Spora część samorządowców, którzy postanowili ubiegać się o reelekcję, ma wiele grzechów na swoim sumieniu. Idąc na wybory samorządowe, powinniśmy o nich pamiętać.
Na początku października odbyła się konwencja wyborcza PO w podwarszawskim Legionowie. Jej celem było zaprezentowanie kandydatów do rady miasta. Realizacja tego zadania przypadła urzędującemu prezydentowi tego miasta, Romanowi Smogorzewskiemu. Jego wystąpienie „przebiło” wszystko. Przedstawiając jednego z kandydatów, stwierdził m.in. „Nie byłem zadowolony, jak się urodził. […] Pomyślałem sobie: Boże, dzieci są takie brzydkie… I zobaczcie jaki ładny wyrósł, jaki dorodny”. Z kolei swoją partyjną koleżankę opisał słowami: „Jest z tobą taki kłopot, bo jesteś trochę za ładna i wiesz jak… […] Masz wiele innych walorów”. O innych paniach Smogorzewski mówił natomiast tak: „Tutaj mamy dwie, najbardziej chyba aktywne… Powiedziałbym, że napalone…”. Tego rodzaju stwierdzeń ze strony prezydenta Legionowa padło na konwencji wiele. Całe wystąpienie Smogorzewskiego szybko znalazło się w Internecie i można było prześledzić jego oratorskie popisy.
Sam prezydent później stwierdził, że chciał być jedynie zabawny. Nie był to jednak pierwszy show w jego wykonaniu. W lutym 2016 r. równie „imponująco” zaprezentował się podczas gali bokserskiej. Smogorzewski zdecydowanie jednak przyćmił pięściarzy, kiedy jeszcze przed rozpoczęciem walki został zaproszony na ringu. Gdy tam wszedł, słaniał się na nogach, a potem chciał odebrać hostessie prezentowany pas mistrzowski. Kiedy mu się to udało, założył go na swoje ramiona i machał do widowni, pokrzykując jakieś trudne do zrozumienia słowa. Z widowni rozległy się wówczas gwizdy i niepochlebne okrzyki. Krótko mówiąc, Smogorzewski ma „słabość” do występów publicznych, w czasie których lubi robić prawdziwe show. Nic dziwnego, że jego bliski kumpel, rzecznik PO poseł Jan Grabiec uznał, że Smogorzewskiego „zazdrości nam cała Polska”. Prezydent Legionowa nie jest jednak jedynym samorządowcem, którego opinia publiczna miała okazję poznać za sprawą niecodziennych wyczynów. Jest ich znacznie więcej.
Władza i seksualne żądze
Jednym z nich jest na pewno były marszałek województwa podkarpackiego Mirosław K. ( PSL), który przed kilkoma laty stał się bohaterem afery korupcyjnej na Podkarpaciu. W listopadzie 2007 r. Mirosław K. objął stanowisko wojewody podkarpackiego, urząd ten piastował do listopada 2010 r., zostając następnie marszałkiem tego województwa. Z tej funkcji odwołano go dopiero pod koniec maja 2013 r. W kwietniu 2013 r. Mirosław K. został zatrzymany przez funkcjonariuszy CBA i prokuratura przedstawiła mu zarzuty. Było ich aż 16, z czego 13 dotyczyło korupcji i przyjmowania korzyści majątkowych, jeden zaś dotyczył spraw obyczajowych.
Marszałkowi Podkarpacia nie ustępował pod tym względem prezydent Olsztyna Czesław M., który w listopadzie 2008 r. został odwołany ze stanowiska w następstwie seks afery jaka wybuchła w tamtejszym ratuszu. Czesław M. został wówczas aresztowany, bo jak stwierdziła prokuratura, miał molestować seksualnie kilka urzędniczek, a jedną z nich, będącą w ósmym miesiącu ciąży, zgwałcić. W 2015 r. Sąd Rejonowy w Ostródzie skazał Czesława M. na 5 lat więzienia oraz zakazał sprawowania stanowisk kierowniczych w jednostkach samorządu terytorialnego. Po apelacji sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia. Proces trwa nadal, formalnie nie ma więc przeszkód, aby startował w wyborach samorządowych. I z tej okazji Czesław M. postanowił skorzystać, utrzymując, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
Z erotycznych dokonań zasłynął również Zenon Reszka, burmistrz podwarszawskiego Błonia, który uprawiał seks w „biały dzień” w swoim służbowym samochodzie. Zdjęcia jego uniesień opublikował „Super Ekspress”. Cała sprawa odbiła się szerokim echem, zapewniając burmistrzowi Błonia wielką sławę. Jeszcze większej doczekał się Bogdan Praski ( PSL) – wójt niewielkiej gminy Panki w województwie śląskim, który onanizował się przed kamerą, a film z tego zdarzenia trafił do sieci. Sam wójt w oficjalnym oświadczeniu zamieszczonym na stronie urzędu gminy zakomunikował, że stał się ofiarą brudnej politycznej gry. Wprawdzie w marcu 2017 r. mieszkańcy gminy Panki chcieli odwołać wójta, ale w zorganizowanym w tej sprawie referendum wzięło udział tylko 34 proc. mieszkańców wzięło w nim udział. Nic dziwnego, że Praski postanowił wystartować w wyborach samorządowych. Wierzy, że znowu uda mu się wygrać z konkurentami.
Alkohol lubi samorządowców
Nie tylko sex ustawicznie pojawia się w pracy naszych samorządowców. Jeszcze częstszym gościem jest alkohol. W zasadzie pojawia się przy każdej okazji i to w sporych ilościach. Przodują w tym zwłaszcza burmistrzowie i wójtowie, którzy zazwyczaj czują się u siebie jak przysłowiowy dziedzic na włościach. Warto wspomnieć o kilku z nich, którzy zapracowali na to, aby zwrócić na siebie uwagę opinii publicznej.
Jednym z nich był Andrzej Daniluk – burmistrz Golczewa w województwie zachodniopomorskim, któremu zastępca i przewodnicząca rady miejskiej zarzucili, że jest pijany w pracy. Samorządowiec uciekł wówczas z urzędu i zabarykadował się w swoim mieszkaniu. W końcu odblokowała go policja, która zbadała poziom stężenia alkoholu we krwi. Wynik wyniósł dokładnie 2,26 promila. Sam burmistrz twierdził, że przed ucieczką z urzędu wypisał sobie urlop, tyle że jego zastępca tego nie zatwierdził. Potem zmienił swoją wersję i twierdził, że przyjechał do urzędu „trzeźwy jak świnia” i dopiero po pracy wypił flaszkę wódki. A w ogóle cała sprawa to w jego ocenie typowa „ustawka” zainscenizowana przez politycznych wrogów.
Krzysztof Dereziński – burmistrz Trzemeszna w województwie wielkopolskim, w marcu br. wpadł podczas rutynowej kontroli przeprowadzonej przez funkcjonariuszy gnieźnieńskiej drogówki. Po przeprowadzeniu badania alkomatem funkcjonariusze stwierdzili, że w organizmie burmistrza jest ponad 1 promil alkoholu. Za takie przestępstwo grozi do dwóch lat pozbawienia wolności, zakaz prowadzenia pojazdów oraz kara grzywny. Proces nadal trwa, formalnie nie ma więc przeszkód, aby Dereziński kandydował ponownie w wyborach samorządowych. I burmistrz Trzemeszna postanowił z tego skorzystać.
Jazda po alkoholu zawsze może skończyć się wypadkiem, w którym ucierpieć może nie tylko bezpośredni sprawca, lecz także inni uczestnicy ruchu drogowego. Z tego nie zdawał sobie kompletnie sprawy burmistrz Lubyczy Królewskiej w województwie lubelskim, który w kwietniu br., będąc pod wpływem alkoholu, jechał swoim autem po drodze krajowej nr 17. W pewnej chwili pojazd dachował. Całe zdarzenie zauważył kierowca jednej z przejeżdżających ciężarówek, który wezwał policję. Mundurowi na miejscu zdarzenia zastali burmistrza w rozbitym aucie, tłumaczącego, że przyczyną całego zdarzenia była sarna. Okazało się, że burmistrz ma we krwi prawie pół promila alkoholu.
Lewa kasa samorządowców
O inkasowanych przez samorządowców łapówkach również można wiele napisać. Występują one w różnej formie i nie zawsze mają postać „żywej gotówki”. Bardzo trudno jest też je ścigać. Często zdarza się, że po wziętych pieniądzach pozostają tylko ślady w postaci stanu majątkowego, przekraczającego znacznie pułap, który byłby prostą wypadkową oficjalnych dochodów. Tak najprawdopodobniej było w przypadku prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, do którego należało 36 kont bankowych. Na jedno z nich „darowizny” przekazywali dziadkowie jego córek. Łącznie wpłynęło ponad 400 tys. złotych. Tyle tylko, że dziadkowie córek Adamowicza nie mieli zdolności finansowej, aby móc wpłacić takie pieniądze.
W przypadku prezydenta Gdańska nie tylko konta bankowe mogą wzbudzać podejrzenia, lecz także ilość posiadanych mieszkań (siedem lokali na terenie Trójmiasta). Nic dziwnego, że w sprawie oświadczeń majątkowych Adamowicza toczyły się śledztwa. On sam wielokrotnie podkreślał, że nie brał od nikogo łapówek. Tych z kolei miał żądać Jacek Karnowski ( PO), prezydent Sopotu. Trójmiejski przedsiębiorca Sławomir Julke zarzucił w lipcu 2008 r. Karnowskiemu, że żądał od niego korzyści majątkowej w postaci dwóch mieszkań w zamian za zgodę na dobudowanie piętra w zabytkowej kamienicy. W rezultacie wszczęte zostało śledztwo i prokuratura przedstawiła Karnowskiemu osiem zarzutów.
W październiku 2015 r. Jacek Karnowski został przez Sąd Rejonowy w Sopocie uniewinniony od popełnienia większości zarzucanych mu czynów. W październiku 2016 tę decyzję utrzymał w mocy Sąd Okręgowy w Gdańsku, a w styczniu 2018 r. Sąd Najwyższy za bezzasadną uznał kasację prokuratora od tego wyroku. To wszystko nie przeszkodziło prezydentowi w skutecznym ubieganiu się o reelekcję w wyborach samorządowych w 2014 r. Prezydent Sopotu jest przekonany, że ten sukces powtórzy również w tegorocznych wyborach.
Najgłośniej było jednak w ostatnich latach o prezydent Warszawy, Hannie Gronkiewicz-Waltz, która stała się symbolem patologicznej reprywatyzacji. Sednem sprawy było to, że mąż pani prezydent przejął skradzioną prawowitym właścicielom kamienicę przy ul. Noakowskiego 16, a potem zarobił kilka milinów złotych na jej sprzedaży. W grudniu 2017 r. Komisja Weryfikacyjna unieważniła decyzję reprywatyzacyjną w sprawie wspomnianej kamienicy i zobowiązała jej beneficjentów do zwrotu środków. Rodzina Waltzów musiała zatem oddać 5,4 mln zł, z czego Andrzej Waltz i jego córka Dominika po ok. milionie złotych. Nie jest jednak tak, że wymiar sprawiedliwości nie miał żadnych sukcesów w ściganiu samorządowców – łapówkarzy.
Takim sukcesem była sprawa wspomnianego marszałka Karapyty, którego zatrzymanie stało się początkiem końca korupcyjnego układu na Podkarpaciu. W tej sprawie zatrzymano łącznie 48 osób, wśród których znaleźli się m.in. lokalni samorządowcy, biznesmeni i politycy (głównie PSL). Aresztowano również politycznego patrona Karapyty i całego układu, czyli posła Jana Burego ( PSL). Sukcesem była również sprawa prezydenta Tarnobrzega Grzegorza Kiełba, którego funkcjonariusze CBA przyłapali na „gorącym uczynku”, kiedy przyjmował 20 tysięcy złotych łapówki od przedsiębiorcy i zarazem miejskiego radnego Grzegorza Kołka. W zamian za to Kiełb miał wydać pozytywną decyzję w sprawie zagospodarowania przestrzennego. W efekcie tej sprawy prezydentowi Tarnobrzega grozi nawet do 8 lat pozbawienia wolności. Wprawdzie wyszedł z aresztu i planował start w wyborach na prezydenta miasta, ale ostatecznie się wycofał.
W lipcu br., funkcjonariusze CBA zatrzymali Wojciecha Jasińskiego – prezydenta Żyrardowa. Prokuratura w Ostrowie Wielkopolskim zarzuca mu ustawienie dwóch miejskich przetargów w zamian za korzyść majątkową w wysokości 80 tys. złotych. Jasińskiemu grozi za to kara do 10 lat pozbawienia wolności. W lutym br. funkcjonariusze CBA zatrzymali również Krzysztofa Nuszkiewicza, burmistrza Pułtuska, któremu prokuratura w Białymstoku postawiła zarzut przyjęcia korzyści majątkowej w wysokości 90 tys. zł. Cała sprawa miała ścisły związek z nieprawidłowościami przy przetargach miejskich (m.in. na budowę internatu jednej ze szkół oraz miejskiego żłobka). Zarzuty usłyszał również jego zastępca oraz dwaj miejscy urzędnicy. Wszystkim grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności.
Na początku września br. agenci poznańskiej delegatury CBA zatrzymali również wicestarostę powiatu pilskiego oraz dyrektora jednego z wydziałów starostwa w Pile. Sprawa dotyczyła wykorzystywania funkcji publicznej w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Wicestarosta miał podejmować działania wykraczające poza jego kompetencje służbowe, ukierunkowane na zatrudnienie lub przeniesienie na wyższe stanowisko służbowe konkretnych osób, które nie spełniały określonych przepisami wymogów. Zdaniem prokuratury inkasował za to łapówki. Jemu również grozi kara do ośmiu lat pozbawienia wolności.
Samorządy siedliskiem korupcji
Nie od dzisiaj wiadomo, że to samorządy sprawują najbardziej realną władzę w Polsce, bo to one podejmują decyzje kluczowe dla lokalnych społeczności. I chyba dlatego tak często dochodzi w nich do korupcji. W dużej mierze wiąże się to również z marną kondycją moralną i etyczną polskich samorządowców. Do kierowniczych stanowisk w samorządach garną się ludzie, którzy nie mogą poszczycić się ani kompetencjami, ani dokonaniami. To sprawia, że bardzo łatwo dochodzi zarówno do seksualno-alkoholowych skandali, jak i zwykłej korupcji. Nie może zatem dziwić, że aż 30 proc. Polaków deklaruje dzisiaj, że to samorządy są najbardziej skorumpowanymi instytucjami w naszym kraju.