Najbogatsze kluby świata spiskują, jak zarobić jeszcze więcej.
Planują stworzyć zamknięte grono krezusów i grać między sobą, zbijając miliardy na sprzedaży praw do transmisji. Dla biedniejszych klubów zostaną finansowe ochłapy.
Najbogatsze piłkarskie zespoły Starego Kontynentu zrzeszone w Europejskim Stowarzyszeniu Klubów (ECA) znalazły pomysł, jak zarobić jeszcze więcej. Z obecnej Ligi Mistrzów chcą stworzyć elitarne rozgrywki dla wybrańców. Połowa miejsc w takim turnieju byłaby przypisana z urzędu dla wskazanych klubów. To zaś zamknęłoby drogę do salonów dla mniejszych drużyn. Ale to jeszcze nie wszystko. ECA planuje, by mecze superbogaczy były rozgrywane w weekendy o godzinie piętnastej i osiemnastej. To dlatego, ponieważ o tej porze przed telewizorem zasiada najwięcej kibiców z Chin. A to właśnie w „Państwie Środka” leżą nieodkryte złoża twardej waluty, na którą polują pazerne europejskie kluby. A co ze spotkaniami ligowymi? One miałoby się odbywać w środku tygodnia, tak by nie kolidowały z meczami krezusów. Pomysł ten wywołał wiele kontrowersji, a głosy sprzeciwu płyną z całej Europy. Szefowie ligi hiszpańskiej oraz niemieckiej zapowiedzieli, że nigdy nie pozwolą na taki format rozrywek.
Furtka zostanie przymknięta
Mocarstwowe zamiary zdradził prezes ECA Andrea Angelli podczas konferencji prasowej, która odbyła się pod koniec marca w Amsterdamie. 43-letni Włoch, będący jednocześnie szefem Juventusu Turyn, zarysował wstępny projekt nowego formatu turnieju, który miałby obowiązywać począwszy od 2024 roku. Szef ECA wskazał, że – tak jak w Lidze Mistrzów – uczestniczyłyby w nim 32 drużyny, z tą różnicą, że połowa z nich miałaby zagwarantowane miejsce w rozgrywkach niejako z urzędu. Obecnie w LM mogą występować kluby, które zajęły czołowe miejsca w swoich krajowych ligach. Przykładowo z angielskiej Premier League do turnieju awansują cztery najmocniejsze zespoły, podobnie z hiszpańskiej La Ligi, niemieckiej Bundesligi oraz włoskiej Serie A. Ale już z niżej notowanej ligi francuskiej szansę na występy w LM ma tylko mistrz oraz wicemistrz kraju. Dla porównania triumfator polskiej ekstraklasy musi jeszcze przejść przez eliminacje, zanim zasiądzie do uczty z klubowymi krezusami. Po reformie europejskie średniaki będą mogły tylko pomarzyć o występach w superlidze. Furtka do elitarnych rozgrywek zostanie przymknięta tak, że zostanie tylko mała szczelina, przez którą przecisną się nieliczne zespoły. Kolejna różnica sprowadza się do samego trybu rozgrywek. W obecnym formacie kluby walczą w 8 grupach po 4 zespoły w każdej. Od 2024 będą natomiast 4 grupy po 8 zespołów, co oznacza, że w fazie grupowej będzie aż 14 kolejek (po dwa mecze z każdym rywalem). To sprawi, że turniej będzie przypominał ligowe rozgrywki aniżeli klasyczny puchar. Taki format ma zagwarantować większą ilość meczów pomiędzy najlepszymi zespołami Europy. A co za tym idzie – większą oglądalność.
Chodzi tylko o kasę
Ostatnia różnica dotyczy terminarzu rozgrywek. Tutaj kibiców czeka prawdziwy przewrót kopernikański, bowiem członkowie ECA chcą, by mecze były rozgrywane w weekendy, a nie tak jak obecnie we wtorki oraz środy. Andrea Angelli doprecyzował, że będą dwie pory spotkań: o godzinie 15 oraz 18. I tu właśnie leży klucz do zrozumienia celów tej kontrowersyjnej reformy. Otóż jest to pora największej oglądalności w Chinach, gdzie mieszkają setki milionów kibiców europejskiego futbolu, a jeszcze więcej potencjalnych fanów tej dyscypliny, do których można dotrzeć za pośrednictwem transmisji telewizyjnych. Członkowie ECA są zdania, że ze sprzedaży praw do transmisji Ligi Mistrzów nie da się już więcej wycisnąć na europejskim rynku. Amerykański natomiast jest zdominowany przez baseball, koszykówkę oraz hokej. Z kolei Afryka jest za biedna, by płacić miliardy za transmisję rozgrywek LM. Za to Chiny to prawdziwa żyła złota, która tylko czeka na ekspansje piłkarskich kolonizatorów z Europy. „Nie mamy wyboru, musimy wyjść poza Europę i otworzyć się na świat, te zmiany są nieuniknione” – nie krył prawdziwych intencji Andrea Agnelli. Według szacunków superliga zagwarantuje jej uczestnikom nawet 900 mln euro za sezon z tytułu praw telewizyjnych, marketingowych oraz dni meczowych. Dla porównania roczny budżet aktualnie najbogatszego klubu na świecie – Manchesteru United – wynosi ok. 750 mln euro, zatem uczestnicząc w zreformowanych rozgrywkach „Czerwone Diabły” zainkasowałyby więcej aniżeli na przestrzeni całego sezonu. Łatwo zatem obliczyć, że skoro na jeden klub przypadnie 900 mln euro, to łączna pula do podziału na wszystkie zespoły wyniesie grubo ponad 20 mld euro. To aż 10 razy więcej niż wynosi obecnie kwota do podziału pomiędzy uczestników Ligi Mistrzów. W poprzednim roku UEFA (organizator LM) ogłosiła, że 32 kluby biorące udział w rozgrywkach zarówno LM jak i mniej prestiżowej Ligi Europy dostaną do podziału ok. 2 mld euro. Różnica jest zatem kolosalna.
Krytyka
Mocarstwowe pomysły ECA spotkały się z otwartą krytyką ze strony szefów najmocniejszych europejskich lig. Bo to właśnie one najbardziej ucierpią na kontrowersyjnej reformie. Krajowe rozgrywki zostałyby przecież zepchnięte do wydarzeń drugiej kategorii, spadłaby ich oglądalność, a w konsekwencji dochody klubów, które nie uczestniczyłyby w superlidze. Stanowcze weto wobec stworzenia turnieju dla elity ogłosił wiceszef niemieckiej Bundesligi Peter Peters, który zaapelował do wszystkich lig, by broniły się przed „takimi pomysłami”. „Dziś europejskie puchary są świetnym, rozsądnym uzupełnieniem naszego kluczowego produktu. Jeśli jednak ziściłyby się te plany, Bundesliga spadnie do rangi kłopotliwego balastu ich kluczowego produktu. Nigdy się na to nie zgodzimy – stwierdził Peters na łamach dziennika „Bild”. Swoje niezadowolenie wyraził również prezes hiszpańskiej LaLigi Javier Tabas, stanowczo zapowiadając, że ligowe mecze nadal będą rozgrywane w weekendy, bez względu na „głupie pomysły ECA”. „Szefowie wielkich klubów forsujących te zmiany nie zdają sobie sprawy, jakie szkody wyrządziłyby one ich własnym drużynom i ligom, w których grają” – stwierdził Tabas.
Nie tylko kluby
Pogoń za piłkarską mamoną to nie tylko domena najbogatszych klubów europejskich. Na punkcie praw do transmisji oszalała również FIFA, będąca organizatorem futbolowych mistrzostw świata. Władze światowej piłki już w ubiegłym roku zaprezentowały reformę, której jedynym celem jest wzrost wartości medialnej mundialu. Główna zmiana ma dotyczyć liczby uczestników mistrzostw świata. Od 2026 roku zostanie ona zwiększona z obecnych 32 do 48. To w naturalny sposób poszerzy grono odbiorców turnieju. Stanie się to jednak kosztem piłkarskiego poziomu poszczególnych meczów, ponieważ do turnieju zostaną dopuszczone przeciętne reprezentacje. Dla FIFY nie ma to jednak żadnego znaczenia, ważne, że dzięki reformie przychody z organizacji mundialu zwiększą się z 5,5 miliarda dolarów do 6,5 miliarda. Jeszcze lepszym przykładem na to, że pieniądze odrywają pierwszorzędną rolę w reprezentacyjnym futbolu jest kuriozalna decyzja o organizacji mistrzostwa świata w Katarze (2022 rok). Dlaczego kuriozalna? Otóż z powodu wysokich temperatur w tym kraju, turniej odbędzie się na przełomie listopada oraz grudnia, zamiast standardowo w lecie. To zaś wiąże się z wymuszoną dwumiesięczną przerwą w rozgrywkach krajowych lig. Działacze FIFA akurat tym nie przejmują. Dla nich liczy się to, że katarski mundial będzie najbardziej dochodowym w historii tych rozgrywek.