Wysyp teorii spiskowych na temat pandemii nie wynika z ludzkiego szaleństwa ani tym bardziej z mrożącej umysły kwarantanny. Jest wręcz odwrotnie.
Sieciowe poszukiwania źródeł i potencjalnych sprawców nieszczęścia to najlepszy dowód zdrowia psychicznego ludzkości.
Wiele osób dostrzega koniec globalizacji, a zatem początek zakulisowego procesu światowej redystrybucji własności. A jeśli w grę wchodzi wojna o kontrolę nad gospodarką, indoktrynacyjne salwy oddają najpierw media, a następnie politycy świadczący usługi wielkiemu biznesowi.
Zakłamana epidemia
Bez dwóch zdań pandemia wywołana koronawirusem jest faktem. Podobnie jak miliony zakażonych i dziesiątki tysięcy zgonów. Tyle że nigdy w historii mierzonej datą zakończenia innego kataklizmu, II wojny światowej, żadna katastrofa nie wywołała tak mrożącego efektu w skali globalnej. Zresztą w przeszłość nie trzeba sięgać zbyt głęboko. Według danych ONZ w latach 2018–2019 na świecie rozszalała się epidemia odry. Biorąc pod uwagę ilość zainfekowanych państw na wszystkich kontynentach, można mówić o niej śmiało, jak o pandemii. W 60 krajach zachorowało półtora miliona osób. Liczba zarejestrowanych zgonów przekroczyła 120 tys. tysięcy. Wydarzenie tragiczne, tym bardziej, że głównymi ofiarami były dzieci. Tymczasem zgodnie ze skrupulatną statystką Uniwersytetu Johna Hopkinsa, zarażeniu Covidem-19 uległy prawie trzy miliony ludzi, zmarło 203 tys. osób. Wobec ziemskiej populacji liczącej 7,6 miliarda mieszkańców skala obu infekcji jest ciągle niewielka. Ważne, że obie trwają. Co prawda odra przycichła, ale, jak prognozuje świat medyczny, nie na długo. Według ONZ po wygaszeniu chorób wywołanych koronawirusem pierwsza epidemia powróci. Nadejdzie tak samo, jak epidemia globalnego głodu. Światowy Program Żywnościowy alarmuje, że skutki obecnej pandemii w połączeniu z efektem zmian klimatycznych podwoją liczbę głodujących. Wg FWP pod koniec 2020 r. zamiast 150 mln dorosłych i dzieci głodować będzie 286 mln osób na całym świecie. Możliwe, że dzienna skala zgonów sięgnie 300 tys. ludzi i taki dramat potrwa co najmniej trzy miesiące.
Żonglerka tragicznymi danymi nie jest sztuką dla sztuki. Z trzech egzystencjalnych wyzwań tylko koronawirus skutkuje mrożącym efektem. Trzeba więc zadać pytanie: dlaczego w przypadku innych zagrożeń system instytucji międzynarodowych nie podjął choćby przybliżonych w skali działań zapobiegawczych i ratunkowych? Ogromną różnicę czyni także efekt. Słynny lockdown wdarł się w życie bodaj każdego mieszkańca planety. Paradoksalnie, ale jak wskazuje model szwedzki, izolacja obywateli i zablokowanie większości sektorów gospodarki, wydają się aż nazbyt rygorystycznymi działaniami. Jeśli Szwecja nie jest szczęśliwym przykładem, może kogoś przekona scenariusz południowokoreański lub tajwański. Samodyscyplina społeczna, a więc wysoka świadomość zagrożenia, wsparte cyfrowymi środkami monitoringu i ostrzegania (nie mylić z chińskim Wielkim Bratem), zastąpiły skomplikowane systemy zakazów i nakazów. Tymczasem kwarantanna przewróciła do góry nogami życie każdego z osobna i społeczeństw w całości. Zaburzyła gospodarkę i rynek pracy. Postawiła znak zapytania przed systemami opieki socjalnej i zdrowotnej na długie miesiące, jeśli nie lata. I wszystko dokonało się dobrowolnie. Pod Pałacem Elizejskim oraz Białym Domem, a nawet przed Zakazaną Dzielnicą Pekinu nie stanęły czołgi. Nikt nie zagroził siłą militarną lub choćby aluzją jej użycia. Co się zatem stało?
Teoria wielkiego tortu
Jeśli przeanalizujemy najpopularniejsze teorie spiskowe, możemy sformułować teorię wielkiego tortu. Poszukujący chcą poznać odpowiedź na dwa kluczowe pytania. Po pierwsze, czy koronawirus jest dziełem natury, czy ma sztuczne pochodzenie? Z odpowiedzi, czy powstał ze zmutowania legendarnego już nietoperza z równie bajkowym wężem, czy też jest owocem intelektualnego wysiłku człowieka, wynika drugie pytanie. Czy zaraza to klęska naturalna, czy też ktoś ją celowo wywołał, a jeśli tak, to kto? Dlaczego teoria wielkiego tortu? Ponieważ odpowiedzi układają się jak przekładaniec w kolejne warstwy. Na plan pierwszy wychodzi koncepcja wrogich działań Chin lub USA, w zależności od przynależności sympatyków do azjatyckiego lub zachodniego kręgu kulturowego. Zwolennicy winy Stanów Zjednoczonych wskazują, że jest to desperacki sposób powstrzymania globalnej ekspansji Chin, a zatem utrzymania supermocarstwowej dominacji w świecie.
„Na korzyść” scenariusza amerykańskiego przemawia wojna handlowa wypowiedziana Pekinowi przez Waszyngton dokładnie w tym samym celu. Tyle że to Pekin najwięcej skorzystał na epidemii. Traf chciał, że rozlała się w chwili, gdy Chiny powinny rozpocząć realizację kompromisowego traktatu handlowego z USA. Mówiąc prościej, powinny zrekompensować Stanom Zjednoczonym straty o równowartości 200 mld dol. Tylko w pierwszej fazie. Dlatego sympatycy sztucznego pochodzenia Covid-19 a rebours zaprzeczają. To Pekin stworzył koronawirusa, po czym dopuścił do rozlania infekcji. W ten sposób zasiał chaos nie tylko w gospodarce USA, ale także Unii Europejskiej. Chiny to nie tylko największa fabryka świata, ale największy posiadacz amerykańskich papierów dłużnych. To państwo z ogromnymi zasobami wolnego pieniądza. 3 biliony dolarów, a na taką kwotę szacowane są chińskie możliwości, wystarczą, żeby wykupić strategiczne obiekty europejskiej i amerykańskiej infrastruktury. Szczególnie, gdy te są na skraju bankructwa, a więc tracą na wartości. Tym samym Pekin może przejąć kontrolę nad konkurencyjnymi gospodarkami. Istnieje także wariacja na temat. Chodzi o sztuczne zmniejszenie wartości zachodnich inwestycji w chiński przemysł, które teraz przejmie i znacjonalizuje Pekin.
Przeczytaj też:
Inne teorie spiskowe wskazują na światowe rządy cieni, a więc globalne deep state. W rodzaju klubów: Rzymskiego lub Bilderbergu. Pandemia ma ochronić najbogatszych ludzi świata przed gniewem miliardów ubogich. Być może na tyle zmniejszyć globalną populację, żeby ograniczyć ludzkość do rasy panów i niezbędnej służby. Szacunki wskazują, że miliard mieszkańców Ziemi to najbardziej racjonalna liczba z punktu widzenia produkcji żywności, ekologii i zasobów naturalnych. Słowem chodzi o naturalną selekcję kandydatów do nowego Edenu. Zwolennicy tej teorii przyznają „dobroczynne”, a więc pozytywne następstwa sztucznie wywołanej pandemii. Odgałęzieniem scenariusza jest zaprowadzenie takiego chaosu, który wywoła wojnę wszystkich ze wszystkimi, co można krótko nazwać epidemicznym przygotowaniem do wybuchu III wojny światowej. Z tym samym skutkiem, co powyżej i jednym, za to fundamentalnym zastrzeżeniem. Jak zbudować raj na planecie skażonej radioaktywnym popiołem po eksplozji tysięcy głowic jądrowych? Wobec tego może wystarczy zerwanie łańcuchów globalnej kooperacji i wywołanie sztucznego bezrobocia oraz głodu, a wtedy ludzkość poza „złotym miliardem” wykończy się sama?
Wreszcie trzecią warstwą tortu są nazwiska. Jak na razie uwaga koncentruje się tradycyjnie na Rothschildach, a ostatnio na Billu Gatesie. Pierwsi sterują politykami, którzy formalnie zadecydowali o lockdownie. Założyciel Microsftu, co jest prawdą, sutymi dotacjami wykupił na własność Światową Organizację Zdrowia. Jak wiadomo, WHO nie spisała się w profilaktyce i koordynacji walki z koronawirusem. Ponadto Fundacja Billa i Melindy finansuje badania i akcję szczepień przeciwko malarii oraz polio. Obecnie kieruje naukowymi wysiłkami w celu stworzenia antidotum na Covida-19. Jak głosi najpopularniejsza teoria, koronawirus powstał zatem w laboratoriach Microsoftu. Tych samych, które wyprodukują miliardy nanochipów po to, aby, zostały wraz ze szczepionką, wchłonięte przez miliardy ludzi na świecie. Zapewnią totalną kontrolę nad każdym z nas, w każdym aspekcie życia. Z sieciowych dociekań, przypuszczeń i scenariuszy można by się śmiać. Wydają się przecież tak nieprawdopodobne. Gdyby nie fakt, że są lustrzanym odbiciem ogromnego niepokoju globalnej społeczności. Już nie tylko i nie tyle z powodu zagrożenia infekcją, ile sytuacją, w jakiej znaleźli się świat i ludzkość. Nie są to również nowe obawy. I to czwarta warstwa teorii wielkiego tortu. Najważniejsza.
Wspólne mianowniki
Teorie spiskowe dobrze świadczą o psychicznej kondycji społeczeństw, tak samo, jak o zdolności logicznego myślenia. Rok 2019 został ogłoszony „rokiem ulic”. Przez cały świat przetoczyły się fale społecznych buntów. Tak gwałtownych, że wylały się na ulice. Od ruchu żółtych kamizelek we Francji, przez Hongkong i stolice Ameryki Łacińskiej, po Irak, Iran i Liban. Gdy demonstracje przetaczały się po ulicach wielkich metropolii świata, eksperci poszukiwali wspólnego mianownika wydarzeń. Szybko okazało się, że wszędzie ludzie protestują przeciwko nierównościom ekonomicznym. Tymczasem 2020 r. przejdzie do historii jako „rok pustych ulic” z powodu globalnej kwarantanny. Trudno dziwić się powszechnym skojarzeniom, że pandemia była potrzebna, aby unieruchomić obywatelską aktywność w interesie najbogatszych. Została więc przez nich zorganizowana. Dziś trudno wskazać wspólny mianownik zarazy, ale jeśli się o to pokusić będzie nim odgórne programowanie przyszłości. Szum informacyjny jest tylko pozorny. To zresztą piąta warstwa tortu pandemii. Chiny przerzucają się z USA wzajemnymi oskarżeniami, a oliwy do ognia hybrydowych konfliktów dolewa Rosja. Moskwa też szuka sposobu, aby zarobić na chaosie.
Media zachłystują się wprost grozą epidemii, transmitując strach w nasze umysły. Głównym przysłaniem jest lęk przed niepewnością, która zagraża każdemu wymiarowi naszego życia. Zwykli ludzie mają się bać najpierw choroby i śmierci, a jeśli przetrwają: bezrobocia, głodu i poniewierki. Przedsiębiorcy mają drżeć przed utratą dorobku życia, zadłużeniem i bankructwem. Wolne zawody stają w obliczu profesjonalnej eksterminacji, podobnie jak ludzie kultury i sztuki. Doznania estetyczne w czasach zarazy nie są priorytetem. Przekaz medialny uzupełniają egzystencjalne zagrożenia, wojny, wzrost przestępczości, a więc deficyt elementarnego bezpieczeństwa.
Z drugiej strony, media wpajają nam koniec historii. Nie będzie powrotu do przeszłości. Normalność, którą rozumiemy jako stan sprzed pandemii, nie jest możliwa. Dla jednych to lot na zagraniczne wakacje, dla innych stała umowa o pracę. Lustrzanym odbiciem, a zarazem centralnym punktem narracji jest zaprogramowanie ludzkości na wielkie zmiany. Jakie? Wiele miejsca zajmuje zmiana trybu pracy oraz socjalne konsekwencje gospodarczej katastrofy. To niższe płace, ale większe daniny dla wspólnego przetrwania. Jeszcze więcej obszaru medialnego zajmują prognozy kontroli osobistej pod sanitarnym pretekstem. Koncepcja bio-paszportów lub immunologicznych dowodów osobistych staje się coraz popularniejsza. Podobnie jak wyeliminowanie gotówki z obrotu finansowego na rzecz wyłącznie cyfrowej waluty. Takich idei są dziesiątki, jeśli nie setki. Nie są ze sobą związane, ale tylko pozornie. Nabierają sensu, gdy popatrzymy na przyszłość z punktu widzenia globalnych zjawisk i procesów, które tlą się z różną intensywnością od dłuższego czasu.
Wprost trudno się oprzeć wrażeniu, że pandemia wybuchła, jak na zamówienie. Pełni rolę zapalnika, który inicjuje wybuch ładunku niszczącego znany nam ład. Porównując obrazowo, koronawirus jest dopalaczem, dzięki któremu wydarzenia osiągają większą prędkość. Pandemia przesila wręcz patową sytuację w wielu dziedzinach. Kto skorzysta na przyspieszeniu?
Wojna o globalizację
Już na początku XXI w. dalekowzroczni ekonomiści i naukowcy, tacy jak Dani Rodrik z Uniwersytetu Harvarda, wyrażali obawy, że szybka ekspansja globalizacji napotka silny sprzeciw. Od kilku lat jesteśmy świadkami narastania konfrontacyjnych procesów. Rośnie gniew i nieufność wyborców wobec polityków oraz instytucji demokracji. Coraz większe poparcie zdobywają ugrupowania zwane populistycznymi, które tak naprawdę odpowiadają jedynie na alternatywne zapotrzebowanie obywateli. Co gorsza, polaryzacji ulegają całe społeczeństwa, a przyczyną jest poparcie lub sceptycyzm wobec dalszej integracji globalnej, korzyści z międzynarodowego handlu i rynków finansowych, wreszcie ostre niezadowolenie z narastającej imigracji. Tak objawia się polityczny kryzys, zainicjowany postępami globalizacji. Procesu narzuconego większości przez elitarną mniejszość.
Z tym, że jeśli 20 lat wcześniej szybkość integracji sprawiała, że globalizacja wydawała się nie do powstrzymania, trendem ostatnich lat jest stagnacja. W latach 1986–2015 obroty globalnego handlu wzrosły o 30 proc. W 2007 r. poziom bezpośrednich inwestycji wzrósł do fantastycznego poziomu 5,4 proc. globalnego PKB. Imigracja stała się taka masowa, że dziś aż 10 proc. mieszkańców najbardziej rozwiniętych państw świata z grupy OECD urodziło się w innych regionach Ziemi. To już jednak było. Transgraniczne strumienie inwestycji wysychają. Najgroźniejszym symptomem jest paraliż WTO. Światowa Organizacja Handlu nie jest w stanie wypracować skuteczniejszych zasad importowo- eksportowych i swobodnego przemieszczania usług oraz towarów. Przede wszystkim nie udaje się zahamować rosnących barier.
Innym z zagrożeń globalizacji jest deindustrializacja państw rozwiniętych. A to wywołuje likwidację miejsc pracy i spadek płac, a więc nastroje antyglobalizacyjne i ostry sprzeciw wobec tego modelu ekonomicznego. Ludzie, którzy tracą dochody, stabilizację i status społeczny, zaczynają czynnie walczyć o ich zachowanie. Odwołują się więc do tradycyjnych wartości, chcą ochrony narodowych granic przed zalewem taniego importu oraz imigrantów. Stawiają na prawo do suwerenności, skierowane przeciwko ingerencji instytucji międzynarodowych. Taki proces nasila się w USA, ale przede wszystkim w Unii Europejskiej. Odzwierciedleniem jest zmiana preferencji wyborczych. Elektorat odwraca się od entuzjastów globalizacji, partii lewicowych, wkładając do urn wyborczych głosy poparcia prawicy. Dlaczego? Dlatego, że oprócz obietnicy wzmocnienia roli państwa narodowego wyborcy dostają w pakiecie dekalog tradycyjnych wartości.
Jednak wzrost politycznej konkurencji jest zjawiskiem pozytywnym. Tym, co obecnie najbardziej rujnuje demokrację, jest powszechna utraty wiary w jej siłę sprawczą. Mówiąc prościej, wyborcy odwracają się od demokracji, nie wierząc, że ich głos ma jakiekolwiek znaczenie dla poprawy życia. Stąd wziął się uliczny wybuch 2019 r. Świat stanął zatem przed krytycznym wyzwaniem przewidzianym jeszcze w 1944 r. przez Karla Polanyi’ego w „Wielkiej Transformacji”. Wizjoner twierdził, że globalizacja, nazwana wówczas rozkwitem otwartych rynków kapitalistycznych, doprowadzi do upadku demokracji, wybuchu autorytaryzmu, grożąc wojnami i chaosem. Najważniejsze, że obecne mechanizmy demokracji zostały zamienione przez ultraliberalne elity w igrzyska legitymizujące niesprawiedliwą społecznie dystrybucję zysków z globalizacji. I tak bogatsi stają się jeszcze zamożniejsi, a biedni jeszcze bardziej spauperyzowani. Pandemia wybuchła więc w sytuacji patowej. Z punktu widzenia elit władzy i biznesu stary mechanizm uprzywilejowanego statusu przestaje działać. Potrzeba nowego, globalnego ładu. Z tym że jego organizacja wymaga nominalnego przyzwolenia miliardów ludzi na świecie. Czy taką zgodę może wymusić strach przed pandemią, a zwłaszcza jej egzystencjalnymi skutkami? Jak najbardziej.
W cieniu koronawirusa rozwija się jeszcze jeden front walki. To wojna o nowy podział światowej własności. Wstrząs gospodarczy uruchomi zmiany właścicielskie kluczowych aktywów, takich jak surowce, infrastruktura, a przede wszystkim łańcuchy kooperacji handlowej i strumienie finansowe. Zaczyna się wilcza wojna o ich wydarcie spod kontroli dotychczasowych właścicieli. Osią jest narastająca konkurencja pomiędzy postindustrialnymi gałęziami gospodarki, na czele z usługami a realnym sektorem produkcji. Kto przejmie kontrolę nad globalnymi potokami towarowymi, uzyska monopol na proces, który zastąpi globalizację. Do tego potrzeba ściślejszej integracji świata, powołania globalnych władz o większych prerogatywach wykonawczych i światowej instytucji regulacyjnej w sferze finansowej. Całość stoi w jawnej opozycji do roli państwa narodowego. Bez względu na to, czy chodzi o USA, czy Polskę. Rzecz jasna to refleksje i pytania, których kanwą jest pandemia. Najważniejsze, że odzwierciedleniem są teorie spiskowe. Może powstają jak dalekie echo realnej przyszłości. A może paradoksalnie, trafiają (choć nieświadomie) w sedno problemów, przed którymi stają już dziś światowe elity. I stąd bierze się ich szalona popularność w czasach zarazy.