Koniec finansowego raju?
Koncerny technologiczne wypracowują swe dochody w znacznej mierze dzięki wszechstronnej monetyzacji najróżniejszych danych pozostawianych przez nas w sieci.
OECD postanowiła zabrać się (chciałoby się powiedzieć: wreszcie) za ucywilizowanie podatkowej bandyterki uprawianej przez międzynarodowe technologiczne korporacje, określane zbiorczo jako GAFA – od największych graczy: Google, Apple, Facebook, Amazon. Do tej pory bowiem podmioty z tej branży, wykorzystując specyfikę globalnej sieci, skutecznie unikały opodatkowania w krajach, w których realnie wypracowywały swe gigantyczne zyski. Jak już kiedyś tu wspominałem, taki Facebook nie zapłacił w 2017 r. ani złotówki podatku CIT, mimo że na reklamach (szacunki PwC) zarobił w Polsce 596,5 mln zł. Wszystko dlatego, że rozliczenie reklamodawców następowało z ulokowaną w Irlandii spółką Facebook Ireland Limited, korzystającą w tym kraju z rozwiązań charakterystycznych dla rajów podatkowych. Podobnie rzecz się ma z innymi podmiotami z tej branży. Jak szacuje OECD (dane za euractiv.pl), w skali globalnej rządy tracą na tego typu procederze ok. 240 mld dolarów rocznie – a są to wyliczenia nader ostrożne, według organizacji Tax Justice Network kwota ta jest bowiem znacznie wyższa.
Dotykamy tu zresztą szerszego problemu agresywnej optymalizacji i rajów podatkowych, którego zaledwie częścią są fiskalne sztuczki internetowych koncernów. Jest to, mówiąc wprost, zorganizowana kradzież, w której rolę „dziupli” do melinowania „fantów” i zarazem paserów pełnią raje podatkowe. Okradane są nie tylko budżety państw, ale przede wszystkim uczciwie działający przedsiębiorcy i zwykli obywatele. Państwa, by załatać podatkowe „dziury”, zadłużają się bardziej, niż byłoby to konieczne – podobnie cierpią lokalni podatnicy zmuszeni do płacenia zarówno za siebie, jak i za podatkowych cwaniaków. Takie są konsekwencje optymalizacyjnego złodziejstwa.
Do skasowania rajów podatkowych daleka droga, choć aż się prosi o wprowadzenie podatku od międzynarodowych przepływów kapitałowych, niemniej OECD poczyniła pierwszy krok we właściwym kierunku. Ponieważ dotychczasowe formy opodatkowania nie zdały egzaminu, postawiono na globalny podatek cyfrowy. Podobne rozwiązanie wprowadziła już Francja, zmuszona jednak przez Trumpa (gros technologicznych gigantów to firmy amerykańskie) do obietnicy zrekompensowania ewentualnej „nadpłaty”, gdyby okazało się, że podatek francuski będzie wyższy od tego wprowadzonego przez OECD. My również mieliśmy swoje zapędy w tym kierunku, jednak błyskawicznie zostaliśmy przywołani do porządku przez wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, który przy okazji tegorocznych obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej „z głęboką wdzięcznością” podziękował nam za odstąpienie od daniny cyfrowej, która „mogłaby utrudnić wymianę handlową” z naszym hegemonem zza oceanu. Teraz zatem wszystko w ręku OECD.
Specjalna grupa robocza przed kilkoma dniami opublikowała projekt wytycznych dla nowego podatku. Rzecz dotyczyć ma łącznie 134 państw, a kluczowa propozycja zakłada, iż spółki technologiczne będą płacić podatki tam, gdzie mają obroty, niezależnie od tego, czy zarejestrowały w danym kraju formalnie swą działalność. A zatem, przywołując wspomniany wyżej przykład Facebooka, podatek od zysków z reklam byłby płacony w Polsce, a nie w Irlandii. Projekt będzie jeszcze poddany konsultacjom, m.in. podczas najbliższego spotkania ministrów finansów grupy G20 w Waszyngtonie, a jego ostateczny kształt mamy poznać w styczniu przyszłego roku. Ambitne plany zakładają, że „podatek GAFA” zostałby ustanowiony jeszcze w 2020 r. Oczywiście podstawową sprawą jest tu jego wysokość – czy w skali ogólnoświatowej zbliży się ona do owych 240 mld dolarów rocznie wyliczonych przez OECD, czy skończy się na jakimś ochłapie rzuconym na odczepnego. No i rzecz jasna – czy w trakcie negocjacji nie zostaną wmontowane jakieś sprytne furtki czyniące całą inicjatywę fikcją. Warto jeszcze zauważyć, iż Unia Europejska ustami nominowanego właśnie komisarza ds. gospodarczych i finansowych Paolo Gentiloniego zapowiedziała, że podatek cyfrowy zostanie wprowadzony na terenie UE nawet w przypadku fiaska projektu OECD.
Osobiście uważam, że należy pójść o krok dalej, czemu dałem wyraz w niedawnym felietonie Czy Facebook i Google są za darmo?. Otóż koncerny technologiczne wypracowują swe dochody w znacznej mierze dzięki wszechstronnej monetyzacji najróżniejszych danych pozostawianych przez nas w sieci – to jest waluta, którą realnie płacimy za rzekomo „darmowe” usługi, dostając w zamian tak naprawdę świecidełka. I tu zgłaszam postulat – jakiś czas temu Zuckerberg wystąpił z pomysłem własnej kryptowaluty Libra. Sprawa ugrzęzła zablokowana przez świat polityki i finansów. Ja bym ją odblokował, pod jednym wszakże warunkiem: otóż Librę można by dopuścić – ale tylko jako wspólną „walutę technologiczną” e-koncernów, a jej wprowadzenie do obiegu odbywałoby się jedynie w formie wynagrodzenia stanowiącego dla użytkowników „GAFY” formę ekwiwalentu za udostępniane dane. Dziś te dane mają od nas za bezcen – niech więc wreszcie zaczną za nie płacić.