wspólnoty. Świadczy o tym chociażby to, że pomimo zakończonego referendum ws. Brexitu, kluczowi politycy Unii starają się wciąż o to, aby Wielka Brytania zmieniła zdanie. Oficjalnie obie strony negocjują wciąż warunki rozwodu, lecz tak naprawdę Unia wciąż nie chce się rozstać i naciska na zmianę decyzji.
Jednocześnie Bruksela robi wręcz wszystko, co może, aby poszerzyć swoje granice także na Bałkanach. Rozpoczęte po 2012 negocjacje akcesyjne z Serbią i Czarnogórą nie odzwierciedlają wcale oszałamiających sukcesów gospodarczych i politycznych obu krajów, lecz stanowią wyraz rozpaczliwej próby poszerzenia swoich wpływów. Po utracie ogromnego brytyjskiego rynku Unia stara się odzyskać impet próbą pozyskania nowych krajów, które choćby częściowo zrekompensowałyby jej piętrzące się problemy. O tym, że Unia przestała być już prestiżowym klubem świadczy wreszcie stan permanentnego konfliktu w jej łonie, którego źródłem nie są już tylko Węgry czy Polska, ale kolejne kraje występujące przeciwko status quo.
W rolę głównego „niepokornego” coraz częściej wcielają się Włochy, które kwestionują obecny model funkcjonowania Unii, w szczególności w zakresie imigracji. Upadek prestiżu Unii dokonał się na kilku poziomach: czysto gospodarczym, politycznym a także wizerunkowym. Jeszcze niedawno Wspólnota Europejska działała niczym magnes, przyciągający wszystkich swoimi perspektywami rozwoju.
Dziś Unia straciła cały swój dawny blask i coraz częściej stosuje środki represji wobec niesubordynowanych członków. Gdyby nadal cieszyła się tak wielkim prestiżem jak jeszcze 20 lat temu nie musiałaby wcale stosować kar i publicznych napomnień. Dawnego gospodarczego stowarzyszenia państw europejskich w rzeczywistości już nie ma. Jego miejsce zajął dziwaczny polityczny twór, który jest bardzo sfrustrowany tym, że zaprzepaścił swoją historyczną szansę i próbuje szukać winnych tego faktu. Czar ekskluzywnej Unii prysł.