e-wydanie

0.9 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia 2024

Podatkowa kiełbasa wyborcza

Jak Duda i Trzaskowski próbują przekupić elektorat Krzysztofa Bosaka?

Na ostatniej prostej przed II turą wyborów prezydenckich Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski na oczach całego społeczeństwa urządzili sobie festiwal obietnic wyborczych, udając cynicznie, że to od nich będzie zależał kierunek procesów legislacyjnych. Nawet średnio rozgarnięty uczeń liceum po kilku lekcjach WOS-u wie, że prezydent może co najwyżej wetować ustawy oraz posiada prawo inicjatywy ustawodawczej, którego skuteczność jest uzależniona od rozkładu sił w parlamencie. Żadne z tych narzędzi nie daje jednak podstaw do snucia romantycznych wizji prezydenckich reform. Te bowiem zależą wyłącznie od ustaleń w partyjnych gabinetach oraz od współpracy Sejmu i Senatu z poszczególnymi resortami. Mimo tego cynizmu ze strony obu kandydatów „Gazeta Finansowa” postanowiła przeanalizować propozycje pretendentów do pałacu prezydenckiego, odnoszące się do zagadnień stricte podatkowych. Z kilku powodów nie było to proste zadanie. W wypadku Rafała Trzaskowskiego widać wyraźnie, że program był pisany na kolanie, stanowi zbitkę frazesów zebranych z obietnic kandydatów startujących w I turze wyborów, głównie z programu Władysława Kosiniaka-Kamysza z PSL-u oraz Krzysztofa Bosaka z Konfederacji. O tym, że program kandydata Platformy Obywatelskiej był sporządzany w pośpiechu świadczy chociażby fakt, iż został on, opublikowany zaledwie na dwa dni przed głosowaniem w I turze.

Z kolei Andrzej Duda częściej nawiązuje do wprowadzonych w poprzednich pięciu latach zmian w prawie podatkowym, aniżeli przedstawia nowe pomysły. Co ciekawe, nawet rząd premiera Morawieckiego nie wspiera jakoś wybitnie w tej dziedzinie „swojego” prezydenta. Szef rządu ograniczył się tylko do stwierdzenia, że ponowny wybór Andrzeja Dudy jest gwarancją braku nowych podatków i niepodwyższania starych. Składając tę deklarację, Morawiecki równocześnie forsuje tzw. podatek od smartfonów, któremu publicznie sprzeciwił się urzędujący prezydent. Wydaje się jednak, że jest to typowa, przedwyborcza ustawka, mająca na celu przedstawienie głowy państwa jako polityka niezależnego, potrafiącego sprzeciwić się własnemu, partyjnemu środowisku.

Znamienny jest fakt, iż obaj kandydaci położyli akcent na kwestie podatkowe dopiero po I turze wyborów, kiedy stało się jasne, że wyborcy Krzysztofa Bosaka mogą okazać się języczkiem u wagi. Gros z głosujących na przedstawiciela Konfederacji to wyborcy o wolnorynkowych poglądach, dlatego ostatnia prosta kampanii przybrała postać licytacji czy wręcz przekupstwa wyborczego. Duda i Trzaskowski potraktowali elektorat Bosaka jak towar, który można kupić kilkoma tweetami i paskami w TVP Info oraz TVN24. Słusznie zauważył jeden z internautów, że prawdziwym wygranym I tury wyborów był Janusz Korwin-Mikke, bo to jego wolnorynkowe postulaty znalazły się w centrum publicznego dyskursu, a nie lewicowe hasła o równości społecznej, prawach mniejszości seksualnych, progresji podatkowej i innych niebezpiecznych wynalazkach spod znaku „Krytyki Politycznej” i Thomasa Piketty’ego.

Duda przypomina stare, nie proponuje nowego
W wypadku Andrzeja Dudy próżno szukać konkretnych pomysłów na zmiany w prawie podatkowym. W zakładce „Plan Dudy” na stronie internetowej poświęconej promocji urzędującego prezydenta znajdują się głównie obietnice realizacji wielkich inwestycji, takich jak Centralny Port Komunikacyjny czy też przekop Mierzei Wiślanej. Kwestia podatków w wyborczym dyskursie Andrzeja Dudy pojawiła się dopiero po I turze wyborów. Sprowadza się ona wyłącznie do przypominania o podpisanych w ostatnich latach ustawach obniżających stawki CIT oraz PIT dla osób poniżej 26 roku życia. Nie ma tutaj żadnego pozytywnego programu, zawierającego konkretne postulaty. Być może wynika to z przyjętej przez sztab Andrzeja Dudy strategii, która zakłada, że wyborców Krzysztofa Bosaka łatwiej jest przyciągnąć, przypinając Trzaskowskiemu łatkę „tęczowego aktywisty”, niż boksując się z nim w kwestiach podatkowych. Urzędujący prezydent sprytnie w swojej narracji posługuje się pomysłami legislacyjnymi, nad którymi pracuje obecnie rząd. W ten sposób nie naraża się na zarzuty, że głowa państwa nie dzierży władzy ustawodawczej. „Jeżeli wybierzecie Trzaskowskiego, to on zawetuje te ustawy” – taki przekaz przebija się w wypowiedziach prezydenta oraz jego sztabu wyborczego. Jedną z takich propozycji jest wprowadzenie tzw. estońskiego podatku CIT, który ma obowiązywać od połowy przyszłego roku (pisaliśmy o tym w dwóch tekstach: „Dobra zmiana w podatkach” oraz „Polska podróbka estońskiego CIT-u”). Zakłada on brak opodatkowania dochodów spółek tak długo, jak nie zostaną one wypłacane w formie dywidend. Przedstawiony przez resort finansów zarys reformy zawiera wiele niepotrzebnych ograniczeń, tym niemniej jest to krok w dobrą stronę, który zyskał poparcie wśród przedsiębiorców i ekspertów podatkowych.

Andrzejowi Dudzie w pewnym stopniu pomogła w kampanii obowiązująca od 1 lipca nowa matryca stawek VAT (piszemy o tym w tekście obok), ujednolicająca wysokość opodatkowania, przez co nie będzie dochodziło już do takich absurdów, jak trzy różne stawki VAT na pieczywo. Matryca VAT obniżyła również stawki na wszystkie owoce, które do tej pory były zróżnicowane w zależności od tego, czy są tropikalne, czy nie (sic!).
– Jest to wymierne obniżenie podatków o kilka procent, ale zawsze w dół – zachwalał Duda tę reformę, nie unikając przy tym błędu stylistycznego (wszak obniżyć można tylko w dół, więc po co to podkreślenie?).

Trzaskowskiego gruszki na wierzbie
Rafał Trzaskowski nieco ułatwił nam sprawę, ponieważ na swojej stronie internetowej przedstawił wprost kilka obietnic dotyczących zmian w prawie podatkowym. Oczywiście autorzy jego programu nie pokusili się o wyjaśnienie wyborcom, w jaki sposób przyszły prezydent zamierza zrealizować te zapowiedzi, szczególnie, gdy większość w parlamencie będzie w rękach PiS-u i jego przystawek.

Trzaskowski proponuje między innymi uproszczenie tzw. mechanizmu podzielnej płatności, czyli rozwiązania w podatku VAT polegającego na rozbiciu zapłaty za towary lub usługi na dwie części: kwotę netto oraz VAT. Obecnie stosowanie split payment jest obowiązkowe w stosunku do enumeratywnie wskazanych towarów, najbardziej wrażliwych na oszustwa (m.in. elektronika i części samochodowe). Niestety kandydat PO nie precyzuje, na czym owe ułatwienie miałoby polegać. Oczywiście przepisy w zakresie mechanizmu podzielnej płatności nie są idealne i nastręczają wiele problemów, szczególnie przy nietypowych formach zapłaty, takich jak: wzajemne potrącenia wierzytelności, płatności w walutach obcych czy też przelewy dokonywane przez ubezpieczycieli oraz przez instytucje faktoringowe (o tych trudnościach pisaliśmy w tekście: „Jak podzielić płatność, by nie wpaść w sidła fiskusa”). Z drugiej jednak strony przyjęte przez polski parlament rozwiązanie stało się wzorem dla niektórych państw Unii Europejskiej, które wysyłają do Polski swoje delegacje w celu poznania szczegółów nadwiślańskiej wersji split payment. Trzaskowski obiecuje również brak podatku PIT dla osób zarabiających poniżej 30 tys. zł rocznie. Jest to typowa kiełbasa wyborcza, wycelowana głównie w elektorat Krzysztofa Bosaka. Z programu wyborczego prezydenta Warszawy nie dowiemy się, jaki koszt poniósłby budżet państwa w związku z tą reformą, kiedy zostałaby ona wprowadzona oraz kto dokładnie mógłby liczyć na zwolnienie z podatku. Czy również przedsiębiorcy płacący liniowy PIT albo ryczałt od przychodów? Czy do wspomnianego limitu 30 tys. zł byłyby wliczane jednorazowe dochody ze sprzedaży nieruchomości, z akcji lub obligacji? Tego nie znajdziemy w ofercie Trzaskowskiego.

Kandydat PO proponuje również, że rozliczaniem podatków zajmie się skarbówka, a nie pracownik i pracodawca. Problem w tym, że podobne rozwiązanie już funkcjonuje. Od ubiegłego roku to urzędy skarbowe wypełniają zeznania podatkowe za pracowników. Robią to na podstawie informacji (PIT-11) przekazanych przez pracodawców. Trzaskowski nie wyjaśnia, skąd fiskus miałby wiedzieć, jak rozliczyć PIT pracownika bez danych pochodzących od pracodawców. Przecież urzędnicy muszą znać konkretne kwoty przychodów, kosztów ich uzyskania, odliczeń od podstawy opodatkowania, aby sporządzić prawidłowe zeznanie podatkowe. Gdyby Trzaskowski zapowiedział, że fiskus pomoże w wypełnianiu zeznań CIT-owskich – to by było coś!

Jak widać zarówno Andrzej Duda, jak i Rafał Trzaskowski nie traktują zbyt poważnie wyborców, dla których kwestie podatkowe są istotne. Atutem urzędującego prezydenta są niewątpliwie niektóre działania rządu, pod które głowa państwa ochoczo się podpina. Jego minusem są z kolei podpisane ustawy wprowadzające nowe daniny oraz podwyższające stare. Z kolei Trzaskowski nie ma tak naprawdę nic do stracenia i może obiecywać nawet góry ze złota. Tym niemniej do jego niektórych propozycji dobrze byłoby wrócić po wyborach, jak chociażby do zwolnienia z PIT-u od dochodów poniżej 30 tys. zł lub do podwyższenia kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł dla osób zarabiających pomiędzy 30–65 tys. zł.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze