W uszczelnianiu luki w podatku VAT rząd doszedł do ściany.
Więcej już nie wyciśnie, a transfery socjalne jak rosły, tak rosną.
Luka w podatku VAT za miniony rok może okazać się większa od tej zanotowanej przed dwoma laty. I to zarówno w ujęciu nominalnym, jak i realnym. Zmiany w prawie, które miały uszczelnić system, już spełniły swoje zadanie. W latach 2015−2018 nastąpiło ogromne zmniejszenie luki w VAT. Skuteczność wprowadzonych „uszczelniaczy”, takich jak jednolity plik kontrolny (JPK), podzielna płatność, czy też STIR (monitorowanie przepływów pieniężnych), kończy się jednak tam, gdzie zaczyna się szara strefa. Krótko mówiąc, zmiany legislacyjne pozwoliły wycisnąć dodatkowe miliardy od zarejestrowanych firm, natomiast nawet nie musnęły szarej strefy. To właśnie tam leżą pieniądze, do których chciałby się dobrać resort finansów. Ministerstwo odważnie założyło, że w 2020 r. uda się zmniejszyć lukę o 7 mld zł. Jednak zdaniem ekspertów jest to mało realne. Pytanie zatem, jak rząd pogodzi koniec uszczelniania z kolejnymi obietnicami socjalnymi? Odpowiedź jest prosta – nowe podatki! Nieprzypadkowo premier Mateusz Morawiecki na unijnym szczycie zaproponował wprowadzenie kolejnych trzech danin.
„Uszczelniacze” się sprawdziły
Kiedy w 2015 r. rząd PiS objął władzę, sytuacja w ściągalności podatku VAT była wręcz dramatyczna. Według raportów think tanku CASE (na które powołuje się m.in. „Dziennik Gazeta Prawna”), przygotowywanych cyklicznie na zlecenie Komisji Europejskiej, luka w tej daninie wynosiła 24 proc. potencjalnych wpływów. Innymi słowy, co czwarta złotówka z podatku VAT, która powinna trafi ć do budżetu państwa, wpadała do kieszeni karuzelowych oszustów. W ujęciu nominalnym wartość uszczuplenia finansów publicznych wynosiła wówczas 40 mld zł, czyli mniej więcej tyle, ile kosztuje sfinansowanie dwóch lat funkcjonowania programu 500+. Zaraz po dojściu do władzy PiS wprowadziło kilka kluczowych narzędzi, dzięki którym wielkość luki w VAT zaczęła maleć. Jednolity plik kontrolny pozwolił fiskusowi na znacznie szybsze typowanie podatników do kontroli. Dzięki STIR-owi skarbówka mogła sprawniej wytropić podejrzane przelewy. Natomiast wprowadzenie podzielnej płatności (najpierw dobrowolnej, a od listopada 2019 r. obowiązkowej dla określonych towarów i usług) całkowicie uniemożliwiło zorganizowanie karuzeli podatkowej w branżach podwyższonego ryzyka (np. handel elektroniką, prętami, częściami samochodowymi). Do tego doszły przepisy o charakterze prewencyjnym i odstraszającym, jak chociażby dodatkowe zobowiązanie VAT za posługiwanie się fikcyjnymi fakturami oraz solidarna odpowiedzialność za zaległości podatkowe nierzetelnych kontrahentów. W sukurs resortowi finansów przyszło ministerstwo sprawiedliwości, które wprowadziło drakońskie kary za wystawianie pustych faktur na milionowe kwoty (nawet 25 lat więzienia).
Przeczytaj też:
To wszystko sprawiło, że luka w podatku VAT malała z roku na rok. O ile w 2015 r. stanowiła ona 24 proc. (40 mld zł) teoretycznych wpływów budżetowych, o tyle w 2018 r. wyniosła, według szacunków CASE, odpowiednio 9,5 proc., natomiast zgodnie z obliczeniami resortu finansów – 9,9 proc. (ok. 17 mld zł). Był to niewątpliwy sukces, bez którego rząd PiS nie zdołałby sfinansować swoich socjalnych programów i utrzymać przy sobie milionów wyborców, którzy zapewnili tej partii drugą kadencję w parlamencie.
Rząd pod ścianą
Kokosy z uszczelniania systemu VAT kiedyś w końcu przestaną spadać. I wiele wskazuje na to, że dojdzie do tego wcześniej, aniżeli zakładał resort finansów. Według prognoz CASE bazujących na dotychczasowej dynamice konsumpcji, luka w podatku VAT za 2019 r. zwiększyła się względem roku wcześniejszego. Fundacja zastrzega jednak, że wciąż nie posiada pełnych danych GUS-u za ostatnie trzy miesiące 2019 r., jednak uwzględniwszy trend konsumpcyjny odnotowany w pierwszych trzech kwartałach można śmiało założyć, że fi skalna maszyna rządu PiS doszła w końcu pod ścianę. CASE szacuje, że w ubiegłym roku skarbówce nie udało się ściągnąć ok. 10,5 proc. potencjalnych wpływów z podatku VAT. W ujęciu nominalnym oznacza to kwotę blisko 21 mld zł. Gdyby potwierdziły się te prognozy, wówczas oznaczałoby to, że luka podatkowa nie tylko przestała maleć, ale wręcz zaczęła z powrotem rosnąć (w 2018 r. wynosiła 9,5 proc.). Skąd ta zmiana trendu, skoro resort finansów w 2019 roku wprowadził wiele „uszczelniaczy” systemu, jak chociażby obowiązkową podzielną płatność? Otóż wszystkie dotychczasowe rozwiązania, które od października 2015 r. wprowadził rząd PiS, dotyczyły eliminacji luki w VAT występującej na poziomie zarejestrowanych firm, działających jako czynni podatnicy.
Jednak dziura w systemie dotyczy także szarej strefy, na której wyeliminowanie resort finansów jak dotąd nie znalazł żadnego pomysłu. Pojęcie „szarej strefy” jest przy tym bardzo szerokie i nie odnosi się tylko do niezarejestrowanego obrotu dokonywanego przez osoby nieprowadzące firm. Dotyczy to także przedsiębiorców zaniżających kwoty na fakturach („reszta pod stołem”) oraz prowadzących biznes w okresie rzekomego zawieszenia działalności gospodarczej. W tym obszarze skarbówka jest zupełnie bezradna. Przy pomocy JPK w żaden sposób nie da się wytropić podatnika, który zaniża swoje faktury. Jedynym sposobem, w jaki fiskus próbuje radzić sobie z szarą strefą, jest nakładanie mandatów na ulicznych handlarzy, jednak jest to zaledwie niewielki odsetek obrotu, od którego powinien zostać odprowadzony podatek VAT.
Coś się zacięło
Mimo prognozowanego spowolnienia w łataniu luki VAT-owskiej rząd dosyć optymistycznie założył, że w 2020 r. wpływy z dalszego uszczelniania systemu wyniosą ok. 7,7 mld zł. Kwota ta została uwzględniona w tegorocznym budżecie, co pozwoliło na podniesienie limitu wydatków o charakterze socjalnym. Są to jednak pieniądze hipotetyczne, których wartość opiera się na dotychczasowym trendzie w uszczelnianiu systemu. Twarde dane nieubłaganie wskazują, że fiskus zaciągnął ręczny hamulec i trudno mu będzie wycisnąć dodatkowe miliardy. Wystarczy powiedzieć, że w grudniu ubiegłego roku dochody z podatku VAT były o 18 proc. niższe aniżeli rok wcześniej. Co prawda łączne wpływy budżetowe z tego tytułu wniosły blisko 181 mld zł, a więc o 5 mld więcej niż w 2018 r., jednak resort finansów jeszcze we wrześniu zakładał, że podatnicy wpłacą 185,4 mld zł. W grudniu natomiast skorygował swoje obliczenia do 182 mld zł. Ostatecznie udało się zebrać o miliard mniej, a więc wyraźnie widać, że w łataniu luki coś się zacięło.
Podatkowy premier
Zmniejszenie wpływów podatkowych może mięć niebagatelne znaczenie dla rządzącej partii. Poparcie „dobrej zmiany” bazuje bowiem na miliardowych transferach socjalnych, dzięki którym wyborcy tolerują mniejsze lub większe afery trapiące PiS. Problem w tym, że pieniądze na socjał powoli się kończą i nie ma się co dziwić, wszak za rządów PiS Polska została sklasyfikowana na 1. miejscu pod względem transferów społecznych (w relacji do PKB) na łamach raportu organizacji Oxfam opublikowanego pod koniec 2018 r. Rządowi nie pomaga również rosnąca inflacja, która w sposób bezwzględny zżera realną wartość świadczeń, które PiS wprowadziło na przełomie 2015 i 2016 r.
Co w takiej sytuacji może zrobić partia Jarosława Kaczyńskiego, by nie stracić swoich „socjalnych” wyborców? Zwiększenie podatków jest wielce ryzykowne ze względów wizerunkowych, ponieważ PiS, będąc jeszcze w opozycji, stale wypominało Donaldowi Tuskowi podniesienie stawek VAT. Co innego, gdyby nowe daniny przywędrowały do Polski z Brukseli. Wówczas z jednej strony rząd mógłby zapewnić sobie dodatkowe wpływy, z drugiej zaś całą winę za obciążenia zrzucić na „złą Unię”. Wydaje się, że w takim właśnie kierunku zmierzają działania premiera Mateusza Morawieckiego, który na ostatnim unijnym szczycie lobbował za wprowadzeniem trzech nowych podatków na poziomie UE.
– Warto, aby wśród źródeł dochodów własnych Unii pojawił się podatek cyfrowy, podatek od jednolitego rynku czy śladu węglowego – stwierdził Morawiecki, zapytany o polską agendę podczas zjazdu szefów rządów państw Wspólnoty.