Takimi słowami niemieckie media ujmują dylematy Angeli Merkel wobec Rosji.
Tyle, że w przypadku relacji niemieckorosyjskich hamletyczne rozterki kanclerz to gra pozorów. Konflikt pomiędzy obroną wartości UE i interesem Berlina nie istnieje. Jeśli byłoby inaczej, Merkel zrywałaby współpracę gazową z Kremlem, a nie groziła Białemu Domowi sankcjami. Jaka jest zatem wiarygodność Merkel, cechującej się silnym kompleksem rosyjskim?
“Rosja jest bliska Angeli Merkel. Kanclerz dostrzega jednak, że Putin chce podzielić i osłabić Niemcy wszelkimi dostępnymi metodami”. Zatem ból i gniew – tak „Frankfurter Allgemeine Zeitung” parafrazuje rosyjskie dylematy Merkel.
Krokodyle łzy
Gazeta dodaje: „Przemawiając ostatnio w Bundestagu, kanclerz dała jasno do zrozumienia, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji”. Czyżby? Jeśli tak, to jaka jest niemiecka reakcja na rosyjską agresję, bo niemieckiej strategii Moskwy nie można nazwać inaczej? Zanim odpowiemy na pytanie, warto pokrótce wyjaśnić podłoże moralnych cierpień i politycznych dylematów Merkel, oddając głos niemieckim mediom. „Hakerski atak na Bundestag. Polityczne morderstwo w centrum Berlina. Agent GRU rozjeżdżający się po RFN z workiem pieniędzy najprawdopodobniej po to, żeby zwerbować terrorystę do wykonania kolejnej egzekucji. Trzy historie rodem z hollywoodzkiego thrillera, które naprawdę wydarzyły się Niemczech”. Tak „Die Zeit” wyjaśnia faktyczną agendę obecnych relacji Berlina z Moskwą. Skąd więc dylematy kanclerz w sytuacji, która wyklucza ich istnienie? Przekonuje o tym tajny raport berlińskich służb specjalnych: „Podobnej koncentracji wrogich działań Kremla w Niemczech nie było od czasu zimnej wojny”.
Wszystko jest klarowne. Urząd Ochrony Konstytucji ustalił organizatora cybernetycznego ataku na Bundestag. Jest nim oficer rosyjskiego wywiadu wojskowego. Niemiecka policja schwytała zabójcę czeczeńskiego emigranta politycznego. Głośnego zamachu terrorystycznego w centrum Berlina dokonał kiler FSB na polecenie oficerów rosyjskiego wywiadu, zakamuflowanych jako dyplomaci. Wreszcie kontrwywiad wydał ostrzeżenie o gwałtownym nasileniu ataków szpiegowskich na niemiecką suwerenność, ze szczególnym uwzględnieniem bezpieczeństwa politycznego, ekonomicznego i środków masowego przekazu. UOK zidentyfikował także „ponad 200 rosyjskich szpiegów”.
Zatem państwowy terroryzm, agresja cybernetyczna i dezinformacyjna, wojna psychologiczna i szpiegowska. Czy to mało, aby Merkel uderzyła pięścią w stół i w specjalnym orędziu poinformowała naród: Niemcy zostały zaatakowane przez Rosję? Prawda, tak jak w przypadku Ukrainy i Stanów Zjednoczonych, bez oficjalnego wypowiedzenia wojny. Tyle że USA zacisnęły na szyi Putina pętlę sankcji gospodarczych i politycznych, które duszą Rosję, Ukraina zbrojnie odpiera rosyjską agresję szósty rok. Co natomiast robi Berlin? Poza tym, że Angela Merkel hamletyzuje, nie robi kompletnie nic. Za odpowiedź adekwatną do skali zagrożenia nie można uznać wydalenia raptem dwóch oficerów rosyjskiego wywiadu, szpiegujących pod przykryciem dyplomatycznym.
Tym bardziej zdecydowaną reakcją nie można nazwać wystawienia międzynarodowego listu gończego za organizatorem bandyckiego napadu na systemy informacyjne Bundestagu. Nawet przychylne kanclerz media zadają pytania: czy Niemcy mogą się obronić, a jeśli tak, to jak powinny odpowiedzieć Putinowi?
Handel z mordercą
Putina można, a nawet należy nazywać mordercą, sponsorem terroryzmu i agresorem. Kto jest zwolennikiem dyplomatycznych eufemizmów, niech w tonie politycznej poprawności wyjaśni setki tysięcy martwych Ukraińców, Syryjczyków i Libijczyków. Jeszcze lepiej niech opowiada o Putinie ich żyjącym krewnym.
Kto nie lubi prawdy, która kłuje w oczy, może przeczytać tajny raport niemieckiego UOK: „Z całą pewnością za wrogimi atakami na Niemcy stoi Kreml, a więc Putin”. Co paradoksalne, takie stwierdzenie nie padło wczoraj ani kilka miesięcy temu. Na zlecenie Angeli Merkel, raport niemieckich służb specjalnych demaskujący Putina powstał już w 2014 r. Tymczasem 3 lipca 2020 r. niemiecka kanclerz przemawiając do deputowanych Bundestagu oświadczyła: –Bez względu na agresywne metody destabilizacji Niemiec oraz kampanię dezinformacji, znajduję ważne powody do kontynuacji dialogu z Rosją.
Kanclerz powtórzyła deputowanym argumenty, których użyła tydzień wcześniej w rozmowie z redakcjami sześciu europejskich tytułów, m.in. „The Guardiana” i największego krajowego dziennika „Süddeutsche Zeitung”. Powiedziała wówczas, że dialog z Putinem powinien być nie tylko otwarty, ale i konstruktywny. Płynnie zrelatywizowała sponsorowanie terroryzmu przez Kreml: „Morderstwo w berlińskim Tiergarten to poważny incydent, który obecnie wyjaśnia sąd”. Zatem tylko incydent, choć sama przyznała: „wojna hybrydowa i destabilizacyjne ataki to część rosyjskiej strategii”. Tym niemniej, zamiast twardego kursu powstrzymania Putina, kanclerz zapowiedziała kontynuację współpracy z Kremlem. W Bundestagu Merkel hamletyzowała przed deputowanymi: – Powiem uczciwie, Rosja sprawia mi ból.
Jak skomentowały przychylne media: „Kanclerz dała do zrozumienia, że stoją przed nią dwie Rosje”. Z pierwszą, oficjalną, stara się poprawić relacje za wszelką cenę. Druga, ciemna, szpieguje, dezinformuje i zalewa Europę strumieniami nielegalnej imigracji z Bliskiego Wschodu i Afryki. Tak jakby na czele jednej i drugiej nie stał Putin. Naiwność czy cyniczna gra pod publiczkę? Warto więc zapytać, dlaczego Merkel nie wydała polecenia aresztowania lub wydalenia „ponad 200” wykrytych szpiegów Putina? Przede wszystkim jednak, dlaczego niemieckie firmy ciągle inwestują w Rosji, a Berlin wspiera z całych sił rosyjski monopol energetyczny w Europie? W tym samym czasie Merkel wydała trzecie oświadczenie, które wywołało polityczną burzę. Berlin zrobi wszystko, żeby dokończyć budowę drugiej nitki bałtyckiego gazociągu Nord Stream.
Co więcej, kanclerz uważa za nielegalne amerykańskie sankcje nałożone na rosyjsko-niemiecką inwestycję. W związku z tym Merkel przygotowuje pakiet unijnych sankcji. Przeciwko Kremlowi? Ależ nie, przeciwko USA, które są gwarantem militarnego i energetycznego bezpieczeństwa Europy (czyli Niemiec) przed Rosją. Na marginesie, jednym z argumentów Merkel uzasadniających konstruktywny dialog z mordercą na Kremlu są proporcje rosyjskich i niemieckich służb specjalnych. Tylko GRU, czyli wywiad wojskowy Putina, jest tak liczny, jak cały kontrwywiad RFN. Dlaczego najbogatsze państwo Europy, a piąte mocarstwo świata, nie pójdzie za radą Donalda Trumpa i nie zwiększy swojego budżetu obrony i bezpieczeństwa do 2 proc. PKB? Czy to nie prostsze niż obrażanie się na krytykę amerykańskiego prezydenta lub pomysł nałożenia sankcji na USA? Merkel nie musiałaby zniżać się do dialogu z Putinem, a co gorsza do handlu gazem z kremlowskim mordercą.
Pytania o wiarygodność
Hamletowska tajemnica Merkel tkwi zapewne w partykularnym interesie gospodarczym i politycznym Niemiec. Kanclerz nie ma żadnego dylematu typu: dialog z Rosją w imię obrony europejskich wartości lub eskalacja hybrydowej agresji Kremla wobec całej Unii Europejskiej, w przypadku berlińskiego „niet” dla Putina. Dla Merkel nieprzekraczalną granicą obrony europejskich wartości są straty niemieckiej gospodarki ponoszone na rynku rosyjskim. Inną czerwoną linią jest wzrost globalnego napięcia, zwiększającego niepewność eksportową. Tyle że takie obawy nie tłumaczą pomysłu antyamerykańskich sankcji w odwecie za blokadę gazociągu Nord Stream. Nawet rosyjski lobbysta, jakim jawi się Komitet Wschodni Niemieckiej Gospodarki, uznaje pomysł Merkel za niebezpieczny. Jeśli Biały Dom weźmie odwet, niemieckie koncerny splajtują na głównym rynku eksportowym, czyli w USA.
Z pewnością Angela Merkel, która wychowała się w byłej NRD, jest obciążona silnym kompleksem Putina. „Jej stosunek do Rosji to mieszanka miłości i nienawiści”, ocenił „FAZ”. Oczywiście każdy wielbiciel rosyjskiej kultury, a do takich należy Merkel, chciałby życzeniowo patrzeć na Moskwę przez pryzmat Puszkina, Tołstoja czy Dostojewskiego, ale „jądro ciemności” Merkel tkwi w jej niepowodzeniach politycznych, które właśnie przekreślają cały dorobek kanclerski. Opcja Niemieckich Stanów Zjednoczonych Europy, szczególnie w okolicznościach pandemii, okazała się porażką. Wcześniej Merkel forsowną polityką multikulturalizmu i niekontrolowaną imigracją wprowadziła w Europie chaos tak wielki, że dziś rozsadza UE od środka. Oczywiście razem z euro, którego jedynym beneficjentem jest niemiecka gospodarka.
Powstaje więc pytanie, czy Putin jest potrzebny Merkel do urzeczywistnienia nowego projektu niemiecko-rosyjskiego kondominium europejskiego? W tym kontekście sensu nabiera wyraźnie prowokowany przez Berlin konflikt ze Stanami Zjednoczonymi.